27. Przyjęcie

89 14 13
                                    


Regulus obserwował Dołohowa w milczeniu. Byli na bankiecie organizowanym w dworze Malfoyów, na które zostali zaproszeni wszyscy najwyżej postawieni poplecznicy Voldemorta.

W każdym razie w dużej większości; młody Black nie był pewien czystości krwi obcokrajowca. Słyszał, że Dołohow był co najwyżej mieszańcem z nic nieznaczącej rodziny z któregoś ze wschodnioeuropejskich krajów.

Tak jak podczas ich pierwszego spotkania, tak przy każdym kolejnym nie podobało mu się jak patrzył na Dorcas. Szczególnie tego wieczoru, gdy wyglądała olśniewająco w czarnej, mieniącej się sukni. Asymetryczny krój odsłaniał jej szczupłe ramię, na którym zaciśnięta była srebrna bransoletka w kształcie węża. Wysadzany szmaragdami gad owijał się wokół ramienia, sprawiając wrażenie jakby żywego.

— Jak tam narzeczeństwo? — zagaił go Lucjusz Malfoy, wskazując brodą Dorcas.

Dziewczyna pogrążona była w rozmowie z jedną ze szkolnych koleżanek i nie zdawała sobie sprawy z tego, że była obserwowana przez więcej niż jedną osobę.

— Dogadujemy się — odparł beznamiętnie, pociągając łyk ze szklanki. — Aczkolwiek twoja żona spędza z nią więcej czasu niż ja.

— Kobiety musza sobie pogadać — powiedział Lucjusz, marszcząc brwi. — Są wtedy znośniejsze.

Regulus pokiwał w milczeniu głową, licząc że brak zainteresowania przegoni Lucjusza gdzie indziej. I nie pomylił się, Malfoy szybko się nim znudził i znalazł kolejnego kompana.

Tymczasem Regulus zauważył, jak Dorcas wychodzi z sali, a w ślad za nią rusza Dołohow.

— Och, Regulusie kochany. — Bellatriks zawiesiła się mu na szyi. — Czarny Pan jest z ciebie bardzo zadowolony.

— Nie teraz, Bella. — Regulus omal jej nie przewrócił i ruszył w stronę drzwi, za którymi zniknęła Dorcas.

Dołohow byłby głupi próbując cokolwiek, mimo to Regulus odczuwał niepokój.

Wypadł z sali w której odbywało się przyjęcie i omal nie wpadł na grupkę kobiet, zapewne wracających z łazienki. Skręcił w lewo, licząc, że spotka tam Dorcas, niestety, nie było jej tam.

***

Dorcas przemierzała galerię w północnym skrzydle, oglądając rzeźby i przyglądając się biesiadujących portretom. Przyjęcie zmęczyło ją bardziej niż się spodziewała, a może był to po prostu alkohol, który zdążyła już wypić.

Obecność Śmierciożerców napawała ją lekiem. Ci wszyscy czarodzieje polowali dokładnie na takie osoby jak Thomas. Poczuła ucisk na sercu na samą myśl o Gryfonie. Nie minęło wiele czasu odkąd rozstali się na dworcu, a mimo to miała wrażenie, że to już cała wieczność.

Miała wyrzuty sumienia, że tak łatwo zaadaptowała się do nowej sytuacji ale nie miała wyjścia. Nie chciała ściągać więcej kłopotów ani na siebie ani na Regulusa, który i tak ryzykował życie, grając w niebezpieczna grę swojej rodziny.

— Nie lubisz przyjęć, draga mea?

Dorcas wstrzymała oddech. Zerknęła przez ramie, by upewnić się czy dobrze rozpoznaje przyprawiający o ciarki głos. Cudzoziemiec, który niedawno pojawił się w ich domu, a potem w kilku innych miejscach, zmierzał powolnym krokiem w jej kierunku.

Ambiwalencja | Czasy HuncwotówWhere stories live. Discover now