🌹ROZDZIAŁ 42🌹

9.9K 713 466
                                    

Perspektywa: Carlos

- Znowu wychodzisz? - spytał mnie Mike, gdy zakładałem buty.

- Daj mu spokój, Mikey. Wiesz, że on kocha tych swoich ziomków. - upomniał go Theo.

Bez słowa wziąłem swój kask oraz deskorolkę i wyszedłem z domu.
Rzuciłem deskę na chodnik, po czym postawiłem na nim jedną nogę, a drugą się odepchnąłem. Gdy dostatecznie się rozpędziłem, założyłem podczas jazdy czarny kask.

Dotarłem do centrum miasta i zatrzymałem dopiero przed wielkim, eleganckim wieżowcem. Rozejrzałem się wokół, ale nie byłem przez nikogo obserwowany. Zresztą wyrobiłem sobie już taką opinę przygłupiego skatera, że nikt nie zwraca na mnie uwagi.

Złapałem deskę w dłoń, po czym wszedłem przez rozsuwane drzwi do wieżowca.

- Witam, panie Pena. - przywitała się ze mną sekretarka - Doktor Lenard już na pana czeka. - poinformowała.

Rzuciłem jej na ladę kask oraz deskorolkę.

- Przetrzymaj to dla mnie, skarbie. - poprosiłem miło, po czym ruszyłem w stronę wind.

Wcisnąłem guzik i winda powoli wjechała na piętnaste piętro.
Następnie ruszyłem korytarzem, witając z pracownikami.

- Niezłe wdzianko, Pena! Codziennie coraz lepsze! - zaśmiał się szyderczo Jim, którego nienawidziłem.

Spojrzałem po sobie. Przetarte jeansy i ciemna bluza z kapturem. Tak, ten strój zupełnie nie pasował do otoczenia, ale nauczyłem się już dawno ignorować takie sprawy.

- Stul pysk i zajmij się w końcu raportami, a nie pierdzisz w stołek, Jimmy! - prychnąłem, po czym wszedłem do pokoju, gdzie czekał na mnie doktor.

- Siadaj. Dziś podamy większą dawkę. Twój organizm powoli się uodparnia. - stwierdził.

Zajebiście!

Usiadłem i podwinąłem rękaw od bluzy w górę.

- Potrzebuję jeszcze trochę czasu. Niedługo wszystko się zakończy. - oznajmiłem, gdy patrzyłem jak doktor wbija mi igłę w rękę.

- Miejmy nadzieję, że do tego czasu nie przestaniesz pachnieć betą, bo mogą cię tam rozszarpać. - przyznał.

- Nie umiesz pocieszać. - westchnąłem, a następnie obciągnąłem rękaw bluzy w dół.

- Ewentualnie zmienią w wilkołaka. - dodał.

- Tak, wiem. Scott McCall miał dużego pecha. - przytaknąłem - Idę do szefa. Trzymaj za mnie kciuki. - wyszedłem z pokoju i udałem do gabinetu.

Zapukałem w drewnianą powłokę, a kiedy usłyszałem, że mogę wejść, otworzyłem drzwi.

- Melduj. - nakazał mi szef, odkładając stertę papierów na bok.

- Też miło mi pana widzieć, szefie. - westchnąłem, po czym zająłem miejsce na krześle - Jestem już u szczytu złapania Zane'go. Thomas i Dylan mają się ku sobie, tak więc Mike i Nathan na pewno połączą swoje stada w jedno, a wtedy będę bliżej jego. Oczywiście postaram się wszystko przyspieszyć. - zapewniłem.

- Musimy działać szybko. W każdej chwili Prescott może nam uciec jak zawsze. - upomniał.

- Jestem agentem FBI, a robię z siebie niedorozwiniętą umysłowo betę. Poświęciłem dla tej sprawy tak wiele, a wy nawet nie potrafiliście wymyślić mi dobrej przykrywki. Rodzice, którzy umarli, tonięcie w długach i utrata mieszkania? Naprawdę dziwię się, że ktokolwiek to łyknął. - prychnąłem - A o Zane'go się nie martw. Teraz zajęty jest swoją omegą. - dodałem.

Born To Be Yours A/B/O (Dylmas,Nady,Briam,Theke)Where stories live. Discover now