Rozdział 72

199 16 2
                                    




Nicholas

Stanął w lekkim rozkroku i odetchnął. Obserwował jak odchodzą: jego ukochany frater i magicae, którego nie znosił. Kiedy patrzył na ginące w oddali plecy Gabriela, poczuł grozę, która bezlitośnie schwyciła go w swoje szpony.

Od kiedy zniknęło calanhe, ich więź była znacznie silniejsza, niż kiedykolwiek. Czuł każde emocje Gabriela. Właściwie, gdyby się postarał, przysiągłby, że potrafi usłyszeć jego myśli. Miało to swoje plusy minusy. Zresztą jak wszystko.

Kiedy zniknęli mu z linii wzroku, szczodrze zapłacił woźnicy za wykonaną usługę i od razu opłacił powrotny kurs. Klepnął w zad kasztankę i poprawił łuk na plecach, który ciążył mu jak nigdy wcześniej. Postawił kołnierz w górę, by uchronić się przed chłodnymi podmuchami powietrza.

Nicholas ruszył w stronę wąskiej uliczki. Do jego nozdrzy dotarł duszący zapach ostryg i wędzonych ryb. Wieśniacy siedzieli do późnych godzin nocnych pod ścianami swoich domostw i magazynów, marząc, by zagubiony turysta, który akurat przypłynął do portu, poczuł się na tyle głodny, by zdecydować się zaryzykować zdrowiem i życiem, pochłaniając na wpół zgniłe owoce morza.

Rybacy przypatrywali mu się zmrużonymi oczami, w których co jakiś czas błysnęła żółć. Nicholasowi nie zależało szczególnie na zachowaniu anonimowości. Sytuacja była już na tyle zaawansowana, że mogli położyć wszystko na jedną kartę. Jeśli Petroniusz miał tu jakichś szpiegów, to i tak było już za późno, by mogło to na coś wpłynąć.

Przyspieszył i teraz niemal już biegł ślizgając się na wilgotnych kocich łbach. Trzymał się nisko, klucząc przyklejony do ścian. Księżyc wznosił się wysoko i oświecał bladym blaskiem drogę.

Nicholas niespokojnie rozejrzał się po ciasnych uliczkach. Zwykle nie rozmyślał wiele o śmierci, ale udzieliła mu się podniosła atmosfera, więc nieproszone myśli zaległy się w jego głowie. Zawsze miał nadzieję, że przywita się ze śmiercią w walce. Czy będzie dzisiaj walczyć? A jeśli tak, to ilu zabierze ze sobą?

Po kilkunastu minutach dość żwawego biegu dotarł do granic miasta. Dosłyszał przyciszone głosy, których echo rozbijało się o bystry nurt rzeki. Pogłos zawsze niósł się po wodzie, więc zwolnił i stąpał teraz znacznie uważniej.

Z niedowierzaniem i ze złością odnotował, że zaczyna się pocić. Z nerwów? Z podekscytowania? Miał nadzieję, że chodzi o to drugie. Ukucnął przy kontenerze na odpadki i wytężył słuch. Zaklął, kiedy do jego uszu dotarły tylko pijackie przyśpiewki i beknięcia. Zbliżył się jeszcze bliżej i niemal zanurkował pod pustą cuchnącą beczką. Miał stąd przyzwoity widok na obóz wroga.

Nie był w stanie trafnie ocenić liczby pasożytów, ale z pewnością było ich tu około setki. Doliczył się dwudziestu pięciu namiotów. Materiał był brudny i przetarty w kolorze zgniłej zieleni i doskonale stapiał się z otoczeniem.

Pasożyty kłębiły się wokół nich, opijając się grogiem i opiekając mięso przy ogniskach. Nie wydawali się zbytnio przejęci zbliżającą bitwą. Nicholas mógłby nawet pokusić się o stwierdzenie, że nie przejmowali się właściwie niczym. Pomimo tego, że byli senni i powolni, to wciąż wlewali sobie w gardła litry alkoholu. Tylko strażnicy sprawiali wrażenie bardziej przytomnych. Przechadzali się długimi krokami, sadząc spore odległości i świdrując ciemność wzrokiem.

Wokół obozu kręcili się co mniejsi parasitus z miasta. Próbowali sprzedać im swoje towary, albo zaproponować marne usługi w wojsku. Niektórzy z nich na pewno byli kucharzami, stolarzami i medykami. Strażnicy jednak nie byli zainteresowani wprowadzaniem do obozu mięsa armatniego. Mieli go przecież wystarczająco dużo za zasiekami.

Tron z kości [18+]Where stories live. Discover now