Ścieżką wspomnień [The path o...

By Olsaki

2.7K 299 383

Życie Cole'ego Knighta to jeden wielki znak zapytania, i to w dodatku dla niego samego. Chłopak z amnezją, n... More

Prolog ,,Dogoń mnie"
Rozdział 1. „Obłuda życia"
Rozdział 2. ,,Sancha"
Rozdział 3. ,,Irytacja"
Rozdział 4. ,,Zderzenie z rzeczywistością"
Rozdział 5. ,,Ceń dom ponad wszystko"
Rozdział 6. ,,Oko tygrysa"
Rozdział 7. ,,Fala złudzeń"
Rozdział 8. ,,Podwózka"
Rozdział 10. ,,Poddaję się"
Rozdział 11. ,,Co za różnica, który to Knight"
Rozdział 12. ,,Pan Darcy"
Rozdział 13. ,,Kłopoty"
Rozdział 14. ,,Znaleźć Emmę Saintclair"
Rozdział 15. ,,Braterstwo"
Rozdział 16. ,,Kobiety"
Rozdział 17. ,,Gest dobrej woli"
Rozdział 18. ,,Ukartowany dzień''
Rozdział 19. ,,Potrzebuję leków"
Rozdział 20. ,,Błotna wędrówka"
Rozdział 21. ,,To koniec"
Rozdział 22. ,,Wieczór wybaczenia"

Rozdział 9. ,,Środkowy palec "

101 13 23
By Olsaki

Czytasz, daj znać! ❤️

Wiem więcej, niż myślisz Knight — to właśnie wraz z tymi słowami, moje serce prawie się zatrzymało, wyobrażając sobie Sanche, jako wysłannika samego Boga. Kogoś, kto mógł być bardziej pomocny niż rodzina, kogoś, kto pomógłby mi wyjść na prostą, nawet jeżeli miałbym podpisać piekielny cyrograf.

Milion pytań zebrało mi się w głowie, licząc, że ta dziewczyna zna na nie wszystkie odpowiedzi. Totalnie nakręcony, chciałem wypytać, czy znała mnie wcześniej, bądź, czy wiedziała, coś więcej o moim wypadku, a może nawet o tej dziewczynie z krainy snów. Każda cząstka mnie liczyła na to, że będę mógł tego wszystkiego się dowiedzieć, choć jak się okazało, na marne.

    W chłodnym pomieszczeniu samochodu, dochodzącymi, jedynymi, słyszalnymi dźwiękami, były jej słowa, bo moje ugrzęzły na języku, nie potrafiąc skonstruować choćby jednej sylaby.

    Splotła ze sobą palce na kierownicy, po czym zwróciła się ku mnie, lekko podnosząc kącik swoich pełnych ust, wyrażających przeogromną pewność siebie. Dosłownie, jakby tym jednym tekstem, podładowała sobie baterię i była gotowa na kolejną rundę słownych potyczek.

— Levi mówił mi, że tak naprawdę boisz się jeździć samochodem — westchnęła i przestała mówić, jakby dalsza część wypowiedzi miała sprawić jej kłopot. Wydała z siebie jęk irytacji i kontynuowała. — Po prostu musiałam się odpłacić pięknym za nadobne, ale to było chyba zbyt porywcze z mojej strony, ja, przepraszam — wydukała. — Czasem mnie ponosi, szczególnie gdy zachowujesz się w ten chory sposób...

Nie patrzyłem na nią. Wolałem nie odrywać wzroku od ulicy, bojąc się, że jeszcze jeden nagły ruch głową w jej stronę, zaprowadzi nas do piachu.

Ta dziewczyna miała w sobie coś zajmującego, a każde spojrzenie w jej kierunku, kończyło się zapatrzeniem, w te jej znajome mi tęczówki, tak piękne i zgubne. Dlatego jedynie cicho mruknąłem pod nosem, zdając sobie sprawę, że nie miała na myśli tego, co ja. Aż zachciało mi się śmiać z mojej własnej, wybujałej wyobraźni. Przecież całkowicie niepodświadomie stworzyłem z Sanchy postać niczym, jak z jakiegoś kryminału Agathy Christie, którą czytała moja mama. Czasem naprawdę mnie ponosiło. Tejże o to cnotce po prostu przyszło na wyrzuty sumienia związane z moją amnezją.

— Nieważne. Nie obchodzi mnie to — parsknąłem z dezaprobatą, słysząc jej żałosne przeprosiny, które w tej sytuacji nawet nie były przecież potrzebne.

