06. Rue de l'Aulanière

Start from the beginning
                                    

Nie skomentował w żaden sposób słów Sebastiéna, a jedynie rzucił mu na odchodne mordercze spojrzenie. Potem jednym ruchem otworzył drzwi, niknąc w spowijającej miasto czerni nocnej pory.

W jednej chwili zrobiło mi się strasznie zimno. Albo słabo. Albo oba? Nie wiedziałam tego. Ogłuszający szum w uszach zakłócał moje procesy myślowe i wydłużał percepcję. Wzięłam głęboki wdech i w końcu zmusiłam swoje skostniałe ciało do ruchu. Kończyny bolały mnie, jakbym przebiegła co najmniej dwa maratony z rzędu, a obraz co chwilę zamazywał się za sprawą niepohamowanie cieknących łez. Sebastién wciąż stał w tym samym miejscu, nie drgnąwszy ani o milimetr. Jego wzrok był obłąkanie nieobecny: wyglądał, jakby ciałem znajdował się na ziemi, a duszą gdzieś w dalekiej przestrzeni.

— O czym ty mówisz?! — zaatakowałam go od razu, żądając wyjaśnień.

Zerwałam się i złapałam stanowczo za ramiona niewzruszonego chłopaka, który wciąż milczał. Swoją postawą dolewał oliwy do ognia i prowokował mnie tym samym jeszcze bardziej. Moje wnętrze wypełniał horrendalny gniew, ale też żałosna gorycz. Miałam ochotę wyć i uderzać pięściami prosto w jego klatkę piersiową. Wszystkie emocje po raz kolejny nałożyły się na siebie, tworząc tym samym lawinę nie do zatrzymania.

— Jak mogłeś mu coś takiego powiedzieć? — ryknęłam, nie zwracając uwagi na to, że zachowywałam się tak głośno w miejscu publicznym.

Gorzkie łzy skapywały z mojej brody i moczyły szpitalną podłogę. Kręciłam z niedowierzaniem głową, mając nieodparte wrażenie usuwającego się spod moich stóp gruntu. W głębi duszy błagałam Boga o to, by nie karał mnie już więcej i nie zsyłał kolejnego cierpienia. Miałam dość boleści po stracie Giselle, a noże, które Sebastién wbijał w plecy Emmanuela, były już dla mnie przekroczeniem granicy. Jakim prawem obwiniał go o śmierć własnej kuzynki? Nie znał go. Nie wiedział, jaki był. Nie wiedział, co zdarzyło się między tymi dwojga. W ogóle gówno wiedział.

Mnie samej nie udało się go rozgryźć. Wciąż pozostawał dla mnie zamkniętą skrzynią, która w ciągu tych dwóch lat dodatkowo pokryła się kurzem. Ku mojemu rozczarowaniu nie miałam do niej klucza. Mogłam jedynie posiłkować się wysnutymi przez siebie domysłami, które z faktami niekoniecznie musiały mieć dużo wspólnego. W moich oczach Emmanuel wciąż posiadał serce i choć pewną jego część zniszczyła nienawiść, potrafił po prostu być człowiekiem. Mogłabym powiedzieć o nim wszystko, ale nigdy nie nazwałabym go mordercą. Bo Emmanuel Cartier w głębi serca był dobrym człowiekiem. Może on sam nie do końca w to wierzył, ale pod płaszczykiem kamiennej figury kryło się coś więcej niż chęć zemsty. Swoją twarz ukrywał pod maską obojętności, a czynami chciał wymierzać sprawiedliwość. W dążeniu do celu jego dobra strona wzięła górę i to dowodziło tylko moim domniemaniom.

Jako nastolatkowie oboje pobłądziliśmy i choć teraz nie byliśmy emerytami z życiowym stażem, tak uświadomiliśmy sobie bardzo wiele. Widziałam to po samych jego oczach i szczegółach, których dopatrzyłam się w zachowaniu Emmanuela. Popełnił masę błędów i czasami wydawało mi się, że jego duma nie pozwalała mu się do tego przyznać. Nigdy jednak nie zrobiłby nikomu krzywdy. Tym bardziej rodzinie.

— Powiedziałem to, bo to prawda — wycedził cierpko, łapiąc niedelikatnie za moje dłonie i przytrzymując je w powietrzu.

      Popatrzyłam na niego nienawistnym wzrokiem, a potem zacisnęłam szczękę.

— Giselle zwierzyła mi się wtedy na tamtej imprezie. Po tym, jak pojechałaś do domu, trochę za dużo wypiliśmy. Powiedziała, że ma dość takiego życia. Cierpiała, bo pieprzony klan Cartierów to banda skurwysynów, którzy potrafią jedynie zamykać usta pieniędzmi — warknął, odpychając mnie od siebie zbyt brutalnie.

Dalmore nights (wolno pisane)Where stories live. Discover now