Rozdział 19

560 28 2
                                    

James pov

Obudziłem się rano, leżałem bez ruchu jeszcze jakieś kolejne pół godziny i dopiero wtedy zacząłem uświadamiać sobie, że naprawdę zakochałem się w Dan. Nigdy nawet nie pomyślałbym o tym, żeby płakać przez jakąkolwiek dziewczynę, a teraz stało się to faktem. Co ona ze mną zrobiła... Jej dotyk ust, jej uśmiech, jej charakter. To wszystko było tak cudowne, i jak się okazało, nie tylko dla mnie.
Co kurwa zrobiłem nie tak? Nigdy jej nie skrzywdziłem, nigdy nie obraziłem. W żaden sposób. Traktowałem jak jebaną księżniczkę, a ona odwdzięcza mi się zdradą? Chyba czegoś nie rozumiem. A może to ze mną jest coś nie tak?

Cały dzień okropnie mi się dłużył, nie miałem co robić, a dodatkowa niepewność, czy Dan nic nie jest zabijała mnie od środka. Siedzi z tym psychopatą w jednym miejscu, a ja nie mogę nic z tym kurwa zrobić.

Nareszcie jednak przyszła ta pora, w której mogliśmy działać. Wszyscy zebrali się na podziemnym parkingu Stark Tower przy wielkim, czarnym vanie uzbrojeni we wszelkie pistolety i noże.
- Pepper, Clint i Loki są już na miejscu. Ukryli się w innym budynku żeby nas osłaniać - zaczął Tony. - Ja, Steve, Thor i Bruce pójdziemy po Dan, a reszta, kiedy zaczniemy walczyć pomożecie nam. Wszystko jasne?

Każdy pokiwał głową i wsiedliśmy do auta, które miałem prowadzić. Pierwszy raz tak się stresowałem przed misją. Nie wiadomo, czy wszystko się uda, nie wiadomo, czy damy im radę. Czy damy radę odzyskać Danielle.

Danielle pov

- Dobra, wstawaj - powiedział Rick wchodząc do mojego pokoju, a ja cała zaspana nie rozumiałam co sie dzieje, bo sama dopiero co się obudziłam. Facet podszedł do mnie z dwoma ochroniarzami i zaczął rozcinać więzy zaciśnięte na moich rękach i nogach.
- Co się dzieje? Gdzie idziemy? - zapytałam zdezorientowana. Ten nic się nie odezwał i zapiął kajdanki na moich rękach. - Gdzie idziemy kurwa? - wyszarpałam się z jego uścisku i dałam kopa w jaja. Od razu mi ulżyło, ale zaraz pożałowałam swojej decyzji. Rick nakazał ochroniarzom mnie potrzymać, a sam mocno mnie spoliczkował. Na tyle mocno, że rozwalił mi wargę, z której poleciała mi krew. Automatycznie zaczęłam płakać, co prawda ze wszystkich sił starałam się to ukryć, ale niestety mi się nie udało. Łzy po policzkach leciały mi strumieniami, a ja nie umiałam się ogarnąć. Rick jakby nie wzruszony tym widokiem, ruszył razem ze mną przez jakiś długi korytarz gadając do innych facetów przez krótkofalówkę, ale robił to tak cicho, że nic nie udało mi się zrozumieć. O co chodzi?

Kiedy jednak wyszliśmy z budynku, wszystko stało się jasne. Na zewnątrz zobaczyłam tatę, w zbroji Iron Mana, Thora z Mjolnirem w ręku i Steva w stroju Kapitana Ameryki, a zaraz obok nich Bruce'a. Jednak po mnie przyszli. Kamień od razu spadł mi z serca i już spokojniejsza stałam dalej trzymana za rękę przez Ricka.

- Żadnych akcji, pamiętajcie. Mam tutaj tylu ludzi, że na pewno nie dalibyście sobie z nimi rady - zaczął i rozejrzał się dookoła. Ja w tym czasie patrzyłam na moich wybawców wdzięcznym wzrokiem, a oni na mnie. Kiedy wymieniłam spojrzenia z Thorem i Stevem, wydawało mi się, że u nich też zobaczyłam łzy w oczach, ale sama już nie wiem czy dobrze mi sie wydawało. - No dobra, gdzie kasa?

Po tych słowach, tata nagle strzelił ze swojej rękawicy do Ricka, a ten upadł na ziemię, tym samym puszczając mnie. Wiedziałam. Wiedziałam, że nie załatwią tego tak po prostu. Steve od razu do mnie podbiegł, i osłaniając za swoją tarczą, strzelał do innych.

Niestety tych ,,innych" robiło się coraz więcej. Dużo więcej. Naprawdę nie spodziewałam się, że ta grupa jest taka duża.

Kiedy już ta czwórka nie dawała sobie rady, jakby znikąd pojawiła się Natasha, James i Peter. Wszyscy walczyli bardzo dobrze, i ja próbowałam coś pomóc, ale niestety z rękoma zakutymi w kajdanki niewiele mi się udało. Nim Steve to zauważył, podbiegło do mnie kilku potężnych facetów i zakleili moje usta taśmą. Oczywiście się szarpałam, ale poszło to na nic. Ja, kontra pięciu wysokich i postawnych facetów to nie była sprawiedliwa walka. Piszczałam i kopałam, ale mężczyźni mnie złapali i zaczęli biec w kierunku jakichś schodów. Połowa próbowała ich powstrzymać, a druga połowa walczyła z pozostałymi. W tej pierwszej był tata, James, Thor i Nat, więc szanse na odbicie mnie były ogromne.
Jednak na moje nie szczęście, ludzi w czarnych kostiumach przybywało, i przybywało. Nikt nie był w stanie poradzić sobie z nimi, więc nim się obejrzałam byłam na dachu jakiegoś, starego bloku, na którym czekał już na nas helikopter. Kurwa. To ich ostatnia szansa.

Córka StarkaWhere stories live. Discover now