SUCK IT & SEE

Par Darrrow

138K 11.8K 27.5K

O zespole, któremu daleko było do bycia zespołem. O chwale, która kroczy w parze z nędzą. O toksycznych rela... Plus

XX
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
The End of XX

20

3K 295 203
Par Darrrow


Mówiłem ci, że będą ze mną same kłopoty. Wiesz, że nie jestem dobry.

Oszukiwałem samego siebie tak, jak wiedziałem, że będę.

Przy promie panowało takie zamieszanie, że Harry zaczął się zastanawiać, w którym momencie Lydia pomyślała, że coś takiego mogłoby pomóc im się zrelaksować. Wszędzie było pełno ludzi i nikogo nie obchodziło, że XX są zespołem, który powinien mieć zagwarantowane jakieś szybsze przejście na statek. Byli ściśnięci z całą resztą, powoli kierując się w stronę wejścia. Przynajmniej nie musieli martwić się o bagaże, bo wszystko pojechało w ich autobusie. Razem z garniturami, które na dobrą sprawę nie wiadomo skąd i kiedy załatwiła im Lydia. Ale gala była już za nimi, a teraz czekały ich dwa koncerty w Skandynawii, a potem w końcu powrót do domu, do Anglii.

- Louis nie wygląda najlepiej – skomentował Liam.

Stał obok Harry'ego, nie wiadomo po jaką cholerę, skoro w ostatnim czasie tak go unikał. Brunet miał wrażenie, że szykuje się do jakiejś cięższej rozmowy, ale nie zamierzał mu w tym pomagać. Jeśli Liam miał problem z wyduszeniem z siebie jakiś słów, to już tylko i wyłącznie jego problem. Kilka osób przed nimi czekali Zayn z Niallem, bo mulat wziął sobie do serca odizolowanie się od Harry'ego, by nie uczestniczyć w żadnych scenach zazdrości, które planował rozegrać. Było minęło. Takie podejście miał rano w hotelu, a teraz ma inne. Przyjmie jego postawę – ignorancję.

- Może dlatego, że boi się otwartej wody – zauważył neutralnie Harry, nawet nie odwracając się za siebie. Louis, wnioskując po tym jak oglądał się Liam, musiał stać gdzieś za nimi.

- Może powinniśmy mu jakoś pomóc? – zaproponował, bo oczywiście, że to zrobił. Musiał się udzielać i pokazywać swoją nic nieznaczącą dobroć, bo był Liamem, który po prostu nie mógł się, kurwa, powstrzymać.

Podczas gdy Harry robił wszystko, by wyjść na twardego dupka, który stoi ponad wszystkimi i ma gdzieś to co znajduje się pod jego stopami, Liam postępował wręcz odwrotnie. Pracował nad wizerunkiem dobrego, uprzejmego i przejmującego się przyjaciela. Coś ich jednak łączyło, bo oboje byli tak samo fałszywi w tym, jak postępowali.

- Zdaje się, że ma Travisa, prawda? Czy ten nie zdecydował się odprowadzić go pod sam statek, bo jest tak zajebiście kochany? – starał się brzmieć na niewzruszonego, ale jad sam cisnął mu się na język, kiedy wypuszczał z własnych ust to paskudne imię.

- Nie wydaje mi się. Strasznie się szarpią.

Tylko to, że Liam brzmiał na szczerze zaniepokojonego, zmusiło Harry'ego, by w końcu się odwrócił. Co innego, kiedy Travis chciał omamić Louisa swoim fałszywym uczuciem, pocałunkami i całym tym gównem, ale jeśli faktycznie podnosił na niego rękę, to już wykraczało poza granicę ich gry.

Mimo mnóstwa ludzi, którzy dosłownie otaczali ich z każdej strony i tym razem nie byli to ich fani, Harry odnalazł Louisa niemal od razu. Miał coś takiego w sobie, że przyciągał jego wzrok, nieważne jak bardzo starał się ukryć pod kapturem swojej rozciągniętej bluzy. Tym razem jednak to nie jego aura sprawiła, że Harry tak szybko go dostrzegł, a faktyczna szarpanina. Byli zbyt daleko z tyłu, by mógł ich usłyszeć, ale widział, że o coś się kłócą. Travis szarpał jego ramionami, jakby próbował nim potrząsnąć, a Louis jak to Louis, nie dawał się stłamsić i co chwila się wyszarpywał, patrząc na niego z wrogością i zapewne wyklinając go w niebogłosy.

Dobrze, pomyślał Harry. Niech się kłócą, to Louis zobaczy jaki Travis jest naprawdę. Zdaje się, że jego taktyka ignorancji nawet nie była konieczna skoro już wszystko zaczęło się między nimi sypać.

Odwrócił się z powrotem w stronę statku, czując na sobie baczne spojrzenie Liama.

- Nie zareagujesz? – zapytał się zszokowany. – To Louis.

- Nie jest dzieckiem. Jak się w coś wpakował, to tylko i wyłącznie ze swojej winy.

- To nie oznacza, że nie możemy mu pomóc. Jesteśmy zespołem – oburzył się.

Harry tylko prychnął na jego beznadziejny argument. Zawsze używał tego pojęcia, jakby ono ich do czegoś zobowiązywało. Prawda, że byli zespołem, ale ograniczało się to do tego, że razem tworzyli muzykę i koncertowali. To było czysto zawodowe. Nie przekładało się na żadne relacje międzyludzkie, albo głupią zasadę jeden za wszystkich i wszyscy za jednego. Harry był przeświadczenia, że jeśli każdy zadba o siebie, nie trzeba będzie troszczyć się o innych.

- Jak tak się martwisz, to rusz dupsko i przepchaj się przez tych wszystkich ludzi, a nie mi ujadasz nad uchem – syknął Harry. Chciałby móc się od niego odsunąć, ale uniemożliwiała mu to żywa barykada ludzi.

Liam już więcej się nie odwrócił. Nawet nie przekręcił głowy, kiedy raz głos Louisa był tak głośny, że nawet oni mogli go usłyszeć, chociaż i tak nie rozpoznali słów, które wypowiedział. Zapewne było to jedno z jego charakterystycznych i donośnych pierdol się.

Harry zastanawiał się, o co tak właściwie im poszło. Kiedy jechali na stocznię, Travis się przechwalał, że odprowadzi Louisa pod same barierki i wydawał się tak cholernie czuły, że Harry musiał siedzieć przy otwartym oknie, w razie gdyby nagle zachciało mu się rzygać. Pomysł wspólnej jazdy zamówionym jeepem był co najmniej chujowy, ale myślał, że pomimo opuszczonej szyby, całkiem nieźle to zniósł. Może dlatego, że Louis był niezwykle cichy i nie reagował na żadne słowa, czy też gesty Travisa. Może Pan Idealny okazał się zbyt nachalny i Louis w końcu zaczął mieć go dość. Bo sam Travis mógł mieć rację. Louis przywykł do pewnego traktowania, nawet jeśli nie zawsze było ono tym, czego pragnął. Jeśli teraz ktoś zaczął nagle się o niego troszczyć i słodzić milutkimi słówkami, mógł czuć się zbyt przytłoczony i w końcu nie wytrzymał. Przecież musiał być jakiś powód, przez który był tak okropnie cichy od samego rana, podczas gdy wczorajszej nocy wydawał się uśmiechać tak szeroko, że przełamywała mu się twarz, nie mówiąc już o tym jak świetnie się bawił. Z Travisem. Z którym teraz się kłócił.

To go gryzło przez całą drogę na statek i właściwie to był tak zamyślony, że nie zarejestrował dokładnie momentu, w którym wszedł na pokład.

- Czy ktoś nie powinien nas sprawdzać? W końcu przekraczamy granicę – zauważył Liam. Coś jeszcze mówił, ale Harry postanowił się od wszystkich odizolować i znaleźć sobie jakieś spokojne miejsce, w którym przeczeka ich mały rejs.

Trochę czasu spędził w restauracji, ciesząc się swoim piwem, skoro nigdzie nie było Lydii, która mogłaby go skontrolować. Potem jednak nawet i tam zaczęło robić się tłoczno, więc wyszedł na zewnątrz. Przeszedł na przód statku, patrząc w dół na morskie fale. Podobno sam przepływ nie miał trwać dłużej niż dwie godziny, co było naprawdę niewielką ilością czasu, ale z drugiej strony, kiedy nie masz co robić, wydaje się to równe nieskończoności. Normalnie Harry walnąłby się na swoją pryczę i odpoczął, przesypiając kaca, ale tutaj nie miał takiej możliwości. Postanowił znaleźć jakąś wolną ławkę, na której mógłby się zdrzemnąć, ale na przodzie statku wszystkie były już zajęte, więc powędrował na tyły, gdzie było znacznie mniej ludzi.

Rozejrzał się dookoła, znajdując jedno mniej zatłoczone miejsce i pomimo kaptura na głowie, rozpoznał zgarbioną postać na jednej z ławek, samotnie siedzącą pod samą ścianą statku, dobre dwa metry od barierek, za którymi rozlegało się już tylko bezkresne morze.

Podszedł do niego powoli, obserwując jak Louis przytula się do plecaka, który leżał na jego kolanach. Nogi podskakiwały mu w górę i w dół, a jedną z dłoni trzymał przy ustach, obgryzając swoje paznokcie. Był tak pochłonięty przez własne nerwy, że nawet nie zauważył Harry'ego, kiedy ten się do niego przysiadł.

Szatyn nie wiedział, że boi się otwartej wody, dopóki nie przekonali się o tym kilka lat temu, gdy we dwójkę chcieli urządzić sobie weekend na jachcie, imprezując na środku Zatoki Meksykańskiej. Kiedy Louis wchodził na pokład, był nieźle spity, właściwie ledwie przytomny, ale kiedy obudził się następnego dnia, dostał tak przeraźliwego ataku paniki, że prawie się udusił przez to, że nie potrafił nabrać powietrza. Zdołali go wtedy uratować tylko dlatego, że Harry wiedział co robić, bo w dzieciństwie musiał sobie radzić z dokładnie takimi samymi atakami. Ale oczywiście Lydia o niczym nie wiedziała, bo ich wypad był uzgodniony bez jej wiedzy. Specjalnie to zataili, żeby ją zdenerwować, a kiedy i tak musieli wracać na drugi dzień, nie było sensu, by jej o tym mówić. Zapewne gdyby wiedziała o lęku Louisa, nigdy nie zaplanowałaby im tej krótkiej przeprawy, ale nikt jej o tym nie powiedział. Harry zapomniał przez to jaki był rozzłoszczony przez całą tą sytuację z Tavisem, a Louis zapewne nie chciał się przyznawać do swojego lęku, bo był idiotą, który wcale o siebie nie dbał.

- Może byłoby ci łatwiej, gdybyś no nie wiem, nie wpatrywał się w cholerną wodę? – zauważył Harry. Louis podskoczył na swoim miejscu, zaskoczony nagłą obecnością. Można by to niemal przeoczyć przez to, jak cały się trząsł.

- Nic mi nie jest – odparł stanowczo. Teraz kiedy ktoś go obserwował, przestał nerwowo potakiwać nogami i zamiast tego siedział przesadnie sztywno, spięty, jakby się bał, że kiedy się rozluźni, jego ciało przestanie się go słuchać. Harry zaczął się zastanawiać ile musiał wciągnąć, by w ogóle wsiąść na pokład. – Nie boję się wody.

- Oczywiście, że nie boisz się wody. Sam uczyłem cię pływać. Boisz się tego, że nie wiesz gdzie jesteś, że nie widzisz lądu i kołyszesz się na falach, poddając się prądom.

- Niczego się nie boję – powtórzył twardo, zaciskając pięść przy swoich ustach.

Jego paznokcie były obgryzione do samej krwi, tak samo jak skórki. Louis nigdy nie był osobą, która przesadnie o siebie dbała, albo przejmowała się tym jak wygląda, ale Harry nie sądził, by jego dłonie kiedykolwiek wyglądały tak źle, nawet podczas jego największych zjazdów, gdzie był tak naćpany, że nie czuł własnych kończyn i śmiał się z tego, że już dłużej do niego nie należą. Harry doskonale pamiętał jak kiedyś omal nie spalił się żywcem, przypalając swoją skórę zapalniczką i testując swoje możliwości. Twierdził, że jest ognioodporny, bo nawet nie czuł płomienia. Zmienił zdanie, kiedy obudził się następnego dnia z zaropiałymi bąblami na przedramieniu.

- Pieprzyłeś się z nim? – zapytał w końcu Louis. Jego głos był tak cichy, że ledwie docierał do Harry'ego ponad silnym wiatrem i warkotem silnika.

- Z kim?

- Wiesz z kim.

Harry uśmiechnął się nieznacznie. Rozłożył ramiona na oparciu ławki i wystawił głowę do słońca. Pogoda była zachwycająca i automatycznie poprawiała mu humor.

- Może – odpowiedział zdawkowo.

Nie chciał go okłamywać, zważywszy na to w jakim stanie był teraz Louis, ale nie zamierzał mu też mówić prawdy, bo ta z kolei była cholernie żenująca. Z drugiej strony Louis sam się o to zapytał. Harry nawet nie naprowadzał go na ten temat, więc szatyn zapewne lubił się dobijać i w obliczu największego strachu zadawał pytania, na które wolałby nie usłyszeć odpowiedzi.

- To proste pytanie – odparł z nikłą irytacją, która dla Harry'ego brzmiała jak desperacja.

- Po co pytasz, skoro znasz odpowiedź. I na miłość boską przestań to robić – odparł, odciągając jego rękę od niszczących wszystko zębów. Były jak ostrza w tartaku, rozdrabniały jego paznokcie i skórę na strzępy.

Wyglądało na to, że Louis chciał z nim walczyć, siłując się z jego ręką, ale w ostateczności zacisnął palce wokół jego dłoni i całkowicie zastygł. Harry niemal czuł jak przez tak prosty uścisk, paraliżujący go strach przechodzi również na niego. Szatyn był na tyle przerażony ich rejsem, że niwelowało to strach przed tym, że zostanie odrzucony. Kurczowo uczepił się ciepłej dłoni i zacisnął powieki, wypuszczając drżące powietrze.

Harry mu na to pozwolił. Nie wyrwał własnej dłoni i został na miejscu, ciesząc się tym, że przynajmniej jego obecność może mu jakoś pomóc. Nie mogli zawrócić statku, ani go przyspieszyć. Louis musiał przetrwać to do samego końca bez wyskoczenia za barierkę, albo dostania ataku paniki.

Obserwował go uważnie w gotowości, by zareagować, gdyby coś się wydarzyło. Louis miał zamknięte oczy i oddychał ciężko, ale oddychał. Dostarczał powietrza do płuc i nie dusił się, więc postęp był ogromny. Może wiązało się to z tym, że wiedział na co się porywa. Dobrowolnie wszedł na pokład, mniej lub bardziej odurzony i chciał sam sobie poradzić, ukrywając się na tyłach statku, co swoją drogą było słabą miejscówką, zważywszy na to, że miał przed sobą morską otchłań. Ale na tej ławce najdłużej widział ląd, kiedy wypływali z przystani. Teraz był już tylko czysty błękit.

Harry spojrzał na jego palce owinięte wokół jego własnej dłoni. Drobne i poranione, ale silne jak nigdy przedtem. Trzymały go jak imadło, sprawiając, że drętwiał, ale nie przejmował się tym zbytnio. W tym momencie Louis miał właśnie jego. Nie Travisa ze swoimi pieprzonymi dragami. Potem zerknął na plecak i nieco zmarszczył brwi. Louis miał skłonności do ciągłego kupowania nowych, często zupełnie niepotrzebnych rzeczy, ale Harry był pewien jak cholera, że nie kupiłby czegoś takiego. Nie miewał plecaków, bo wszystko co było mu potrzebne nosił upchnięte po kieszeniach, przez co też gubił sporo rzeczy. Przez lata jak się znali, Harry ani razu nie widział go z plecakiem, wiec wydało mu się to cholernie podejrzane. Był święcie przekonany, że Louis nie miał go ze sobą, kiedy wychodzili z hotelu, ale potem jak już przybyli na stocznie, stracił go z oczu gdzieś przy autobusie Footsteps, który czekał cierpliwie aż Travis pożegna się z szatynem przy statku.

- Po co ci ten plecak? – zapytał w końcu. Ich bagaże już dawno pojechały autobusem, który miał na nich czekać na drugim brzegu, więc nie musieli nic ze sobą zabierać.

- Co? – Louis otworzył oczy i na niego spojrzał, więc Harry kiwnął głową na jego kolana. – Po nic – odparł, mocniej zaciskając pięść na czarnym materiale, jakby w ten sposób miał on zniknąć przed jego bacznym spojrzeniem.

- Gówno prawda, pokaż – rozkazał, sięgając po plecak.

- Nie, Harry. – Odskoczył na ławce, prawie z niej spadając i objął torbę ramionami, chcąc ją osłonić. – Odpierdol się ode mnie.

- I kogo wtedy potrzymasz za rękę, co? – syknął. Wstał z ławki i spojrzał na Louisa z góry, ale ten tylko bardziej się skulił. Nie ze strachu przed tym co może mu zrobić, ale by uchronić to, cokolwiek kryło się w plecaku. To jak walczył tylko go utwierdzało, że to nic to jednak coś. - Wyrwę ci go siłą, jeśli będę musiał – zagroził, ale nie wywarło to na nim żadnego wrażenia.

Czuł, że zaczyna się denerwować przez to jak uparty jest Louis, ale problem był taki, że Harry był równie zawzięty i jeśli coś sobie postanowił, to nie odpuszczał.

- Nie masz jakiejś dupy do przelecenia? – odszczekał obronnie Louis, w końcu unosząc na niego wzrok, by posłać mu zirytowane spojrzenie. Ale więcej w nim było strachu i niepewności, niż rzeczywistej złości.

- Będę miał jak wstaniesz.

Louis był gotowy do dalszej dyskusji, ale kiedy jego usta otworzyły się, by skleić jakąś odzywkę, jego ramiona nieco się rozprostowały i Harry wykorzystał okazję, żeby wyrwać mu plecak z rąk.

- Zostaw to, Harry! – krzyknął, ale nie ruszył się z ławki, bo brunet już odskoczył do tyłu, stając pod samymi barierkami, gdzie Louis nie miałby wystarczającej odwagi, by podejść.

- Powiesz mi co tam jest, czy sam mam to znaleźć? – zapytał. Palce miał zaciśnięte na zamku, ale dawał Louisowi ostatnią szansę. Szatyn westchnął pokonany i schował głowę między kolana, zakrywając się ramionami. Wyglądał, jakby przechodził przez jakieś załamanie, ale Harry się nie ruszył, twardo stojąc przy swoim. Już wiedział, że plecak nie należał do szatyna, a podejrzenie tego, że dał mu go Travis nasuwało mu tylko jeden trop. Chciał jednak wierzyć, że Louis nie jest aż tak głupi, by nim podążyć. – Więc? – ponaglił go.

Szatyn coś wymamrotał, ale był zbyt daleko, by Harry go usłyszał. Poza tym jego głowa wciąż znajdowała się pomiędzy kolanami, więc widać było jedynie kaptur jego bluzy i niektóre z jasnych, roztrzepanych kosmków włosów. Harry nie zamierzał dłużej czekać, tylko rozpiął plecak. Pierwsze co zobaczył to butelkę soku pomarańczowego i chusteczki. Przeszukał resztę kieszeni, ale nic tam nie znalazł. Spojrzał jeszcze raz na Louisa, ale ten nadal na niego nie patrzył, tylko siedział skulony na ławce. Wykorzystał to, by ukryć swoje nieudolne poszukiwania.

- Wyrzucę go – zagroził, czym przyciągnął uwagę Louisa, który jak poparzony podniósł głowę, zerkając na niego z szeroko otwartymi oczami.

- To moja własność. Nie możesz jej wyrzucić – oburzył się. W przypływie odwagi wstał z ławki, ale jak tylko stanął na nogi, kolory odpłynęły z jego twarzy, a kolana ugięły pod jego ciężarem, ściągając go z powrotem do tyłu.

- Przecież to tylko jakiś sok i chusteczki, a takich plecaków możesz sobie kupić tysiące – powiedział ze wzruszeniem. Louis wciąż milczał, więc Harry prowokująco wyciągnął rękę za burtę, grożąc, że upuści plecak do wody.

- Harry, proszę – brzmiał tak żałośnie i słabo, że brunet mógłby faktycznie mu ulec, gdyby nie to, że bał się tego, co ukrywa przed nim Louis. Nie chodziło już o samo zatajenie informacji, bo to jakoś z trudem przełknął. Problem polegał na tym, że Louis potrafił być idiotą, którego łatwo można było przekonać do bardzo głupich rzeczy.

- Jest tylko jedna rzecz, która ma dla ciebie jakiekolwiek znaczenie i powiem ci już teraz, że nie jest to ani sok, ani chusteczki, ale proszę, powiedz mi, że nie jesteś aż takim kretynem, żeby wnosić narkotyki na pokład, którym przekraczamy granicę państwa.

Louis się skrzywił i wydał z siebie załamane jęknięcie, jakby prawdziwość słów Harry'ego przyprawiła go o nieprzyjemny skurcz w żołądku, przez który miał ochotę opróżnić jego zawartość.

- Musisz mi go oddać.

- Louis, kurwa! – krzyknął. Ponownie sięgnął do plecaka, gorączkowo w nim grzebiąc, by znaleźć coś podejrzanego. – Gdzie one są? – Nie potrafił nic znaleźć. Zaciskał palce na materiale, szukając jakiejś ukrytej kieszeni, ale żadnej nie było. – Gdzie, do cholery?

Po jego twarzy wiedział, że Louis za nic w świecie mu nie powie, nieważne jakby mu się odgrażał. Oznaczało to, że bał się samej odpowiedzi oraz tego co się z nią wiązało, a ponieważ Harry już wiedział o narkotykach, musiało chodzić o coś innego. I właśnie przez to brunet musiał je znaleźć, zanim wyrzuci to wszystko w cholerę.

Wyciągnął chusteczki i wysypał je wszystkie na pokład, a kiedy i w nich nic nie znalazł, chwycił za sok i potrząsnął butelką.

- Harry – jęknął Louis, jakby próbował brać go na litość. Trzymał się kurczowo ławki, ale jego ciało wyciągnięte było do przodu. Starał się sięgnąć jak najdalej, ale żeby dotrzeć pod barierki, musiałby wstać i zostawić ławkę w spokoju. – Proszę, odpuść. Co cię to w ogóle obchodzi? – Kiedy branie na litość nie pomagało, przeszedł w złość. – Wracaj sobie do pieprzonego Zayna, a mnie zostaw, kurwa, w spokoju.

- Gadaj sobie, gadaj. – Harry machnął na niego ręką i przyjrzał się butelce, potrząsając nią kilka razy. Sok był gęsty, ale dostrzegł w nim coś ciemniejszego.

- Patrzcie na niego. Pieprzony detektyw! I co z tym zrobisz? Oddasz do analizy? – wyśmiewał w złości.

Nikt go nie trzymał, ale Louis i tak wyglądał, jakby toczył z kimś walkę, machając wolną ręką i rzucając się na ławce, jakby próbował się uwolnić. Harry nie wątpił, że w wkrótce tak się wścieknie, że zapomni o swoim strachu i rzuci się na niego, dlatego odkręcił sok i odwrócił butelkę, wylewając go na pokład. Wokół nie było zbyt wielu ludzi, ale ci co stali najbliżej posłali mu pełne dezaprobaty spojrzenia.

- Zajmijcie się sobą – warknął do nich, zanim odwrócił wzrok z powrotem na sok. Wejście się zablokowało i wtedy mógł wyciągnąć z niego małe zawiniątko, okryte woreczkiem i sreberkiem. – Co my tu mamy.

Rzucił mu plecak, bo ten nie był mu już potrzebny i zaczął rozwiązywać woreczek. Przelotnie zerknął na Louisa, ale ten wyglądał na kompletnie pokonanego. Siedział na podłodze, jedną ręką wciąż trzymając się krawędzi ławki.

Harry westchnął i podszedł do niego, kucając tuż obok.

- Co to jest? – zapytał, wyciągając woreczek przed jego twarzą. – Masz szansę mi powiedzieć, zanim sam to otworzę.

- To nawet nie jest moje – zaczął się bronić. Szarpnął dłońmi za własne włosy i cicho jęknął. – To nie moje – powtórzył.

To nie do końca była odpowiedź na jego pytanie, ale skutecznie odwróciła jego uwagę.

- Travis ci to dał? – Pokiwał zgodnie głową. – Kazał ci to przewieść? – Znowu pokiwał. – Jesteś kretynem? – Nie pokiwał. – Louis, kurwa, coś ty sobie myślał?

- Powiedział, że na takich statkach nie ma kontroli.

- A co jakby była? Wsadziliby cię do więzienia, pojebusie. Co ci za to obiecał, co? Działkę koki , czy dobre ruchanie?

Harry miał ochotę nim potrząsnąć, a najlepiej wywalić go za burtę przez to jakim był idiotą. Dlatego wstał, żeby rozchodzić własną złość. Był zły na Louisa, ale bardziej wściekał się na Travisa. Ten musiał go jakoś zmanipulować i jeśli zrobił to, by odegrać się na Harrym, to posunął się za daleko. Gdyby Louis został złapany, co w gruncie rzeczy nadal może nastąpić, na bank by go zamknęli, a ich zespół byłby zrujnowany, a przynajmniej mocno, by podupadł.

Chwycił z powrotem plecak, który leżał przy Louisie i wrzucił do niego rozrzucone chusteczki razem z narkotykami, po czym nawet się nie wahał i wywalił wszystko za burtę. Ludzie patrzyli się na niego jak na chorego na umyśle, ale miał to wszystko gdzieś.

- Harry! – krzyknął w proteście Louis.

- Zamknij się! – Odwrócił się do niego tak gwałtownie, że szatyn całkowicie zastygł. – Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś. Jesteś, kurwa, chory!

Nie potrafił nawet na niego patrzeć, bo to jedynie bardziej go denerwowało. Miał już gdzieś to jak przerażony morzem był Louis i jak żałośnie wyglądał, siedząc na podłodze i przytulając się do ławki, niczym pies do nogi swojego właściciela. Jego nierozwaga wystawiła ich wszystkich na niebezpieczeństwo, a głupia działka narkotyków nie była tego warta. Kiedyś Harry mógł podziwiać jego beztroskę, ale w tej chwili podchodziło to pod zwyczajną głupotę. Nie potrafił tego znieść i bał się, co może zrobić, jeśli nie ochłonie, więc odwrócił się i odszedł, przedzierając się przez rozstępujących się na boki ludzi. 

Continuer la Lecture

Vous Aimerez Aussi

19K 3.3K 20
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...
99.2K 9.1K 14
Opis: Louis Tomlinson, dwudziestojednoletni, początkujący artysta z Londynu parę lat temu stracił głowę dla uroków, z pozoru bogatej w wszelkie rozma...
103K 6.5K 14
Harry od trzech lat ucieka przed przeszłością. Przeprowadza się do Londynu przyrzekając sobie spełnić swoje jedyne marzenie - wybić się w branży muzy...
4.2K 362 5
Usiadłeś blisko mnie i spojrzałeś przed siebie. W tamtym momencie, gdy zauważyłem każdy szczegół odbierając go inaczej niż dotychczas zrozumiałem, że...