SUCK IT & SEE

By Darrrow

138K 11.8K 27.5K

O zespole, któremu daleko było do bycia zespołem. O chwale, która kroczy w parze z nędzą. O toksycznych rela... More

XX
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
26
27
28
29
30
31
32
33
The End of XX

25

2.8K 291 474
By Darrrow


Wyświadcz mi przysługę i powiedz, jeśli potrzebujesz pomocy.

Wyświadcz mi przysługę i każ mi się wynosić.

- Masz, przyłóż lód do ręki.

- Czemu martwisz się o mnie, skoro sam wyglądasz jak miś panda?

- I tak jest już za późno.

Harry pochylił się na krześle i z podskakującymi ze zdenerwowania nogami wpatrywał się w zasłonięte przez żaluzje okno. Louis miał operację w środku nocy, która podobno przebiegła bez żadnych problemów, a kiedy w końcu się wybudził, to Lydia jako pierwsza wprosiła się do jego pokoju. Harry nie protestował tylko dlatego, że właściwie to go tutaj nie było.

Zerknął w bok na opartego o ścianę Zayna, który z rozciętą wargą i papierosem za uchem, powstrzymywał się przed tym, by nie wybiec z tego szpitala w cholerę i ulżyć sobie nikotyną. Z drugiej strony był natomiast Niall z podbitym okiem i workiem z lodem w dłoni. Harry mógłby żałować, że tak ich urządził, ale prawda jest taka, że wcale nie musieli się wtrącać.

Nie pamiętał zbyt wiele po tym jak rzucił się na Travisa. Dostał szału, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczył i jeśli wcześniej ktokolwiek posądzał go o stratę kontroli, to powinien zobaczyć go w akcji z tym gnojkiem. Harry był pewien, że posłałby go do groby, gdyby Zayn z Niallem siłą go nie odciągnęli, przez co sami również oberwali. Nie patrzył wtedy kogo uderza, ani kto stoi obok. Jak ktoś mu przeszkadzał, po prostu z nim walczył.

Nigdy wcześniej nie czuł aż takiej złości. I im więcej uderzał, tym bardziej się wściekał. Nic nie dawało ujścia jego nerwom, nawet nie rozkwaszona i zakrwawiona twarz Travisa. Koleś skończył w tym samym szpitalu. Leżał piętro niżej na ostrym dyżurze, ale Harry nie dbał o to w jakim był teraz stanie. Zasłużył sobie na każdy cios, który otrzymał.

- Teraz to możemy robić za zespół specjalnej troski, a nie muzyczny – westchnął Zayn. Odchylił głowę do tyłu i przeczesał dłonią włosy. Jego palce musnęły o papierosa i Harry widział jak zatrzymały się przy nim na dłużej. – Równie dobrze możemy zbierać pieniądze na własne leczenie, a nie dzieci z rakiem.

- Po cholerę w ogóle tutaj siedzicie? – rzucił Harry. – To nie tak, że będę się pchał na ostry dyżur, by skurwiela dobić.

- Serio? Bo właśnie czegoś takiego, bym się po tobie spodziewał.

- Martwimy się o Louisa - odezwał się Liam. Według Harry'ego nawet nie powinno go tutaj być. Był cały i zdrowy z całej ich piątki i wcale nie pasował do obrazka. - Myślicie, że z tego wyjdzie?

- Ma tylko złamany nadgarstek – powiedział na spokojnie Niall. – Miesiąc i będzie jak nowy.

Liam westchnął, mamrocząc pod nosem coś, co brzmiało nie to miałem na myśli, ale Harry go zignorował, bo w tym właśnie momencie drzwi od sali, w której leżał Louis, otworzyły się, ukazując wnerwioną Lydię. Harry chciał ją minąć i ruszyć prosto do pokoju, ale ta zastąpiła mu drogę.

- A ty gdzie? – warknęła ostro, kładąc dłoń na jego klatce, by jej się nie wymknął – Musimy porozmawiać o tym, co żeś zmajstrował, imbecylu. Jak Travis wniesie zarzuty, to jesteś skończony.

- Mam to gdzieś. – Próbował ją ominąć, ale ta ponownie zastąpiła mu drogę.

- Jak wszystko, prawda? – Uniosła prowokacyjnie brew. – Prawie faceta zabiłeś, coś ty sobie myślał?

- Zejdź mi z drogi, głupia krowo, bo zaraz i ciebie wyślę do kostnicy.

