17. Ja już straciłam wiarę w Boga.

1.7K 151 39
                                    

Wtorek nadszedł bardzo szybko. Właściwie, aż za szybko. Nie chciałam tego dnia, nie chciałam widzieć cmentarza, nie chciałam widzieć kwiatów i płaczących ludzi. A najbardziej nie chciałam widzieć, jak mój przyjaciel zostaje opuszczany na grubych linach trzy metry pod ziemię.

Tragedia.

To jedyne słowo, którym można określić tę sytuację. Młody chłopak, który miał przed sobą całe życie. Miał marzenia, miał od października następnego roku zacząć studia. Miał dziewczynę i w drodze dziecko, którego nawet nie było dane mu zobaczyć, poznać, dotknąć. Nie wiedział nawet czy spłodził chłopca, czy dziewczynkę. 

Nie docierało to do mnie. Minęły trzy dni. Trzy cholernie długie dni, kiedy nie wiedziałam co ze sobą zrobić, aby zająć czymś swoje myśli. To nie było tak, jak opisują. Świat się nie zatrzymał. Życie toczyło się dalej. Ludzie rodzili się i umierali każdego dnia. Każdego dnia ktoś odchodził, a ktoś przychodził. Taka była kolej rzeczy. Coś nieuchronnego, coś co nie ominie nikogo. Każdy to wiedział i powinien się z tym pogodzić. 

Ale jak można pogodzić się z taką tragedią, która rozrywa ci serce na malutkie kawałeczki? 

Rozrywa ci serce,  rozrywa ci duszę, a całe twoje ciało zalewa bezradność. Głupie uczucie. Cholernie nieprzyjemne. Czując je uświadamiasz sobie, że tak naprawdę jesteś bezradny na to, co się dzieje. I możesz tylko patrzeć i zalewać się łzami. 

Sama chwila pożegnania Otisa nie była najgorsza. Widok zamykanej trumny też nie, choć bolał i to bardzo. Najgorsza była ta chwila, kiedy uświadomiłam sobie, że Otis zniknął z mojego życia bezpowrotnie. 

Nie mogłam pogodzić się ze śmiercią własnego przyjaciela. To po prostu było niemożliwe. 

Na pogrzebie pojawiło się dużo osób. Było dużo ludzi z naszego rocznika, z którymi razem chodziliśmy do szkoły. Okej, chciałam ich zobaczyć, chciałam porozmawiać z niektórymi osobami, bo przecież nie widziałam ich tak długo. Ale dlaczego musiałam robić to w takiej sytuacji? 

Starłam wierzchem dłoni krople łez, które spływały po moich policzkach i cicho zaciągnęłam nosem. Mój wzrok padł na kobiecie, która stała na przeciwko mnie. 

Matka Otisa.

Blada skóra, prawie przezroczysta. Zapadnięte policzki, opuchnięte i zaczerwienione oczy, które wyrażały tyle bólu i smutku, że patrząc w nie aż zaciskał się żołądek. Kobieta nawet nie mrugała, wyglądała jakby była w transie. Ciągle szeptała coś do siebie, w dłoni ściskając z całej siły różaniec i chusteczkę. Nie reagowała na nic. Na dotyk swojego męża, który trzymał się o wiele lepiej niż ona. Na jakiekolwiek dźwięki, nawet słowa kapłana. Po prostu kiwając się lekko w przód i w tył, ruszając ustami i patrząc pusto w jeden punkt. Ona nawet nie mrugała. 

Zaraz obok niej stał jej mąż. Rodzina ta nie była zbyt bogata, właściwie ledwo co wiązali koniec z końcem. Ale zawsze zazdrościłam im tego, co mieli. Kochali się najbardziej na świecie i wskoczyliby za sobą w ogień. Co nie oznaczało, że u mnie w domu czegoś takiego nie było. 

- Czy ktoś chciałby zabrać głos? - spytał ksiądz, rozglądając się po tłumie. Przełknęłam głośno ślinę, spuszczając głowę. Czułam jak dłoń Mary mocniej zaciska się na mojej dłoni. 

- Jeśli mógłbym - usłyszałam głos ojca mojego przyjaciela. Odchrząknął nerwowo. Nie byłam w stanie unieść głowy. Bałam się kolejnego ataku paniki. A czułam, że w zaistniałem sytuacji jest on bardzo możliwy. 

Przez chwilę panowała cisza. Dzwony kościelne ucichły, które nieprzerwanie biły od piętnastu minut. Słychać było tylko ciche zaciągania nosem i szlochania oraz modlitwy wznoszone do Boga. 

The perfect killer ✔️Where stories live. Discover now