Dzień ??, czerwiec (chyba)

91 7 3
                                    

( fragment dziennika doktora Newmana)
(...) dziennik mojego pacjenta, Lesliego, został zarekwirowany. Jeszcze nie zdąrzyłem go przejrzeć, nie mam czasu. Chłopak ciągle jest utrzymywany w stanie śpiączki, może w końcu uda nam się znaleźć Ruvika. Przyznam, to był świetny pomysł z tym podaniem mu narkotyku. Przeczuwaliśmy, że Ruben postanowi wykorzystać sytuację i przejąć kontrolę. Teraz tylko musimy się upewnić, musimy mieć dowody. Nie wiem czy wyrobimy się w terminie, skurwiel milczy, jest tylko Leslie. Po nim ani śladu.  Ahh strasznie mnie to wszystko stresuje.Całe szczęście pielęgniarka Cass jest na posterunku. To idealne lekarstwo na nerwy. Ostatnio było naprawdę ostro, szczególnie gdy (...)

Nie wiadomo gdzie, nie wiadomo kiedy. Nie wiadomo nawet jak ten wpis znalazł się w dzienniku Lesliego, skoro chłopak był w śpiączce, a notatnik leżał zamknięty w sejfie.

Stałem pośrodku białej nicość, bo tak chyba mogę określić miejsce w którym się znajdowałem. Wokół mnie była tylko biel. Postanowiłem zbadać tę przestrzeń i na chybił trafił wybrałem kierunek. Nie wiem jak długo szedłem, tutaj czas chyba działa inaczej. Równie dobrze mogłem tak iść pięć minut jak i dwie godziny. W końcu znudziło mi się i stanąłem. Potem rozejrzałem się i usiadłem. Dziwne, bo nie czułem zmęczeniu. Spojrzałem na swoje ubranie i mimowolnie się skrzywiłem. Cholerny biały kaftan, dokładnie jak z moich koszmarów. Mimo, że nie miałem butów ani skarpetek nie czułem zimna. W tym dziwnym miejscu temperatura nie istniała.
Siedziałem tak z głową między kolanami, jak po ciężkim biegu. Wtedy wyczułem jakąś... zmianę. Coś jak powiew wiatru, jeśli to tutaj możliwe. Uniosłem wzrok i rozejrzałem się uważnie. Nie zauważyłem nic podejrzanego, chociaż wrażenie nie zniknęło. Obejrzałem się za siebie. Pusto, ale moje nerwy były na skraju wytrzymałości. Powoli wstałem i otrzepałem się, chociaż nie miałem z czego. Ruszyłem dalej, szybkim marszem. Po chwili już biegłem. Nie odwaracałem się, serce biło mi coraz mocniej. Czułem na plecach oddech, ciężki i ciepły. Wciąż nie patrzyłem za siebie. Bałem się, że za chwilę opadnę z sił. Ale nie mogłem się zmęczyć. Mimo to panika zżerała mnie od środka. Przyspieszyłem kroku, prawie leciałem. I wtedy oczywiście potknąłem się. Leżałem na ziemi ciężko dysząc, nie ze zmęczenia tylko ze strachu, czekałem na... coś. Ale nic się nie stało. Otworzyłem oczy, które nieświadomie zamknąłem. Powoli rozluźniłem mięśnie i usiadłem. Wciąż słyszałem szum krwi w uszach, moje serce w końcu powoli zwalniało. Jednak psychicznie było ze mną źle. Wiedziałem, że ktoś jeszcze tutaj jest. Nie, nie przeczuwałem tylko WIEDZIAŁEM. Cholera. Wydaje mi się, że nadużywam tego słowa, ale nie mogę się powstrzymać, niestety. W końcu idealnie opisywało moją sytację. KURWA. Tak, to też odpowiednie słowo. Przerażenie powoli zamieniało się we frustrację. Ze złości zacisnąłem pięści i zacząłem wzrokiem szukać czegoś, na czym mógłbym się wyrzyć. Oczywiście dookoła mnie była tylko ta... biel. To zdenerwowało mnie jeszce bardziej. Brak możliwości uderzenia czegoś bywa czasami najgorszy. W końcu uspokoiłem się i opadłem na kolana. I zapłakałem. Potem zacząłem śmiać się jak wariat. Łzy nadal płyneły mi po policzkach. Traciłem zmysły. Niezbyt przyjemne uczucie. Walnąłem pięściami w podłoże. I jeszcze raz. I jeszcze. Siła, jaką w to włożyłem powinna pogruchtać mi kości. Ale ja nie czułem nawet zasranego bólu. W końcu na wpół leżąc na ziemi, odetchnąłem głęboko.
- Masz zamiar długo tak się mazać? - niemal podskoczyłem ze strachu, gdy usłyszałem głos. Po czym, ten sam głos stwierdził z niezadowoleniem.- hm... to dziwne, że tak łatwo udało mi się ciebie zaskoczyć.
Rozejrzałem się, ale nikogo nie zauważyłem. Jednak wydawało mi się że znam osobę, która to powiedziała. Niby gdzieś już go słyszałem, nie wiem tylko gdzie. Może we śnie? Po chwili wyczułem czyjąś obecność zaraz za moimi plecami. Gwałtownie odwróciłam głowę i... niemal zderzyłem się czołem z gościem w białym kapturze. Zmroziło mnie. Dosłownie. Nie mogłem się ruszyć. Nawet nie mrugnąłem. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, no może oprócz irytacji.
- Co ty tu robisz?- wydusiłem wreszcie. Zignorował moje pytanie. Nadal uważnie się mi przyglądał, ale dostrzegłem w jego oczach dezaprobatę. Chyba go zirytowałem. Ojć. Po chwili jednak zreflektowałem się i zapytałem, już spokojniejszym tonem:
- Co to za miejsce?
Nie odpowiedział od razu. Minął mnie i przeskanował wzrokiem otoczenie. Nie wydawał się być zadowolony.
- To twój umysł- odpowiedział wreszcie zamyślony. Po chwili dodał - to dlatego tu tak pusto.
Chyba powinienem się obrazić, ale dotarło do mnie co powiedział.
- Jak to ,,mój umysł"?
- Jesteś w śpiączce chłopcze. To miejsce... tutaj cię zamknęli. Uwięziony we własnej głowie!- i roześmiał się. Niezbyt przyjemnie.- Wiedziałem, że wtedy to była pułapka... nie mogłem jednak się powstrzymać... skurwysyny, znają mnie za dobrze...
- Dlaczego jestem tutaj uwięziony? O jakiej pułapce mówisz? I co znaczy skurwysyn?
- Nie tak szybko! Mają nadzieję, że znowu się ujawnię. Dlatego naćpali cię jakimś cholerstwem, wiedzieli, że wtedy bardzo łatwo kimś manipulować. Ja wykorzystałem sytuację. - i wzruszył ramionami. Sprawiał przy tym wrażenie nieobecnego, jakby myślał o czymś innym. Następnie zapatrzył się w jeden punkt na ziemi i mruknął:
- Ciekawe, czy...
BUM! Nagle w miejscu na którym się skupił pojawiła się kanapa. I ława. Stałem oniemiały, gdy on z wyrazem triumfu na twarzy ruszył w stronę mebli. Zadowolony opadł na skórzaną tapicerkę i zerknął na mnie. Zorintowałem się jak głupio wyglądam z szeroko otwartymi ustami i wytrzeszczonymi gałami. Starałem się przybrać obojętną minę i chyba odniosłem sukces. Zrobiłem parę kroków, tak że odzielał mnie od niego stolik i z udawaną nonszalancją stwierdziłem:
- Niezła sztuczka. Ale widziałem lepsze w cyrku.- łgałem. On oczywiście o tym wiedział bo wybuchnął śmiechem. Przyjemnym jak piła do metalu. Masakra.
- Chcesz wiedzieć jak to zrobiłem, prawda? To proste. Tutaj wszystko jest możliwe. Tutaj jesteś bogiem. To twój umysł.
- W takim razie, skoro to ja tu rządzę, dlaczego ty pojawiłeś kanapę i stolik?
- Och, bo nie jesteś tutaj sam. To też mój teren. Nie pamiętasz STEM-u, prawda?
- Niee...
- Cóż, mniejsza z tym. Na pewno sobie przypomnisz. Tymczasem... sam spróbuj.
Zawahałem się. Wiedziałem, że kogoś takiego jak on zawodzi się tylko raz. Z drugiej strony nie mogłem mu odmówić. To skończyłoby się tak samo. Stwierdziszy, że nie mam wyjścia zamknąłem oczy i starałem się skupić, ale jakoś mi to nie wychodziło.
- Dzieciaku, nie rób takiej miny, bo wyglądasz jakbyś chciał się zesrać. Oczyść umysł. Zrelaksuj się. Zobacz rzecz którą chcesz. To wcale nie jest takie trudne...
Zastosowałem się do jego rad. Uspokoiłem oddech i poczułem, że się udało. Otworzyłem oczy i zobaczyłem... ciasteczka! Całą górę kruchych pyszności. Parę z nich leżało na talerzyku, ale reszta walała się wszędzie. Mój nauczyciel uśmiechnął się zadowolony.
- Bardzo dobrze. Może trochę za dużo ich... musimy nad tym popracować. Ale generalnie nieźle. W każdym razie lepiej niż myślałem.
Słuchałem go jednym uchem, bo zajęty byłem jedzeniem słodyczy. Smakowały niebiańsko. Mruknąłem zadowolony. Dokładnie jak te ze sklepu. Po chwili jednak przypomniałem sobie o pewnym poparzonym człowieku, który nie wiadomo jak dostał się do mojej głowy. Postanowiłem więc zadać pytanie, które męczyło mnie od dłuższego czasu:
- Kim jesteś?
- Domyśl się. Podobno jesteś inteligentny.
- Eeee... nie mam pojęcia.
- Wiesz wiesz. Tylko z jakiegoś powodu nie dopuszczasz do siebie odpowiedzi. - stwiedził, a ja zamyśliłem się i zacząłem przetrząsać mój umysł.
- Zaraz... Ruvik? To ty? -w chwili w której zapytałem wiedziałem już, że to prawda. On nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem, może dlatego, że już nie siedział na kanapie. Stał za mną. Natychmiast odwróciłem się w jego stronę.
- Właściwie, to Ruben Victoriano. Ale nie wdawajmy się w szczegóły.- powiedział spoglądając mi w oczy. - Wiem, że chcesz się jeszcze czegoś dowiedzieć. Dawaj. Pytaj, o co chcesz.
Usadowiłem się wygodnie na kanapie, na którą zaprosił mnie gestem. Sam zajął miejsce obok mnie. Jego poza wyrażała pewność siebie, co mnie onieśmieliło.
- Dobrze, więc... skąd wziął się "Ruvik"?
- RUben VICtoriano- powiedział, akcentując pierwsze litery. - To chyba oczywiste.
- Jak to się stało, że ty tu jesteś?
- Sam mnie zaprosiłeś. Chociaż tego nie pamiętasz.
- Zaraz w takim razie... to też twój mózg?!
- Dokładnie. Lepiej się przyzwyczaj. Potrzebowałem ciała, a tylko do twojego byłem w stanie się dostać. Jesteśmy bardzo podobni, Leslie. Bardziej niż sądzisz.
- Chwila... skoro potrzebowałeś ciała, to dlaczego mnie nie zabiłeś? Przecież samemu byłoby ci lepiej.
- Niby tak. Ale to twoje ciało i najprawdopodobniej umarłoby razem z tobą. Ale jest jeszcze jeden powód. - powiedział, patrząc mi poważnie prosto w oczy.
- Jaki? - zapytałem, wiedząc, że nie chcę słyszeć odpowiedzi.
- Jestem twoim ojcem.

The evil within. Ciemność.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz