Rozdział 10

83 7 12
                                    

Jej pojawienie się w remizie wywołało poruszenie wszystkich. Nie tylko ze względu na auto którym przyjechała. Ale również dlatego, że Kelly o mało nie zemdlał kiedy stanęła w drzwiach od jego gabinetu. Connie uśmiechnęła się szeroko do gościa. Brunetka odwzajemniła gest.
- Marie! - wyglądał na przerażonego jej widokiem. Zerwał się z miejsca. Kapitan Matt Casey spokojnie podniósł się.
- Widzę, że przeszkadzam - spojrzała na blondyna przyjmując swoją wyuczoną minę. Severide poczuł jak coś podchodzi do jego gardła.
- Nie, nie... - poszedł do niej - Cieszę się, że wpadłaś - zaczął się lekko denerwować. Nie mówił nikomu o obecności Marie w swoim życiu. Nie było się przecież czym chwalić. Zgodził się być drugim mężczyzną w jej życiu. I to sprawiało, że czuł wstyd. Bo coś zaćmiło jego umysł. Sam nie umiał tego zrozumieć. Co on robił ze swoim życiem?
- To jest Matt - wskazał na blondyna obserwującego parę w skupieniu. Marie uniosła kąciki ust
- Miło mi. Maria - oznajmiła wyciągając dłoń.
- Mnie również - kapitan lekko uścisnął jej dłoń.
- Sev nie mówił, że będzie miał gościa - blondyn spojrzał wymownie na przyjaciela. Severide podrapał się po karku.
- Bo nie planowałam go odwiedzać ale za trzy tygodnie jest bal strażaka i muszę z Kelly'm omówić ostatnie szlify - wyjaśniła. Kelly poczuł przerażenie. Kłamanie przychodziło jej z ogromną łatwością. Nawet nie drgnęła jej powieka. Matt uniósł brew patrząc na porucznika. Skinął głową patrząc na kapitana.
- A to w takim razie zostawiam was samych - oznajmił. Minął Marie i nacisnął klamkę. Po krótkiej chwili zostali sami.
- Bal strażaka? - Kelly parsknął. Kobieta uśmiechnęła się przepraszająco.
- Matt nie wyglądał na człowieka, który wie o tym - mruknęła podnosząc głowę. Poczuła jak robi się jej gorąco kiedy przycisnął ją do siebie. Zapach jego żelu pod prysznic wdarł się w nią brutalnie. Zadrżała. Pożądanie zaczęło brać górę. Zacisnęła palce na jego ramionach. Nie chciała żeby ją puścił. Nie teraz.
- Cieszę się, że cię widzę - oznajmił spokojnie. Ale ciężko było mu się opanować. Czuł jak jego serce zaczyna co raz mocniej łomotać a fale gorąca zalewają jego ciało systematycznie. Musiał skupić się na tym, że są w pracy. Że w każdej chwili może zabrzmieć gong.  Ale nie umiał.
- Ja też - odsunęła się od niego i przełknęła ślinę. Uśmiechnął się do niej odsuwając z jej czoła kosmyk włosów. Patrzyła na niego.
- On wie gdzie jesteś?
- Nie. Jest w pracy. Dzisiaj już pojechał do biura - wyjaśniła. Severide spojrzał na nią i wskazał krzesło. Zajęła miejsce przy biurku. Kelly podszedł do okien i zasłonił żaluzje. Skutecznie chroniły pokój przed wścibskim wzrokiem całej remizy.

Przegrała. Przegrała ze sobą i swoimi odczuciami. Jego niecierpliwe dłonie sunęły ostrożnie po jej ciele. Zapach chemii do czyszczenia butów, wiatru i swądu otaczał ją z każdej strony. Zatopiła się w kurtki strażaków zaciskając mocniej dłonie na jego ramionach. Czuła bolące pożądanie. Za długo czekała. Za długo zwlekała. Podniósł ją bez problemów i przycisnął do ściany. Oderwał się od niej. Wiedział, że wycieczka po remizie nie skończy się inaczej. Byli tu sami i miał niebywałą pewność, że nikt tu nie wejdzie. Spojrzał w jej oczy wsuwając dłoń pod jej sukienkę.
- Czy ty nie masz majtek? - uniósł brew. Złośliwe ogniki w jej oczach rozbłysły.
- Uznałam, że nie będzie czasu aby bawić się w niepotrzebne przeszkody - przesunęła paznokciami po jego karku. Roześmiał się. Postronne osoby mogły uważać ją za kogoś spokojnego, poukładanego. Ale on wiedział, że to tylko pozory. Marie potrafiła kłamać jak zaczarowana. Nie drgała jej wtedy nawet powieka. Westchnęła z zadowoleniem poddając się swoim odczuciom. Zrozumiała jaki ogień budził w niej strażak. Zrozumiała jak bardzo za nim tęskniła i że nie powinna go ignorować. Chciała żeby został częścią jej życia. Sama nie wiedziała czego od niego chciała. Nie umiała tego nazwać. Z jednej strony wiedziała też, że nie powinna. Dlaczego była taką bezduszną osobą, która nie zwracała uwagi że zdradza swojego narzeczonego? I dlaczego właśnie teraz pojawiły się te myśli.

Poderwała się czując jak Marcin poruszył się. Odwróciła wzrok na niego. Wciągnął głośniej powietrze w płuca i ponownie spał snem sprawiedliwego. Coś w jej wnętrzu pękło. Całe miasto spało. Ale ona nie mogła. Przeraziło ją to co zrozumiała. Przeraziło ją to co zaczęła czuć. Kochała ich obu. Tą upośledzoną miłością. Przy jednym i przy drugim czuła się wspaniale. Jeden i drugi przyprawiał ją o szybsze bicie serca. Jeden i drugi uzupełniali się wzajemnie. Marcin był ustabilizowany, może lekko nudny. Zapewniał jej bezpieczeństwo. Kelly dawał lekki dreszczyk emocji, był nieokrzesany. Obaj byli za to pewni siebie. Słyszała tykający zegar w salonie, pikanie alarmu. Cienie na suficie tańczyły w rytm poruszanych wiatrem gałęzi. A ona leżała w łóżku czując, że pewnego dnia nadejdzie dzień w którym będzie musiała wybrać albo Marcina albo Kelly'ego

Severide zupełnie nie rozumiał wybuchu Matt'a kiedy powiedział mu prawdę o tym co jest między nim a brunetką, która zjawiła się dzisiaj w remizie
- Jak to jesteś tym drugim?! - Casey pokręcił głową z przerażeniem. Kelly może i był lekkoduchem ale to już jest gruba przesada, nawet jak na niego. Porucznik jednak wyglądał jakby pogodził się ze swoim położeniem.
- No normalnie - wzruszył ramionami - Nie wiem co ona ma takiego w sobie ale ja ją chcę, rozumiesz? Nie umiem funkcjonować kiedy nie wiem co u niej. I jeśli miałbym tylko połowę jej to zadowolę się tą połówką - mruknął
- A jeśli ten drugi dowie się o tobie?
- Nie wydaje mi się, jest w nią zaopatrzony jak w obrazek. Marie ma coś takiego w sobie, że gdyby mu powiedziała, że śnieg jest czarny to uznałby że mówi prawdę - rzucił spokojnie patrząc na przyjaciela. Matt przekrzywił głowę. Nie miał pomysłu co o tym myśleć. Tak jakby Kelly zgubił gdzieś instynkt samozachowawczy. Pchał się w tę kabałę co raz bardziej i bardziej.

choice [Chicago Fire]Where stories live. Discover now