Miał gdzieś Travisa i to jak będzie mu się teraz odgrażał prawnikami. Harry nie żałował niczego, co mu zrobił. Może poza tym, że nie zdążył gościa zatłuc na śmierć. Przepchnął się przez Lydię, która najwyraźniej nie zamierzała dłużej ciągnąć tej dyskusji, wiedząc, że i tak na nic się ona nie zda. Zresztą na razie i tak nie mogli nic zrobić, poza jakimś przekonywaniem Travisa, by nie ruszył z tym do sądu, a jakoś wątpliwe było, żeby Harry się przed nim ukorzył i go przeprosił.

Wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi, dając znak całej reszcie, że nie są tutaj mile widziani. Louis leżał skulony na szpitalnym łóżku, plecami do wyjścia, ale Harry wiedział, że nie spał. Lydia pewnie powiedziała mu wiele beznadziejnych słów, które nijak mu pomogą w szybszym dojściu do siebie.

Wziął krzesło z drugiej strony łóżka i przeszedł razem z nim pod przeciwną ścianę, by nie musieć patrzeć na plecy szatyna. Louis nie podniósł na niego wzroku, tylko z głową wciśniętą w poduszkę, wpatrywał się w białą pościel. Harry naprawdę wolałby rzadziej widywać go w takim otoczeniu, ale co mógł poradzić na jego skłonności wpadania w kłopoty.

Przysiadł na krześle i sięgnął do jego zdrowej ręki, by zobaczyć jego przedramię. Westchnął ciężko, kiedy zobaczył sine ślady po igłach. Znacznie więcej niż by sobie życzył, ale nie mniej niż myślał. Jeśli Louis nie potrafił zerwać z kokainą, z heroiną nie będzie miał żadnych szans.

- A więc to prawda – powiedział cicho.

- Lekarze zazwyczaj mają rację – odezwał się szeptem, odsuwając rękę i wstydliwie zakrywając posiniaczone przedramię dłonią.

Jeszcze nigdy wcześniej nie wyglądał na tak małego jak w tej właśnie chwili. Jakby chciał zniknąć w tej pościeli i ukryć się przed każdym, pełnym oceny i dezaprobaty spojrzeniem. Wcale nie zachowywał się jak Louis, który łaknął uwagi i uśmiechał się dumnie, gdy ją dostawał. Nie był Louisem, który obnosił się ze swoimi siniakami jak z trofeum, bo pokazywały jaki był waleczny. Nie był Louisem, który potrafił wciągnąć kokainę na środku chodnika, bo szczał na to, co sobie pomyślą inni.

- Nie rozmawiałem z lekarzem – wyznał. Liczył, że ta informacja przynajmniej odrobinę go zaskoczy, ale Louis jedynie westchnął, jakby Harry zrobił dokładnie to, czego się spodziewał. – Jest źle, Louis. Bardzo. Nie dasz rady z tym skończyć. To co czułeś przy zejściu z kokainy jest niczym w porównaniu z bólem, który poczujesz po odstawieniu heroiny.

- Więc jej nie odstawię – powiedział zwyczajnie, jakby wcale nie rozmawiali o tym jak całkowicie zrujnował sobie życie.

Kokaina dobrze na niego wpływała, bo go pobudzała i dodawała energii. Uzależnił się nie tyle od substancji, ale od jej działania. Ale z heroiną jest inaczej. Organizm się do niej przyzwyczaja i pragnie jej po nawet jednej dawce. Jeśli jej nie dostarczy, będzie cierpiał bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. A Louis nie był na tyle silny, by poradzić sobie z czymś takim. Nie dawał rady z depresją i dreszczami, więc tym bardziej nie da rady z bólem mięśni, stawów i całej reszcie, która wiąże się z odstawieniem heroiny i może trwać nawet cholerny tydzień. A jeśli jej nie odpuści, prędzej czy później doprowadzi do własnej śmierci. Żaden z nich nie był na tyle głupi, by o tym nie wiedzieć.

- Co ci się stało w dłonie? – zapytał po czasie Louis.

- Nic. – Schował ręce między uda, by ten nie musiał na nie patrzeć.

- Pobiłeś go.

- To nie tak, że sobie nie zasłużył. Dał ci heroinę. Zniszczył ci pieprzone życie i jeszcze cię pobił, mówiąc, że sam tego chciałeś.

Louis przechylił nieco głowę, po raz pierwszy odkąd Harry wszedł do tej sali, unosząc na niego wzrok. Jego oczy były spuchnięte i przekrwione, przysłane wyczerpaniem i bólem. Był podłączony do kroplówki z morfiną, więc fizycznie zapewne wiele nie cierpiał. Pewnie się nawet cieszył, że dostaje taki lek i to całkowicie legalnie. Jednak to nie jego ciało potrzebowało teraz znieczulenia, a umysł.

- Wierzysz mu? – zapytał szeptem, krążąc po nim spojrzeniem, jakby chciał poznać jego odpowiedź, zanim nawet Harry zdąży się odezwać.

- Nie chcę w to wierzyć, ale z heroiną się nie pomylił. A wiem jakie idiotyzmy wyprawiałeś w przeszłości i to, że chciałeś, żeby cię zlał, wcale nie jest aż tak nieprawdopodobne – przyznał, chociaż ciężko mu było wydusić z siebie każde słowo. Powiedział jednak to co myślał i nie wiedział, czy było to tym, co chciał usłyszeć Louis.

- Ale mimo to go pobiłeś, nawet jeśli uważasz, że chciałem tego, co mi zrobił.

- A chciałeś? – zapytał wprost, ale Louis ponownie odwrócił wzrok, zakopując się w pościeli i podciągając nogi do klatki. Zamykał się przed nim i chował, by Harry widział jak najmniej i przypadkiem nie odkrył prawdy. Jakakolwiek by ona nie była.

Tak szczerze, to brunet nie miał pojęcia, co ma sobie myśleć. Louis nie chciał mu nic powiedzieć i jedyną wersję jaką miał, była ta Travisa, która mimo wszystko brzmiała realnie. Chciał nawet wyprzeć możliwość, że ta szumowina może mieć rację, ale nie miał się czego chwycić. A Louis nie był w tym momencie zbyt pomocny. Zapewne sam odrzucał prawdę, bo była dla niego zbyt nieprawdopodobna albo żenująca. Może nawet ledwie pamiętał to, co się stało, przez to jak był naćpany.

- Lekarz powiedział, że nie mogę teraz nadwyrężać ręki – zaczął na spokojnie, sprawnie zmieniając temat, by uniknąć odpowiedzi. – Złożyli mi nadgarstek do kupy, ale sporo minie, zanim całkowicie się zrośnie. Nie będę mógł grać na perkusji.

Harry z trudem przełknął ślinę. Przez całe to zamieszanie całkowicie zapomniał kim oni w ogóle są i co takiego robią.

- Louis...

- Lydia już szuka zastępstwa – kontynuował twardo, chociaż jego głos stawał się coraz słabszy, jakby ledwie powstrzymywał się od łez. – Wywali mnie z zespołu. Na nic się wam przydam taki upośledzony. Wcześniej tolerowała moje wybryki i uzależnienia, ale teraz już nie musi. Znajdzie kogoś na moje miejsce, kto wcale nie będzie ciągle wszystkiego niszczył, ani utrudniał jej pracy, a kiedy już wyzdrowieję, i tak nie będę miał do czego wracać.

- Przestań pieprzyć głupoty. To nieprawda – odparł stanowczo. Przysunął się bliżej i niepewnie jak jeszcze nigdy wcześniej, położył dłoń na jego zdrowej ręce.

- Ja bym tak zrobił na jej miejscu.

- Ale na szczęście nie jesteś wystarczająco ogarnięty, by być naszym menadżerem, a Lydia nie ma takiej władzy, by wywalić cię z zespołu. Nie zrobi tego, bo jej na to nie pozwolę.

Louis prychnął, nawet na moment nie wierząc w jego słowa i teraz, kiedy Harry czuł się przed nim tak odsłonięty, tak wrażliwy na każdy jego gest, poczuł, że nawet tak prosta reakcja, którą przecież widział już niezliczone ilości razy, uderza prosto w jego wnętrze niczym stalowe ostrze. Nigdy nie chciał, by ktokolwiek był w stanie tak go zranić. Wiedział, że jeśli pojawi się przed kimś taka możliwość, skorzysta on z tej okazji na każdym kroku. Będzie wbijał nóż w jego plecy i przekręcał aż Harry całkowicie się rozpadnie. Może dlatego to właśnie on jako pierwszy sięgnął po ostrze. Może ze strachu przed bólem, zadał go jako pierwszy i teraz Louis skończył w szpitalu, zniszczony przez niego na tyle, by nie być w stanie dłużej o siebie walczyć. Harry go zrujnował, bo myślał, że w ten sposób ochroni samego siebie. Bo kiedy Louis wdarł się do jego duszy i w końcu mógł ją rozszarpać, sam był już na tyle sponiewierany, że jego atak nie mógł trwać aż tak długo. Ale może Harry właśnie tego chciał, jeśli to oznaczało, że Louis przeżyje kolejny dzień. Może jego życie nie miało takiego znaczenia. Może tak naprawdę liczył się dla niego ktoś inny.

Myślenie o tym było niebezpieczne i tylko go raniło, zwłaszcza kiedy wciąż patrzył na niego w tym głupim, szpitalnym łóżku, pozbawionego chęci do dalszej walki.

- Może sobie szukać kogoś innego, żeby cię zastąpił na scenie, ale nie zastąpi cię w zespole. To ty należysz do XX, a nie jakiś Fred, co dobrze macha pałeczkami.

- Oby się tak nie nazywał, bo zostaniecie pośmiewiskiem.

- Zostaniemy – poprawił go od razu. – My. Nie wykręcisz się tak łatwo.

Louis westchnął i przekręcił się na plecy. Każda inna osoba nie potraktowałaby tego jako czegoś wielkiego. Zrobiło mu się niewygodnie, więc zmienił pozycję, wielkie mi halo. Ale to nie było to. Harry znał go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że Louis zaczął się czuć pewniej. Otwierał kolejny zamek, bo zobaczył, że ziemia po drugiej stronie jest stabilna. Jakiekolwiek głupoty gadał Harry, działały.

- Po miesiącu grania z kimś innym, nie będę wam już potrzebny, Harry. Teraz tego nie widzisz, ale zmienisz zdanie.

- Przestań mi mówić co zrobię, a czego nie. Nie jesteś, kurwa, mną. I kiedy mówię ci, że żaden patałach nie wypchnie cię z naszych popieprzonych szeregów, to tak właśnie będzie. Zresztą, spójrzmy prawdzie w oczy. Tylko rąbnięty na umyśle sam z siebie chciałby zostać z nami na dłużej. Założę się, że sam cię będzie błagał, żebyś już wrócił, bo nie będzie mógł z nami wytrzymać.

Louis się uśmiechnął, ale nie był to zbyt radosny uśmiech, ani tym bardziej nie świadczył o tym, że uwierzył w jego słowa. Było to bardziej podziękowanie za próby poprawienia humoru i wsparcie, które nie często otrzymywał. A już zwłaszcza od Harry'ego. Nie miał pojęcia, co się zmieniło, że zaczęło mu nagle zależeć, ale Louis wiedział już z doświadczenia, że to tylko chwilowy okres. Faza, która w końcu się skończy, a kiedy Harry przestanie o niego walczyć, Louis wyleci z zespołu i przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie będzie mógł grać, więc nie będzie miał już nic do zaoferowania. Poszczęściło mu się z talentem, wygrał los na loterii, kiedy po raz pierwszy chwycił w dłonie pałeczki, a teraz zniszczył nawet to. Osiągnął dno i nie wiedział, czy w ogóle jest sens próbować się z niego wydostać.

- Myślisz, że będę mógł z wami pojechać? – zapytał po kilku minutach ciszy. – Być z wami podczas amerykańskiej trasy.

- A chcesz tego?

- Nie chcę zostawać tutaj.

Harry skinął głową, rozumiejąc co tak naprawdę miał na myśli. Louis nie znosił samotności, a poza zespołem nie miał tak naprawdę nikogo bliskiego. Co było tragiczne, zważywszy na to jak marne relacje panowały w XX. Ale wszyscy jego kumple, nie byli tak naprawdę osobami, na których mógłby polegać, a jedynie meliniarzami, z którymi wspólnie się bawił. Żaden z nich nie przyszedłby do niego, żeby wspólnie obejrzeć jakiś mecz, jeśli Louis nie obiecałby, że na stole posypie się kokaina, albo inne wyniszczające gówno.

Harry nawet nie chciał, by Louis zostawał w Londynie, kiedy oni będą daleko za oceanem. Jak będzie go miał pod ręką, to będzie mógł mieć na niego oko. Kontrolować to kiedy i ile bierze. Obserwować jak wygląda jego nadgarstek, bo Pan jeden wie, że Louis nie będzie się tym przejmował. Zwłaszcza, kiedy będzie leżał odurzony gdzieś na podłodze po strzale z heroiny.

Wszystko miało być teraz o wiele trudniejsze, tego był akurat pewien. Ale czy Harry w ogóle był gotowy na taką odpowiedzialność? Nie był za dobry w dbaniu o kogokolwiek poza sobą, a nawet to wychodziło mu beznadziejnie. Kwestią czasu było to aż ponownie wpadnie w szał, powie kilka słów za dużo i znowu się pokłócą. Kto wtedy będzie go pilnował? Harry nie myślał jasno, kiedy kierował nim głęboko zakorzeniony gniew. Wmawiał sobie, że nic go nie obchodzi, a kiedy schodził z niego haj, wszystko wracało. Ale tym razem istniało ryzyko, że będzie już za późno.

Cały czas żył w przeświadczeniu, że Louis zawsze będzie tuż obok. Przyjmie na klatę jego słowa, schyli głowę, trochę się naburmuszy, ale ostatecznie przybiegnie z powrotem. Teraz ta pewność została zachwiana. Coś się w Louisie zmieniło, chociaż Harry nie wiedział dokładnie co. Widział go przybitego setki razy, za każdym razem kiedy schodziła z niego wciągnięta działka i szatyn wpadał w dołek kokainowy. Kto tak naprawdę wie ile razy myślał wtedy o samobójstwie. Ale teraz było inaczej, bo Louis nie przyjmował już kokainy. Nie można było zwalić jego przygnębienia na narkotyk. To jak się czuł teraz było prawdziwe i było tragiczne. Wyglądał, zachowywał się i brzmiał, jakby był gotowy wbić sobie nóż w gardło, gdyby tylko ktoś mu go podał. Harry nie miał pojęcia jak sobie radzić z takim Louisem, jak się przy nim zachowywać. Nijak się on miał do osoby, którą tak dobrze znał. Zupełnie jakby ktoś go podmienił. Jakby Harry pomylił szpitalne sale i tak naprawdę siedział teraz przy kimś zupełnie innym.

Nie wiedział, co ma takiego zrobić, by odzyskać dawnego Louisa, więc nie zrobił nic. Po prostu położył się obok niego na łóżku, zapewne łamiąc wszystkie przepisy dotyczące czystości w szpitalu i przytulił się do jego pleców. Chwycił się tego co dobrze znał. Kształtu jego ciała i zapachu, uczucia jego skóry pod palcami i włosów muskających policzek. Wsunął nos w jego szyję i nabrał powietrza, ostrożnie obejmując go w pasie tak, by bardziej go nie zranić.

W całej tej katastrofie, chociaż Louis nie potrafił zdobyć się nawet na fałszywy uśmiech, niewielka jego część, ta bardziej masochistyczna, cieszyła się z tego, gdzie się znajdował. Nieważny był szpital, ani złamany nadgarstek. Nie liczyła się jego wisząca na włosku kariera, ani wizja kolejnej strzykawki wbitej w skórę. Na krótką chwilę wszystko ograniczało się do znajomego ciepła za jego plecami i słabego oddechu na karku. Do ramienia, które owijało go w tali i nie chciało puścić. Louis był zrozpaczony i pozwolił sobie na cichy płacz, już szykując się na moment, w którym to straci. Kiedy to Harry ponownie go zostawi i tym razem może już do niego nie wrócić.

Ten ułamek szczęścia zawsze miał jakąś cenę. Louis otrzymywał pocałunek, by następnego dnia słuchać obelg. Cieszył się z ich wspólnych żartów, by potem kłócić się aż nie popłyną pierwsze łzy. Rozkoszował się jego objęciami, by potem szarpać się z nimi, walcząc o własną wolność. I wiedział, że tym razem nie będzie inaczej. Teraz Harry z nim był i trzymał go przy sobie, ale jutro już go nie będzie. Zniknie, jakby wcale go tutaj nie było.

Louis płakał w poduszkę nawet długo po tym jak Harry zdołał już zasnąć, a każda jego łza przesiąknięta była strachem o to, co będzie potem. 

Continue Reading

You'll Also Like

28.3K 2.5K 23
Harry wiedział, że na świecie istnieją nadnaturalne stworzenia, ale nikt mu nie wierzył - wszyscy uważali, że to po prostu jego bujna wyobraźnia. A c...
137K 5.3K 41
ONA jest producentką w wytwórni „2020". A ON jest największą gwiazdą tego roku w „SBM Label". Dwie różne wytwórnie muzyczne. Dwa różne światy. A jed...
4.9K 570 9
; skarbie, wiem, że nie zawsze się ze sobą zgadzaliśmy, ale czy nie zleciłeś przypadkiem mojego zabójstwa?
235K 8.4K 56
Bycie zawsze gorszą siostrą może być męczące. Tym bardziej po trudnym dzieciństwie. Czy coś się zmieni w 13 letnim życiu Charlotte po trafieniu do br...