Rozdział 25

1.6K 81 79
                                    

Aiden's POV

Nie widziałem się z Mayą już dziesięć dni. 

Ale jest okej

Spędzam dużo czasu z Rosie i chociaż mam dziwne poczucie, że od ostatniego wydarzenia jest między nami trochę inaczej, to jest dobrze. 

Ostatnio staram się jak najproduktywniej spędzać każdy dzień. Tak po prostu. Wcale nie po to, aby nie myśleć o reakcji Mayi na list. Wcale nie dlatego...

Ale właśnie- jak zareagowała? Mam nadzieję, że zniosła to dobrze. Od tamtego listu nie mam z nią kontaktu, więc niby jest tak, jak powinno być. 

Moje palce zręcznie poruszały się po klawiszach fortepianu, gdy po raz kolejny grałem melodię, którą mam w głowie od dwóch tygodni. Melodię pełną bólu, żalu i smutku. 

***

Tydzień później

Spacerowałem z Rosie po miasteczku. Było dosyć zimno, ale co się dziwić, skoro mamy styczeń. Wszystko było wręcz idealnie. Podziwialiśmy świat, trzymając się za ręce. Para zakochanych, która niedługo będzie władać całym Rosetone. W miasteczku było dosyć głośno. Wielu ludzi również spacerowało, a małe dzieci bawiły się w berka, robiąc przy tym wiele hałasu. Uwielbiałem taką atmosferę i byłem pewien, że nic nie będzie w stanie jej zepsuć. 

Ale się myliłem, bo to wszystko pękło jak bańka mydlana, gdy usłyszałem jedno słowo: "Maya".

Nie. Nie odwracaj się tam.

Nie chciałem tam patrzeć, ale... to było silniejsze.

Jak w amoku zacząłem rozglądać się dookoła, szukając właścicielki tego imienia. Szukając mojej Mayi.

Ale okazało się, że chłopak wykrzykujący to imię, podszedł do innej Mayi. Nie tej, którą chciałem zobaczyć.

Chociaż nie powinienem chcieć ją zobaczyć. 

Byłem pewny, że udało mi się w końcu o niej zapomnieć, ale najwyraźniej się myliłem. 

***

Dwa tygodnie później

Siedziałem, patrząc w okno. Kolejne zajęcie, które nie ma sensu, ale w jakiś sposób działa na mnie kojąco. 

Miałem w planach siedzieć tak aż do zachodu słońca, gdy nagle pośród drzew zauważyłem dziewczynę o blond włosach. 

Maya.

Nie. Nie idziesz tam, Aidenku.

Cóż...

Wstałem gwałtownie z krzesła i zacząłem biec w stronę wyjścia z pałacu. Po drodze prawie wpadłem na służącą niosącą pranie, mało brakowało, abym sturlał się po schodach oraz wbiegłem w drzwi, które na moje nieszczęście okazały się zamknięte. Chwilę później już byłem na dworze i mało mnie dzieliło od Mayi. 

Nie powinienem do niej biec. Nie powinienem w ogóle rozważać opcji, że kiedykolwiek się spotkamy. Ale to było jak odruch bezwarunkowy.

Czy żałowałem, że napisałem ten list? Czasami tak, ale to było jedyne słuszne wyjście. 

Chociaż z drugiej strony straszliwie chciałem pójść do jej domu i powiedzieć, że nie jestem w stanie bez niej dłużej wytrzymać.

Biegłem w stronę lasu, a w głowie układałem scenariusze co powiem Mayi, gdy już do niej dobiegnę. Czułem się taki szczęśliwy! Oczywiście nie oznacza to, że w ostatnich tygodniach nie byłem szczęśliwy, ale teraz... czułem po prostu inny rodzaj szczęścia. 

Złączeni nienawiściąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz