Rozdział 60

165 13 0
                                    

Mama Kelly kłamała.

Ellen przekonała się o tym, kiedy obudziła się o brzasku. Nie zawołano jej, by przyjęła klienta. Zasnęła w tym samym miejscu, na którym siedziała, czyli na twardej, zielonej sofie. Zamrugała kilka razy, próbując jeszcze pozbyć się resztek snu i instynktownie sięgnęła do Hirona.

Nic.

Cisza.

Miała wrażenie, że dobija się do domu o zabitych drzwiach i deskach, wiedząc, że w środku jest właściciel, ale skwapliwie się przed nią ukrywa. Poczuła nagły ucisk w sercu, zwiastujący odrzucenie i pustkę. Z przekąsem pomyślała, że przeżywa powtórkę z rozrywki, kiedy opuścił ją Nicholas.

Hiron obiecywał, że nie zrani jej w ten sam sposób, ale jak to ostrzegała ją Carla: magicae kłamią. Nie mogła mieć o to pretensji do Hirona. I tak wiele jej podarował i jeszcze więcej poświęcił. A ona musiała sama zająć się sobą. Nie może przez całe życie polegać na innych.

Poruszyła rękoma i przyjrzała się żelaznym obręczom na dłoniach. W blasku palącej się lampy żółte mgiełki magii lśniły na metalu. Przysunęła ręce do nosa i poczuła mdlący zapach pasożytów. Dotychczas nie sądziła, by ich magia może mieć jakikolwiek wpływ na jej moc, ale najwidoczniej została już udoskonalona przez Petroniusza.

Musiała go zabić. Powinna to zrobić, kiedy tylko znajdzie się u jego boku. Na pewno w końcu po nią przybędzie i zabierze ze sobą. A jeśli uda jej się uśpić jego czujność, to może z wykorzystaniem magii Hirona stworzy mieszankę, która go zaskoczy.

Na tę chwilę była pewna, że nikt nie wie o nowej zdolności, którą posiadła. Być może zmienił się nieco jej zapach, bo Hiron pachniał miętą i książkami – tak samo jak jego magia, ale nikt, kto dostatecznie nie poznał śpiewu magii sanguis na pewno nie odkryłby zmian. Być może Petroniusz... Ale tylko być może. Wciąż przecież jeszcze istniała szansa, że jej się powiedzie.

Już dawno pogodziła się z myślą, że istnieje po to, by się poświęcić. Cała jej egzystencja polegała na dawaniu z siebie i choć Hiron pokazał jej, że jeśli tylko będzie chciała, może wieść życie jakiego pragnie: może uciec z nim, ale na te plany było już za późno. Była zła na siebie, że wyobrażała sobie coś, czego nie ma i nie powinno być. Oni nie byli dla siebie.

Skrzywiła się i powiodła palcem po żelaznej zbroi na piersiach. Utrudniała jej oddychanie, ściskając żebra. Gdy próbowała zaczerpnąć głębszego oddechu, klatka zaciskała się i przyduszała, a magia kotłowała w środku.

Musiała przestać naciskać, bo inaczej była przekonana, że pękłaby od środka. Kumulacja była zbyt mocna i zbyt niebezpieczna, by ryzykować.

Drgnęła, kiedy drzwi się otworzyły i stanęła w nich Zelda. Wpatrywała się w nią z dziwną miną, jakby jej obecność tutaj mocno jej przeszkadzała.

- Mam klienta? – zapytała Ellen, poruszając się niespokojnie na niewygodnej sofie.

Zelda krótko skinęła głową i weszła do środka. W dłoniach trzymała cieniutki materiał. Zbliżyła się do Ellen i delikatnym ruchem odłożyła garderobę na oparcie kanapy.

- Spóźnił się, więc dałyśmy ci nieco pospać. To ważne, żebyś była zregenerowana. On nie lubi, kiedy nie wyglądamy zbyt ładnie.

- Nie mam szans, prawda? – Ellen spojrzała na nią smutno. Przez chwilę na twarzy pasożytki malowały się skrajne emocje. – Zgwałci mnie.

Zelda gwałtownie zaprotestowała i upadła przy jej kolanach, biorąc w dłonie jej skrępowane nadgarstki.

- Nie. On nie jest taki. On tylko patrzy.

Tron z kości [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz