The perfect killer ✔️

By jestemanonimem22

69.8K 4.9K 1.5K

Dla ludzi było to morderstwo. Dla niego było to dzieło tworzone przez lata. Dla niego było to arcydziełem. More

Prolog
1. Myślałaś, że tego nie widzę?
2. Słodkich snów, Stacy.
3. Nieładnie jest kłamać, Stacy.
4. Zgaduję, że ty musisz być Nate.
5. Dziewczyno, uciekaj.
6. Musisz jechać na przesłuchanie.
7. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
8. Gra rozpoczęta.
9. Pojawia się i znika.
10. Nie bądź tchórzem, Stacy.
11. Jesteśmy jak ogień i woda.
12. To krew?
13. Chciałbym, abyś wiedziała jedną rzecz.
14. Wyrok został wydany już dawno temu.
15. Nie oczekuj czegoś, czego sama nie robisz.
16. Dziecko, wycofaj się póki możesz.
17. Ja już straciłam wiarę w Boga.
18. Ten widok zostanie ze mną na zawsze.
19. Nikt nie może się o tym dowiedzieć.
20. To wszystko to twoja wina.
21. Mam nadzieję, że nie będę tego żałował.
22. Nie jesteśmy żadną sektą.
23. Muszę żyć dalej.
24. Martwię się, Stacy.
25. Czy ty w ogóle wiesz, co chcesz zrobić?
26. Chcesz żebym przeprosiła?
27. Co ty sobie myślałaś?
28. To straszne co dzieje się w Phoenix.
30. Zmieniłaś się, Stacy.
31. Mieliśmy być w tym razem.
32. Tak wygladął mój anioł.
Epilog
Podziękowanie

29. Musimy porozmawiać.

1K 68 8
By jestemanonimem22

Westchnęłam cicho i przetarłam zmęczoną twarz dłońmi. Odrzuciłam kolejną kartkę papieru na bok i zamrugałam kilkakrotnie. Byłam zmęczona. Minęło już kilka dni, kiedy jedyne co robiłam, to pracowałam. Rzuciłam się w wir pracy, żeby zacząć myśleć o czymkolwiek innym niż o tym, co działo się wokół mnie. 

Choć w ostatnim czasie było dosyć spokojnie. Ale życie z Natem nauczyło mnie jednego - nigdy nie jest spokojnie. To po prostu złudzenie, w które każdy z nas chce wierzyć, bo tak jest po prostu lepiej. Masz spokojniejszą głowę i życie bez strachu o to, że może się coś wydarzyć. 

Ale życie nie było spokojne. Na każdym kroku czaiły się problemy i inne sytuacje, które potrafiły przygnębić człowieka lub doprowadzić go na skraj załamania. 

A ja już nie wiedziałam, co czułam. A raczej czego nie czułam. Nie odczuwałam silnych uczuć czy emocji. Po prostu żyłam będąc... wypranym człowiekiem. Ale tak było lepiej. Jeśli nie czujesz - nie cierpisz. Nie odczuwasz żalu, smutku czy wyrzutów sumienia. Twoja egzystencja opiera się na przeżywaniu życia bez zbędnych ceregieli. 

Ponownie westchnęłam i odłożyłam tym razem wszystkie kartki na bok. Powoli podniosłam się z kanapy, na której siedziałam dotychczas i rozejrzałam się po salonie. Duży stół po mojej prawej stronie od kilku dni stał i nikt z niego nie korzystał. Telewizor był włączony, ale nikt go nie oglądał. 

Otaczała mnie pustka. Taka też byłam ja - pusta. Wypruta ze wszystkiego, co mieli inni ludzie. 

W ostatnich dniach nie czułam się najlepiej. Nie chodzi tutaj o aspekt fizyczny, a raczej o to, że nie czułam się dobrze sama ze sobą. 

Powolnym krokiem skierowałam się ku wyjściu z mieszkania. Chciałam odsapnąć i nabrać świeżego powietrza. Otworzyłam drzwi, jednocześnie biorąc do ręki telefon, który leżał na półce, która wisiała tuż przy drzwiach. Na wyświetlaczu ukazała mi się godzina dwudziesta druga piętnaście. Zmarszczyłam brwi, zdziwiona. Siedziałam nad papierami już prawie pięć godzin. 

Cicho zamknęłam za sobą drzwi. Przemierzałam kolejne schody w kierunku drzwi, które pozwoliłyby mi w końcu zaczerpnąć powietrza. Zimny, lekki wiaterek owiał moje ciało, kiedy moje stopy okryte trampkami, spotkały się z betonowymi płytami. Rozejrzałam się dookoła. Plac przed mieszkaniem Nathaniela był pusty. 

Wszędzie ta cholerna pustka. Przerażająca, cicha pustka. 

Uniosłam głowę, a moim oczom ukazało się czarne, rozgwieżdżone niebo. Lubiłam patrzeć w gwiazdy i szukać różnych konstelacji. Ciekawiło mnie, czy jesteśmy jedynymi ludźmi w galaktyce. Wierzyłam w to, że nie jesteśmy sami we wszechświecie. 

Poczułam nagle jak ktoś narzuca co s na moje barki. Moje ciało momentalnie się spięło, a pięści samoistnie się zacisnęły. Nauczyłam się czujności dawno temu, żyjąc z Nathanielem. Musiałam być czujna. Nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś nie zechciałby mi wbić noża w plecy.

A nie wątpię iż takich osób ostatnio trochę przybyło. 

Odwróciłam się na pięcie, jednak moje zakłopotanie szybko przeszło, kiedy zauważyłam znajome mi oczy. Poczułam spokój. I bezpieczeństwo. Czułam się bezpiecznie mając przy sobie wysokiego bruneta z brązowymi oczami. Jakkolwiek to brzmiało, czułam przy nim spokój, którego nie dawał mi nikt inny wcześniej.

- Nie powiedziałaś, że wychodzisz - odezwał się, a ja nabrałam więcej powietrza do usta, które powoli wypuściłam po chwili. - Nie wzięłaś bluzy. Jest chłodno. 

- Wyszłam tylko na chwilę - wzruszyłam ramionami, zaciskając usta w wąską linie. - Papierkowa praca nie należy do najprzyjemniejszych. 

- Będziesz chora - stwierdził, patrząc na mnie spod wachlarza swoich długich rzęs. W mroku, który nas otaczał wyglądał jeszcze lepiej. 

- Nic mi nie będzie.

Obdarzył mnie poważnym spojrzeniem i poprawił bluzę, która spoczywała na moich ramionach. Delikatny uśmiech wpełznął na moje usta. W stosunku do mnie potrafił być taki czuły i delikatny. To radowało moje  i tak pochłonięte mrokiem serce.

Przystanęłam obok niego i ponownie uniosłam głowę do góry. Między nami panowała cisza. Przyjemna, spokojna cisza, która była lekiem na zranione dusze. A nasze były takie na nasze własne życzenie. 

- Patrz! - powiedziałam nieco głośniej. - Spadające gwiazda. 

- Kiedy widzisz spadającą gwiazdę, to myślisz nad życzeniem. O czym pomyślałaś? - spytał. 

- O niczym. Mam wszystko czego chcę. 

Między nami ponownie zapanowała cisza. 

- Dobrze, że patrzysz w niebo - powiedzial po chwili. - To znaczy, że jest jeszcze coś w co wierzysz. 

Nie wierzyłam. Nie po tym wszystkim, co ujrzały moje oczy. Nie po tym wszystkim, czego się dowiedziałam. 

I nie wiem, ile tak staliśmy dziesięć może piętnaście minut. Stalibyśmy dłużej, gdyby nie biegnąca w naszą stronę postać. W tej ciemności żadne z nas nie było w stanie poznać kto to. I nawet wyostrzone zmysły Nathaniela nam w tym nie pomogły.

Odruchowo Nate stanął przede mną, chowając mnie za swoimi plecami. Robił to zawsze, gdy wyczuwał w pobliżu jakieś zagrożenie. Doceniałam to, że mnie chronił choć w ostatnim czasie moje nauki walki i samoobrony naprawdę poszły do przodu. Byłam w stanie się obronić. 

- Co ty tutaj, kurwa, robisz? - usłyszałam zdziwiony głos Nathaniela. Wychyliłam się delikatnie zza jego pleców, a moim oczom ukazał się nikt inny jak David. 

- David? - mruknęłam, wychodząc zza pleców mojego mężczyzny. - Mówiłam ci,  ze przywiozę papiery jutro do fir...

Nie dał mi dokończyć.

- Musimy porozmawiać - wtrącił się w połowie mojego zdania. Patrzył na naszą dwójkę dosyć poważnie i wtedy już wiedziałam,  ze nie będzie to nic fajnego. Potrafiłam poznać, kiedy coś się działo. A wtedy musiało się coś stać. 

Spokój był tylko złudzeniem. 

- Chodź na górę - powiedział Nate i od razu odwrócił się na pięcie nie znosząc sprzeciwu. Zostawił mnie oraz zdyszanego biegiem Davida za sobą, jednak zaraz do niego dołączyliśmy. 

Niemalże biegiem cała nasza trójka pokonywała kolejne schody do momentu, aż nie znaleźliśmy się w mieszkaniu, które dzieliłam z Natem. 

- Co się stało? - spytałam jako pierwsza, wchodząc do salonu zaraz za brązowookim. 

- Bale... A raczej jego ludzie - mówił nadal zdyszany, przez co co chwilę przerywał swoją wypowiedź, oddychając przy tym głęboko. - Ludzie Bale coś planują. Rozmawiałem z Centaky. 

- Kto to? - wyrwało mi się. Zmarszczyłam brwi, ponieważ nigdy nie słyszałam o kimś takim. 

- Kobieta, która jest tak jakby naszym szczurem - wyjaśnił mi szybko Nate. - Zawsze jestem o krok do przodu. Centaky to dziewczyna jednego z należących do gangu Bale dzieciaka. Miała go w sobie rozkochać i wyciągać od niego informacje. Młody jest na tyle głupi i zakochany w niej, że mówi jej wszystko sam. Centaky nawet nie musi si e zbytnio starać.

- Ale przecież Bale nie żyje - spojrzałam na nich. 

- Bale zginął, ale nie jego gang i nie jego ludzie. Chcą zemsty - powiedzial David, który nadal obdarzał nad poważnym spojrzeniem. - Najgorsze jest to, że nie wiadomo, kiedy uderzą. 

- Chwila - uniosłam rękę, marszcząc brwi. - Jakiej zemsty. 

- To proste - stwierdził Nathaniel. - Krew za krew. 

- Co to oznacza? - poczułam jak żołądek zaciska mi się z dużą siłą. 

Dwójka mężczyzn obdarzyła się spojrzeniem, które rozumieli tylko oni. Potrafili komunikować się bez słów. 

- Chcą śmierci - Nate patrzył pusto przed siebie, mrugając co jakiś czas. 

- Uderzą w najczulszy punkt - oznajmił David, mrużąc oczy. 

- Chcą twojej śmierci, Stacy. 

***

- Emily Winston - rzekł David, patrząc na mnie z powagą. - Matka dwójki dzieci. Dwa lata temu była zamieszana w miejscową szajkę. Okradali starszych ludzi, a Emily...

- Zaraz - wtrąciłam, nieco zdziwiona. - Czy wy chcecie zabić matkę dwójki dzieci?

- Stacy, nie ma czegoś takiego jak litość - powiedział Nathaniel, bacznie mnie obserwując. - Nie ma tutaj na to miejsca. 

- Ale to są dzieci - moja twarz wykrzywiła się w grymas. - Co one zawiniły? Chcecie je osierocić? Co one wtedy zrobią?

Zwątpiłam. Naprawdę zwątpiłam. Patrzyłam na dwójkę mężczyzn, którzy stali mi się naprawdę bliscy i niedowierzałam. Czym zawiniły sobie te dzieci, by odbierać im najważniejszą osobę w życiu? Matkę, która nosiła ich pod sercem dziewięć miesięcy?

- Musisz odrzucić od siebie takie myśli. 

- Kurwa, ale czym zawiniły te dzieci?! - podniosłam głos. 

- Stacy, albo w tym jesteś i akceptujesz to wszystko takim jakim jest albo...

- Albo co? - ponownie się wtrąciłam, patrząc na Nate'a, któremu przerwałam. Facet otworzył usta chcąc coś powiedzieć, jednak zaraz szybko je zamknął. Spojrzał na mnie i zacisnął szczękę. - Albo co, Nate?

I szczerze mówiąc to, co powiedział mnie nie zdziwiło. Zdążyłam go poznać, wiedziałam jaki jest. Wiedziałam, że był szczery do bólu i nie owijał w bawełnę. Taki był po prostu Nathaniel.

- Albo nie mamy o czym rozmawiać - odpowiedział. Przez chwilę patrzyłam na niego z niedowierzaniem, po czym prychnęłam. Podniosłam się z kanapy, na której siedziałam dotychczas i obdarzyłam ich beznamiętnym spojrzeniem. 

Bez słowa ruszyłam w kierunku wyjścia z salonu, zostawiając dwójkę mężczyzn za sobą. Słyszałam jak David wymawia moje imię jednak się nie zatrzymałam. Uparcie szłam przed siebie, kierując się wprost do sypialni.

Kiedy tylko znalazłam się przy odpowiednich drzwiach, szybko przekroczyłam próg i zamknęłam drzwi z niemałym hukiem.

Czasem sama siebie nie rozumiałam. Oczywiście, byłam z chłopakami zawsze, Davida traktowałam jak brata, zaś Nathaniel był moim szczęściem. Nie zamierzałam ich zostawiać. 

Ale problem był we mnie. Nie w nich. 

Czasami miałam wrażenie, że gdzieś w środku mnie czai się jednak ta stara Stacy, która w małym stopniu przejmowała się innymi ludźmi i ich losem. Ale tylko czasem. I mimo iż aktualnie nie odczuwałam większych emocji i uczuć, ta sprawa ruszyła moje skamieniałe serce.

Dzieci były niewinne. Bezbronne. A to, że miały płacić za głupotę swoich rodziców było nieakceptowalne. 

Podeszłam do okna, przygryzając wargę a w tym samym momencie drzwi do sypialni się otworzyły. Westchnęłam cicho i nawet się nie odwracając, powiedziałam jedno proste zdanie. 

- Nate, nie chcę mi się z tobą rozmawiać.

- To ja - usłyszałam głos Davida. 

- Z tobą też nie chcę gadać - mruknęłam cicho. 

- Stacy, wiem, że to dla ciebie nowa sytuacja - słyszałam jak drzwi cicho się zamykają, a David zmierza wolnymi krokami w moją stronę. - Ale sama chciałaś w to wejść. Od początku wiedziałaś, jak to wygląda. 

- Jesteśmy chorzy - szepnęłam, przymykając powieki. - Jesteśmy pieprzonymi psycholami. 

- To fakt - przytaknął. - Nie da się temu zaprzeczyć - parsknęłam na jego słowa. - Ale wiesz jak to działa. Oczyszczamy Phoenix z przestępców. Dzięki temu świat będzie lepszy. Bezpieczniejszy.

Pokręciłam głową, nie ruszając się z miejsca nawet o milimetr. Wszyscy mieliśmy jedno wielkie gówno w głowach. 

- David, wiem na czym polega plan - westchnęłam, przecierając dłonią zmęczoną twarz. - Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Jednak jeśli chodzi o dzieci... 

- Nie, Stacy - jego głos stał się poważniejszy. - Nie ma tu miejsca na żadne czułości, litości czy jakkolwiek to nazwiesz. Po prostu nie ma tu miejsca. Albo siedzisz w tym cała, albo wcale. Albo pracujesz tak samo jak i my, albo nie robisz nic. Tutaj nie ma miejsca na stanie pomiędzy. Albo jesteś, albo cię nie ma. 

David miał racje, do której nie chciałam się przyznać. Nie chciałam jej do siebie dopuścić choć bardzo dobrze wiedziałam, że to prawda. Decydując się na dołączenie do tej dwójki, wiedziałam, że emocje i uczucia muszą zniknąć. 

Po prostu muszę przestać czuć. 

I to było w tym wszystkim najgorsze - że pomimo iż nie odczuwałam tego wszystkiego tak jak kiedy, gdzieś głęboko we mnie nadal była zakopana ta stara Stacy. Odczuwająca współczucie, odczuwająca strach, litość i całą gamę innych emocji. 

Ale ona powoli umierała. A zaczęła wraz z chwilą, gdy zabiła człowieka. 

- Wiem - mruknęłam cicho, wzdychając mocno. - Czasami po prostu gubię się jeszcze w tym wszystkim - obdarzyłam mężczyznę stojącego niedaleko mnie beznamiętnym spojrzeniem. - Nie powinnam tak zareagować. Oboje macie racje. Tak będzie lepiej. Phoenix będzie lepsze. Musimy chronić swoje rodziny. 

Na ustach Davida wykwitł szeroki uśmiech. Uśmiech szatana w skórze człowieka. Sędziego, ktory wydawał wyroki na zupełnie obcych ludzi. Odbierał życia i rodziny. Człowiek, który nie miał żadnych hamulców. 

Człowiek, który tak bardzo namieszał mi w głowie, że zaczynałam zatracać samą siebie. 

***

Była godzina dwudziesta druga siedemnaście, kiedy wydmuchiwałam parę spomiędzy moich warg. Przełykałam co chwilę nerwowo ślinę, przestępując z nogi na nogę. Czy się stresowałam? Tak. 

Kurewsko tak. 

Kiedy wczorajszego wieczoru nasza trójka doszła do porozumienia po moim małym występku, mogliśmy wrócić do ustalania dalszych ruchów oraz ustalenia planu, który był zaskakująco prosty. 

Miałam zaczepić Emily Winston w uliczce przez którą będzie wracała z pracy do domu, do którego nigdy już nie miała wrócić. Nie miała zobaczyć już więcej swoich dzieci, nie miała widzieć swoich wnuków i nie miała się cieszyć życiem. Bo ono miało jej zostać odebrane dzisiejszej nocy. 

Plan był doskonały. Miałam zaczepić kobietę, prosząc ją o papierosa, a schowany Nathaniel miał zaatakować. Miał ją zabić na moich oczach, miałam widzieć jak ucieka z niej życie. Miałam widzieć jej martwe oczy i to, jak jej dusza opuszcza ciało. 

David miał czekać na nas dwie ulice dalej. Mieliśmy odjechać z miejsca  zdarzenia jak gdyby nigdy nic. Zostawić kobietę, która nie była niczego świadoma. 

Kiedy zauważyłam na zegarku godzinę dwudziestą drugą dwadzieścia osiem, żołądek podskoczył mi do gardła. Dokładnie za dwie minuty miała wejść w uliczkę. Z obserwacji Davida ustaliliśmy wczoraj, że wracała ona codziennie tą samą drogą. Z tego miejsca do domu miała jeszcze półtorej kilometra. 

Co chwilę zaciskając i rozluźniając dłonie, oddychałam głęboko. Przygryzałam wargę ze stresu - była to moja pierwsza planowana akcja. Co jeśli zrobię coś źle? 

Nagle usłyszałam kroki. Stukot szpilek obijał się o betonowe płyty. Zamknęłam na chwilę oczy i wyszukałam w kieszeni mojej bluzy papierosa. Włożyłam go pomiędzy drżące wargi, obserwując wielkie, zielone śmietniki, które stały niedaleko mnie. To tam był Nathaniel. Z tej odległości nawet ja go nie widziałam, ponieważ jego ciało spowite było mrokiem. 

- Przepraszam - powiedziałam pewnym głosem, jednak moje dłonie cały czas drżały. Kobieta zwolniła kroku i spojrzała na mnie z lekkim opóźnieniem. - Ma może pani zapalniczkę? - uśmiechnęłam się do niej, tak jak uczył mnie David. Jego nauki nie szły w las. Uśmiech sprawiał, że ludzie byli bardziej ufni. 

A my mieliśmy to wykorzystać.

- Zapomniałam chyba swojej zabrać z domu, a pobliskie sklepy są już zamknięte o tej godzinie - mówiłam dalej. 

Emily była piękną kobietą. Jej oczy mieniły się blaskiem księżyca. Była piękna.

- Poczeka pani chwilkę - powiedziała i zdjęła ze swojego ramienia torebkę. - Powinnam mieć. Sama palę papierosy, jednak w jednej z zapalniczek skończył mi się dzisiaj gaz, a nie jestem pewna czym mam drugą. 

- Spokojnie - mój głos był spokojny jak jeszcze nigdy. - Nie śpieszy mi się, mam czas. 

Kobieta uniosła wzrok znad swojej torebki i posłała mi zdziwione spojrzenie. 

- Co taka młoda dziewczyna może robić sama tak późno? Nie wracasz do domu? - spytała, przekrzywiając nieco głowę w bok. 

Krok drugi - spraw by ofiara była zdezorientowana. Zyskujesz więcej czasu. 

Przed oczami miałam Davida, który tłumaczył mi wszystko krok po kroku. 

- Chcę pobyć chwilę sama - wzruszyłam ramionami. - Wie pani, czasem tak już jest - posłał jej ponownie uśmiech. To jak, da mi pani tę zapalniczkę? 

Słowo zapalniczka, powtórzone drugi raz było naszym słowem, które oznaczało, że odegrałam swoją rolę. Specjalnie akcentując i nieco podnosząc głos, dałam do zrozumienia Nathanielowi, że teraz to on może wkroczyć do akcji. 

Widziałam poruszający się za ciałem kobiety cień i wiedziałam, że koniec nieubłaganie się zbliża.

- Cholera, powinnam ją gdzieś mieć - powiedziała kobieta, która cały czas zajmowała się szukaniem zapalniczki. Przełykając głośno ślinę, obserwowałam jej ruchy, przeskakując co chwilę wzrokiem na Nathaniela, który niemalże bezszelestnie zbliżał się do ofiary. 

- Ma pani dużo czasu - powtórzyłam swoje wcześniejsze słowa, jednak było już za późno. 

- Och, mam - oznajmiła. Już chciała wyciągnąć rękę w moją stronę, ale Nathaniel stanął za jej plecami. Srebrne ostrze rzuciło mi się w oczy, a po chwili ręka kobiety bezwładnie opadła wzdłuż jej ciała, za to druga powędrowała do szyi. Słyszałam charczenie kobiety. 

Patrzyłam jak jej gardło zostało podcięte. Patrzyłam jak upada na betonowe płyty, z których była ułożona droga. Patrzyłam, jak ucieka z niej życie. Jak krztusi się własną krwią. 

Patrzyłam na to i nie mogłam się ruszyć z miejsca. Dosłownie tak jakbym wrosła w ziemię. 

- Musimy iść, Stacy - usłyszałam, jednak mój wzrok był skupiony na kobiecie, która patrzyła na mnie swoimi bursztynowymi oczyma. - Stacy - warknął. Kolejne charknięcie i coraz większa plama krwi, która powoli zaczynała sięgać moich butów. 

Poczułam szarpnięcie za ramię. 

- Jeśli krew dotknie twoich butów, złapią trop. Musisz się ruszyć - powiedział Nathaniel, ciągnąc mnie za ramię. Zamrugałam kilkakrotnie i powolnie odwróciłam głowę w jego stronę. Popatrzyłam na niego przez chwilę i już chciałam ruszać, jednak zatrzymał mnie jeden dźwięk. 

Dźwięk syren policyjnych. 

*******************************

hejooo, długo mnie nie byłooooo.

Continue Reading

You'll Also Like

224K 6.3K 16
Lee Soohyun was known as a shameless flirt among her colleagues and friends. Although she was a virgin, she took herself to be the one who'd be eatin...
197K 4.9K 27
Caroline gets a phone call from Klaus. and he wants her to come to New Orleans because he needs her help in his plot to take down Marcel and she agre...
9.9M 649K 75
Yaduvanshi series #1 An Arranged Marriage Story. POWER!!!!! That's what he always wanted. He is king of a small kingdom of Madhya Pradesh but his pow...
1.2M 15.8K 52
NOT EDITED YET Gracie Owen's a headstrong journalist major rooms with her childhood best friend JJ Anderson for junior year, little does she know she...