Rozdział 19

1.7K 97 44
                                    

Zaznaczymy na wstępie, że nie jest to sen! Mamy nadzieję, że przetrwacie psychicznie. Miłego czytania! <3

Maya's POV

Stałam w ogromnym i zimnym pomieszczeniu, słuchając Jane omawiającej plan ataku na królestwo. Rebelianci mają dokonać zamachu na zamek już za trzy dni i bardzo mnie to przeraża.

A ten sen... Nie potrafię nawet wytłumaczyć innym, dlaczego mam zapuchnięte oczy od płaczu. Bo jeden mur opadł, uaktywniając lawinę moich słabości. I może byłoby mi lepiej, gdybym nie płakała, ale nie potrafię zatrzymywać tych wszystkich gorących łez.

Po tej nocy zauważyłam, że chyba jednak bardziej zależy mi na Aidenie niż wcześniej myślałam.

Słuchałam całego planu ataku i muszę przyznać, że jest bardzo dokładnie dopracowany. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, cała akcja zakończy się sukcesem.

Byłam rozkojarzona i trochę nie docierało do mnie, co się dzieje.

Poczułam jednak, jak nagle ludzie zaczęli się kierować do wyjścia. Nie wiedziałam, co się dzieje, bo spotkanie się jeszcze nie skończyło. Słyszałam ludzi wykrzykujących jakieś zdania, ale nie byłam w stanie z rozsypanki słów uzyskać sensownej całości. Próbowałam wyłapać jakieś zdanie, ale na marne. Zrozumiałam, co się dzieje, dopiero po usłyszeniu mężczyzny, stojącego metr ode mnie.

- Pali się! Uciekajcie ludzie!

Wraz ze słowami, zobaczyłam ogromne płomienie zajmujące ściany budynku. Zostałam szybko złapana za rękę przez Louisa, który ujmował również dłoń Catherine. Prędko zaczęliśmy opuszczać budynek.

Nie było to jednak takie łatwe. Wielu ludzi, małe drzwi i pożar rozrastający się coraz bardziej z każdą sekundą.

- Szybko wychodźcie! Nie blokujcie wyjścia! - usłyszałam głos jakiejś kobiety.

Ludzie obijali się o siebie, bo każdy chciał jak najszybciej wydostać się z płonącego pomieszczenia. Gdy znalazłam się z moimi przyjaciółmi na zewnątrz, odetchnęłam z ulgą. Ale ta ulga trwała jedynie chwilę.

Nie tylko ten budynek się palił. W płomieniach stały również inne, między innymi "szopa", czyli miejsce, w którym znajdowały się wszystkie dzieci. Małe dzieci, które mógł sparaliżować strach, przez co nie były w stanie opuścić budynku.

Nie, nie, nie, nie, nie.

Louis szybko został zaciągnięty razem z innymi mężczyznami do chodzenia po wodę i ugaszania pożaru.

A to, co ja zrobiłam... było jak instynkt. Podbiegłam do szopy i stanęłam przed jednym wejściem. Zobaczyłam jeszcze jak Cat podbiegła do drugiego wejścia umiejscowionego z przeciwnej strony. Obie po prostu musiałyśmy to sprawdzić.

Czy się bałam? Oczywiście.

Weszłam jednak do płonącego pomieszczenia. "Szopa" złożona była w paru niewielkich pomieszczeń. Paliło się, ale ogień na szczęście nie rozprzestrzeniał się tak szybko. Unosił się jednak dym utrudniający oddychanie. Przysunęłam rękaw płaszcza do nosa i zaczęłam iść przed siebie. Doskonale znałam ten budynek. Zbyt wiele czasu tu spędziłam, żebym teraz nie mogła się odnaleźć. Powoli i ostrożnie przesuwałam się po pomieszczeniach, co chwilę wołając, czy ktoś tu jest. Za każdym razem nie uzyskiwałam odpowiedzi. Aż do chwili gdy usłyszałam przeraźliwy szloch.

Szybko zaczęłam się kierować w tamtą stronę.

W kącie pokoju zobaczyłam małą, czarnowłosą dziewczynkę. Siedziała z podkulonymi nogami. Akurat w tym pokoju ognia nie było aż tak dużo.

Złączeni nienawiściąWhere stories live. Discover now