Rozdział Dziesiąty: Then the devil took your breath away

27.7K 1.9K 12.8K
                                    

Słów: 3399

- Która godzina? – spytał Harry po dwóch i pół kawałku pizzy, czując się przejedzonym, tak, jak jeszcze nigdy nie był. Louis siedział obok niego, z nogami wyciągniętymi przed siebie i z laptopem na brzuchu, a Harry dziwił się, że chłopak jeszcze nie zwymiotował, jedząc dokładnie swój ósmy kawałek.

- Dwudziesta pierwsza – wymamrotał spoglądając na godzinę na komputerze, a Harry stwierdził, że to najwyższy czas, aby wrócić do domu. Miał pójść do Louisa tylko na godzinę, a tym czasem nie było go o wiele dłużej, i jego mama mogła się zmartwić. Wstał poprawiając koszulkę.

- Chyba muszę już iść – odezwał się cicho, a Louis przeniósł na jego swoje spojrzenie. Przeskanował dokładnie jego sylwetkę i dodał: - Masz coś ze sobą?

- Słucham?

- Kurtkę, czy coś...

- Och.. nie – przegryzł wargę, zdając sobie sprawę, że postąpił bardzo głupio i Louis mógł wziąć go za jeszcze większego idiotę, ponieważ jest koniec października a on w krótkim rękawku wyszedł z domu. Jednak ten znów, ku zaskoczeniu Harry’ego wstał i podszedł do szafy, z której wyciągnął szarą, grubą bluzę.

- Trzymaj – rzucił ją Harry’emu, który złapał ją w ostatniej chwili, zupełnie zaskoczony. – Bo się jeszcze przeziębisz.

- Dziękuję – wymamrotał, ubierając ją. Mimo, że była czysta i miękka i rzeczywiście proszek do prania, którym pachniał był kurewsko babski, w określeniu Louisa, to i tak pachniała samym Louisem; tym samym zapachem, który Harry uwielbiał.

- Dlaczego nie było Cię dzisiaj w szkole? – spytał Tomlinson, siadając z powrotem na swoim łóżku i nie spuszczając z Harry’ego wzroku.

- Bo... – ponieważ wczoraj mnie pocałowałeś, zostawiłeś i marzyłem tylko o tym, aby zniknąć – źle się czułem, no i moja mama wróciła.

- Och, okej – pokiwał głową. – To do jutra?

Harry ściągnął brwiami, niepewien, co ma myśleć o słowach Louisa. Czy to znaczy, że chciałby, aby jutro Harry do niego przyszedł? Kiedy już chciał spytać, Louis, jak gdyby czytając w jego myślach, odezwał się:

- Jedziemy razem. To jest w porządku?

- Um... tak, tak – odchrząknął Harry i ruszył w stronę drzwi. – Cześć Louis.

- Cześć – usłyszał, i dopiero wtedy wyszedł z jego pokoju. Harry nigdy nie spodziewał się od Louisa czegoś więcej, niż kilku słów, ale szczerze mówiąc nie przejmował się tym, ciesząc się, że starszy chłopak w ogóle ma ochotę z nim rozmawiać. Powoli zszedł na dół, ubrał buty i rzucając krótkie „do widzenia” opuścił dom Tomlinsonów, pragnąc jak najszybciej znaleźć się w swoim własnym. Wcisnął dłonie w kieszenie bluzy, bluzy Louisa, przesiąkniętej jego zapachem, bluzy, którą pożyczył Harry’emu, i którą Harry ma właśnie na sobie.

Wszedł cicho do domu, uśmiechając się pod nosem i kiedy zdjął buty, jego mama pojawiła się w korytarzu z rękoma założonymi na biodrach.

- Czy ty wiesz, która jest godzina? – spytała mrużąc oczy i patrząc oskarżycielsko na swojego syna, a Harry spojrzał na nią zaskoczony. Zamrugał kilka razy, nie pewien, co powinien odpowiedzieć.

- Przepraszam... zasiedziałem się u Louisa – wytłumaczył się przepraszająco, a jej wzrok złagodniał

- Chciałam Cię tylko nastraszyć, masz prawie siedemnaście lat i dwudziesta pierwsza to zdecydowanie za wcześnie – westchnęła, a na twarz Harry’ego znów pojawił się uśmiech, który nie umknął uwadze Anne. – Widzę, że zabawa była przednia.

Afire Love (Larry Stylinson)Where stories live. Discover now