SUCK IT & SEE

By Darrrow

138K 11.8K 27.5K

O zespole, któremu daleko było do bycia zespołem. O chwale, która kroczy w parze z nędzą. O toksycznych rela... More

XX
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
The End of XX

17

3.1K 288 324
By Darrrow


Jak taka istotka mogłaby przetrwać w takim otoczeniu?

Ale jesteś durny myśląc, że by go to obchodziło.

Lydia nie wyglądała nawet na odrobinę zadowoloną, kiedy zwołała ich wszystkich w klubie ze swoją teczką w dłoni, która niby miała wzbudzać respekt, ale tak naprawdę nie robiła na nikim wrażenia. Przez dobre dziesięć minut mówiła im o tym jak beznadziejnie wygląda ostatnio ich wizerunek przez najpierw przeniesiony koncert, a potem drugi przerwany w połowie. Szczęście mieli takie, że z opinii publicznej wynikało, że ich fani nie widzą w tym ich winy, ale i tak dynamika sprzedaży biletów na koncerty w Ameryce znacznie się obniżyła.

- Ludzie się boją, że znowu zawalicie – powiedziała surowym tonem. – Portale nieźle was obsmarowały, nawet te, na których nie pojawialiście się wcześniej. Dlatego musimy zrobić coś, żeby nieco poprawić wasz wizerunek.

Harry się wyłączył, bo łeb mu pękał i było mu niedobrze, i właściwie to musiał się czegoś napić, ale wiedział, że nie ma co liczyć na alkohol, dopóki Lydia nie przeprowadzi na nim swojego testu trzeźwości, a stanie się to zapewne dopiero przed wejściem na scenę. Będzie skazany na zagranie koncertu na głodzie, który nawet nie pozwoli mu się na niczym skupić. Harry nigdy w siebie nie wątpił, bo potrafił się wykaraskać z największego bagna, ale nie chciał zawalić po raz kolejny. Da sobie radę. Jest profesjonalistą. Niepotrzebna mu ta głupia kokaina. Niepotrzebny mu jęczący Louis, ani reszta tych popaprańców. Ale kurwa, czego by nie oddał za łyk chłodnego piwa. Ręce tak go świerzbiły, że cudem się powstrzymał przed wyciągnięciem papierosa, ale wiedział, że Lydia nie spojrzałaby na to przychylnym okiem, a u niej już sobie nazbierał. Musiał ją jakoś udobruchać, żeby się od niego w końcu odpierdoliła.

Jego głowa wyskoczyła w górę, kiedy Louis zabrał głos.

- Bal charytatywny?

- Koncerty? – podążył za nim Liam.

I cóż, Harry nie miał pojęcia o czym mowa, bo kurwa, nie słuchał, ale na szczęście Patrick ruszył mu na ratunek, zawsze gotowy do przechwalania się tym, co dla nich zaplanowali.

- Wcisnęliśmy was na charytatywną galę w Kopenhadze, dzień po waszym koncercie, co ogranicza wasz czas wolny do zera. A potem zorganizujemy jeszcze koncert w Londynie i w Nowym Yorku, z którego pieniądze przeznaczymy na jakiś szczytny cel.

- Na jaki? – spytał zaciekawiony Liam.

- Kogo to obchodzi. – Lydia machnęła lekceważąco ręką. – Dzieci z rakiem, albo coś równie chwytającego za serce. Istotne jest przesłanie.

- Może na kampanię przeciw narkotykom – zaproponował z uśmieszkiem Louis.

Harry prychnął, a jego uśmiech jedynie się poszerzył, kiedy zobaczył jak Lydia zaciska usta ze złości.

- Nie bądź taki hop do przodu, bo zaraz i ciebie poślemy na odwyk. – Pogroziła mu palcem na co od razu spochmurniał, burcząc coś pod nosem i schylając głowę. Nie było w tym jednak cienia skruchy. Harry rozpoznał ten drapieżny błysk w jego oczach. Louis był jak dziki kot, który przyczaił się w krzakach, wiedząc, że korzystniej będzie mu jeszcze zaczekać, a nie wychylać głowę, by wszyscy widzieli.

- Czyli twoim genialnym planem jest wstawienie w trasę więcej koncertów, co przekłada się na więcej możliwości dla Harry'ego, żeby coś spierdolił? Dobrze zrozumiałem? To genialne – wtrącił sarkastycznie Zayn, co poniekąd było zaskakujące, bo zazwyczaj podczas spotkań z Lydią siedział cicho, akceptując każdy jej rozkaz oraz wymóg. Chyba, że nagle jego nadrzędnym celem było dopiec Harry'emu.

Każdy z nich tak jak stał, odwrócił głowę w stronę wokalisty w przekonaniu, że ten zaraz się odgryzie, ale Harry milczał. Zacisnął szczękę i policzył do dziesięciu, potem do dwudziestu i jeszcze dalej, żeby się rozproszyć i nie dać podpuścić. Raz pokazał przed Zaynem słabość i ten nagle odkopał swoje opinie z cyberprzestrzeni, wciskając wszędzie niepotrzebne komentarze. Ale Harry był ponad to. Jego też załatwi, co do tego nie było żadnych wątpliwości.

- Nikt nie będzie już niczego spierdalał – odezwała się Lydia, zaskakując ich swoim przekleństwem. – Choćbym musiała monitorować wasz każdy krok, taka sytuacja już się nie powtórzy. Koniec dyskusji. A teraz szykujcie się na koncert.

Odprawiła ich machnięciem, więc cała ich piątka ruszyła na tyły klubu, by nastawić się na show. Zayn od razu wyciągnął telefon i rozsiadł się na kanapie. Liam zajął miejsce przy ścianie, przerzucając w dłoniach butelkę z wodą. Louis od razu gdzieś zniknął i Harry odmawiał sobie myślenia o tym, że poszedł się szmacić z tym całym Travisem.

Poczuł jak Niall szturcha go w ramię i niepozornie skina w stronę drzwi, żeby ruszył za nim do wyjścia. Chciał mu pokazać środkowy palec i wyśmiać, bo od kiedy ta ciamajda zaczęła myśleć, że może mu mówić co ma robić. Ale z drugiej strony i tak nie miał czego tutaj szukać, a z Liamem i Zaynem nie zamierzał zostawać. Może Niall chciał, żeby go przeleciał. Kto wie, może mu się spodobało dawanie dupy. Jakoś w tą wątpił, ale samo wyobrażenie poprawiło mu humor.

- Jak się czujesz? – spytał od razu, jak tylko zamknęli za sobą drzwi.

- A ty co? Kółko wsparcia? – sarknął, ruszając dalej w stronę wyjścia na powietrze, żeby sobie w spokoju zapalić. Tego Lydia nie wykryje, a nawet jak wyczuje na nim dym, to przecież wcale mu nie mówiła, że ma się trzymać z daleka od papierosów.

- Po prostu się martwię.

- Ostatnio jak się tak martwiłeś, skończyłem z butelką na gardle, także podziękuję za twoje usługi. Idź się martwić o kogoś innego. – Wyciągnął paczkę fajek i mechanicznym ruchem odpalił jednego z nich. - Jestem pewien, że Louis nie czuje się teraz najlepiej, zważywszy na to, że jest gdzieś grzmocony przez Travisa i zapewne jest tak zaślepiony przez wizję wciągnięcia kokainy, że nawet zapomniał zadbać o zabezpieczenie. Dostanie jakiegoś syfa, a później przeniesie to dziadostwo na mnie, kiedy się będzie pchał na mojego kutasa. Kto wie, może zrobi to we śnie i nawet nie będę miał jak się obronić.

Niall patrzył się na niego, jakby zgubił się gdzieś przy słowie grzmocony i nie załapał dalszej części jego wypowiedzi.

Harry jedynie westchnął i wyciągnął w jego stronę paczkę z papierosami.

- Nie palę – odparł od razu.

- Jasne, ty tylko obciągasz narkotykowym bossom. Możesz to sobie wpisać do CV.

Schował z powrotem papierosy do kieszeni i oparł przedramiona na balustradzie, patrząc w dal na miasto. Robiło się już ciemno i nawet z tyłu klubu, gdzie nikt nie mógł go dostrzec, słyszał gwar fanów tłoczących się przed wejściem. Na samą tą myśl jego ból głowy jedynie się powiększył, więc potarł palcami skronie, by jakoś go załagodzić.

- Mam trochę mety – odezwał się po jakimś czasie Niall, skutecznie przyciągając uwagę Harry'ego, który uniósł jedną brew, niepewny czy aby na pewno dobrze go usłyszał. – Dostałem od Joey'a, ich perkusisty, kiedy Travis mnie odesłał. Pozbywają się wszystkiego przed wjazdem do Skandynawii, żeby nie złapali ich na granicy, więc nawet nie musiałem mu płacić. Jak, w ogóle, nawet pieniędzmi.

- No, no, to zrobiłeś interes życia. – Zagwizdał z udawanym uznaniem - Stąd to już tylko prosto do Kolumbii. Nim się obejrzysz będziesz przerzucał narkotyki do Ameryki niczym Pablo Escobar. Tylko sam niczego nie bierz, bo to źle wpływa na biznes. Ach, no i nie daj się zastrzelić, to też nie byłoby zbyt dobre.

Niall prychnął pod nosem, kręcąc w niedowierzaniu głową. Pomimo tematu to była chyba jedna z najnormalniejszych rozmów, jakie przeprowadził z Harrym. Musiał przyznać, że nawet czuł się przy nim swobodnie. Nie na tyle, by sobie z nim żartować, albo się przekomarzać, ale nie bał się już odezwać. Zastanawiał się, czy to dlatego, że Zayn go wtedy obronił, czy może po prostu stał się odważniejszy. Z drugiej strony sam Harry też był znośny i Niall zastanawiał się, czy już wszystko sobie poukładał z Louisem. Zważywszy na to jak mało się do siebie odzywali, odkąd dzisiaj rano brunet cały mokry i nagi wymaszerował z łazienki, ich rozejm był raczej wątpliwy. Ale już wcześniej potrafili się do siebie nie odzywać przez cały dzień, by potem nadrobić to nocami, więc nic nie było pewne.

Niall trochę niepokoił się o Louisa, kiedy zobaczył jego zaczerwienione oczy, ale nie odważył się o nic zapytać, bo wiedział, że szatyn nie da niczego po sobie poznać i będzie udawał, że nic mu nie jest. Nie trzeba też mówić, że pytanie Harry'ego było jak wsadzenie ręki w paszcze wygłodniałego krokodyla, licząc, że nie nabierze ochoty na świeże mięso. Zresztą Niall bardziej przejmował się zespołem niż ich pojedynczymi członkami. Nie chciał, żeby się rozpadli, bo muzyka była tym, co kochał. Wiedział jak małe miałby szanse, gdyby nie wyszło z XX i nie chciał tak ryzykować. Dlatego właśnie musiał postawić Harry'ego na nogi, bo ten ewidentnie czuł się koszmarnie.

- Zdobyłem ją dla ciebie – powiedział. – Narkotyki. Żebyś mógł dzisiaj zagrać.

- Skąd pomysł, że nie mógłbym zagrać bez nich? – odparł automatycznie, nawet jeśli sama myśl o chwili ulgi od bólu głowy i mdłości była jak balsam na poparzoną skórę. Koiła i dawała nadzieję na zmniejszenie cierpienia.

- Wciągałeś kokainę przez ostatnie kilka dni. Nie będzie ci łatwo od razu ją odstawić. Musisz to robić powoli, żeby nie wypluć z wymiocinami własnego żołądka.

- Baron narkotykowy jak nic – wymamrotał pod nosem Harry tak, że Niall nie był w stanie go usłyszeć. – Nie potrzebuję twojej mety, Heisenberg. – Wyprostował się i rozłożył szeroko ręce. – Jestem zdrów jak ryba.

Niall oczywiście nie był o tym przekonany, ale Harry'ego nie bardzo obchodziło, czy mu uwierzył, czy nie. Skończył palić swojego papierosa i wywalił peta za barierkę, od razu sięgając po kolejnego. Niecała godzina i wejdzie na scenę. To był jego teren. Tam właśnie był najbardziej wolny. Doładuje się energią publiki i zaśpiewa tak dobrze jak nigdy wcześniej.

- Wszystko w porządku? – Otworzyły się za nimi drzwi, ukazując niby to niewzruszonego Zayna, którego spojrzenie od razu padło prosto na Nialla, a potem bezpośrednio na Harry'ego.

- Daruj sobie to mordercze spojrzenie. Już butelka była bardziej przekonująca. Czy może tym razem przypalisz mnie papierosem? – droczył się Harry, ale w jego głosie brakowało już tej swobody wypowiedzi i lekkości słowa. Jego plecy się napięły, jakby był w gotowości do ataku, lub obrony, jeśli zajdzie taka potrzeba.

- Nie kuś – odparł Zayn, sięgając po własne fajki i stając przy barierce pomiędzy ich dwójką.

Harry tylko wywrócił oczami na jego nie tak subtelną próbę ochrony Nialla, który na dobrą sprawę całkiem dobrze radził sobie i bez niego.

- Nie tknę twojej księżniczki, już się tak nie sraj. Ale jeśli chcesz go przelecieć, to najpierw wyposaż się w jakieś dragi i to najlepiej, zanim Niall zajmie cały rynek ze swoją kryształową metą.

Zayn uniósł brew, a potem pytająco spojrzał na Nialla, który tylko wzruszył ramionami, samemu nie pojmując jego toku myślenia.

- Brałeś coś?

- Następny – westchnął poddańczo. – Jeden wciska mi metę, drugi posądza, że już ją brałem. Powiedzcie mi, w którym momencie zrobili się z was tacy pieprzeni eksperci?

- Jest na głodzie i odchodzi od zmysłów – szepnął Niall, pochylając się do Zayna.

Harry miał wrażenie, że ktoś tłucze szkło w jego czaszce i naprawdę dosyć miał ich, kurwa wszystkich. Zmówili się przeciwko niemu i teraz będzie się musiał samotnie mierzyć z ich chorym sojuszem. Nie miałby nic przeciwko temu, gdyby był na siłach, ale w tej chwili najchętniej walnąłby się do łóżka i nie wychodził z niego aż do rana. Jego wizerunek gwiazdy rocka aktualnie wyjechał na wakacje.

- Słuchaj, jeśli ci to pomoże, to się sztachnij, czy coś. Lydia będzie sprawdzać cię jedynie alkomatem.

- Nie potrzebuję żadnych narkotyków! Odpierdolcie się ode mnie!

Nie miał zamiaru dłużej ich słuchać. Jakoś lepiej było, kiedy wszyscy mieli go gdzieś, albo przynajmniej nie ważyli się do niego odezwać. Raz miał gorszy okres i teraz każdy z nich zaczął się przepychać w drodze na sam szczyt.

Wrócił do klubu, chcąc znaleźć sobie jakieś spokojne miejsce, w którym wypocznie aż do momentu wejścia na scenę, ale od razu po wejściu stanął oko w oko z Liamem.

- Harry...

Świetnie. Zajebiście wręcz.

- Nie ma mnie, kurwa! Zapomnij, że mnie widziałeś! – Wyrzucił ręce w powietrze, jakby chciał się nimi osłonić, przyspieszając kroku, by uciec jak najdalej od wszystkich ludzi, którzy czegoś by od niego chcieli. Liam podążył za nim spojrzeniem, ale na szczęście nie ruszył się z miejsca.

Okazało się, że wszędzie ktoś się kręcił, a jedyny pokój, w którym było w miarę spokojnie, okupowany był przez Mroczne Bliźniaki i Harry prędzej strzeliłby sobie w łeb niż z własnej woli przebywał w ich towarzystwie. Postanowił więc udać się tuż za scenę, by zerknąć na publikę i może pośmiać się z Footsteps, skoro to właśnie oni mieli teraz swoją chwilę chwały i męczyli uszy biednych fanów. Jego fanów.

Niestety układ był na tyle beznadziejny, że Harry został odkryty jak tylko zbliżył się do sceny. Normalnie wrzask dziewczyn na jego widok, byłby niczym miód dla jego uszu, ale aktualnie miał w głowie swój prywatny hałas, który rozsadzał mu czaszkę, dlatego od razu się wycofał. Ostatnią jego nadzieją na chwilę wytchnienia była łazienka, skoro nie było już czasu, by cofnąć się do autobusu. Wizja siedzenia w obskurnym kiblu była mało zachęcająca, ale aktualnie nie miał za dużego wyboru.

Podążył za znakami na ścianach, aż w końcu dotarł pod odpowiednie drzwi i nacisnął na klamkę. Zamknięte.

- Hej, muszę do kibla! – Uderzył pięścią w drzwi, nasłuchując odzewu, ale żadnego nie otrzymał. – Jest tam kto? Słyszę twój oddech, więc nie udawaj debila, tylko wypieprzaj na zewnątrz.

Ktoś zaczął się nerwowo szamotać. Harry usłyszał szelest materiału i jakby reklamówki. Miał nadzieję, że nie przeszkodził w dłuższym posiedzeniu, bo nie zamierzał się zamykać w czterech ścianach po tym, jak ktoś w nich wcześniej srał.

Wkrótce drzwi się otworzyły i Harry stanął twarzą w twarz z Louisem. A raczej twarzą z włosami, bo szatyn miał pochyloną głowę i ukradkiem próbował przemknąć się niezauważony, nawet jeśli nie miał na to żadnych szans. Harry widział go już dzisiaj, wiedział jak jest ubrany i jak wygląda, kiedy coś kombinuje, więc z góry skazany był na porażkę.

- Hej, hej, chwila. – Wyciągnął rękę, zatrzymując go, zanim zdążył uciec. – Co tam zmajstrowałeś? – zapytał, przechylając głowę, by móc spojrzeć mu w oczy.

- Nie twoja sprawa – odparł ostro, próbując się przemknąć, ale Harry położył rękę na ścianie przy jego boku, uniemożliwiając mu zrobienie kolejnego kroku. Louis wydał z siebie dźwięk świadczący o zniecierpliwieniu i irytacji, co tylko bardziej go zaintrygowało. – Serio, co cię to obchodzi?

- Teraz? Powiedziałbym, że bardzo obchodzi. Szykowałeś komuś kawał? Wejdę do łazienki i spadnie na mnie wiadro z farbą?

- Proszę cię – prychnął. – Nie działam jak amator. Na ciebie załatwiłbym pijawki, żebyś musiał godzinami odczepiać je od swojej zarozumiałej gęby.

- Pomysłowo – przyznał, kiwając głową z uznaniem. – Chyba muszę zacząć chodzić w  przeciwpijawkowym płaszczu.

Spojrzał na niego, czekając aż ten powie coś o tym, że taki płaszcz nie istnieje, a nawet jeśli, to Harry nigdy nie zmieściłby w niego swojego ego, ale nic takiego nie nadeszło. Louis milczał, stojąc jak najdalej od niego, jak tylko mógł, nerwowo ciągnąc palcami za rękaw swojej bluzy, drugą z dłoni trzymając sztywno w kieszeni z przodu. Tylko on mógłby być tak kopnięty, żeby chodzić w bluzie, kiedy na zewnątrz było tak ciepło, że człowiek pocił się w krótkim rękawku.

- Skończyły ci się czyste koszulki? – Sięgnął ręką, by pociągnąć drocząco za materiał jego okrycia, ale Louis spanikowany natychmiast odskoczył od niego w bok, prawie potykając się o własne stopy. – Co jest? Jesteś pod tym nagi? A może waliłeś sobie w kiblu i zbryzgałeś się spermą? To właśnie zobaczę na kafelkach, hm? Och, Louis, myślałem, że masz lepszego cela. Co ten Travis z tobą zrobił. Naprawdę. Przy mnie nie musiałeś samotnie zjeżdżać na ręcznym w obskurnej łazience.

- Zamknij się, Harry – warknął, patrząc na niego spod byka. – Nie wszystko kręci się wokół ciebie, a właściwie to jestem całkiem przekonany, że świat ma cię głęboko w dupie. Ale jak się temu dziwić, kiedy nikogo do siebie nie dopuszczasz.

Harry wydął wargę, robiąc smutną minę.

- Louis, nie możesz mnie tak ranić. – Otarł spod oka nieistniejącą łzę, dramatycznie wypuszczając powietrze. – Tak nie postępuje osoba, która się przejmuje i dla której podobno jestem taki ważny.

Louis zmrużył na niego oczy, patrząc na niego z odrazą.

- Jesteś draniem – splunął. – Masz mi za złe, że sypiam z Travisem, ale zgadnij co? Ani razu nie usłyszałem od niego takich słów jak dziwka, czy szmata, którymi ty tak obficie mnie zaszczycasz.

- To już nie moja wina, że facet cię okłamuje – zaśmiał się kpiąco.

- Pierdol się – warknął, uderzając w niego całym barkiem z taką siłą, że Harry musiał opuścić rękę i go puścić. Złapał się za uderzone miejsce i zaklął pod nosem.

- Zapomniałeś jeszcze o pizda! – krzyknął za nim.

Louis nawet się nie zatrzymał, tylko uniósł rękę w górę, pokazując mu środkowy palec, po czym zniknął w bocznym korytarzu. 

Continue Reading

You'll Also Like

18.9K 3.3K 20
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...
26.6K 1K 40
🍀Gdy po zakończeniu wojny, Hermiona Granger postanawia wrócić do Hogwartu na powtórzenie siódmej klasy i mimo zastrzeżeń przyjaciółki i chłopaka, mi...
28.3K 2.5K 23
Harry wiedział, że na świecie istnieją nadnaturalne stworzenia, ale nikt mu nie wierzył - wszyscy uważali, że to po prostu jego bujna wyobraźnia. A c...
6.2K 611 5
Larry AU fanfiction; short story ❝Harry uśmiechnął się do mnie. - Wiesz, jestem bardzo niezdecydowany i zawsze niesamowicie trudno j...