Chapter 5 Światło księżyca

278 29 2
                                    

Przez Niall'a przepływało milion różnych emocji na minutę. Nadal leżał na schodach i nie mógł do końca pojąć, co działo się w ciągu ostatnich piętnastu minut. W końcu zszokowany podniósł się i rozmasował bolące miejsca na rękach. Nie wiedząc za bardzo, co zrobić, postanowił rozejrzeć się trochę. Chociaż przez chwilę wahał się, czy wejść po schodach, bo po tym, z czym miał styczność, miał mieszane uczucia. Jednak stwierdził, że tak, czy inaczej i tak czeka go śmierć z rąk dawnego przyjaciela. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko pogodzić się z losem. Dlatego stawiając powolne kroki, zaczął pokonywać schody z lekką nutką strachu.

Gdy znalazł się na górze, odruchowo zeskanował poddasze. Nie dostrzegł niczego niepokojącego, dlatego odetchnął z ulgą. Ale czy powinien tak chwalić dzień przed zachodem słońca?

Cały strych na pierwszy rzut oka nie sprawiał wrażenia dziwnego, czy należącego do psychopaty. Stało tam kilka szafek, sztalugi i coś, co było przykryte białą tkaniną. W dachu było jedno okno, które dawało słabe światło. Nie jest tak źle - pomyślał Niall. Chcąc jakoś się zająć, zaczął oglądać wszystko po kolei. Podchodził do szafek, na których stały zdjęcia w ramkach. Chłopak od razu domyślił się, że była to rodzina Harry'ego. Mimowolnie uśmiechnął się na widok tego rodzinnego ciepła. Na fotografiach Harry uśmiechał się i nie sprawiał wrażenia chorego psychicznie, co jeszcze bardziej zdezorientowało Niall'a.

Jego wzrok padł na szufladki. Niepewnie otworzył jedną z nich, zamarł. Przez jego ciało przeszło milion nieprzyjemnych dreszczy. Widok zakrawionego noża niemal odebrał mu dopływ powietrza do płuc. Z każdą kolejną minutą zaczynał coraz bardziej wierzyć w to, że Harry naprawdę jest psychopatą.

Tymczasem Harry prowadził wewnętrzną walkę ze swoją ciemnością. Chodził po całym salonie i wyrywał sobie włosy z głowy. Jego umysł torpedowało milion różnych głosów. Każdy mówił co innego, chciaż były takie, które sprawiały wrażenie prowadzenia ze sobą konwersacji.

Czuł, że za chwilę zwariuje i całkowicie pochłoni go jego szaleństwo. Jednak miał jeszcze w sobie małe światełko poczytalności, które świeciło wśród rażących płomieni i nie dawało Harry'emu zwariować. Niestety za każdym razem ponosiło klęskę. Sam Harry nie wiedział, jak długo jeszcze da radę walczyć. Miał świadomość, że pewnego dnia upadnie i nie będzie w stanie się podnieść.

Mocno ścisnął dłońmi swoją głowę i zamknął oczy. Padł na podłogę, nie będąc w stanie wytrzymać tak ogromnego bólu psychicznego.

Zabij go - jeden z głosów w jego umyśle odezwał się tak głośno, że przekrzyczał pozostałe. Po tym nastała cisza. Chłopak powoli otworzył oczy. Wszystko było takie samo, jak przed atakiem głosów.

Kiedy wszystko, co się stało, zaczęło do niego dochodzić, zdał sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie przeżywał czegoś takiego. Jeszcze nigdy nie słyszał żadnych głosów.

Jednak jednego był pewien: każdego dnia wariował coraz bardziej. Najgorsze, że nikt nie mógł tego zatrzymać. Nawet on sam.

Pożerany przez ciemność, szedł zgubnymi drogami w poszukiwaniu ukojenia. Niczego nie wiedząc, słuchając głosów ciemności, starał się być sobą. Każdy dzień, był jego walką, a chwila wybawieniem. Głęboka czerń powiększonych źrenic, brak świadomości jakiejkolwiek niszczyła jego duszę. Oddawał się ciemności z każdym nowym dniem. Starał się być dla siebie, starał się żyć w zgodzie z sumieniem. Ale czy je posiadał? Wydawałoby się, że nie miał serca, jak każdy psychol, jednak sądząc tak, jesteśmy coraz dalsi od prawdy.

Odsłonił trochę zasłonę, by sprawdzić, jaka jest pora dnia. Jego oczy jak zwykle błysnęły na widok ciemności za oknem. Od razu popędził do kuchni po nóż. Zgarnął go ze stołu i wyszedł z domu. Właśnie wtedy po raz kolejny głos w jego głowie się odezwał. Był nieco zmutowany i swoim brzmieniem w ogóle nie przypominał tego należącego do człowieka.

Beauty And The MuddleWhere stories live. Discover now