Rozdział XXV: Koniec egzaminów cz. 1

508 41 1
                                    

Nocna eskapada skończyła się pomyślnie tylko w moim przypadku. Hermiona i Harry natknęli się na prowadzącą Neville'a McGonagall, bo biedak chciał ich ostrzec przed Malfoyem. Wszyscy troje stracili po pięćdziesiąt punktów za osobę. Gryfoni nie odzywali się do nich ani słowem, prócz mnie, Rona i Leo, czasami bliźniaków. Nawet Lee ograniczył z nimi rozmowy.

Jednak dni mijały, a na Puszka nikt nie czyhał. Poza odjęciem punktów nic się nie zmieniło, dalej przesiadywałam z Leo w bibliotece w celu nauki do egzaminów, Hermiona nie wyjmowała nosa z książek, Harry i Ron zupełnie olewali zbliżające się testy, a bliźniacy byli w swoim żywiole.  

W końcu musiał nadejść dzień egzaminów. Leo chodził jak na szpilkach, a moje próby uspokojenia go nic nie dały. Profesor Flitwick wywoływał nas pojedynczo do klasy, gdzie sprawdzał czy potrafimy sprawić, żeby ananas zaczął tańczyć. McGonagall kazała zamieniać mysz w tabakierkę. Snape dyszał przy nas, kiedy każdy próbował sobie przypomnieć, jak uwarzyć eliksir powodujący zanik pamięci. Ostatnim przedmiotem była historia magii.

— Ej, ona gryzie? — zapytałam, kiedy Fred dźgnął ośmiornicę w jedno z czułek.

— Raz się przyssała do George — oznajmił Lee. — Ale tak naprawdę nic mu nie było.

— Jasne — bąknął rudzielec. — Przez dwa tygodnie miałem okropną wysypkę, takie czerwone bąble z fioletową mazią w środku, a jak taki pękł to smród był...

— Nie chcę znać szczegółów. — Zasłoniłam buzię George'owi, przerywając mu wpół zdania.

— Smród był okropny — powiedział Fred. — Waliło zgniłym jajem na conajmniej dwa metry... — Teraz Leo doskoczył do Freda i również zamknął go siłą.

Puściliśmy ich dopiero, kiedy Harry zaczął uskarżać się na jego bliznę. Zostawiłam rudzielców, Leo i Jordana przy jeziorze i podeszłam do moich rówieśników.

— Idź do pani Pomfrey — poradziła Hermiona, gdy usiadłam obok niej.

— Nie jestem chory. Myślę, że to ostrzeżenie... Coś nam grozi...

Od ich kary w Zakazanym Lesie minęło sporo czasu, a Harry'emu dalej dokuczał ból blizny. Ron nie przejął się słowami okularnika. Dalej wygrzewał się na słońcu.

— Wyluzuj, Hermiona ma rację, póki Dumbledore jest w pobliżu nic nam nie grozi — oznajmił Ron, wystawiając twarz do promieni.

— Zresztą nic nie wskazuje na to, żeby Snape znalazł sposób na Puszka... — bąknęłam.

— Prędzej Neville zagra w reprezentacji anglii w quidditcha, niż Hagrid na to pozwoli — dodał rudzielec.

Wyciągnęłam się obok Rona, podkładając ręce pod głowę. Przez kolejny tydzień nie musimy zamartwiać się wynikami egzaminów, chociaż byłam pewna, że poszły mi znakomicie.

Nagle Harry zerwał się na nogi.

— Dokąd idziesz — zapytał sennie Ron.

— Coś mi przyszło do głowy... Musimy się zobaczyć z Hagridem, teraz — odpowiedział przez ramię.

Hermiona ruszyła zaraz za nim, Ron leniwie zwlekł się z miejsca, a ja mimo swojej ciekawości nie chciałam pakować się w kolejne kłopoty. Biłam się z myślami, czy warto iść za nimi, ale i tak powinnam dowiedzieć się jeszcze dzisiaj o ich rozmowie z Hagridem. Nie było sensu przerywać sielanki.

— Coś się stało, widziałem — powiedział Leo, kładąc się obok mnie. — Tylko nie wiem co.

— Harry wpadł na jakiś pomysł i poszli do Hagrida — odparłam, widząc kątem oka jak Fred wepchnął Lee do wody.

Podniosłam głowę, żeby lepiej się przyjrzeć, ale już we trójkę byli w jeziorze.

— Po co? — zapytał Leo.

— Co, po co? — zapytałam, nie wiedząc o co chodzi. — Po co się tam wepchnęli? — Wskazałam palcem na bliźniaków i Lee. — Czy, po co poszli do Hagrida?

— To drugie.

— Nie wiem — oznajmiłam zgodnie z prawdą. — Zapytamy ich później, teraz czas na relaaks — przeciągnęłam ostatnie słowo, rozprostowując całkowicie nogi.

Nie minęło dużo czasu, kiedy ponownie rzuciła mi się w oczy trójka przyjaciół, biegnąca w stronę szkoły. Tym razem ich twarze wyrażały jeszcze większe podniecenie i przerażenie niż wcześniej, więc pognałam za nimi.

— Co się st... — urwałam, gdy zdążyliśmy dobiec do Wielkiej Sali, w której rozległ się donośny głos.

Wyszła stamtąd profesor McGonagall, niosąc stos książek.

— Chcemy się zobaczyć z profesorem Dumbledore'em — wypaliła Hermiona.

Popatrzyłam na Rona pytająco, lecz ten dał mi do zrozumienia, że zaraz wszystko wytłumaczy.

— Zobaczyć się z profesorem Dumbledore'em? — McGonagall widocznie uznała to za podejrzane. — A po co?

— To... tajemnica — odpowiedział niepewnie Harry.

— Profesor Dumbledore opuścił szkołę dziesięć minut temu — oznajmiła chłodno. — Otrzymał pilną sowę z Ministerstwa Magii i natychmiast poleciał do Londynu.

— Nie ma go? — Harry prawie krzyknął. — Już go nie ma?

— Profesor Dumbledore to bardzo ważna osobistość i jego czas jest niezwykle cenny.

— Ale to naprawdę ważne — oznajmił nerwowo okularnik.

— Czy mam rozumieć, Potter, że to coś, co chcecie mu powiedzieć, jest ważniejsze od Ministerstwa Magii?

— Pani profesor — powiedział Harry jeszcze bardziej nerwowo — to naprawdę bardzo ważne... chodzi o Kamień Filozoficzny...

Teraz książki, które trzymała profesorka znalazły się na podłodze.

— Skąd wiesz o... — wycedziła.

— Pani profesor... myślę... nie, ja wiem, że Sn... że ktoś chce wykraść Kamień. Muszę porozmawiać z profesorem Dumbledore'em.

— Nie wiem w jaki sposób dowiedziałeś się o Kamieniu, ale zapewniam, że jest dobrze strzeżony. — Schyliła się po książki. — Na waszym miejscu poszłabym na błonia i cieszyła z pięknej pogody.

— To będzie dziś w nocy — oznajmił Harry, kiedy McGonagall odeszła. — Snape przejdzie przez klapę w podłodze. Wie już wszystko, jestem pewny, że to on wysłał sowę.

— O czym rozmawialiście z Hagridem? — zapytałam niecierpliwie.

— Hagrid powiedział nieznajomemu jak przejść obok Puszka — odpowiedziała Hermiona, a ja wytrzeszczyłam oczy.

— Dzień dobry — odezwał się głos, zwykle chłodny i przerażający, jednak tym razem dziwnie uprzejmy. Snape stał za nami. — W taki piękny dzień nie powinniście tu siedzieć...

— My właśnie...

— Powinniście być ostrożniejsi... Jeszcze jedna nocna eskapada, a osobiście dopilnuję, żeby wyrzucono was ze szkoły. — Skakał wzrokiem po mnie i okularniku. W końcu odwrócił się na pięcie i odszedł z podejrzanym uśmiechem.

Snape zniknął za zakrętem. W Wielkiej Sali nikogo nie było, nikt nie mógł nas podsłuchać.

— Jedno z nas musi pilnować Snape'a... poczekać przy pokoju i śledzić go, kiedy wyjdzie. Hermiono, ty będziesz najlepsza.

— Dlaczego ja?

— To jasne — powiedział Ron. — Możesz udać, że czekasz na profesora Flitwicka.

— Och, panie profesorze — zaczęłam wysokim tonem — tak się denerwuję, chyba się pomyliłam w pytaniu czternastym A...

— Zamknij się — warknęła. — Dobrze, niech wam będzie.

The Murderer's DaughterKde žijí příběhy. Začni objevovat