Rozdział 34

210 13 45
                                    


Następnego dnia, wczesnym rankiem Karen była już na nogach. Zaparzyła kawę i zrobiła śniadanie dla wszystkich. Potem zostawiła liścik Antonio, aby nie martwił się o nią! Musiała wyjść! Całą noc myślała o tym co się stało i ile złego się stało przez jej głupotę. To, że Dawson jej wybaczył było jasne! Musiała jednak zrobić większy rachunek sumienia i naprawić parę innych błędów. Wsiadła w auto i ruszyła najpierw w kierunku szpitala. Po drodze zahaczyła o sklep. Na ER weszła jakby nigdy nic. Przy recepcji stała pielęgniarka o pięknym uśmiechu i ciemnych falowanych włosach.

- Dzień dobry - przywitała się nieśmiało Karen trzymając mocno bukiet.

- Dzień... - zatrzymała się podnosząc wzrok na dziewczynę. - Ale te kwiatki zostają - upomniała ją!

- Wiem, że nie wolno. Ja tylko... - westchnęła. - Sierżant Platt jest tu czy na oddziale? - Pielęgniarka spojrzała podejrzliwie na Alley i rozpoznała w niej pajetkę sprzed kilku dni. Połączyła szybko fakty i z uśmiechem pokierowała ją do windy. Zrozumiała, że te kwiaty mają załatwić coś co zrobiła, ale o ile Maggie znała Trudy, o tyle wiedziała, że za kwiatki nie da się przekupić. Pozostawiła to jednak dla siebie.

Karen wjechała na odpowiednie piętro i znalazła salę. W niej leżała sierżant, a przy jej boku stał niski mężczyzna z jasną brudka i blond włosami zaczesanymi do tyłu. Miał kurtkę z logo CFD wiec pewnie był strażakiem.

- Przepraszam... - weszła nieśmiało do sali. Na jej widok Platt lekko zdumiona spojrzała na mężczyznę. - Nie chcę przeszkadzać.

- To ty zaatakowałaś Trudy? - zapytał z wyrzutem mężczyzna. Nie widomo skąd wiedział, że to ona! Wstał szybko z krzesła i chciał przejść na drugą stronę, ale na szczęście trzymał Platt za rękę.

- Tak - Alley pokornie skłoniła głowę, aby wysłuchać pretensji jakie miał do niej.

- Ty... - zaczął, ale zaciął się przy pierwszym słowie.

- Randy - głos sierżant przywołał nie tylko mężczyznę, ale i Karen do porządku. - Idź już! Bo spóźnisz się do pracy! - strażak nie chciał wyjść, ale wzrok Trudy był tak intensywny, że pewnie już taksówkarz z drugiego końca miasta jechał po jej męża. Po pożegnaniu Trudy wróciła do patrzenia z niechęcią na oficer. - I...?

- Nie mam w zasadzie nic na swoje usprawiedliwienie, prócz tego, że to była jedyna metoda, aby pani sierżant nie wezwała wsparcia - rzuciła. - Mogę tylko przeprosić i dać pani to - zza kwiatów wyjęła butelkę szampana. Nie był najtańszy, ale cóż trzeba było odkupić winy... dosłownie. Podała go sierżant, a ta po przeczytaniu etykiety odparła w jej stylu.

- Bank okradłaś? - zapytała.

- Moja pensja w agencji była odrobinę wyższa niż ta w policji, szczególnie za ostatnia akcje dla nich, wiec... - zaczęła tłumaczyć, ale wspomnienia zalały jej głowę, a nie chciała roztrząsać tego teraz. - Nie istotne. Należy się pani. I jeśli chce sierżant napisać jakiś raport czy coś... to niech się pani nie krępuje. Poniosę wszystkie konsekwencje - wyjaśniła.

- Raport? - zadrwiła. - A ty myślisz, że ja nie mam nic do roboty! - dodała na co Kara uśmiechnęła się. - Muszę przyznać, że to co zrobiłaś było całkiem odważne. Żaden z dotychczasowych policjantów, którzy mnie poznali, nie odważyli się mnie zaatakować. A na pewno mieli ochotę. Masz jaja dziewczyno i się tego nie wstydź. - rzuciła jej uśmiech z cyklu " mamy cię" a potem wskazała na kwiaty. - Dla kogo?

- A dla takiego jednego Rudzielca - z uśmiechem pożegnała się i ruszyła załatwić drugą sprawę.


Hunter - CHICAGO P.D. FFOnde as histórias ganham vida. Descobre agora