Rozdział Szesnasty cz. 2

Mulai dari awal
                                    

— Ale dlaczego teraz, dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? Dlaczego pozwoliłeś Umie mnie zostawić.

— Bo inaczej zostawiłaby cię na gościńcu, albo sprzedała karawanie. A tak... miałaś wikt i opierunek. I proszę, wyrosłaś na wcale niezłego rycerza. Nie gorszego niż całe tałatajstwo z twojego Przydziału. Ale ciągle nie rozumiem, jak przeżyłaś...?

— Z trudem — odparła chłodno.

Blyth parsknął i potarł twarz dłońmi.

— A tamci dwaj...? Czy oni cię skrzywdzili?

Morwen uśmiechnęła się krzywo i popatrzyła na swoją rozdartą, brudną suknię.

— Nie bardziej niż ja ich. Ale jeśli chodzi ci o cnotę i cześć... to nie.

—Ha! Nie wątpię, że solidnie ich poturbowałaś. Ale... jak to się wszystko stało? — zapytał poważnie Mistrz. — Tak tak, niosłaś wodę, to już słyszałem. Ale tutaj?

Dziewczyna zawahała się tylko przez chwilę, odpowiedź na to pytanie musiała mieć przygotowaną.

— Wiecie przecież, wielki Mistrzu, jaka jest rola służki. Przynieść miednicę, zabrać dzbanek, otrzeć, wytrzeć, bo rozlane i tak dalej. Ciągle na skinienie. No więc niosłam wodę do komnat księżnej Pani i jej świty. Zmęczył ją już gwar przyjęcia. Ci dwaj mnie przyuważyli, zaciągnęli tutaj. Nie wiem skąd przyszli, ani jak się tutaj dostali. Ten dwór jest ogromny, wszędzie jest ciemno... teraz dopiero zdaje mi się, że jestem w zupełnie złym miejscu...

— Zaczęłam walczyć. — Pokazała na resztki rozbitego dzbanka. — Zrobił się raban, musiał nas ktoś usłyszeć. Mam nadzieję, że nie uciekną daleko — dodała mściwie. — Uszkodziłam im nogi.

Blyth pokiwał głową z aprobatą.

— Czego jak czego, ale swojego rycerza w sukni się spotkać nie spodziewałem. Jak trafiłaś na dwór księżnej?

— Przypadkiem. Widać bogowie mieli mnie w opiece. Przecież dwór też zmierzał do Brynn z Północy. Byłam brudna, w podartym odzieniu. Powołałam się na Kodeks.

Mistrz zachichotał.

— Królewscy nie byli pewnie zadowoleni.

— Ano nie — odparła i upiła łyk napoju. Czuła, jak alkohol pomaga głowie, ale mięśnie wciąż pozostawały boleśnie napięte.

— Dlaczego nie wróciłaś do oddziału? — zadał kolejne pytanie Mistrz.

— A jakby to wyglądało? Zjawiam się po czasie, żywa... Bałam się, że zostanę sądzona za dezercję — powtórzyła usłyszane słowa Mairead. — Skąd miałam wiedzieć, że jesteś moim wujem i spojrzysz łaskawie. Ale jakby patrzył oddział...

— A chcesz wrócić?

Morwen spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem. Zastanowiła się, jakby szukając właściwych słów.

— Przez ostatnie tygodnie zrozumiałam tyle, że niewiele rozumiem. Od najmłodszych lat żyłam w skórze chłopca. I pasowało mi to. Było proste. Do dziś ich pamiętam... Cathal i Ibor, moi najbliżsi przyjaciele... — Bardzo sprawnie przełączyła się na mówienie o sobie jak o mężczyźnie, mimo że ostatnie tygodnie do głosu doszła kobieta. Jakby ten chudy chłopak dalej gdzieś był w środku. — Mówiłem i myślałem o sobie Morven. Mogłem strzelić każdego w pysk bez konsekwencji, co najwyżej oberwać, ale zawsze byłem szybki. Gdy dostałem szansę wyrwania się z Zamku, otarłem się o śmierć. I jakby Los zadrwił, każąc mi szybko nadrobić wszystkie te lata, które straciłam. Nosiłeś kiedyś gorset, Mistrzu?

Spojrzał na nią, zupełnie nie rozumiejąc absurdalności pytania. Morwen natomiast patrzyła prosto przed siebie, z twarzą bez wyrazu. Kontynuowała.

