Dark View

By ---Helle---

28.2K 1.7K 482

Jak to jest bać się dotyku drugiej osoby ? Jak to jest przeżywać prawie każdego dnia ten sam koszmar ? Jaką t... More

Prolog
1.Obiecuję, zrobię to.
2. Czyli teraz pora na mnie
3. A chcesz żyć ?
4. Miałam dość.
6. Zacznijmy przygodę
7. Lubię patrzeć na ludzi, w których nie ma życia.
8. Nic mi nie odda tych dwóch lat.
9. Ostatni Zachód
10. Serio nie wystarczyło ci za pierwszym razem ?
11. O co tylko chcesz Cutie.
12. Chciałam płakać łzami, które już dawno się skończyły.
13. Nowy początek.
14. Pierwszy wschód
15. Ile jeszcze razy będę cię nosił na rękach ?
16. Byliśmy przeszłością.
17. My już nigdy nie będziemy znowu tamtymi dziećmi.
18. Nigdy więcej nie będę dla nikogo zabawką.
19. To jest to moje życzenie.
20. Co jest twoim marzeniem ?
21. Bójka i Brawurka już na ciebie czekają.
22. Tak jakbyśmy mieli swój prywatny język.
23. Mam się bać?

5. Życie lubi zaskakiwać

1.3K 88 11
By ---Helle---


Od zawsze mi powtarzano, że wykształcenie i sfera materialna jest ważniejsza od jakichkolwiek uczuć. W domu wychowywano nas na robotów do zarabiania pieniędzy. Od dziecka każde z nas miało wpajane, że kiedy tylko skończymy high school musimy być już w życiu ustatkowani, a najważniejszy aspekt w naszym istnieniu to praca i wynagrodzenie za nią. Jako małe dziecko wierzyłam w każde słowo rodziców, ponieważ byłam tylko dzieckiem, które zbytnio nie znało świata. Pamiętam, że jako mała dziewczynka ubierałam szpilki mamy, brałam jej torbę i żwawym krokiem chodziłam po pokoju jak super modelka czując się jak szefowa wszystkich szefów, jakby świat stał przede mną otworem, a ja bym nim rządziła. Dopiero kiedy stanęłam twarzą w twarz z otaczający światem ukazał on swoje prawdziwe oblicze, z którym nie mogłam sobie dać rady i przepadłam tonąc po same uszy w tym bagnie, które większość ludzi nazywało życiem. Za wszelką cenę próbowałam się obudzić z tego koszmaru, który okazał się rzeczywistością, ale nie sądziłam, że to takie trudne. W pewnym momencie swojego życia zaczęłam marzyć, żeby ono się jak najszybciej skończyło, wypatrywałam śmierci na każdym kroku. Na początku byłam tchórzem, aby spełnić swoje marzenie, ale kiedy życie coraz bardziej zaciskało szpony na mojej szyi i zabierało mi coraz więcej powietrza dochodziłam do wniosku, że nikt inny za mnie tego nie zrobi i wzięłam sprawy w swoje ręce. Dosłownie.

Nigdy tak właściwie nie wiedziałam, dlaczego przeszłość potrafiła być taka przygnębiająca.

Z letargu wyrwał mnie dźwięk pukania do drzwi. Była to pielęgniarka, ale najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że nie otworzyła drzwi. Powoli wstałam z łóżka i ruszyłam w stronę wejścia. Łapałam klamkę i lekko uchyliłam szklaną płytę.

-Tak ?- zapytałam młodą kobietę, która stała przede mną.

-Muszę cię gdzieś zabrać.- powiedziała na co tylko wzruszyłam ramionami i poszłam za nią.

Nie interesowało mnie zbytnio gdzie i po co idziemy, aż w pewnym momencie nie zauważyłam jedynego człowieka przy którym czułam się bezpiecznie.

-Landon!- powiedziałam trochę głośniej tak, że było mnie słychać na cały korytarz. Szybszym krokiem ruszyłam w jego stronę wyprzedzając przy tym pielęgniarkę. –Co ty tu robisz ?- z tymi słowami zarzuciłam swoje ręce na jego szyi i mocno go przytuliłam, a on odwzajemnił uścisk.

-Mówiłem, że niedługo się zobaczymy.- powiedział po czym poluźnił uścisk abym mogła się z niego wydostać. Jego oczy pobłyskiwały ze szczęścia, a wielki uśmiech nie schodził z twarzy.

-Ale przecież miałeś jechać do college' u...- odparłam poważnym głosem, a moja mina po chwili stała się obojętna na wszystko, tak jak zwykle.

Nie mogłam nic poradzić na to, że tylko przez ułamek sekundy na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech, chciałam mieć go cały czas na twarzy, lecz depresja była silniejsza. Za wszelką cenę starała się abym nie pokazywała nic poza smutkiem i obojętnością jednocześnie. Często myślałam, że zostanie to ze mną na zawsze, ta ciągła anhedonia.

-Fakt, miałem już dzisiaj być w Denver. – rzekł pewny siebie na co tylko posłałam mu pytające spojrzenie bo nie byłam pewna tego co ten chłopak tamtym razem wymyślił, a on naprawdę miał czasami pomysły, przez które niejednokrotnie dostawałam duszności.

-Ale ?- zapytałam i rzuciłam mu ostrzegawcze spojrzenie po czym moje usta ułożyły się w wąską linie. I mogłam przysiądź, że ta technika, którą stosowałam zawsze działała.

-Przełożyłem wyjazd ponieważ chciałem zrobić niespodziankę swojej małej siostrzyczce. –powiedział nie przestając się uśmiechać, po czym złapał moje policzki i zaczął je ściskać jak dziecku, które właśnie przyjechało odwiedzić swoją babcię.

I nie wiedziałam sama czy tamten chłopak, który rzekomo był moim bratem miał dwadzieścia jeden lat czy dziesięć, patrząc na jego niektóre zachowania. Westchnęłam głośno po czym zmrużyłam oczy i jasno dałam mu do zrozumienia, żeby to skończył robić. Chyba zrozumiał co chciałam mu przekazać swoim wyrazem twarzy, ponieważ po kilku sekundach przestał naciągać moje policzki.

-Czekaj, czekaj... jakim cudem ty tutaj wszedłeś skoro nie wolno odwiedzać chorych poza terapiami rodzinnymi i wyznaczonymi do tego dniami, a jeżeli się nie mylę, to dzisiaj nie ma dnia odwiedzin.- skrzyżowałam ręce na klatce patrząc tą niewzruszoną miną, na co jedynie zobaczyłam jak jego uśmiech się powiększał i widoczne były śnieżnobiałe proste zęby.

-Widzisz to ? To mój as w rękawie.- powiedział z wyższością na co jedynie przewróciłam oczami. Musiałam przyznać, że Landona nie dało się nie lubić, a inne dziewczyny go wręcz uwielbiały za jego charakter oraz wygląd anioła.- Jestem szczęściarzem, bo akurat kiedy dzwoniłem do drzwi przechodziła tamta młoda pielęgniarka, która zobaczyła stroskanego chłopaka i postanowiła go wpuścić. Więc o to jestem tutaj dla ciebie z śniadaniem przygotowanym przeze mnie.- na te słowa ciepło rozpłynęło się po mojej klatce piersiowej. Lubiłam to uczucie i mimo, że byłam jak z kamienia w środku jak i na zewnątrz, a od kilku lat byłam znieczulona na praktycznie wszystko to jakaś mała część mnie poczuła to.

-Głupi ma zawsze szczęście.- westchnęłam zadziewając głowę w górę, a w moim głosie można było usłyszeć lekki sarkazm.

-Otóż to- powiedział, nie przestając się uśmiechać. Naprawdę nie wiedziałam jak on to robi, jak mógł cały czas się tak szczerze uśmiechać po mimo tego, że życie było tak bardzo pojebane.

Lubiłam przebywać w jego towarzystwie, był jedyną osobą przy której czułam się bezpiecznie, ale od kiedy poszedł do college 'u nie miałam już tej opieki i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę jak bardzo potrzebowałyśmy go razem z Frey 'ą. Ja go potrzebowałam. Po części zastępował nam ojca, który cały czas poświęcał się pracy, a my byłyśmy spychane na drugi plan. Zawsze mi się zdawało, że kiedy tylko wchodziliśmy w wiek dojrzewania rodzice wylewali na nas zimną wodę w postaci tego, iż zainteresowanie nami spadało do tego, że ciekawi byli tylko naszych wyników w nauce i tego żebyśmy byli jak najlepsi w każdej możliwej dziedzinie.

-Musimy to zjeść póki bułeczki są ciepłe. – rzekł, podnosząc wiklinowy koszyk z białego kwadratowego stolika, który stał obok nas.

I naprawdę tamten dzień miał chyba najjaśniejszy odcień szarości od kiedy tkwiłam w tamtym stanie. Na ten gest przyłożyłam rękę do serca jakbym składała jakąś obietnicę i lekko się uśmiechnęłam patrząc na to duże dziecko, które przygotowało coś specjalnie dla mnie.

Ruszyliśmy w stronę mojej sali, aż w pewnym momencie usłyszałam, że ktoś woła mnie po imieniu. Dopiero po paru chwilach uświadomiłam sobie, że to była jedna z pielęgniarek, która wołała mnie abym przyszła i zażyła leki.

-Musisz się schować.- powiedziałam szybko patrząc z przerażeniem na Landona, który stał obok mnie i w ułamku jednej sekundy wzięłam jego rękę, która w tamtym momencie ważyła chyba tonę i zaczęłam ciągnąć chłopaka w stronę mojej sali.

Kiedy weszliśmy do pomieszczenia, głośno westchnęłam zamykając drzwi po czym aktorsko przejechałam ręką po czole. Sama nie miałam siły na nic, a tamta sytuacja w niczym mi nie pomogła.

-Idź do łazienki.- rozkazałam Landonowi próbując wyrównać oddech. Chłopak popatrzył się na mnie jakbym co najmniej mówiła w innym języku.-Po prostu idź.- z tymi słowami wyszłam na korytarz i udałam się do zabiegówki.

-Już miałyśmy iść po ciebie, bo długo cię nie było i myślałyśmy, że coś się stało.- powiedziała jedna z pielęgniarek, kiedy zauważyła, że weszłam do pomieszczenia. Wzdrygłam się na tą wiadomość, ponieważ gdyby zobaczyły mojego brata to nie były by na pewno z tego zadowolone.

W drodze powrotnej strzelałam knykciami zastanawiając się nad tym jakby wyglądało moje życie bez mojego brata. Byłam przekonana, że było by ono jeszcze bardziej bezbarwne niż było wtedy. A gdybym byłą jedynaczką.

-Ała.- załkałam cicho pod nosem, ściskając swojego knykcia za bardzo na samą myśl o tym, że mogła bym być jedynaczką. Popatrzyłam na swój palec, który w tamtym momencie lekko pobielał. Wykrzywiłam swoją twarz w grymasie na ból jaki mi to sprawiło.

-Możesz już wyjść.- oznajmiłam zamykając drzwi.

-Co to miało być ?- zapytał unosząc lekko ku górze lewą brew i krzyżując obie ręce na klatce piersiowej.

-Jak już pewnie wiesz nie powinno cię tutaj być, ponieważ nie ma ani żadnych terapii rodzinnych, ani dnia odwiedzin, więc wizyty kogokolwiek są zakazane. Jeżeli ordynator i Alice by się o tym dowiedzieli rodzice musieli by płacić w pewnym sensie odszkodowanie, a nie chcę w żaden sposób ich pieniędzy.- powiedziałam zakładając kaptur od swojej bluzy na głowę i położyłam się na pościelone przeze mnie wcześniej łóżko. –Chociaż w sumie mało mnie interesuje to wszystko.- dodałam po chwili.

-Mniejsza z tym.- machnął ręką na wypowiedziane wcześniej przeze mnie słowa. –Moje wstawanie o siódmej rano nie może pójść na marne.- odparł po czym usiał na łóżku i postawił tam wiklinowy koszyk z którego było można poczuć piękny zapach, wanilii oraz świeżego pieczywa. Kiedy aromat dotarł do moich nozdrzy poczułam jak mój żołądek zwinął się w supeł i można było usłyszeć niezidyfikowany dźwięk dobiegający z mojego brzucha. –Ktoś tutaj chyba jest bardzo głodny.- stwierdził po czym wyciągną jedną z bułeczek i wsadził mi ją do buzi jak małemu dziecku.

Zwinnie ją wzięłam do ręki i ugryzłam duży kęs. Ciepłe pieczywo było przepyszne. Już po paru chwilach trzymałam ostatni kawałek, a policzki miałam po brzegi wypełnione tą ciepłą konsystencją. Musiałam się przyznać, że w szpitalu nie jadłam zbyt wiele mimo tego, że jedzenie było naprawdę dobre. Byłam typem osoby, która nie objadała się kompulsywnie, a raczej tą która notorycznie o tym zapominała i miała wręcz wstręt, ponieważ depresja tak przejęła mój cały organizm. Kiedy tylko zjadłam jakąś rzecz po czym pomyślałam o samym Will 'u i całej otoczce dostawałam strasznych bólów brzucha.

-No więc opowiadaj jak się czujesz i jak ci idzie ?- zapytał po czym ugryzł rogala którego wziął wcześniej z koszyka.

-No wiesz, chyba dobrze.- wzruszyłam ramionami patrząc na kawałek pieczywa, który trzymałam w dłoni.

-Jakoś nie przekonałaś mnie swoją odpowiedzią, ani tym jak się zachowywałaś na terapii.- powiedział patrząc wprost na mnie.

Podciągnęłam nosem lekko przymykając oczy, a nogi przysunęłam pod brodę opatulając je rękami. Nagle poczułam jak jego dłoń delikatnie przesuwa się po moim ramieniu z góry na dół. Landon był jedyną osobą, przy której mogłam chociaż na chwilę nie czuć „złego dotyku". On dawał mi bezpieczeństwo, którego potrzebowałam i wiedziałam, że w tej sprawie mogę mu zaufać na sto procent.

-Ze mną możesz być szczera.- wyszeptał kojącym tonem oraz lekko się uśmiechnął. Widziałam jak patrzy na mnie tymi zmartwionymi oczami pełnymi troski.

-Ja się staram.- powiedziałam prawie niesłyszalnym głosem.-Naprawdę chcę to wszystko naprawić i stanąć na nogi.

Ja się topie coraz bardziej za każdym razem gdy chcę choć trochę zasmakować powietrza. Nie mam się czego złapać, a pod nogami mam tylko czarną otchłań.

-Wiem i za to cię podziwiam. Jestem dumny, że mam taką cudowną siostrę, która jest tak silna.

-Chciała bym ci wierzyć.- odparłam bez żadnych obróbek.

-Ale ty nie musisz w to wierzyć. Taka jest prawda. Jesteś najsilniejszą osobą, którą znam.

Nie mogłam słuchać tego co mówił Landon nie znając całej historii. Nie wiedział dlaczego to zrobiłam ani tego, że znowu próbowałam to zrobić.

-Ale ty nie wiesz o wszystkim. Nie mów takich rzeczy, bo się zawiedziesz na mnie tak jak rodzice i wtedy będziesz miał żal do mnie.- powiedziałam głęboko oddychając.

-Posłuchaj.-zarządził, chociaż jego ton wcale taki nie był.-Nie muszę znać przyczyny, ale sam fakt, że się starasz daje mi tak dużo szczęścia.- uśmiechnął się i potrząsnął głową.

Może i faktycznie liczyły się chęci, a nie rezultaty tego wszystkiego.

Z Landonem spędziłam jeszcze godzinę na konwersacji i byłam zdziwiona, że nikt go nie zauważył. Po trudnym dla mnie temacie przeszliśmy do rozmowy o jego życiu na studiach i tym jak sobie radzi. Dowiedziałam się, że oblał jeden z egzaminów, ale oczywiście nie przyznał się do tego rodzicom, którzy osiwieli by na tą wspaniałą wiadomość. On już taki był, mówił rodzicom to co oni chcieli usłyszeć. Nazywał to aksamitnym kłamstwem, ponieważ pieścił tymi wiadomościami uszy rodziców, a ile w tym było prawdy to tylko sam Landon wiedział. Z rozmowy też wynikło, że spotyka się z pewną Hayley z roku, którą poznał na jednej z imprez na której był gospodarzem. Przez ten cały czas uważał na słowa, żeby niczym mnie nie urazić.

Mówili, że dziewczyna wybierała chłopaka, na podobieństwo ojca. Otóż ja chyba byłam wyjątkiem, ponieważ gdybym chciała już mieć kogoś to była bym najszczęśliwszą dziewczyną na świecie gdyby był taki jak mój brat, który faktycznie zastępował mi ojca. Mądry, bystry, inteligentny, troskliwy, kochający, zabawny, a zarazem poważny, pewny siebie i własnego zdania.

Kobieta którą poślubi mój brat będzie ogromną szczęściarą.

Gdy to duże dziecko siedzące przede mną zaczęło mnie rozśmieszać poczułam się jakbym ja sama była małym dzieckiem, które nie znało świata. Przez chwilę znowu zamieniłam się w małą dziewczynkę, której największym problemem był strój swojej Barbie. To wcale nie było tak, że osoby chorujące na depresje miały cały czas złe dni, które kolorem przypominały czarną otchłań. Nie. W tamtym dniu uśmiechnęłam się szczerze trzy razy i to tylko za sprawą mojego brata. Tamten dzień miał odcień szarości, a ja zaczerpnęłam kilka wdechów świeżego powietrza, lecz bałam się, że coś może pójść nie tak. Przecież kiedy byliśmy na górze musieliśmy spaść w dół. Życie było jedną wielką cosinusoidą naszych wzlotów i bolesnych upadków, które każdy człowiek przeżywał na swój własny sposób.

W pewnym momencie Landon oznajmił, że musiał już iść, ponieważ po północy wylatywał do Denver, a nie był nawet spakowany, nie wspominając o tym, że musiał jeszcze się nauczyć na egzamin poprawkowy, który pisał następnego dnia. Pożegnałam się z nim, a jego ostanie słowa to „Będę obok". Naprawdę chciałam, żeby był obok, ale dzieliło nas tysiąc mil, a ja byłam w szpitalu.

Tamtego dnia miałam terapię grupową oraz muzykoterapię, która była moim ulubionym rodzajem spotkań. Nie trzeba było wtedy nic mówić, a pozwolić by muzyka dała omotać nasze neurony i przez chwile odprężyła nasze skołatane serca pełne bólu. Gdybym miała opisać najwytrzymalszy organ było by to właśnie serce. To ile razy w życiu byliśmy skrzywdzeni, a nasze i tak już poharatane serce na nowo łamało się na pół po czym było w stanie dalej nas utrzymywać przy życiu było czymś niemożliwym.

***

Kiedy leżałam na podłodze szpitalnej świetlicy wsłuchując się w „Cztery pory roku" Vivaldiego rozmyślałam nad tym jacy ludzie nawzajem się niszczyli. Prawda była taka, że byliśmy jak zwierzęta. Nie kierowaliśmy się już uczuciami, a tym chorym pożądaniem, zapomnieliśmy co to znaczy kochać za nic i chcieliśmy tylko czerpać jak najwięcej korzyści. Z tego wszystkiego nawet nie wiedziałam, w którym momencie muzyka przestała grać, a ludzi już praktycznie nie było w pomieszczeniu. Lubiłam świetlicę. Była przestronna, ściany miały odcień jasnej zieleni, a wystrój przypominał bardziej salon w moim domu niż stricte pomieszczenie szpitalne, ogółem mówiąc cały oddział był urządzony bardziej jak dom niż szpital. O to właśnie chodziło, żeby osoby tutaj przebywające czuły się jak najbardziej komfortowo.

Powoli podniosłam się do siadu prostując swoje skostniałe ciało gdy usłyszałam, że wybiła godzina obiadu, a wraz z obiadem zbliżał się czas terapii grupowej. Tamtego dnia chciałam chociaż ujawnić rąbek powodu mojej depresji. To jak byłam psychicznie katowana przez ostatnie lata swojego życia, a oprawca milutko się do mnie uśmiechał na szkolnym korytarzu. W akompaniamencie moich strzelających kości dźwignęłam się na równe nogi i zaczęłam iść na obiad, którego wcale nie chciałam, ponieważ po obfitym śniadaniu z Landonem, który wręcz wpychał we mnie ostatnie kawałki bułek oraz innych pysznych rzeczy mój żołądek był wypełniony po brzegi.

Wchodząc do pomieszczenia poczułam piękny zapach, który unosił się w powietrzu. Podeszłam do lady i wzięłam tackę z talerzem, na którym był nałożony makaron z sosem pomidorowym oraz startym parmezanem. Na ten widok oblizałam usta i byłam przekonana, że muszę to zjeść. Uwielbiałam kuchnię włoską, a w szczególności makarony z różnymi sosami. Kiedy już usiadłam swój wzrok wbiłam w talerz, który chwilę wcześniej postawiłam przed sobą na stoliku.

I w momencie jednej chwili wszystkie wspomnienia wylały się na mnie niczym strumień lodowatej wody. Wtedy gdy rodzice zabrali nas na Sardynie po raz pierwszy i zakochałam się w podróżowaniu oraz wzniosłam się niczym ptak nad niebo. To było coś w rodzaju ekstazy, mimo, że byłam świadoma wszystkiego to czułam się jak w pięknym śnie. Szczęście nie do opisania kiedy z każdej strony otaczałam się tym co kochałam.

-Jesz to sama czy mam cię nakarmić ?- spytał męski głos jednocześnie wybudzając mnie z transu w którym się znalazłam. Uniosłam lekko wzrok i zobaczyłam jak patrzy na mnie pytającym spojrzeniem lekko się uśmiechając.

-My się znamy ?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie, na co jego kąciki ust podniosły się jeszcze wyżej ku górze.

-Chyba nie.-odparł wzruszając delikatnie barkami po czym usiadł naprzeciwko mnie. –Jace Smith, miło mi.-powiedział, a swoją prawą rękę umieścił na klatce piersiowej w gest powitania.

-Myślałam, że alzheimer dopiero w późniejszych latach życia.- rzekłam, przechylając lekko głowę w prawą stronę.

-Życie lubi zaskakiwać.

-No co ty nie powiesz.- powiedziałam znudzonym głosem, a moją rękę ułożyłam na stole tak aby podtrzymywała głowę. –No co ?- zapytałam, gdy on nie odrywał ode mnie swojego radosnego spojrzenia.

-Jedz to.- rozkazał wskazując palcem na makaron z sosem pomidorowym. –Chyba, że jesteś już aż tak najedzona po...

-No, dokończ- zażądałam.

-Po śniadaniu, które zjadłaś z przystojniakiem. – zaśmiał się, lecz nie było to złośliwe, ale wręcz odwrotnie.

-Jeżeli spodobał ci się mój brat to wystarczyło powiedzieć.- popatrzyłam na niego kpiącym spojrzeniem, ponieważ śmieszył mnie fakt iż wziął nas za parę.

-Ja...- zaczął, ale nie pozwoliłam mu skończyć.

-Nic się nie stało. Landon jest hetero, przykro.- uwielbiałam używać sarkazmu w każdej możliwej odpowiedzi. Ludzi to zazwyczaj dezorientowało i wprawiało w zakłopotanie, ale to była jedyna rzecz, która została po starej Ror.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, a ja czułam satysfakcję z tego, że wygrałam tą potyczkę. Już miał coś powiedzieć gdy nagle usłyszeliśmy pielęgniarkę, która wołała go po imieniu gdzieś na korytarzu. Szybko wstał, lecz za nim odszedł ostatni raz się uśmiechnął w moją stronę po czym powędrował na korytarz.

Przez pierwszą godzinę nie zrobiłam praktycznie nic po za leżeniem i wpatrywaniem się w biały sufit. Rozmyślałam o tym jakby wyglądało moje życie bez tego całego syfu, który zaczął się po tej przeklętej imprezie u Williama. Wtedy zaczęło się moje prywatne piekło z którego nie dałam rady uciec, a sam diabeł śmiał mi się prosto w twarz kiedy ja próbowałam się z tego wydostać. Wiedziałam, że mam dwie opcje, jedną było tkwienie w tym do końca liceum, a drugą opcję próbowałam wykorzystać parę tygodni temu.

W międzyczasie zrobiłam sobie drzemkę, aby chociaż na chwilę przestać myśleć o czymkolwiek i wyciszyć swoje skołatane serce pełne bólu.

Miałam krótki sen i sama nie wiem o czym on dokładnie był. Widziałam w nim siebie, lecz obok mnie siedział jakiś mężczyzna. Byłam naprawdę szczęśliwa kiedy trzymał mnie w objęciach przytulając czule do siebie. Przeczesywałam jego włosy patrząc mu prosto w oczy i lekko się uśmiechając. Siedzieliśmy w jakimś pomieszczeniu dotąd mi nieznanym. Byliśmy tam, dla siebie. Ja i...

Powoli otworzyłam oczy kiedy usłyszałam, dźwięk dzwonka, który informował nas o tym, że za chwile zaczynała się terapia grupowa. Przetarłam twarz ręką, a po chwili wstałam z łóżka. Lekko się wzdrygnęłam kiedy poczułam jak zimne powietrze otacza moje całe ciało, a po chwili zauważyłam gęsią skórkę na swoich rękach.

Kiedy byłam już w sali gdzie odbywały się terapie grupowe cały czas myślałam o moim śnie. Byłam pewna, że nigdy już nie pozwolę się dotknąć żadnemu mężczyźnie w pełni świadoma. Wyjątkiem oczywiście był Landon. Myślałam, że do końca życia dotyk każdego mężczyzny będzie wywoływał ataki paniki, przyśpieszone bicie serca i szum w uszach. Niejednokrotnie kiedy tylko jakiś mężczyzna był w pobliżu dostawałam ciarek ze strachu na plechach i naprawdę nie wiem jak przeżyłam to wszystko. Byłam zepsuta w każdym możliwym tego słowa znaczeniu i zdawałam sobie z tego sprawę, że nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie chciał ze mną być po czymś takim. To co się stało wyrwało we mnie dziurę, której nic ani nikt nie dał w stanie załatać, a tym bardziej zeszyć. Bo to już było częścią mnie, wiedziałam, że będzie to ze mną do końca mojego życia nie zważając ile ono by miało trwać.

Chciałam być zdrowa.

Po paru chwilach zauważyłam, że wszystkie miejsca są już zajęte, oprócz tego naprzeciwko mnie. Odetchnęłam z ulgą kiedy zauważyłam, że obok mnie siedziały dziewczyny, a chłopaki dopiero za nimi. Poprawiłam się na krześle biorąc trzy głębokie wdechy i przymykając oczy. Tamtego dnia miałam powiedzieć obcym ludziom o tym co mnie spotkało, ale wolałam patrzeć na obce twarze niż te wypalające we mnie dziurę spojrzenia moich rodziców kiedy by się o tym dowiedzieli.

Kiedy tylko wybiła wyznaczona godzina przez drzwi weszła Loren ze swoim promiennym uśmiechem, który mógłby rozświetlać najciemniejsze jaskinie. Jej włosy były idealnie ułożone, a ona sama prezentowała się nienagannie w swojej bordowej przylegającej sukience, która kończyła się poniżej kolana oraz miała długie rękawy. Miała delikatny makijaż, który cudownie podkreślał jej urodę. Kobieta od razu podeszła do okna by odsunąć długie rolety gdy huk zamykających się drzwi rozprzestrzenił się po całym pomieszczeniu. Wszystkie spojrzenia były skierowane tylko na jednej osobie, która wręcz dyszała ze zmęczenia oraz opierała się o drzwi jakby była to ostatnia podpora.

Chłopak próbował wyrównać oddech trzymając prawą rękę na klatce piersiowej. W pierwszych chwilach nie zauważył nikogo tylko głośno oddychał, a oczy miał przymknięte. Dopiero po paru sekundach dotarło do niego, że był już w sali, a wszyscy patrzyli na niego ze zdziwieniem. Uśmiechnął się do nas po czym odbił się od drzwi o które się opierał plecami i zaczął iść w stronę jedynego wolnego miejsca. W międzyczasie poprawił swoje szare dresy oraz białą koszulkę z krótkim rękawem na którym był jedynie znaczek Lacoste po prawej stronie na wysokości klatki piersiowej.

-Więc jeżeli Jace już przyszedł to możemy zaczynać. – powiedziała Loren, która podeszła do okręgu zrobionego z krzeseł na których siedzieliśmy i stanęła centralnie za chłopakiem z burzą ciemnych loków na swojej głowie. Patrzyła się prosto na mnie, ponieważ byłam naprzeciw.

Jace odwrócił się w jej stronę uśmiechając się do niej miło, lecz Loren skarciła go tylko surowym wzrokiem lekko kręcąc przy tym głową, ponieważ kolejny raz spóźnił się na tego rodzaju spotkanie.

-Przepraszam. – wyszeptał w jej stronę, a ona tylko poklepała go po ramieniu wracając wzrokiem na kółko przed nią.

-Więc kto dzisiaj zacznie ?- zapytała przyjemnym głosem niczym aksamit.

Teraz, albo nigdy.

Powoli podniosłam lewą rękę patrząc na nią i zauważyłam jak jej oczy zaczęły błyszczeć ze szczęścia, a duży uśmiech malował się na jej twarzy. Czułam wzrok wszystkich na mojej osobie. Ich miny nie wyrażały nic, ale po chwili zauważyłam, że oprócz Loren uśmiechał się ktoś jeszcze. Jego lewy kącik ust uniósł się ku górze lekko drżąc, a on sam patrzył na mnie jakbym co najmniej uratowała całą ludzkość przed zagładą, która miała nastąpić lada moment.

-Proszę, możesz opowiedzieć o czymkolwiek chcesz, albo powiedzieć słowo. Zdanie. Przemówienie. Cokolwiek tylko chcesz. – rzekła kobieta po czym ułożyła ręce razem i podniosła je do góry tak, że dotykały jej twarzy. Widziałam, że ona sama nie mogła wyjść z podziwu przez to co zrobiłam przed chwilą.

Wzięłam kilka głębokich oddechów oraz przymknęłam oczy.

-Cześć, jestem Aurora.- zaczęłam powoli. Musiałam uspokoić swoje trzęsące się z nerwów ręce więc ułożyłam je na krześle pod udami, aby nie było widoczne to, że się denerwuje.- Zmagam się z depresją, ponieważ przez ostatnie dwa lata swojego życia przeżywałam najgorsze piekło jakie może doświadczyć każda dziewczyna.- Przełknęłam wielką gulę, która urosła w moim gardle.- Byłam molestowana.- oddech powoli przyśpieszał, ale jednocześnie poczułam jak w dziwny sposób uchodzi ze mnie powietrze.-Działo się to prawie codziennie, lecz nie mogłam tego nikomu powiedzieć. Każdego dnia umierała pewna cząstka mnie, aż stałam się chodzącą pustką. Trzy tygodnie temu miałam próbę samobójczą.- wypuściłam powietrze z ust i zamknęłam oczy. –Jak widzicie nieudaną.

Otworzyłam oczy i popatrzyłam na Loren, żeby dać jej do zrozumienia, że skończyłam swoją wypowiedź. Kiedy przyglądałam się każdemu z osobna zauważyłam, że niektóry wycierali swoje policzki i co mnie najbardziej zdziwiło nie były to tylko dziewczyny lecz też chłopaki, a w ich gronie znajdował się również Jace. W momencie kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały po jego policzku popłynęła tylko jedna bardzo niewidoczna łza, ale on sam wyglądał na szczęśliwego co mnie lekko zdziwiło.

Nie mając nic już do powiedzenia popatrzyłam się na Loren i zauważyłam jak idzie w moją stronę. Korzystając z okazji, że była blisko mnie zwróciłam się do niej z prośbą.

-Czy mogłabym tym razem szybciej wyjść ? Pierwszy i ostatni raz. – poprosiłam gdy stała prawie obok mnie, na co tylko nic nie mówiąc pokiwała głową uśmiechając się do mnie lekko.

Pomału podniosłam się z krzesła i stawiając krok za krokiem wyszłam z sali. Czułam spojrzenia ich wszystkich na swojej osobie więc jak najszybciej chciałam wydostać się z tamtego miejsca by pójść do mojej sali i odpocząć od tego wszystkiego co przed chwilą się stało. Idąc przez korytarz mój oddech powoli się uspokajał, a rytm serca wracał do normy. W drodze powrotnej byłam jeszcze w zabiegówce, ponieważ musiałam przyjąć kolejną dawkę leków, które brałam każdego dnia trzy razy. Tak jak sądziłam, Alice zmieniła mi leki z czego byłam zadowolona, ponieważ miałam nadzieję, że będą lepsze od poprzednich.

Gdy weszłam do pokoju zdałam sobie sprawę co właśnie powiedziałam. Chyba w tamtym momencie czułam lekką satysfakcję z wypowiedzianych przeze mnie słów, ale w pewnym stopniu mi ulżyło. Mimo, że opowiedziałam ogólnie nie zagłębiając się w ogóle w szczegóły to byłam dumna z tego, że wydobyłam z siebie cokolwiek.

Pod wieczór kiedy już byłam gotowa do spania i zbliżała się cisza noc do drzwi zapukała pewna osoba. Nie byłam do końca przekonana po co przyszła i jaki miała zamiar, ale otworzyłam drzwi po czym popatrzyłam prosto w jej oczy, które były prześliczne.

-Cześć, nie znamy się.- powiedziała niska szarooka blondynka, która była ubrana w za duży T-shirt na którym widniało logo Nirwany, a nogi okrywały jedynie czarne legginsy. –Jestem Chloe – przedstawiła się. Ja natomiast patrzyłam na nią pytającym spojrzeniem, ponieważ chciałam wiedzieć w jakiej sprawie przyszła do mnie. –Byłam dzisiaj na terapii grupowej i słyszałam co powiedziałaś.- oznajmiła.- Ja przechodziłam przez to samo, więc gdybyś chciała porozmawiać to jestem do twojej dyspozycji. – uśmiechnęła się po czym odeszła.

O cholera. Zamknęłam drzwi, w których jeszcze przed chwilą stała dziewczyna. Tego się nie spodziewałam. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że mógł być ktoś tam z podobnymi doświadczeniami. Nie myśląc nic więcej podeszłam do łóżka i położyłam się. Odetchnęłam głośno spuszczając tym samym powietrze z płuc. Przymknęłam oczy, a sen sam napływał na moje powieki. 

Continue Reading

You'll Also Like

5K 148 27
Główna bohaterka to Livia Wiśniewska czyli siostra Karola Friza Wiśniewskiego jest menadżerką i fotografką Genzie w skrócie dużo pomaga Karolowi Nata...
ONE SHOTS By magda

Short Story

1.5K 6 2
Myszlisz ze dziwczyna po napisaniu ci dobranoc idzie spac ... Maly zbiór one shotow
20.8K 1.5K 105
nie muszę nic tłumaczyć zapraszam💋
13K 805 51
Opis: Pierwotnie rycerz miał uratować księżniczkę przed złym złoczyńcą, jednak ponieważ księżniczka wyszła już za mąż za złego złoczyńcę, rycerz nie...