- Jak to nie wiesz?! - wstałam z krzesła w biurze Michaela
- Dom watahy Jeffa został zburzony tak jak rezydencja Aleka - usiadłam na krześle - Mają zastępczy budynek mieszkalny. Trochę mniejszy, ale nie długo wasza willa zostanie odbudowana...
- Ale gdzie to jest? - zapytałam szybko
- Mamy namiar, ale mówili, żeby cię dziś nie przywozić, jutro na pewno Jeff będzie chodził o własnych siłach, bo to wilkołaki a one...
- Tak wiem, szybciej się regenerują. Proszę, zawieś mnie do Jeffa! - prosiłam go
- Sabrina, ja nie mogę...
Muszę coś wymyślić. Muszę zobaczyć mojego alfę, muszę! Do głowy przyszedł mi pewien pomysł.
- Michael, masz mate, prawda? - Kiwnął głową - Czy jakby ona cierpiała, pozostał byś obojętny? Jak byś dowiedział się po kilku dniach rozlonki, że ona jest poważnie ranna, zostawiłbyś to? Poczekał aż wyzdrowieje czy byś jak najszybciej chciałam się z nią zobaczyć?!
Kilka sekund analizował moje słowa, a ja modliłam się by się zgodził.
- Okey... Zaraz ochroniarz z tobą pojedzie...
Pisnęłam i przytuliłam go. Byłam taka szczęśliwa.
- Ale - zaczął - Jeff nie może się dowiedzieć o tym porwanie! - kiwnęłam głową - Poczekaj na holu, zaraz ktoś przyjdzie...
Ucieszona pobieglam na miejsce. Czekałam jakieś dwie minuty jak zauważyłam Michael w towarzystwie jakiegoś mężczyzny.
- Cześć, Xaviery - podał mi rękę
- Sabrina - uścisnęłam ją
- No to będziemy się już żegnać - powiedział do mnie
- Michael, dziękuję ci za wszystko - objął mnie
- Nie masz za co - puścił mnie - To do zobaczenia!
- Na razie!
Wyszliśmy z budynku i od razy skierowaliśmy się do czarnego Lamborghini. Zapinałam właśnie pasy, gdy zauważyłam Oliviera, z uśmiechem do mnie machał. Postanowiłam też się uśmiechnąć i odmachałam mu, gdy auto ruszyło.
***
- Pośpiesz się! - wybiegłam z lotniska
- Ej, mała! Spokojnie! - zatrzymał mnie
Wyciągnął swój telefon i zadzwonił do taxi.
Byłam szczęśliwa, czekałam tylko na ty przytulić się do mojego mate. Jednak... Czułam się strasznie osłabiona... Zawroty głowy, mdłości i osłabienie... Nie wygląda to dobrze. To nie może być ciąża. Ogólnie jestem przed okresem, a wtedy są najmniejsze szanse na zajście w ciążę!
Do rzeczywistości przywołał mnie samochód stający przed nami. Szybko do niego wsiadłam a Xaviery za mną. Podał adres i auto ruszyło. Patrzyłam na szybko poruszające się drzewa.
Zaraz zobaczę mojego przeznaczonego... Czekaj, czekaj! Co ja wyprawiam?! Teraz zachowuje się jak jakaś zakochana idiotka a kiedyś? Zamknęłam oczy i zaczęłam sobie przypominać:
- No to zacznijmy od początku... Jak masz na imię, słodziutka?
Spojrzałam na niego jak na debila, którym zresztą jest.
„ - Kim jesteś? - zapytałam
- Jeffrey Stanley, miło mi - uśmiechnął się pokazując rząd białych zębów
- A mi ani trochę... - szepnęłam, ale on chyba mnie usłyszał
- Grzeczniej! - syknął
- Bo co? - zapytałam z pogardą
- Bo cię oznaczę! - wkurzył się
- Jeszcze czego! - prychnęłam
- Masz mi być posłuszna! Zrozumiano?!
Nagle już nie leżałam pod nim, tylko zostałam dociśnięta do ściany. Powoli zaczęło mi brakować tlenu. „
Zaśmiałam się cicho. Byłam przerażona, jak wyciągnął tą strzykawke. Nie wiedziałam jeszcze, że on mnie kocha i nie chce mi zrobić krzywdy.
Nagle pojazd się zatrzymał przed jakąś rezydencją.
- To będziemy się żegnać...
- Naprawdę ci dziękuje! - kiwnął głową a ja wybiegłam z samochodu
Poleciałam do drzwi i szybko je otworzyłam. Na holu był harmider. Jacyś lekarze, pielęgniarki, chorzy itp. Przecisnęłam się przed tłumy, by znaleźć kogoś znajomego. Po chwili zauważyłam szare włosy więc do niej Podbiegłam.
- Sabrina a co ty tu robisz?! - zdziwiła się mate Carlosa
- Długa historia... Możesz mnie zaprowadzić do Jeffa? - zapytałam szybko
- No ok... - w ręku trzymała apteczkę
Szłam za nią cały czas. Weszłyśmy na około trzecie piętro, gdy nagle oznajmiła:
- Tu po prawej - pokazała drzwi - Będę z Carlosem w razie czego a tam - pokazała drzwi na końcu korytarz - Jest sypialnia Jeffa.
- Dzięki!
- Do usług! - posłał mi przyjazny uśmiech i zniknął za drzwiami ich pokoju
Szybkim krokiem podeszłam do drzwi i chwyciłam za klamkę.
Tyle na to czekałam, a teraz trochę się cykam... Raz kozie śmierć!
Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Na samym początku zauważyłam jakąś dziewczynę... To była Vanessa. Podeszła do mnie z niepewnym uśmiechem.
- Jeffrey śpi... - i wyszła zostawiając nas samych
Mój wzrok powędrował na łóżko. O mój Boże! Na nim leżał śpiący Jeffrey. Szybciutko do niego podeszłam. Na rękach miał bandaże a na głowie plastry. Był bardzo poturbowany. Ja nie mogę! Poczułam jak łzy szczęścia, napływają mi do oczy. Wygląda tak, jak go zapamiętałam. Brązowy nieład na głowie, ostre rysy twarzy... Jedynie oczu nie mogłam zauważyć. Łza poleciała po moim poliku. Tak za nim tęskniłam!
Nie wiedząc co mam zrobić, przyglądałam mu się. Spał tak spokojnie, że nie chciałam go budzić jednak... Najdelikatniej jak tylko mogłam, przełożyłam nogę przez jego ciało i usiadłam na nim okrakiem. Delikatnie się do niego przytuliłam.
- Co?... - usłyszałam jego zachrypnięty głos - Sabrina!
Poczułam jego gorące ręce obejmujące mnie w tali. Mocno się w niego wtuliłam. Chciałam jeszcze bardziej czuć jego ciepło.
- Nie zostawiaj mnie więcej samej - trochę złami pomoczyłam mu bluzkę
- Tęskniłem - schował twarz w moje włosy - P-przepraszam... Miałem przyjechać po ciebie po pięciu dniach i... - odkleiłam się od niego
- Ciiiii... - położyłam mu palec na ustach, tak jak ja miał łzy w oczach
- Kocham cię! - powiedział przybliżając się do mnie
- Ja ciebie też... - i złączył nasze usta w pocałunek pełen tęsknoty...