Chapter 12

184 22 0
                                    

Błyskawice co chwila rozjaśniały niebo, a wiejący wiatr sprawiał wrażenie, jakby chciał wyrwać drzewa razem z korzeniami. Chwilę później deszcz lunął jak scebra. Zaskoczeni nagłą zmianą pogody ludzie naciągali kaptury na głowy i uciekali do domów. Dlatego też, kiedy trwała burza, Harry na ostatnim piętrze swojego domu, w pokoju z fortepianem odsłaniał czarne zasłony. Taki jego mały rytuał. Coś w stylu aktu samotności. Tak było i tym razem.

Do pomieszczenia wpadło trochę, aczkolwiek nie za dużo rażącego światła. Brunet, jakby przygotowany na tę okazję, włożył okulary przeciwsłoneczne.

Jego ciało przeszedł przyjemny dreszcz, a głowę zaatakowały przeróżne myśli. Żadna nie miała sensu, ale kto by się tym przejmował?

Wyglądał przez okno, podziwiając krajobraz płaczącego świata. Co chwilę jego twarz rozjaśniał uśmiech, a na skórze pojawiała się gęsia skórka. Kochał ten stan. Był taki inny i... wyjątkowy. Wszystkie jego zmysły pobudzały się do życia, a ciało przechodził delikatny dreszcz z każdym kolejnym grzmotem.

Chaos - to było coś, co uwielbiał. Radość - to było coś, czego nie znał.
Miłość - rzecz przeklęta.

* * * *

Mimo deszczu wyszedł na zewnątrz. Od razu przemókł, ale nie przejmował się tym. Ruszył w stronę drzewa, na którym nadal wisiała zawieszona przez niego lina.

Bawił się przemokniętym sznurem, obojętnie obserwując płaczący świat. Kolejny raz usłyszał głośny grzmot, jednak nadal stał niewzruszony. Nie musiał, nie wszyscy muszą czuć. Są tacy, którzy nie mają na to czasu, ponieważ nieustannie walczą z samym sobą, żeby jakoś przeżyć.

Jego wzrok padł na dom Blair. Wiedział, że tajemnicza brunetka właśnie tam mieszkała. Przecież widział ją wtedy, razem z Niall'em zmierzających w stronę właśnie tego domu. Zwrócił uwagę, że w oknach widniały czarne zasłony, zupełnie jak u niego. Od kiedy pierwszy raz spotkał tę dość nietypową dziewczynę, wiedział, że nie jest normalna, intrygowała go. Nakręacała w sposób niewyobrażalnie szalony. Jednak mimo wszystko zaintrygowała go. Sprawiła, że przez chwilę czuł się inaczej niż zwykle.

W chorym umyśle chłopaka już zarysowywał się niecny plan. Chciał jeszcze raz przyjrzeć się tej dziewczynie, znów poczuć to samo. Tę nienawiść. Już wtedy wiedział, że była jego ofiarą. Był przekonany, że ma nad nią kontrolę. Że zrobi wszystko, czego on zapragnie. Jednak nie zamierzał się spieszyć. Postanowił poczekać, nieważne ile. Jemu nigdzie się nie spieszyło. W końcu żył w swoim własnym, zupełnie innym świecie.

Daleki od rzeczywistości, w szaleństwie pogrążony. Błędnym postrzeganiem świata obdarzony.
Ze słuchem absolutnym, niezwykle wyjątkowym musiał walczyć co dzień w swoim świecie chorym. I choć to wszystko, co miał, nie bał się za dnia zamykać w domu swoim; ciemnym, cichym, okropnym. Kochał siebie, swe szaleństwo. Lecz gdzie w tym było zwycięstwo?

✖✖✖

Tej nocy Harry postanowił zrobić coś innego, niż zazwyczaj. Nie zasiadł przed fortepianem, nie zszedł do piwnicy, a nawet nie poszedł do swojej ciemni w środku lasu. Tym razem położył się na trawie w swoim ogrodzie i zaczął oglądać gwiazdy. Nie miał pojęcia, co ludzie widzieli w nich takiego nadzwyczajnego, dla niego były to tylko drobne, świecące, nic nie warte punkty rozrzucone po niebie. Nie widział w nich jakiegokolwiek sensu, tak samo jak w całym tym świecie, w którym żył tylko po to, żeby przeżyć.

Każdy je podziwiał i się nimi zachwycał. Niall, jego dawni przyjaciele, nieżyjąca siostra. Tylko on sam nie potrafił odnaleźć w nich swojej drogi, czegoś, co mógłby nazwać swoim. W ten oto sposób w końcu warknął i podniósł się do pozycji siedzącej. Oplótł ramionami swoje kolana, rozmyślając nad tym, co jest z nim nie tak. Według niego, był normalny na swój sposób, jednak było pewne słowo, które nie dawało mu spokoju; wyjątkowość. Znów wracał do punktu wyjścia. Wróciły te same myśli o tym, że ludzie są wredni i go nie rozumieją.

Beauty And The MuddleWhere stories live. Discover now