31. Połówka krwawej całości

119 12 0
                                    

Kilka dni. Dla Blair kilka ciągnących się w nieskończoność dni. Siedziała w domu i praktycznie cały ten czas spędziła na parapecie. Malować nie chciała; za bardzo się obawiała. Próbowała grać na fortepianie, ale jej dłonie były zbyt sztywne, dlatego odpuściła. Nie wściekała się, niczego nie rozwaliła. Najzwyczajniej w świecie odpuściła, co było do niej niepodobne. Była w amoku, a wszystkie podstawowe czynności wykonywała automatycznie. Na zwenątrz nieustannie padało, co wywoływało u niej ból głowy i niecodzienną nadgoliwość głosów. Nienawidziła takiego spokojnego stanu. I choć za wszelką cenę chciała się mu przeciwstawić, nie dawała rady. To było ponad jej siły. Czegoś jej brakowało, ale sama nie wiedziała czego. Zdarzało jej się nawet płakać z tego powodu. Czuła, że z każdym dniem jest coraz słabsza. Czuła, jak wolno biło jej serce. Usychała niczym niepodlewany kwiat, poddając się beznadziejności swojego wariackiego życia, które denerwowało ją coraz bardziej. Traciła kontrolę nad tym, co robiła, co czuła. Z z czarnych leginsów i granatowej blizki z krótkim rękawem, praktycznie się nie przebierała. Nie dbała o to. Jadła jeszcze mniej niż zazwyczaj, co nieraz wywołało u niej mroczki przed oczami.
Siedząc na parapecie, oglądała szary, bezbarwny świat za oknem i żałowała, że musi być jego częścią. To był moment, w którym tak naprawdę zapragnęła śmierci, i swojej i Harry'ego. Nadal była na niego zła, chociaż zła to mało powiedziane. Nienawidząc go wbijała sobie szpilki w serce, ale jej było z tym dobrze. Dobrze czuła się, gdy celowo zadawała sobie ból. Silne emocje, kumulujące się w niej, dawały o sobie znać na każdym kroku, nawet w dosłownym znaczeniu. Nie miała ich na kim wyładować, więc oczekiwała. Po cochu życzyła sobie, żeby Harry przyszedł do jej domu, by mogła nareszcie się go pozbyć. W końcu upiekłaby dwie pieczenie na jednym ogniu. Wielokrotnie myślała, jaką śmierć mu zadać, tak żeby bolało i żeby była ona jak najdłuższa. Ale nie wymyśliła. Coś ją od tego odganiało. To coś nawet kazało jej iść do Harry'ego, ale i tak tego nie zrobiła. Była nieugięta i knąbnra. Sto razy bardziej wolała patrzeć w okna swojego sąsiada z naprzeciwka i wytężać wzrok w nadziei, że coś uda jej się zobaczyć. Uwielbiała takie obserwowanie ludzi. Nikt nie wiedział, że ona widziała, że planowała i układała sobie w głowie wszystko, co za chwilę miało zostać zniszczone.
Przyłożyła dłoń do tafli szkła i zanuciła coś pod nosem, zupełnie bezsensu.
Nie lubiła swoich dłoni; źle jej się kojarzyły, czego chyba nikt by nie zrozumiał. Ona niewiadomo skąd żywiła do nich pewien uraz. Mogły to spowodować chaotyczne i drastyczne sny w ogromnych ilościach. Można by się tak zastanawiać godzinami, kiedy to Blair miała to gdzieś. Nic nie było dla niej przecież ważne. Nie miała żadnych planów, marzeń; nie potrzebowała ich. Snuła się z kąta w kąt, niczym zagubiona dusza, nieświadomie szukając dla siebie przytulnego zaułka. Nic poza tym. Przeciętnemu człowiekowi, pewnie trudno byłoby wyobrazić sobie w głowie totalną pustkę i kurczenie się umysłowych horyzontów, a także źle pracujące neurony, doprwadzające do szaleństwa. A to dopiero początek.
