Dzień ten sam co ostatnio, czerwiec (?)

81 8 3
                                    

 -Że co?- wykrzyknąłem i zerwałem się na równe nogi.- Mój ojciec nie żyje!

- Nie zmuszam cię abyś mi uwierzył. Ale taka jest, niestety, prawda.- odpowiedział spokojnie.- wolałbym lepszego syna. Albo w ogóle nie mieć dzieci. Jesteś.... hm... niedogodnością. Chociaż gdyby nie ty nie byłoby mnie tu. Nie miałbym ciała. 

- Mi też niezbyt pasuje taki ojciec- powiedziałem i momentalnie wiedziałem, że popełniłem błąd. Nawet nie ruszając się z kanapy walnął mnie tak, że przeleciałem z 10 metrów i upadłem ciężko na podłoże, obecnie wyglądające jak wata cukrowa. Nie żeby mi nie pasowało.

Spróbowałem się podnieść, ale uniemożliwił mi to ból w barku. Opadłem znowu na plecy. Zamknąłem oczy i zapragnąłem zniknąć. Poczułem kopnięcie pod żebra i machinalnie się skrzywiłem. Gdy nie ruszyłem się z miejsca znowu oberwałem, tym razem z liścia w policzek. Postanowiłem podnieść się zanim wpadnie na genialny pomysł i uderzy mnie... no sam wiesz gdzie. I wyeliminuje wszystkich przyszłych Leslich. 

Wstałem i otworzyłem oczy. Wyobraź sobie moje zdumienie, gdy zamiast w sali tortur stałem na korytarzu wielkiego domu ze snu. Nigdzie nie widziałem Ruvika. Uznałem, że potrzebuję od niego przerwy i ruszyłem na zwiedzanie. Kluczyłem niby bez sensu, ale po chwili ze zdziwieniem zorientowałem się, że doskonale wiem gdzie jestem. Zatrzymałem się gwałtownie. Rozejrzałem się podejrzliwie po pokoju. Pusto. Zajrzałem do szafy i pod łóżko. Dalej nic. Po plecach przebieg mi dreszcz. To nic- tłumaczyłem sobie. Znasz to miejsce z przeszłości. Swojej przeszłości. Na pewno kiedyś tu byłem. No bo skąd znałbym to miejsce? Wtedy rozbolała mnie głowa tak mocno, że zgiąłem się wpół. Poczułem przymus spojrzenia na łóżko. Miało baldachim, a przed nim leżała dwójka ludzi. Kobieta i mężczyzna. Gdy tylko na nich spojrzałem zamiast przerażenia i współczucia poczułem... nienawiść i dziką radość z tego, że nie żyją. Czułem, jakbym to ja ich zabił i było mi z tym dobrze. Wręcz wyśmienicie. Po chwili jednak znowu poczułem ten obezwładniający ból i przyłożyłem rękę do czoła, przy okazji łapiąc się stoliczka, stojącego obok. Gdy znowu podniosłem wzrok nikogo tam nie było. I czułem tylko obojętność. Przynajmniej tyle.  Uznałem, że to i tak lepsze niż to coś przed chwilą. Ciarki latały mi po plecach tam i z powrotem, więc z radością wyniosłem się z tego pokoju. I, przysięgam, gdy wychodziłem przez drzwi słyszałem czyjś szyderczy śmiech. Ten przyjemny jak piła tarczowa. Znowu zdałem się na instynkt (czytaj: Ruvika) i nie byłem jakoś szczególnie zszokowany gdy znalazłem się w czymś pomiędzy gabinetem i sala tortur. Oprócz tego, że wokół mnie krew tworzyła abstrakcyjne wzory na ścianach, w pomieszczeniu nie było nikogo. Mam na myśli również tych nie do końca żywych. Ruszyłem więc dalej, nim zobaczę kolejne sceny rodem z horroru. Chociaż w ośrodku nie oglądałem tego gatunku filmowego. Chyba uznali, że nie jest dla mnie odpowiedni... Chwila! Dlaczego gadam jak jakiś cholerny, nadęty snob?! Czy tam pieprzony arystokrata?! Słownictwo, Leslie. Świetnie, tylko ciebie tutaj brakowało. Wiesz co? Daj mi spokój. Muszę to wszystko przemyśleć. Jak sobie tego życzysz. Tylko nie przegrzej tej swojej mózgownicy. ,,Mózgownicy"? To takie do ciebie niepodobne. Ej, jesteś tam jeszcze? Nie? I dobrze. Nie będę tęsknił. 

A teraz zastanówmy się, gdzie jestem. Wow, co to? Jakiś obraz. Dwójka dorosłych, dziewczynka ze snów i chłopiec. Hue hue, co on ma na głowie?! Parasol? Najnowsza moda, fryzura ala debil? Hej, kto mi chucha prosto w ucho? To znowu ty, Ruvik? Chyba jednak nie.... On mnie goni! Ratunku! Matko on mnie goni! Co on ma na tym fartuchu? Zaraz, czy to krew? I gdzie jego głowa? Po co mu ten telewizor? Tato ratuj, on ma młot! Chociaż akurat ojciec mi tu nie pomoże. Pewnie już cieszy się na mielone, jakie ze mnie zostanie. Aa.... Wiem. Dobra, przepraszam. Żałuję, słyszysz. To bardzo ładna fryzura! Bardzo twarzowa! Nie zabijaj mnie, błagam! To moje ciało, jeśli on mnie tknie to ty też zginiesz! Weź go zawróć! - oczywiście każdy porządny ojciec, nie bacząc na przeszkody zasłonił by dziecko własnym ciałem. Ale mój? Po co? Wiecie co zrobił? Postawił przede mną ścianę. To takie zabawne kiedy twój syn zostaje schabowym. Albo mielonym. Mniam będzie mięsko na zimę. Pewnie zaprosi na wigilię podobny zjeby i skończę jako dwunaste danie. Przepyszny Leslie w sosie z własnej krwi. Trochę się szarpał, ale dzięki temu równo go wyklepał tym swoim młotem z ząbakami. 

Kiedy doszedłem do tych niezbyt pokrzepiających wniosków i uznałem, że nie mam co liczyć na jego pomoc, postanowiłem wziąć sprawy we własne ręce. Najzabawniejsze, że nie miałem pojęcia co robić. Skupiłem się, pamiętając o tym, by nie robić tej miny jak na kiblu, gdy ,,nie idzie". Zerknąłem zza półprzymkniętych powiek. Ciągle się zbliżał. Teraz zwolnił i szedł do mnie powoli, ciągnąc za sobą młot. Był już tak blisko.... Gwałtownie otworzyłem oczy, podniosłem głowę i desperacko nakazałem mu się zatrzymać. Wyobraziłem sobie, że to robi. Zobaczyłem to. I posłuchał. Stanął. A potem odwrócił się i odszedł, zgodnie z moim drugim życzeniem. Rozejrzałem się. Naokoło mnie bordowe ściany. Niezbyt przyjemne to miejsce. Postanowiłem znowu wykorzystać tą sztuczkę. Zamknąłem oczy i stworzyłem w moim umyśle obraz placu zabaw. Nie mam pojęcia czemu. To pierwsze wpadło mi do głowy. Poczułem, jak wszystkie moje siły mnie opuszczają. Upadłem na kolana. Poleciałbym na twarz, gdybym nie wyciągnął przed siebie rąk. Byłem na czworakach i dyszałem ciężko jak nigdy. Patrzyłem prosto na podłogę, składającą się z kolorowych płytek czy klocków. Podniosłem wzrok. Udało się! Niemożliwe! To naprawdę plac zabaw! Nie bacząc na zmęczenie wstałem. Podbiegłem do karuzeli i dotknąłem jej. Gdy poczułem chłód stali, moja twarz rozpromieniła się w uśmiechu. Usłyszałem skrzypienie zardzewiałego metalu i obróciłem głowę w stronę huśtawek. Mina mi trochę zrzedła, gdy zobaczyłem kto tam siedzi i uważnie mi się przygląda z nieodgadnioną  miną na poparzonej twarzy. Ruszyłem w jego stronę i znalazłem sobie miejsce na huśtawce tuż obok niego. Cały ten czas wodził za mną wzrokiem i nie odezwał się ani słowem. 

Kiedy usiadłem, chwile jeszcze mi się przyglądał, a potem powiedział:

- Udało ci się- stwierdził obojętnie. 

-Napuściłeś go na mnie. -stwierdziłem

-Nie. Sam do tego doprowadziłeś. Sam go wezwałeś.

-Czyli to moja wina?-powoli zaczynałem się wściekać.

-Oczywiście. 


The evil within. Ciemność.Where stories live. Discover now