!TRWA KOREKTA!
Poprawione rozdziały: 10/12
Oznaczone jako 15+, ponieważ występują tu opisy i treści, które mogą zostać uznane za nieodpowiednie dla młodszych Czytelników
𝑀𝑎𝑙𝑒 𝑑𝑖𝑎𝑔𝑛𝑜𝑠𝑐𝑖𝑡𝑢𝑟, 𝑚𝑎𝑙𝑒 𝑐𝑢𝑟𝑎𝑡𝑢𝑟
❝Leczenie młodzieńcz...
Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
Nie wiedziałam co mam jej odpisać. Nie mogłam również do niej zadzwonić, bo byłam wtedy akurat w szkole.
„Mogę Ci jakoś pomóc?" — napisałam po dłuższej chwili.
Wyświetliła, ale nic nie odpisała.
„Lusia"
„Mogę Ci jakoś pomóc?"
Zaczęłam się potwornie o nią martwić. Ona sama tak naprawdę była jeszcze dzieckiem i w maju przyszłego roku miała zdawać maturę. Ani trochę nie była gotowa na dorosłość.
Lusia: „Sama nie wiem"
„Chyba nie możesz"
„Ale ja się cieszę"
„Naprawdę"
„A jak Mikołaj to przyjął?" — napisałam.
Mikołaj był chłopakiem Lusi.
Lusia:„Dobrze, jest bardzo troskliwy"
„Chcemy wziąć ślub kościelny jak najszybciej, żeby nasze dziecko miało katolicką, kochającą się rodzinę"
To mnie nieco uspokoiło.
Lusia: „Ja się cieszę, wiesz."
„Sądzisz, że jesteś gotowa? — napisałam.
Lusia:„Nie. Nie jestem"
„Kochana, słońce, myśmy wpadli"
Tyle to wiedziałam, ale martwiłam się o ich dziecko. I rzecz jasna niepokoiłam się o samą Lusię bo wiedziałam, że biedaczka może w niedalekiej przyszłości bardzo wiele wycierpieć.
Lusia: „Wiem, że byliśmy nieodpowiedzialni"
„Ja byłam nieodpowiedzialna"
„Teraz muszę ponieść konsekwencje"
„Ale powiem Ci że nie mogę się doczekać kiedy ono przyjdzie na świat"
„Czekaj, to który to miesiąc?" - napisałam znowu.
Lusia:„Końcówka piątego"
„Luśka, ale to znaczy, że Ty byłaś w ciąży już na oddziale..."
Lusia: No tak
„Ale po Tobwie nie bylo nic widac"
Palce mi drżały, nie trafiałam w odpowiednie literki na klawiaturze.
Lusia:„Nie nie było, Wiki, ja sama się dziwię"
Zaczęłam się poczuwać do odpowiedzialności za dobro Lusi i jej dziecka. Znów chciałam się o kogoś troszczyć, dbać o niego, zrobić wszystko co w mojej mocy, żeby ważna dla mnie osoba czuła się bezpieczna i kochana. I znów zapomniałam, że nie jestem ani Matką Teresą, ani niczyją terapeutką. Ponownie wymagałam od siebie za dużo chcąc zbawić cały świat, nie mając jednocześnie przygotowanego planu owego zbawienia.