Zeszła z parapetu. Wsunęła rękę pod poduszkę i wydobyła złoty wisiorek z medalikiem w kształcie serca. Jej twarz od razu przybrała nieciekawy wyraz na widok tego przedmiotu. Wróciły wspomnienia. Doskonale pamiętała, jak zwinęła tę jakże cenną pamiątkę rodzinną z pokoju rodziców. Zabrała ją ze sobą do psychiatryka. Podczas pobytu w szpitalu, przez cały czas trzymała ją przy sobie, a dokładniej, w keszeni. Raz nawet pokazała ten naszyjnik nadgorliwej Suzan, która przyczepiła się do niej jak rzep do psiego ogona i chodziła za nią krok w krok. Blair nie rozumiała, dlaczego aż tak bardzo jej na tym zależało, ale dla świętego spokoju, w końcu uległa koleżance. Jej minę pamiętała do tej pory, podobnie jak paplaninę o jakichś legendach o przeznaczeniu. Osobiście nie wierzyła jej. Miała tę całą Suze za popaprańca, zresztą podobnie, jak każdego innego w tamtym miejscu. Właśnie dlatego z nikim się nie zadawała. Wszyscy naokrągło powtarzali jej, że nie można tak od razu skreślać ludzi, że trzeba się otworzyć. Ona to ignorowała. Wolała mieć świat za nic. Sama budowała siebie i nie potrzebowała do tego nikogo, a każdego, kto stanął jej na drodze, zostawał unieszkodliwiony. To oczywiście tyczyło się też Harry'ego. Blair, myśląc, doszła do wniosku, że to on jest tym złym, który psuje jej świat.
Zapięła naszyjnik na szyi i wyszła z pokoju. Będąc już w połowie schodów, gwałtownie się zatrzymała i zwęziła powieki. Słyszała czyjeś kroki, była o tym przekonana. Zeskanowała salon. Nikogo nie zauważyła. Pustka. Zdążyła zwrócić uwagę na to, że nigdzie nie było Niall'a, ale zignorowała to. Nie to w tamtej chwili ją obchodziło. Ktoś się do niej włamał, a ona już dobrze wiedziała, kim może być ten ktoś i jakie ma zamiary wobec niej. Wiedziała, że chce ją zabić. Widziała to w jego oczach, lecz oprócz tego znajdowało się w nich jeszcze mnóstwo innych mieszanych emocji; przeważał strach. I kto tu się boi, zakpiła w myśłach. Niespełna tydzień temu, a może nawet więcej, to on mówił jej, że strach jest zgubny.
Sięgnęła do obszernej kieszeni, gdzie zawsze trzymała swoje narzędzie zagłady - nóż. Przebadała ręką skrytkę. Jak wielkie było jej zdziwienie, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że nie ma czym się bronić. Zupełnie nagle runęła na nią bezsilność. A najgorsze, że nic nie mogła z tym zrobić. W jej umyśle kłębiły się najróżniejsze przekleństwa, a poirytowanie narastało. Straciła swoją jedną z niewielu szans na pozbycie się problemu, jakim był Harry. Naszła ją ochota na rozwalenie czegoś. W pobliży jednak nic nie było, a poza tym, gdyby narobiła hałasu, naraziłaby się. Po cichu w myślach liczyła, że może jeszcze nie wszystko stracone.
Bez namysłu dokończyła swoją drogę na dół. Głowa dziewczyny zaczęła kręcić się na przemian w prawo i w lewo. Musiała zachować czujność. On przecież ćca każdej chwili mógł wyskoczyć na nią, a ona przecież nie miała nic do obrony. Ale to akurat nie było najgorsze. To, to było nic.
Nie zabiłby jej. Wiedziała to z doświadczenia. A nawet jeśliby spróbował, nie dałby rady. W mniemaniu Blair, był za słaby. Uważała go za gorszego pod każdym względem, wcale go nie znając. Jedyne, co o nim wiedziała to to, że grał na fortepianie i malował. Zupełnie jak ona. I to właśnie najbardziej ją drażniło. Nie mogła ścierpieć, że znalazł się drugi podobny do niej. Chciała być jedyna, wyjątkowa. Niestety tak nie było, ale miała już swój oryginalny plan, który zamierzała zrealizować już niebawem.

Beauty And The MuddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz