01. Czternasty września

552 21 11
                                    

Chloe's POV

Dzień: chyba piątek

Godzina: zegar pokazuje dwudziestą, ale spóźnia się trzy godziny

Samopoczucie: do dupy

Stan: podirytowana

  — Chloe, złaź natychmiast na dół! Za dziesięć sekund chcę cię widzieć w kuchni! — wrzask Kate McCartney, niczym wystrzał armatni, roznosi się po domu, a ja słysząc go, podskakuję na swoim miejscu, robiąc przy okazji długopisem dziurę w zeszycie. — Spóźnimy się na lotnisko!

Klnąc pod nosem, wzdycham ciężko, po czym odkrzykuję: 

— Przecież się, kurwa, nie pali!

— Słownictwo!

  Przewracam oczami, kreśląc słowa.

Stan: podirytowana – bardziej wkurwiona.

   Odrzucam zeszyt na łóżko i przymykam powieki, starając się wsłuchać w fortepianową grę Chopina, która stłumionym dźwiękiem wybrzmiewa z mojej komórki. Po omacku wygrzebuję z kieszeni granatowej bluzy zmiętą paczkę papierosów, wkładając jednego między spierzchnięte wargi. Napawając się uspokajającą melodią, otwieram oczy, a mój rozmyty wzrok zatrzymuje się na dachu sąsiadów, którego prawie nie widać przez panujące warunki atmosferyczne. Dzisiejsza pogoda zdaje się utożsamiać razem ze mną. Jest mglisto, zimno i szaro. Szczerze powiedziawszy, to nic specjalnego. Jesienna aura najwidoczniej wzięła kontrolę nad całym miastem. Ponownie przymykam oczy, pozwalając, aby delikatna mżawka spoczęła na mojej zmęczonej twarzy. Zaciągam się nikotyną, a toksyczny dym podtruwa każdą najmniejszą komórkę w moim organizmie. Liczyłam na to, że w obecnej chwili pomoże mi to się uspokoić, ale tak się nie dzieje. Wręcz przeciwnie, moje ciało nie chce przyjąć kolejnej dawki trucizny, dlatego zamiast się odprężyć, spinam się jeszcze bardziej. 

  Jak to możliwe, że znalazłam się w tak patowej sytuacji? 

Ogólnie rzecz biorąc, dzień czternastego września, bez wątpienia był dniem, który przejdzie do historii, ponieważ owy dzień był tym, w którym miały się spełnić wszystkie moje chore koszmary, dzięki którym przez ostatni miesiąc wiłam się po łóżku jak w agonii, nie potrafiąc zmrużyć oczu ani na sekundę, a jeśli już to robiłam, to tylko po to, aby chwilę później móc obudzić się z krzykiem, stawiając cały swój dom i połowę mieszkańców osiedla na nogi. 

  Wszystko zaczęło się od telefonu. To był zwykły, wtorkowy wieczór, który naprawdę nie wyróżniał się niczym specjalnym. Siedziałam wtedy na tarasie owinięta w koc razem z pijaną i klnącą pod nosem Alice, którą po raz kolejny zdradził chłopak. Rozumiałam jej ból, chociaż wiedziałam, że w dużej mierze robiła to wszystko na pokaz. Czerwonowłosa nigdy nie brała do siebie związków na poważnie, dlatego wszystkie jej miłosne uniesienia trwały nie dłużej niż dwa tygodnie. Mimo wszystko postanowiłam ją wtedy pocieszyć, chociaż tak naprawdę wiedziałam, że nad tym nie ubolewała. Chciała po prostu wlać w siebie kilka trunków. 

  Drzwi balkonowe były otwarte, więc doskonale słyszałyśmy krzątaninę mamy. Później z pracy wrócił Albert, więc zamiast jej gderania słyszałyśmy już tylko krótką rozmowę, a potem dźwięki wybrzmiewające z telewizora – nic szczególnego. Dopiero po godzinie, codzienną rutynę przerwał telefon. Pamiętam, że była to 20:21, bo właśnie wtedy moje ciało pokryło się gęsią skórką, jakby już przeczuwało, że lada moment moje życie zmieni się w istny armagedon. Nadstawiłam wtedy uszu i omal nie spadłam z hamaku, kiedy mama głosem pełnym zdziwienia wypowiedziała to jedno, konkretne imię. Popatrzyłam wtedy na moją przyjaciółkę, a sekundę później obie zerwałyśmy się z swoich miejsc i przepychając się w drzwiach, wpadłyśmy do salonu, prawie się przy tym zabijając. O 20:24 byłam już kłębkiem nerwów i wbijałam paznokcie w dłoń Alice, a  pięć minut później świat zdawał się zatrzymać w miejscu, kiedy Katy McCartney spojrzała na mnie wzrokiem pełnym lęku i powiedziała szeptem słowa, które przez następne kilka miesięcy wywoływały we mnie burzliwe emocje i zmieniały każdy mój dzień w najprawdziwszy horror. 

Before lights outHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin