29. Uwielbiam Twoje Oczy

117 6 1
                                    

Sen próbował przejąć kontrolę nad parą nastolatków. Jednak oboje nie mogli sobie na niego pozwolić. Anabel nie chciała zasypiać bojąc się, że gdy się obudzi zielonookiego może już nie być, a wszystko okaże się jedynie wytworem jej wyobraźni. Five natomiast bił się z myślami, które skutecznie spędzały z jego powiek odpoczynek. Albowiem już poznał wynik. Odpowiedź, której szukał od dawna. Mógł spokojnie podróżować w czasie, nie obawiając się słowami Reginalda na temat ich konsekwencji oraz małych krokach, które powinien stawiać, by w pełni poznać swe zdolności.

Zastanawiał się tylko, czy powinien powiedzieć o swoich planach Eight. Rozważał to od naprawdę długiego czasu. Z jednej strony chciał, by wiedziała, ale z drugiej mogłaby chcieć go powstrzymać, a on nie mógł już sobie na to pozwolić. Zaszedł zbyt daleko żeby teraz zwyczajnie odpuścić.

Poza tym nie będzie go przecież zaledwie chwilę.

— Five? — szepnęła, lecz mimo to nie miał problemów z usłyszeniem jej słów. — Co miałeś na myli mówiąc o mojej największej wadzie?

— Kiedy? — zmarszczył brwi, próbując wyszukać w pamięci rozmowę, o której mówi.

— Wtedy, na polanie. — jej głos był jeszcze cichszy. Zupełnie jakby bała się wspominać tamten czas. — Zanim...

— To już nie ważne. — przerwał jej.

— Jednak mimo to chcę wiedzieć.

Nastolatek westchnął. Czuł na sobie spojrzenie, więc odwrócił się w jej stronę. Nawet w świetle słabych lampek wiszących nad łóżkiem, widział jej oczy. Jasne, jakby zrobione były że światła. Uwielbiał je. Były tak niezwykle, wyjątkowe.

— Uwielbiam twoje oczy. — wypalił. Na twarzy nastolatki zagościł uśmiech, lecz nie dała się zwieść.

— Nie zmieniaj tematu, Pięć.

— Nawet komplementu powiedzieć ci nie można. — bąknął.

— On był tak bardzo nie w twoim stylu, że aż dziwny. — parsknęła. — Odpowiedź, proszę.

— Dobra, już. Miałem na myśli to, że masz na względzie wyłącznie dobro Izabel. Prawie nie myślisz o sobie. Jest tylko, Izabel nie chce, Izabel cierpi. Ty również cierpisz Bel i nie ukryjesz tego za uśmiechem. Również zasługujesz na troskę, lecz nie od osoby, której twój los powiew jak pranie na wietrze.

Widział jak zaciska szczękę. Uśmiech znikł z jej twarzy zastąpiony zupełną powagą. I gdy już sądził, że zamierza coś powiedzieć ona wtulila się w jego klatkę piersiową. W rezultacie leżał teraz na plecach z biało włosą, która słuchała bicia jego serca. On nie czuł jej. Wiedział, że odkąd zmartwychwstała jej organy nie pracują tak jak wcześniej.

Objął ją ramionami, zamykając w szczelnym uścisku. Zaciągnął się jej zapachem, nie zdając sobie sprawy, że może już nigdy go nie poczuć.

— Może masz rację... — wydusiła. — Ale czasami mam wrażenie, że nie powinnam myśleć o sobie, bo to właśnie ja sprawiłam, że rodzice nas osierocili.

— Serio, Śnieżynko, większej głupoty w życiu nie słyszałem, a mieszkam z Lutherem od lat.

Wzruszyła ramionami. Nic więcej nie powiedziała, pochłonął ją sen. Nastolatek leżał w bezruchu, wiedząc, że tak naprawdę decyzję podjął, gdy tylko wszedł do jej pokoju. To miało być jego pożegnanie przed skokiem. Chciał mieć pewność, iż zrobił wszystko jak należy, by w przyszłości niczego nie żałować.

* * *

Poczatek dnia, gdy słońce wita do pokoju, a ptaki za oknem śpiewają ballady był zdecydowanie ulubioną porą Anabel. Dziś jednak poranek wyglądał inaczej niż zwykle. Obudziła się w objęciach nastolatka, który od dłuższego czasu witał w jej myślach. Wciąż spał. Włosy miał w nieładzie, a usta lekko uchylone. Eight chyba po raz pierwszy widziała go tak spokojniego.

Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że oplata Fiva nogą wokół pasa. Była pewna, że nie w takiej pozycji zasnęła.

Przygryzła wargę i nie mogąc się powstrzymać uniósła, by być na wysokości jego twarzy. Nie zastanawiając się nad tym, co robi pocałowała nastolatka. Nadawała wolny rytm i jęknęła w jego usta, gdy poczuła, iż on odwzajemnia gest.

— Dlaczego mnie budzisz? — spytał z udawanym wyrzutem. — Właśnie miałem całować się z seksowwmą brunetką.

— Dupek. — warknęła, wychodząc z łóżka, by następnie wyciągnąć z szafy świeży mundurek. — Zbieraj się, mama zaraz zawoła na śniadanie.

I wyszła. Zostawiła go samego z lekkim uśmiechem. Zwykle to on był tym, który znikał, żeby pojawić się za jakiś czas. Rolę się odwróciły i chyba nie jest z tego powodu nieszczęśliwy. Lubił jej charakterek, choć mogłaby przystopować z kopami w krocze.

Anabel po zrobieniu porannej toalety, zeszła na śniadanie. Bolała ją głową oraz nie miała apetytu, więc porcja stała niemal nienaruszona.

Cisza jak zawsze była ogłuszająca. Każdy zajmował się własnymi sprawami, a Bel wlepiala wzrok w kominek, nad którym wisiało poroże. Ciekawa była, czy było sztuczne, czy może Reginald sam upolował? Zapewne pierwsza opcja, lecz spekulować zawsze można.

Ciszę przerwał Five, który wstał od stołu, momentalnie znajdując się przy ojcu. Zaczęli się kłócić, lecz Eight nie mogła się skupić na wypowiadanych prze z ich słowach. Do bólu głowy doszło dzwonienie w uszach. Przez chwile myślała, że posiag właśnie przejechał przez jej mózg.

Po mimice mogła rozumieć, że Reginald jest już mocno wkurwiony zachowaniem adpotowanego syna. Ten spojrzał na Bel. Krótkie, czułe spojrzenie wystarczyło, by zaczęła składać elementy układanki. Jego dziwne zachowanie, ból jaki właśnie odczuwała, jego wyskok... Zielonooki coś planował. Coś czego będzie żałował, a wieź między nimi proboje ją ostrzec. Powinna to wiedzieć od początku.

Nie zdążyła jednak zareagować. Piąty skoczył, znikając z pola widzenia domowników. Biało włosa przenosiła przerażone spojrzenie między członkami rodziny. Oni rozumieli, co się wydarzyło.

Anabel wstała, rzucając się biegiem w kierunku drzwi frontowych. Wybiegła z posiadłości, lecz nastolatka nie było.

— Five... — zdarzyła wyszeptać nim straciła przytomność.

Deadly Love / Five Hargreeves/ DO POPRAWY Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz