Dzień 73, 27 sierpnia

76 6 7
                                    

 Witaj, dzienniczku! Miło cię znowu widzieć. Jest godzina 4.00, a ja nie mogę spać, więc uznałem, że najlepsze co mogę zrobić to przelać swoje przeżycia na papier. Wczoraj wprost nie mogłem ustaćna nogach, ledwo wziąłem prysznic i zaraz padłem na łóżko. Czułem się niczym chodzące zombie, a teraz nie mogę nawet uleżeć w miejscu! Może jednak te tabletki na sen nie były takie złe. 

 Nie biorę ich od wczoraj, co oczywiście ma swoje skutki uboczne. Głowa mnie boli, czasami słyszę głosy, na dodatek muszę udawać że wszystko jest w najlepszym porządku i uśmiechać się jak głupek. Całe szczęście fakt, że jestem świadomy wynagradza te cierpienia. Cieszę się, że mogę sam wpływać na swoje decyzje. Jest jednak coś co mnie zastanawia i niepokoi- Ruvik w ogóle się nie pojawił. Wczoraj, w czasie mojej wycieczki, cały coś mi nie grało, czegoś mi brakowało. Wtedy byłem bardzo pochłonięty chwilą obecną i próbowaniem nowych rzeczy, więc zepchnąłem to gdzieś na kraniec świadomości, jednak uczucie pozostało.

Teraz już wiem- nie wyczuwam świadomości Ruvika. Była dla mnie tak naturalna, że wcześniej nie zwracałem na nią uwagi. Towarzyszyła mi wszędzie, czasami uśpiona, czasami aż nadto aktywna- ale zawsze przy mnie. To przerażające. Mam tylko nadzieję, że lekarze nie zauważą mojej nerwowości, bo to mogłoby się źle skończyć. Ale najdziwniejsze jest to, że moje ,,niezwykłe" umiejętności pozostały. Czyżby ten psychopata nadal krążył w moim umyśle?

 Chciałbym opisać mój wczorajszy dzień. Wiem, to głupie, a ten pamiętnik to tylko forma szpiegowania mnie, ale... nie potrafię się opanować. Prawdopodobnie tylko dzięki temu jeszcze kompletnie nie zwariowałem. 

 Dobra, koniec tego użalania się. Wczoraj było naprawdę super! Miasto, mimo że ogromne i hałaśliwe, ma swój urok. Zwiedziliśmy jakieś muzeum, poszliśmy do kawiarni na lody, pochodziliśmy trochę po sklepach... Ogólnie byłem pod wrażeniem. Nie wiedziałem, że człowiek jest w stanie stworzyć rzeczy, które... są dobre. Nie zabijają. Nie niszczą. Szkoda, że jest ich tak niewiele. Rzeczy jak parki, muzea, szpitale, lody i czekolada... One sprawiają że zyskuję wiarę w ludzi. No bo jak można nienawidzić stworzeń, które wynalazły czekoladę?

Trochę mnie tylko przeraziła ilość ludzi. Tyle umysłów...  A każdy ma w głowie co innego. Wszystkie te emocje, skrywane urazy, nieodwzajemnione miłości...  Po pewnym czasie nie dałem rady tego znieść,  więc musiałem się odciąć od tych myśli. Różnica okazała się tak ogromna,  że przez chwilę stałem otępiały. Od tej ciszy aż dzwoniło w uszach.

Dobrze,  że pan Newman nic nie zauważył. Siedział wtedy naprzeciwko mnie w kawiarnii.  Wydawał się być pochłonięty swoim ciastem,  ale kto go tam wie. Sądzę jednak, że w takim wypadku zawołałyby swoich goryli, którzy łazili za nami cały czas.  Kompletnie nie wyróżniali się z tłumu w tych swoich czarnych płaszczach do ziemi.  

 W kawiarni siedzieli trzy stoliki od nas i przez cały czas zamawiali kawę.  Ja i pan Newman zadowoliliśmy się herbatą i ciasteczkami, najlepszymi, jakie dotąd jadłem. Nie dość, że mieli przepyszne słodkości, to jeszcze atmosfera wydawała się niesamowita!  Tak spokojnie i przytulnie... Kiedy w końcu wyszliśmy stamtąd, czego prawdopodobnie nikt z nas nie chciał,  znaleźliśmy się na ulicy.  Na mój gust aż za bardzo ruchliwej.  Czułem się jakby coś trzymało mnie za gardło i nie chciało puścić.  Doktorek w końcu się zorientował, że nie wyglądam najlepiej,  więc usiedliśmy na ławce w parku. Nagle przed moimi oczami pojawiły się czarne plamki i upadłbym, gdyby nie pan Newman. Nieźle spanikowałem, bałem się, że za chwilę wszystko się wyda. Całe szczęście okazało się, że to tylko od nadmiaru wrażeń i słońca.

Odpoczywałem sobie na ławce w cieniu,  kiedy zorientowałem się, że jestem zupełnie sam.  Pan Newman zniknął gdzieś w poszukiwaniu lodów,  które powinny mi pomóc,  a dwaj goryle wpadli pod autobus. Co za niepowetowana strata. W każdym razie,  po raz pierwszy nikt mnie pilnował, nikt nie obserwował. Wtedy naprawdę odetchnąłem z ulgą.  Tylko jedna rzecz  mnie niepokoiła. Było to -a jakże by inaczej- ilość ludzi. Nie było ich aż tylu jak na głównej ulicy,  ale... 
Większość mnie ignorowała, jednak zdarzali się też tacy, co otwarcie patrzyła prosto na moją osobę. Krępowało mnie to,  ale najgorsze okazały się te spojrzenia rzucane ukradkiem. Spuściłem wzrok i zacisnąłem dłonie w pięści. Kiedy jednak zacząłem na poważnie obmyślać plan ucieczki, nagle zamajaczył nade mną jakiś cień. Uniosłem niepewnie głowę, po cichu licząc, że będzie to pan Newman.  Niestety, prawda okazała się troszeczkę inna. Człowiek ten był...  Dziwny.  Nie spuszczał ze mnie swoich badawczych oczu, nie uciekał nimi jak inni. Wyglądał jakby nie golił się od dwóch czy trzech dni, podkrążone oczy świadczyły o nieprzespanych nocach. Zmrużyłem oczy.  
- Czy ja pana już gdzieś nie widziałem...?
Człowiek milczał.
- Halo? Proszę pana?
- Ty...  Żyjesz...
- Słucham? Kim pan jest?
- Wiesz to,  więc nie muszę się przedstawiać.  Jedyne,  z czego powinenś zdawać sobie sprawę,  to to,  że ktoś cię wykorzystuje.
- Skąd mnie pan zna? - postanowiłem nie dawać za wygraną.  Ten typek zdecydowanie coś ukrywał.
- Leslie!
Nagle usłyszałem krzyk doktorka. Mimowolnie spojrzałem na niego.  Trzymał w jednej ręce dwa rożki z lodami śmietankowymi, a drugą machał do mnie. Odwróciłem głowę z powrotem w stronę tego dziwnego mężczyzny, ale on zniknął. Lekko zdezorientowany wstałem z ławki i ruszyłem w stronę pana Newmana. Mogłem poszukać tamtego gościa...  Ale to nie on trzymał w ręku lody.
***
I tak mniej więcej wyglądała cała ta wycieczka. O, no i jeszczw byliśmy kupić jakieś ,, fajne ciuchy",  ale kogo to obchodzi? Tak naprawdę to ten moment podobał mi się najmniej.  Sklepy z ubraniami są taaakie nudne. W skrócie: dostałem czarną bluzkę, białą koszulę,  czarne,  eleganckie spodnie, buty i parę okularów przeciwsłonecznych.
Koszula i spodnie przydały mi się później na egzaminach do tej szkoły. Konie raportu.

A.  No właśnie.  Egzaminy.  Obiecałem ci relacje na żywo,  prawda? Ale spokojnie, wymyśliłem świetną wymówkę. Tak się jakoś złożyło, że...  Zjadł cię pies. No dobra, to nie przejdzie. Tak naprawdę to najzwyczajniej w świecie doktorek zauważył,  jak wpycham cię pod moją nową koszulę i zapytał się mnie co ja do cholery robię. Na nic zdały się moje tłumaczenia, musiałem odnieść cię do pokoju. Cóż, przynajmniej nie wziął ciebie na ,, kontrolę".
A propos kontroli...  Ostatnio dali sobie z nimi spokój. Albo moja przykrywka działa,  albo to cisza przed burzą.

W czasie testów miałem dużo czasu, by się nad tym zastanawiać. Bardzo szybko napisałem przedmioty ścisłe, natomiast angielski sprawił mi trochę problemów. Nie wiedziałem nic,  jeśli chodzi o lektury. Nie przeczytałem żadnej, nawet nie zajrzałem do streszczeń. Próbowałem wybadać coś ze wspomnień Ruvika, jednak jedyne co tam odnalazłem to pustka. Zupełnie jakby mnie blokował. Próbowałem się przebić przez tą zaporę... Niestety, nie dałem rady.
Kiedy się tak koncentrowałem, nawet nie zauważyłem jak moja ręka zaczęła sama pisać. Gwałtownie wciągnąłem powietrze, co nie uszło uwagi innym piszącym. Nawet komisja rzuciła mi podejrzliwe spojrzenie. Jak najszybciej opanowałem zdziwiony wyraz twarzy, jednak ci goście nadal mnie obserwowali. Wszyscy nosili kolczyki w  dziwnych miejscach i czarne kurtki. Większość paskudnie szczerzyła zęby...  W życiu nie widziałem czegoś takiego. Jak tak na nich patrzyłem,  zaczynałem tęsknić za Ruvikiem. Może to i zło wcielone, ale przynajmniej nie ma takiej mordy. Tępota umysłowa aż w nich wyła i krzyczała. Nawet nie próbowałem myszkować w ich głowach; nie dość,  że nie napotkałbym żadnego oporu, to jeszcze sama myśl o tym napełniała mnie obrzydzeniem. Naprawdę wolałem nie wiedzieć, co znajduje się w ich głowach.
Coś czuję jak ogrania mnie senność...  Chyba w końcu uda mi się zasnąć. Dodam tylko jeszcze, że wyniki ogłoszą jakoś w tym tygodniu. Trzymaj za mnie kciuki!

The evil within. Ciemność.Where stories live. Discover now