Rozdział Szesnasty cz. 1

242 23 15
                                    

Withell był w pałacu myśliwskim, obskakiwał gości, bawił się i układał czyli zajmował się typowymi dworskimi obowiązkami. Irvette udała się do miasta z wizytą. Oczy ciągle miała suche i zapuchnięte, a twarz poszarzałą od zmartwień, ale gdy Roslin wreszcie zaczął jeść, poczuła, że bogowie wysłuchali modlitw. Uznała, że musi wyjść z domu, oderwać myśli. W każdej innej sytuacji ona również wybrałaby się z mężem na bankiet.

Lairsen natomiast siedział w kącie sypialni młodego dziedzica, twarz krył w dłoniach i chyba udało mu się wreszcie przysnąć, a przynajmniej wisiał na krawędzi snu i jawy. Przychodził do syna Namiestnika codziennie, podawał mu specyfiki i po kryjomu przed służącymi czynił praktyki, które miały odpędzić złe moce, jakiekolwiek by one nie były. Był przekonany, że coś za chłopakiem przyszło. Nie wiedział jeszcze skąd i dlaczego, ale nie było złudzeń. Coś na nim żerowało.

Ludową praktyką było rozsypywanie soli, wkładanie srebrnej monety pod nogę łóżka, krzyżowanie ostrych przedmiotów na parapecie czy wiązanie pęczków na sznurze przy oknie, żeby złe pragnące wejść do środka, powiesiło się lub oślepło. Lairsen wiedział, że wszystko to było bzdurą. Sól jednak sama w sobie moc miała, oczywiście odpowiednio przyrządzona. Należało ją wymieszać z popiołem i odpowiednimi ziołami, wtedy stawała się realną barierą przed światem nadprzyrodzonym. Do tego dochodziły runy i znaki, wyryte w drewnie i wymalowane na podłodze. Gdy druid zakończył wreszcie swoją potajemną praktykę, Roslin faktycznie zaczął zdrowieć. Był przekonany, że skuteczność byłaby jeszcze większa, gdyby wiedział, przed czym dokładnie chłopaka bronić. Miał pewne podejrzenia...

Mogła przecież zmienić się w Nocnicę, tak często działo się ze zmarłymi wcześnie dziewczętami, których duch zaznawał niewyobrażalnego cierpienia. Paskudna kara... Ale dlaczego przyszłaby dopiero teraz? Dlaczego nie gnębiła jego? "Foroi oia"? Czy to przypadek, czy przestroga...

— Mistrzu... Lairsenie... — rozległ się cichy głos.

Druid ocknął się z letargu i otrząsnął z resztek snu. Roslin siedział oparty na poduszkach.

— Czy moglibyście podać wody...? — poprosił zachrypnięty.

Wstał i podał mu dzbanek. Chłopakowi trzęsły się ręce, więc odwrócił się w stronę okna, by jeszcze bardziej go nie peszyć spojrzeniem.

— Dziękuję.

Lairsen spojrzał w jego stronę. W tym słowie było coś więcej, niż zwykła wdzięczność za wodę.

— Przestała przychodzić...

Przysunął taboret do łóżka i przysiadł lekko na brzegu. Z szafki obok wziął małą czarkę. Bez słowa dolał do wody miksturę wzmacniającą.

— Co przychodziło? — zapytał prawie beztrosko. — Choroba was dopadła, paniczu, cieszę się, że czujesz się już lepiej.

Roslin patrzył smętnie w podane naczynie, a potem wypił zawartość haustem. Trzęsącą się dłoń zacisnął na pierzynie.

— Dobrze wiesz o czy mówię, Mistrzu Lairsenie. Widziałem jak kredą rysujesz znaki... Nie podobało jej się to, krzywiła się bardzo...

Kąciki warg mężczyzny zadrżały, ale nie dał po sobie poznać nerwów.

— Kto przychodził...? Jak wyglądała? — Oparł się o brzeg łóżka i położył brodę na złączonych dłoniach.

— Ma rude włosy, długie rude włosy... Przychodziła i czasami głaskała mnie po moich. — Bezwiednie dotknął polepionej od potu czupryny. — A potem... — głos mu się załamał i zadrżał.

Korona KrukaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz