30. Maskarada

73 11 0
                                    

Zerwał się wiatr, i to tak mocny, że niemal wyrywał drzewa z korzeniami. Niebo bardzo szybko zostało przysłonięte przez sine chmury, zwiastujące nadchodzącą burzę. Obraz typowy dla jesieni. Dookoła zapanował chaos. Ludzie w popłochu pędzili do domów, by jak najszybciej schronić się przed deszczem. Harry przyglądał się im z wielkiego okna w pokoju z fotrepianem.
Nigdy nie będziesz jak oni. Nawet o tym nie myśl.
- Nie zamierzam być jak oni - wychrypiał cicho. Może nawet zaśmiałby się z uwagi głosu, ale jakoś niespecjalnie miał na to ochotę; na nic nie miał ochoty. Popadł w dziwny stan. Dotąd nie zdarzało mu się to. Coś jak ogromna siła beznadziei wypełniała go od środka. Czuł się, jakby zbierały się nad nim czarne chmury. Co prawda ciągle tak było, ale teraz zaczęło go to niezwykle drażnić. Prócz tego coraz częściej myślał o Blair. Irytowało go to. Zaprzepaszczała wszystkie jego plany. Miał się jej przecież pozbyć, a nie całować i doradzać.
Potrząsnął głową w celu odgonienia natrętstw ją zaprzątającą.
Był na wyczerpaniu. Każdy dzień ciążył mu coraz bardziej, odkąd doszedł do wniosku, że zabicie tej dziewczyny jest jedynym rozwiązaniem. Nadal tak uważał. Czuł jednak zimno w sercu. Cóż, nie było to jakąś specjalną nowością, ale tym razem silniej dawało mu się we znaki. Dawniej mu się to podobało, lecz teraz to ewidentnie wyniszczało go i to z minuty na minutę waliło w niego z większą siłą. Było niczym błyskawice - za każdym razem raziło i... bolało.
Znudzony zasłonił zasłony. Jego myśli były tak głośne, że aż szumiały mu w uszach. Narzucały się. Każda chciała być tak samo zauważalna, ale żadna nie była w stanie wybić się z tłumu; Harry ich nie słuchał. Nie miał zamiaru. Słuchał swojej muzyki, obecnie wypełniającej jego uszy. Zatopił się w dźwięk. Zapomniał. Zapomniał o głosach, które skutecznie zagłuszał, uderzając o klawisze fortepianu. Odkopywał z pamięci piosenkę, którą śpiewała Blair. Potrzebował wyobrazić sobie jej głos, który tak dobrze zachował się w jego pamięci. I chociaż zagłuszały go złe głosy, on potrafił się wybić. Wybijał się i dawał Harry'emu znikome ukojenie, które podtrzymywało jego słabą duszę. Bombardowana, już dawno by zginęła, ale dzięki dźwiękowi, wypływającemu z ust Blair, była w stanie podnieść się i iść dalej.
Walczył. Walczył, wygrywał i przegrywał za razem. Wygrywał, bo żył i trwał w tym, choć sam dobrze nie wiedział dlaczego; przegrywał, bo niszczył siebie sam. I tak w kółko. Schemat ten trwał u niego od zawsze. Ale zniszczyła go ona. Ta, która sprawiła, że chylił się ku przepaści. Zabicie jej miało przynieść mu upragnioną wolność umysłu -jak to on nazywał - którą przez nią utracił.
Czasem przychodzi pora, by upaść. Upaść i doznać naprawdę poważnych obrażeń. Ludzie machają na to ręką i akceptują; umieją pogodzić się ze swoim losem. Ale nie wszyscy. Ten drugi odłam tego nie potrafi. Ci, którzy wywodzą się z niego, ciężko znoszą życie. Nie są zdolni do przeczenia uczuciom, które w nich żyją. Żyją i dostają zgodę na oddychanie i rządzeniem takimi osobami. Są bardzo słabe, a zarazem silne. Dlatego też każdy, nawet najmniejszy upadek, jest czymś, co mrozi serce. Im więcej takich upadków, tym serce staje się coraz bardziej lodowate.

~♥~

Siedziała przy stole i dziubała widelcem w spaghetti, ugotowanym przez Niall'a. Nie miała ochoty na jedzenie. Chłopak był akurat odwrócony tyłem. Opierał się rękoma o blat i zamyślony gapił się w okno. Ona, bez jakichkolwiek skrupółów, patrzyła na niego w stylu typowym dla psychopaty: nikły uśmiech, lekko pochylona w przód głowa i śmiertelnie poważny wzrok. On tego nie widział, ale czuł. Wiedział, że mu się przygląda. Wiedział równie dobrze, że mogłaby bo teraz zabić, lecz znał ją już wystarczająco długo, by stwierdzić, że nie lubi zabijać w prosty sposób. A jednak coś go korciło, by zapytać:
- Zabijesz mnie teraz? - Jego ton był obojętny, ale jej to nie obchodziło. Jedynie zaśmiała się krótko i ozięble.
- Ludzie są jednak głupsi, niż myślałam.
Odwrócił się w jej stronę. Siła spojrzenia, jakie w niego rzucała, była zabójcza i to do tego stopnia, że obejrzał siebie. Dopiero teraz zauważył, jak marnie wyglądało jego ubranie: brudna bluzka, spodnie również. Cóż, zapasowe koszulki - a było ich trzy - już mu się skończyły. Musiał coś z tym zrobić.
- Jesteś żałosny - powiedziała. - Żeby bać się zwykłego spojrzenia? - ponownie się zaśmiała. I... właściwie na tym się skończyło.
Dziewczyna, nie przestając śmiać się pod nosem, wstała i wyszła z kuchni. Niall poczuł narastającą w nim złość. Chyba po raz pierwszy w życiu złościł się na Balir. Ciągle tłumaczył sobie, że ona nie zawsze jest w pełni świadoma swoich czynów; w końcu to psychopatka. Bywała też dziwnie normalna, ale tylko czasami. Niall jednak nie był z kamienia i nie mógł naokrągło znosić jej knąbrnych zachowań. Potrzebował spokoju, którego ostatnio nie zaznał. Musiał się odizolować. Z drugiej strony, bał się zostawić jej samej z identycznym wariatem naprzeciwko. W Harry'ego już zwątpił, ale w nią wierzył. Nie miał pojęcia dlaczego, ale po prostu od pierwszego dnia, gdy ją ujżał, zapragnął jej pomóc. I choć go przerażała, miała w sobie coś naprawdę wyjątkowego i niepowtarzalnego. I właśnie to chciał odkryć, jednak teraz nie był tego już taki pewien. Zaczął mieć wątpliwości, co do swojej decyzji. Zamiast bezsensownego siedzenia w jej domu i czekania, aż z łaski swojej wróci albo nie, mógł kontynuować studia. Rrodzinie nakłamał, że musi odetchnąć po śmierci Adrien'a. Tyle zrobił dla Blair, natomiast ona dla niego nic. Myślał zupełnie tak, jakby oczekiwał od niej czegoś w zamian, a przecież wiedział, że od takich ludzi nie można spodziewać się wdzięczności. Nic zaskakującego, przecież nie chcą pomocy.
Zasiadła przed sztalugą pełna obaw. Energicznie chwyciła w dłonie pędzel i zeskanowała płótno od góry w dół. Pekrzywiła głowę w bok, zwęziła powieki. Nie powinna próbować ponownie. Nie miała pojęcia, co z tego wyjdzie, a jeśli znów zacznie malować poza kontrolą? Tego właśnie najbardziej się obawiała. Życie już dało jej do zrozumienia, jak niebezbieczne i bezwzględne jest jej szaleństwo. Ale przecież już raz weszła do tej samej rzeki. W głowie Blair zrodziła się myśl: a może by tak zaryzykować, ten kolejny raz? No pewnie, że tak. Kto nie ryzykuje, ten nigdy się nie przekona.
Wymieszała farby pędlem, w celu uzyskania wymaganego koloru. W miarę jak mieszała ze sobą wybrane barwy, tym więcej myśli opuszczało jej głowę, aż w końcu nie została już żadna. Teraz była tylko ona. Sam na sam, ze swoim szaleństwem i o dziwo, jakoś ją to nie ruszyło. Zdecydowanym ruchem wykonała pierwszą kreskę. Nic się nie stało. Gwałtownie odsunęła rękę, jakby się poparzyła. Ale to nie to. To były emocje, których było zbyt wiele. Zawikłane pałętały się w jej wnętrzu; od stóp po samą głowę, tworząc zamęt. Zamknęła oczy i wsłuchała się w bicie swojego serca. Czuła jak ciemna dziura w niej robi się coraz większa. Pytanie tylko: czy była w stanie wygrać z zamiłowaniem do malowania?
Rozpoczęła się zacięta walka.
Linie rzęs rozstąpiły się. Dziewczyna, bez zastanowienia zaczęła nerwowo tworzyć linie, kreski i różne zawijasy. Jej skupione, a zarazem zagubione oczy latały raz w prawo, raz w lewo, podążając za pędzlem.
Minęło pół godziny. Obraz zaczynał nabierać sensu, a ona jeszcze nie utraciła kontroli i była w pełni świadoma swoich czynów. A jednak coś uległo zmianie. Zaczynała oczuwać lęk. Nie była przyzwyczajona do takich ,,normalnych" sytuacji. Miała zupełnie pusto w głowie, jakby ktoś wyrwał z niej wszystko, co zawierała. Nie mogła tego zwyciężyć. Odwaga, którą nabyła całkiem przypadkiem, ulotniała się, z każdą kolejną sekundą coraz bardziej. Otępienie uderzyło w nią znienacka, przez co utraciła nagromadzone siły na starcie z szaleństwem.
Jej ręka opadła, a ona sama zgarbiła się. Wyglądała, jak robot, któremu wyczerpała się cała energia, a jednak nim nie była. Nigdy. Była człowiekiem; zawsze i wszędzie, nawet, jeśli była szalona. Potrzebowała czegoś, co mogłoby ją ocucić i podarować energię, którą przegrała. Wiedziała, kto może jej pomóc. Wiedziała, że nie może liczyć na kogoś innego. Jemu mogła powiedzieć wszystko, tak samo jak on jej. Mogła się na niego wydzierać, oczywiście z wzajemnością. Można powiedzieć, że żadne z nich nie było pokrzywdzone emocjonalnie. Obydwoje serwowali sobie identyczną dawkę agresji i uczuć.
Gdy jedno upadało, zaraz ciągnęło za sobą w dół drugie i na odwrót. Polubili to. Ale było coś, czego nienawidzili: fizycznego krzywdzenia siebie nawzajem.
W salonie nie było Niall'a. Instynkt podpowiadał jej, że wyszedł. Nie zawracała sobie tym głowy. Ona też wyszła - prosto na deszcz. To też nie sprawiło na niej żadnego wrażenia. Zatrzymała się jedynie na chwilę, następnie poszła dalej. Już po niecałej minucie była przemoknięta do suchej nitki.
Przeszła przez furtkę, która była otwarta, podobnie jak ostatnio.
W ogrodzie rzucił jej się w oczy ogromny dół, wypełniony błotem. Prychnęła lekceważąco i z impetem wparowała do domu Harry'ego. Przejechała palcami po włosach, zamykając drzwi. Teraz widziała dużo lepiej. Od razu zabrała się do szukania bliskiego jej chłopaka. Nigdzie na dole go nie było. Dziewczyna poczuła wzrastającą złość. Weszła na górę hardym krokiem i przystanęła. Usłyszała piosenkę, tę samą, co ostatnio.
Nacisnęła na klamkę i powoli uchyliła drzwi. Był tam. Siedział przy fortepianie i w skupieniu grał. Podobnie jak ostatnio, Blair poczuła chęć na śpiewanie. Otworzyła nawet usta, lecz żaden dźwięk się z nich nie wydobył. Spróbowała jeszcze raz. Nic. Nie potrafiła. Poczuła dziwną energię, bijącą od Harry'ego. Coś jest nie tak, domyśliła się. Zbyt nerwowo uderzał w klawisze; znajdowała się co prawda w pewnej odległości od niego, ale mogła to zauważyć.
Weszła w głąb ciemnego pomieszczenia. Ta sytuacja bardzo przypominała jej podobną, sprzed kilku dni.
Oparła się plecami o ścianę. Uważnie nasłuchiwała dźwięków, jakie wydawał instrument. Coś w jej wnętrzu obudziło się. Chciała śpiewać na cały głos, tak, żeby on ją usłyszał, żeby na nią spojrzał i zatopił w niej swój wzrok, tak jak ostatnim razem. Jej myśli wydawały jej się takie niedorzeczne, podobnie jak pragnienia.
Nie wiedziała, co w sobie miał, ale z całą pewnością odbierał jej kontrolę nad wszystkim dookoła. A ona musiała siebie kontrolować. Zawsze tak było, ale nie przy nim. Przy nim, w pełnej kontroli, nie mogła się powstrzymać. Jak przypomniał jej się ostatni pocałunek, to omal nie wybuchła śmiechem. Co za głupota, pomyślała, zabiję go. W tym momencie myśli i głosy, krzątające się w umyśle dziewczyny, ucichły. Nie żartowała. Naprawdę chciała go zabić, już od jakiegoś czasu. Nigdy o tym nie myślała, starała się zachować to na później. Zwlekała, ale celowo, a przynajmniej tak jej się wydawało. Twierdziła, że zbyt łatwe byłoby zwyczajne wbicie mu noża serce. To miała być prawdziwa zemsta za to, co z nią robił, za to, co do niej mówił. I pomyśleć, że niby zwyczajnie ją zdenerwował, a ona już szykowała dla niego śmierć. Ale czemu się dziwić? W końcu był dla niej problemem, a ona zawsze pozbywała się problemów, za każdym razem w inny sposób.
Piosenka niesamowicie ją urzekła, ale przecież nie mogła zostać; zbyt wiele ryzykowała. Odepchnęła się rękoma od ściany. Nieświadomie zrobiła kilka kroków w przód. Na jej własne szczęście, szybko wybudziła się z transu i odwróciła się. Muzyka ucichła niemal natychmiastowo. Dziewczyna poczuła się, jak sparaliżowana. Chyba po raz pierwszy w życiu nie była w stanie się ruszyć. A była tak zdeterminowana, żeby uciekać od jego uroku.
Z jej ust wyleciały ściszone przekleństwa. Bardzo szybko uderzyła w nią panika. Nie tak to miało wyglądać.
- Blair - usłyszała swoje imię z ust Harry'ego, co sprawiło, że miała jeszcze większą ochotę, by uciec. Paraliż jednak nie minął.
Zbliżał się do niej, czuła to całą sobą. Ciemna aura jego osobowości okrywała ją niczym koc. Po plecach przebiegł jej dreszcz, a źrenice na wskutek intensywnych emocji uległy powiększeniu. Cała wrzała, przepełniona uczuciem, które odbierało jej kolejno wszystkie zmysły i ogłupiało.
Dzieliły ich milimetry. Blair zadławiła się powietrzem od zbyt łapczywego oddychania.
Odwróciła się przodem do chłopaka; to akurat była w stanie zrobić. Uciekła wzrokiem gdzieś do okna za nim. Znalazła przyczynę jej złego samopoczucia - światło. No przecież, prychnęła w myślach.
- Wiedziałem, że wrócisz - powiedział zmysłowym głosem, nachylając się nad nią delikatnie.
Twarz dziewczyny wyrażała furię. Furię nie do opisania. Korzystając ze swojej nieczęstej trzeźwości umysłowej, wzięła zamach i z całej siły spoliczkowała Harry'ego. Ten prawie przewrócił się pod wpływem siły, jakiej użyła. Teraz to jego oczy wyrażały furię. Cofnął się kilka kroków.
Łzy napłynęły jej do oczu, gdy w pełni uświadomiła sobie, co zrobiła. Zraniła go. Miała tego nie robić, podobnie jak miała go zabić. Ale to nie było w tym momencie ważne. Nic nie było. Liczył się tylko on i ból, jaki mu zadała.
Nie wiedziała, co zrobić, więc po prostu uciekła. Wypadła z pokoju jak huragan i zbiegła na dół. Popędziła do drzwi. Była już naprawdę bliska swojego celu, gdy nagle jej natgarstek został zaciśnięty. Blair jak to Blair, zaczęła się wyrywać, w ogóle nie myśląc.
- Puść mnie! - rozkazała.
- O nie, nie tym razem. Teraz nigdzie nie idziesz. Nie ma mowy!
Zapadła cisza. Dziewczynie jednak nie udało się wydostać natgarstka, którego wciąż kurczowo ściskał Harry. Nie zamierzała mimo wszystko się poddawać. Postanowiła zastować inną taktykę. Wybuchła nagłym, niepochamowanym śmiechem. Minęła może minuta, ale nic się nie stało. Jej plan nie przyniósł wymaganych rezultatów, więc przestała się śmiać.
- Mnie nie wykiwasz.
Wywróciła oczami.
- Do czego ci jestem potrzebna? - zapytała zupełnie niewinnie. Zgrywanie normalnej to miał być kolejny plan.
Zawiodła się, tak jak poprzednio.
- Nie każde pytanie musi mieć swoją odpowiedź. - Chęć przyłożenia mu, powróciła ze zdwojoną siłą. - Idziesz ze mną - pociągnął ją za sobą, ale ona ani drgnęła. Nie zamierzała nigdzie z nim iść.
- Nigdzie z tobą nie idę. Nie bój się - zaśmiała się chłodno - nie jestem aż taka głupia, żeby ci zaufać. - Tymi słowami metaforycznie wbiła nóż centralnie w serce Harry'ego. Otrzymała to, czego chciała: jej natgarstek został puszczony. Był cały siny, ale nie zwróciła na to nawet najmniejszej uwagi. Była zajęta obdarzaniem Harry'ego cwanym uśmieszkiem.
- Oczywiście, że nie jesteś głupia - zbliżył się do niej bardzo blisko, łamiąc przy tym jej własną przestrzeń. Nie bał się kolejnego uderzenia. Wykazując się sprytem, odnalazł dłonie dziewczyny i mozno je ścisnął. Ona powtórzyła jego ruchy, nie chcąc poczuć się gorszą.
Tak też trwali: wdzierający się do umysłów siebie nawzajem, zatopieni w swych oczach i pogrążeni, jak w transie. Szybkie bicia serc, nienawiść, choroby psychiczne i... to uczucie. Ich własne, niezrozumiałe i zagmatwane uczucie, które po raz kolejny wywołało pocałunek. Długi, lodowaty i pełen uczuć pocałunek. Teraz byli już całkowicie pijani z szaleństwa.
Niezdrowy rozum odleciał w zapomniane, myśli na ten moment zniknęły. Zostali tylko oni i ich - już - jeden świat, złożony z bogactw umysłów i unikalnych darów. Tak naprawdę nie potrzebowali nic. Liczyło się tylko to, co robili i co przez to zyskiwali. Wbrew pozorom, tworzyli coś pięknego i niepowtarzalnego; lśnili przy tym, niczym dwie najjaśniejsze gwiazdy na niebie.
Zapomnieli o nienawiści i odłożyli ją na bok. A to na rzecz ślepego uczucia, które do siebie żywili. Jednak to, co robili, mogło zniszczyć ich oboje. Nie wiedzieli, że z każdym kolejnym pocałunkiem, zbliżają się do siebie coraz bardziej, coraz niebezpieczniej.