— Ja musiałam zacząć nosić gorset. Ściska całe twoje wnętrzności, aż brakuje ci tchu. Wyobraź sobie, gdy budzisz się w nocy, a mara siedzi ci na piersi. To przecież chwila, mrugnięcie powiek i znika. Ale nie w kobiecym stroju. Ta mara ciśnie cię i ciśnie, a czasami robi się tak słabo, że musisz wąchać trzeźwiące opary lub mdlejesz. I buty... kobiety muszą mieć przecież małe stopy, więc nosisz niewygodne trzewiki, które obcierają stopy do krwi. Włosy, czepce, malowanie twarzy. — Znów napiła się wina i oddała gąsiorek Mistrzowi. — Kłaniasz się i uśmiechasz. I wtedy zaczęłam być Morwen. Pewnie taką, jaką powinnam. Przestałam być chłopakiem. Jednak nadal potrafiłam leżeć w łóżku obolała. Ale to bolało zupełnie inaczej... inaczej niż ramiona czy połamany krzyż. Patrzyłam w sufit i nie rozumiałam, kim naprawdę jestem.

— Nie będę cię zmuszał. Ale co z tobą będzie? Zostaniesz na dworze? — zapytał Mistrz.

— Chcę odejść. — Słowa te napłynęły po chwili namysłu, ale w momencie wypowiedzenia ich, poczuła dziwną ulgę. — Tak, chcę odejść — powtórzyła, jakby sama zaskoczona tą nagłą decyzją. Jednocześnie zrozumiała, że ona dojrzewała w środku od dawna.

— Dokąd?

— Gdzieś, gdzie nie będę rycerzem czy dwórką. Taki Morven, czy taka Mowen. Gdzieś, gdzie sama wreszcie zdecyduje o przyszłości, o tym, kim jestem.

— Nic cię tu nie trzyma? — zapytał Blyth.

— Nie chcę, żeby coś mnie trzymało.

— Więc odpłyń na Bairre.

— Dlaczego tam? — zapytała podejrzliwie.

— Wyspa jest bardzo duża... bliska Camden na tyle, że się tam odnajdziesz, prawie jak u swoich. I poradzisz sobie z językiem...

— I co bym mogła tam robić? — prychnęła.

— Nosić miecz i zbroję — odparł miękko Blyth. — Słyszę w twoich słowach, że tego ci brakuje. Tam w armii panuje równość. Możesz się zaciągnąć do armii najemników. Ale...

— Co „ale"?

— Ciężkie czasy idą, Morwen. Obyś nie musiała kiedy stanąć przeciw swoim. — Odparł zbolałym głosem Mistrz. — Lepiej już idź. Niech cię porządnie opatrzą, ten płyn nie starczy na długo. — Pomógł jej wstać. Zachwiała się tylko trochę. Jest dużo silniejsza niż przypuszczałem..., przemknęło przez głowę mężczyzny.

Ruszyła do drzwi.

— Morwen...

Odwróciła się z pytającym spojrzeniem.

— Dziękuję ci. Nawet nie wiesz, jak dobrze, że się tu znalazłaś.

— Przynajmniej niczego nie zabrali — odpowiedziała.

— To prawda.

Gdy wyszła, Blyth usiadł przy stole. Zapalił więcej świec, jakoś ciężko mu było ostatnimi czasu

w ciemności. Wiedział, że lada moment pojawią się zbrojni, żeby zadawać bezsensowne pytania i zdawać bezsensowne raporty. Kazałby także posłać po swoich z oddziału, ale ci mieli dalej obstawiać salę, w końcu zabawa toczyła się w najlepsze. Poszukiwania miały być dyskretne. I w sumie dobrze, bo nie miał ochoty wysyłać swoich chłopców na wałęsanie się po mroźnej nocy.

Pocierał oczy, aż pod powiekami poczęły wirować kolorowe plamki. Czuł się zmęczony, nie tylko ciałem ale i duchem. Dlaczego tak się wzbraniał, by iść do Withella i wszystko mu wyjawić? O ileż byłoby to prostsze! Może zacząłby w końcu spać spokojnie. Póki co, same były problemy, a tu jeszcze niewinna dziewczyna została wmieszana w ten chaos. Ech, gdyby to jakoś wszystko przerwać. Czy to Talaith zsyłała na niego wszystkie te okropne koszmary, by ukarać go za jakieś dziwne przewinienie? Że zboczył ze światłej ścieżki? Ale zatem dlaczego, gdy tylko myślał o oddaniu berła, całe jego ciało buntowało się przed tym, nie pozwalając, nie zgadzając się...

Jest jeszcze jedno rozwiązanie, szepnął głosik w głowie, a przed oczami Mistrza pojawiła się mała butelka z ciemnego szkła. Czy miałby dość odwagi?

Korona KrukaTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang