2. Słodkich snów, Stacy.

3.4K 224 95
                                    

Nigdy nie lubiłam pogrzebów. Ale chyba nie było na świecie człowieka o zdrowych zmysłach, który lubił patrzeć jak trumna zamknięta na zawsze jest opuszczana na grubych sznurach do wielkiej dziury. Dlatego też nie chciałam przychodzić na pogrzeb Roberta, ale wiedziałam też, że muszę to zrobić. 

Dlatego ubrana w czarną sukienkę do kolan oraz czarne balerinki, stałam razem z Marą za niedużą grupką ludzi. Było nas tu może około dwudziestu, góra trzydziestu. Dziwiłam się, ponieważ z opowieści mężczyzny zawsze wynikało, że miał on masę znajomych oraz bardzo dużą rodzinę. 

Z tego co było mi wiadomo i z tego co mówili ludzie, Robert został uduszony, a jego całe ciało pocięte czymś ostrym. Nie złapali sprawcy, choć śledztwo nadal trwało. Jakim człowiekiem trzeba być, żeby posunąć się do tak bestialskiego czynu? 

- Ja rozumiem, że te stare baby chcą komuś zaimponować, ale, do cholery, to pogrzeb. Nie rewia mody - warknęła cicho Mara, przechylając głowę w moją stronę. Westchnęłam ciężko, wzruszając tylko ramionami. - Pieprzone babska. A to niby my, młodzi, nie mamy szacunku do niczego i jesteśmy źle wychowani.

- Tak już ten świat jest skonstruowany. Nie zrobisz nic z tym. 

- A chciałabym. Naprawdę. 

Po chwili wszystkie obrzędy związane z pogrzebem zakończyły się. Ludzie brali w dłoń trochę piasku i rzucali go na trumnę, która była już w dziurze, a wieńce kładli obok niej. Ja sama zrobiłam to samo. Mimo iż Robert nie był mi bliską osobą, praktycznie w ogóle go nie znałam, odczuwałam pewnego rodzaju smutek. 

Nie był to ten sam, kiedy zginie ktoś naprawdę dla ciebie bliski. Było to coś na wzór... sama nie wiem czego. Przystanęłam chwilę dłużej przy dziurze i marszcząc brwi, przyjrzałam się dokładniej dębowej trumnie. 

- Stacy - Mara stanęła przy mnie. - Chodź. Pora na nas - dodała. Skinęłam tylko głową i ułożyłam kwiaty tam, gdzie była ich już całkiem spora gromada.

Miałam nadzieję, że złapią tego, który to zrobił. Nie chodziło już nawet o to, że musiał odpowiedzieć za swój czyn. Chodziło o bezpieczeństwo moje, Mary i całej reszty miasta. Od zabójstwa minęły dokładnie cztery dni. W ciągu tego czasu, mało kiedy wychodziłam z domu. Najzwyczajniej w świecie bałam się. Nie mówiąc już o wychodzeniu po zmroku. 

Spokój miasta został zmącony, a moje poczucie bezpieczeństwa, naruszone. Może i przesadzałam. Może to były zwykłe porachunki? Może Robert był wplątany w jakąś sprawę z gangiem, o którym nie wiedziałam? 

Ale mimo tego, przestałam się czuć bezpiecznie w Phoenix. 

***

- Kolejne morderstwo w tym tygodniu - mama rzuciła na stół gazetę. Mój wzrok od razu poleciał na zdjęcie, które zajmowało całą stronę. Czarny worek, otoczony policyjnymi radiowozami. - Do cholery, co tutaj się dzieje.

- Skąd wiesz, że to morderstwo? - spytał Dylan. 

- Bo chyba raczej żaden człowiek nie pociąłby swojego ciała nożem - powiedziała mama, patrząc na swojego syna, jak na idiotę. 

No cóż, Dylan nie świecił inteligencją, tak jak ja. 

Skrzyżowałam z bratem spojrzenia, po czym w tym samym momencie oboje wzruszyliśmy ramionami. 

- Kto tym razem? - teraz to ja zadałam pytanie. 

- Jakaś młoda dziewczyna. Boże kochany, kto za tym stoi - moja matka ukryła twarz w dłoniach. - Co się dzieje na tym świecie - dodała, szepcząc. - Kiedyś tak nie było. 

The perfect killer ✔️Where stories live. Discover now