22. Susan?!

149 7 3
                                    

Nad wszystkim można zapanować. Nawet nad tym.

Te słowa wypowiedziane przez bezimienny, wewnętrzny głos w ciemnej, małej izolatce sprawiły, że obudziła się w niej nadzieja. Nadzieja na kontrolę nad samą sobą.

Poprosiła o myszki. Pogo był sceptyczny jednak po usilnych proźbach nastolatki, ugiął się. Przez cały tydzień spędzony w odosobnieniu dostawała owe zwierzątka wraz z nadejściem śniadania. W tym czasie do zdrowia wrócił Ojciec oraz lekko poobijany Luther.

Wróciła do siebie. Zamykała się w pokoju, by poćwiczyć. Wychodziła tylko na posiłki i treningi. Reginaldowi niezbyt to przeszkadzało, wręcz było mu na rękę. Szczerze powiedziawszy niebardzo miał ochotę na spotkania. Szczególnie z nią.

Tak mijał czas. Najpierw dni, przez tygodnie, aż po miesiące. Nastały święta. Kiedyś dałaby się za nie pokroić, lecz teraz to co innego. Niby wszystko odbywało się tak samo. Choinka, kolacja, prezenty, rodzina... Lecz było zupełnie inaczej. Gwiazdka powinna być czymś radosnym, ale dla Anabel była najbardziej depresyjnym czasem. Pierwsze święta bez rodziców. Zrobiła dwa dodatkowe prezenty. Ładnie zapakowała w czarny papier i zaniosła na ich grób. Nie interesowało ją czy ktoś je zabierze, wywali, czy cokolwiek innego. Chciała, by wiedzieli, że pamięta. Po wszystkim zamknęła się w pokoju i najzwyczajniej w świecie rozpłakała, zajadając się słodyczami dostanymi w prezentach.

Potem nastała wiosna. Równie miły czas. Zawsze lubiła podziwiać przyrodę, zwierzęta czy kwiaty budzące się do życia. W środku maja zdarzył się przełom. Nie tylko przy zdolnościach. Do drzwi zapukał przygnębiony wręcz załamany Klaus.

– Nie chcesz, nie otwieraj, ale wiedz jedno... Chodzi o Piątego! – krzyczał.

Zrywając się z łóżka podbiegła do drzwi. Natychmiast przekręciła kluczyk stając twarzą w twarz z bratem.

– Czy to znaczy, że on...? – nie musiała kończyć.

– Przykro mi. – spuścił wzrok.

– Boże... – szepnęła nim pędem ruszyła do sali szpitalnej.

– Biegnij Śnieżynko, biegnij. – szepnął sam do siebie tracąc nastolatkę z pola widzenia. W tamtej chwili dziękował sobie kamiennego wyrazu twarzy. – Szkoda, że nie zdążę zobaczyć jej miny.

* * *

Dotarłwszy na miejsce bez zbędnego zastanowienia niczym burza wpadła do jego tymczasowego pokoju. Leżał tam. Odłączony od monitorów oraz wszelakich kabli, leżał bezwładnie na materacu do pasa przykryty białym materiałem.

– Nie, nie, nie... To nie może być prawda... – szeptała gorączkowo.

Złapała jego dłoń i w ten poczuła coś. Tym czymś była energia. Przecież trup, by jej nie miał, a to znaczy...

– Co jest?!

– To co zwykle. – rzekomo martwy zielonooki otworzył oczy. – Ja próbuje pobyć chwilę w samotności, a ty wpadasz bez zapowiedzi. – powoli przeniósł się do siadu. – Czemu...?

– Zamknij się. – powiedziała stanowczo i przytuliła go. Może nie był to jakiś nadzwyczajny przytulas, ponieważ muszą unikać kontaktu skóra do skóry ale jednak. – Tęskniłam. Strasznie. – wzmocniła uścisk.

– Ja za tobą też, Bel. – szepnął niemalże niesłyszenie, obejmując ją w pasie i przyciągając bliżej. – Nawet nie wiesz jak bardzo. – zanurzył twarz w jej włosach delektując się słodkim zapachem fiołków.

Izabel stała w przejściu, obserwując całe zajście. Tuli, Anabel? Osobę, która chciała go zabić. Wielokrotnie! A nie ją, dziewczynę, która siedział przy nim dwanaście godzin na dobę, pilnowała oraz oddawała swą energię?! Serio. Co on widzi w tej małej, wstrętnej morderczyni?!

– Khym, Khym. – odchrząknęła zupełnie jakby nie gotowała się od wewnątrz. Białowłosa natychmiast odskoczyła od przyjaciela – Wyjdź. Muszę zrobić to co przez ostatnie pół roku. Pomoc mu.

– Jasne. – przytaknęła z uśmiechem. – Jak coś, wołaj. – dodała wychodząc. Skierować się do swojego pokoju.

Myśl ciszej. Jesteś tak szczęśliwa, że zaraz rzygnę na Twój mózg. Poza tym mam ochotę wyssać siostrzyczkę.

– Wiesz co powiedział Ojciec...

Ona ma energię dodatnią, a my ujemną. Gdy się stykaką wychodzi na zero. Proste działanie matematyczne bla, bla, bla... Jest suką i zdania nie zmienię.

* * *

Kolejny dzień. Kolejny trening. Kolejna walka z własnym ja. Te same pomieszczenie. Te same osoby. Ten sam sprzęt. Inna taktyka.

– Wiecie jak zerować anergie, lecz do czego właściwie się to przydaje? Zaraz zobaczycie. – mówił spokojnie. – Wejdź. – ktoś wszedł do pomieszczenia. Anabel stając tyłem pojęcie nie miała kto. – Zaczynajcie.

Siostry wiedzy co powinny zrobić. Spojrzały sobie w oczy i złapały za ręce. Gdy ich ciała się zetknęły powstał mały, czerwony rozbłysk światła jednak znikł tak szybko jak się pojawił. Eight znów poczuła to miłe oczucie nazywane niemocą, bezradnoscią. Lubiła je. Lubiła czuć, że nie może nikogo skrzywdzić.

– Numerze Osiem, złap ją za rękę. – ponownie wykonała polecenie. Odwróciła głowę do nowej postaci. Zobaczyła burzę rudych loków oraz te brązowe oczy, które pozna, by wszędzie. Oblały ją skrajne uczucia. Z jednej strony się cieszyła. Z drugiej była przerażona, a z jeszcze inne wściekała. – Jak widzicie w ten sposób nie zrobicie nikomu krzywdy. – zwrócił się do Bel, ale ona zignorował go stojąc jak wryta i przypatrując się nowej dziewczynie. – Idźcie do siebie. Koniec na dziś.

Cała trójka puściła się. Każda z osobna miała powód, by nienawidzić kolejnej. Szczególnie rudowłosa.

Białowłosa chwyciła za rękaw jej czarnej bluzy i niemalże siła wyciągnął z sali.

– Sus?! – zapytała, gdy stanęły na korytarzu. – Co tu robisz? Też masz moce?

Na twarz Susan wpłynął najsłodszy uśmiech na jaki było ją stać, gdy zaczęła.

– Właściwie...



Taa. Polsat.

Mam nadzieję że rozdział się podoba. Miłego weekendu, a ja was żegnam.

Do zobaczenia w poniedziałek.

Deadly Love / Five Hargreeves/ DO POPRAWY Where stories live. Discover now