Odsunęli się od siebie jak poparzeni. Popatrzyli po sobie obcymi oczami, całkowicie zdezorientowani. Cisza bez dna stłumiła oddechy Blair i Harry'ego i przyzdobiła ich twarze w obojętny, bezuczuciowy wyraz.
Dziewczyna przyglądała się mu uważnie, mierząc go wzrokiem od stóp do głów. On robił dokładnie to samo, z jedną tylko różnicą: szalejącymi w głowie myślami, dotyczącymi jej osoby. Jej zawiłej, aczkolwiek prostej - dla niego - do zrozumienia osoby. Cóż, czemu się dziwić? W końcu byli niemal tacy sami. Obydwoje budowali między sobą dystans, lecz burzyło go pragnienie, uciekali przed sobą, ale prędzej czy później i tak jedno doganiało drugie, a wtedy znów dawali się ponieść uczuciu. I tak w kółko. Dowodzeni przez szaleństwo. Niepokonani, wierni samemu sobie, ale też... kochający. I czy tego chcieli, czy też nie, odblokowali tak bardzo ryzykowną dla nich barierę. Mogła stanowić koniec albo zupełnie nowy początek, a wszystko zależało od nich.
Kończąc maskaradę, odwrócili się tyłem do siebie. Blair opuściła dom, a Harry zacisnął pięści. Nie tak to miało wyglądać, ganił siebie w myślach. Złość rozprzestrzeniła się po jego ciele, niczym trucizna i zawładnęła jego umysłem. Miał ochotę zniknąć, tak by wścibskie oczy świata nie raziły go swoją mocą. Tak, żeby zaznał spokoju w swoim świecie.
Przebiegła przez ulicę. Pokonała furtkę. Była już na swojej posesji. Teraz skupiła swój wzrok na drzwiach, które były dla niej jedynym wybawieniem. Wystarczyło tylko, że je przekroczy, a już będzie bezpieczna; z dala od wszelkich problemów i trudności, przed którymi tak usilnie próbowała uciekać. Będąc w domu nie musiała o nic się martwić. Świat znikał za ciemnymi zasłonami wraz z czasem. Nic poza nią i jej szaleństwem nie było istotne. Na zewnątrz mógłby nawet rozgrywać się koniec świata, a ona i tak siedziałaby skulona w kącie, staracjąc się wygrać walkę z przerastającym ją umysłem.
Wpadła do domu niczym huragan i zatrzasnęła za sobą drzwi. Osunęła się po nich i wyprostowała nogi. Odchyliła głowę do tyłu i westchnęła ciężko. Dopiero kiedy usiadła, poczuła ogarniające ją zmęcznie. Zawsze mało spała i jakoś jej to nie przeszkadzało, ale teraz, gdy ręce i nogi tak nagle zrobiły się niesamowicie ciężkie, a powieki zaczęły opadać, zawładnęła nią złość. Ostatecznie doprowadziła do gwałtownego pobudzenia i wywrócenie przez dziewczynę całego salonu do góry nogami. Pomogło... ale nie wystarczająco. I już wiedziała, że to nie jest zwykła złość, którą można wyleczyć. To była furia. Czysta, wyrazista furia, która swego czasu okazała się największą zgubą Blair. A ostatnio dziewczyna niemal przez cały czas ją odczuwała. Pomagały jedynie wizyty u Harry'ego. Tam przynajmniej mogła zająć się choć na chwilę czymś innym. Ale przecież teraz już nie było Harry'ego. Blair niesamowicie szybko przekreśliła swoją znajomość z nim ogromną, grubą, czarną kreską. Dla niej on był skończony. Już dawno powinna była od niego uciec. Chciał ze mnie zrobić marionetkę - ta myśl całkowicie rozbroiła dziewczynę i sprawiła, że ta popadła w atak histeryczno - psychicznego śmiechu na samym środku stołu. Przypominała osobę, która jest w tłumie, a nie wie, co powiedzieć. Chociaż to było raczej od tego dalekie.

Beauty And The MuddleWhere stories live. Discover now