W końcu nie robiła tego dla mnie, a dla swojego chłoptasia, chcąc zachować w minimalnym stopniu pozór, jakichkolwiek, dobrych relacji. Wiedziałem, że była nieszczera. A szkoda, bo, cały czas dawałem jej szansę, by naprostować naszą znajomość.

Gdzieś na końcu swej podświadomości, jak idiota wierzyłem, że wpuszczenie kolejnej osoby do tej pierdolonej farsy nie będzie takie trudne i może w końcu udałoby mi się zrobić coś dla brata, któremu naprawdę zależało.

    Niestety, nie byłem w stanie. Nawet dla niego, a tym bardziej nie dla niej. Nie, gdy ona zachowywała się jak rasowa furiatka, którą wystarczyło nakręcić jak pozytywkę.

Nawet wtedy nerwowo uniosła rękę, przykładając ją do czoła, po czym zapewne w akcie irytacji spowodowanej moją kpiną w głosie, warknęła. Z nią ewidentnie było coś nie tak.

— Teraz cię to nie obchodzi?! Jaki ty jesteś niemożliwy! Jeszcze gorszy niż z tych wszystkich opowieści. Człowiek chce dobrze, stara się, a ty wszystko niszczysz. Awww! — wydała z siebie dziwny dźwięk.

    ,,Z tych wszystkich opowieści".

    Fakt, każdy, kto mnie znał, wiedział, jaki byłem, a że La Porte to naprawdę małe miasteczko, ludzie gadali, po moim wypadku w szczególności, w końcu była to niemała sensacja. Syn mecenasa Knighta, dawna gwiazdka szkolnej koszykówki, czarna owca rodziny... Młody mężczyzna, tracący pamięć.

    Gdybyśmy mieli swoją własną lokalną gazetę, zapewne byłbym na pierwszych, ich stronach, przez kilka dobrych tygodni. Myśląc jednak nieco bardziej przyziemnie, trzeba było założyć, że te opowieści — jak je ładnie określiła, wcale nie wyszły od osób mi obcych, a tych najbliższych.

— Dużo się o mnie nasłuchałaś od Leviego?

Czyżby mój własny brat naprawdę mógł przygotować ją z historii mojego życiorysu? Jeżeli tak, to powinienem czuć się zaszczycony. Już wyobrażałem sobie te liczne rozmowy na sofie, ostrzegające ją przed moim zachowaniem. Levi i Sancha — romantycznie wtuleni, przykryci kocykiem niedaleko kominka, a do tego wszystkiego prowadzący poważne rozmowy o MNIE.

— A dziwisz mu się? Przez ciebie cierpiał wielokrotnie, więc to naturalne, że chce mnie chronić, ostrzec i przygotować na twoje różne wybuchy niekontrolowanych emocji.

Tak, może i rzeczywiście Leviemu nie było przeze mnie łatwo, ale żeby od razu skazywać mnie na potępienie, robiąc ze mnie jakiegoś potwora? Przecież on też nie był bez winy. Rozumiałem jego pobudki, ale naprawdę mi zależało, by zmienić, choć trochę relację między nami, o czym on chyba sobie nie zdawał sprawy.

— Nie oceniaj ludzi po pozorach. Nie znasz mnie, nawet jeśli słyszałaś o mnie wiele — odezwałem się do niej po dłuższym czasie, nawet nie będąc pewnym, co chciałem tym uzyskać. Przecież jej zdanie właściwie mnie nie obchodziło, nie była pierwszą ani ostatnią wrogo do mnie nastawioną, a jednak jej słowa nieco raniły.

Biorąc sobie mój wywód do serca, cicho fuknęła pod nosem.

— A czy ktokolwiek cię zna? Przecież ty sam siebie nie znasz! Dlatego lepiej trzymaj się z dala od Leviego. Ma wiele na głowie i nie chcę, by musiał jeszcze zajmować się problemami brata — dziewczyna, choć emanowała do mnie już czystym żalem, w jakiś sposób opanowana, przechyliła głowę w kierunku okna, dając mi tym samym okazję na rozważenie tego, co miała do powiedzenia. — Daj mu po prostu spokój, o ile ci na nim zależy...

     Fala wściekłości spłynęła na mnie jak tsunami. Z moich oczu biły pioruny, ale co z tego, jeżeli nie w stronę panny uciążliwej, a w przednią szybę samochodu...

   Pamiętam, że w tamtym czasie nie podszedłem do tego racjonalnie. Zbyt często patrzyłem jedynie na siebie, nie uwzględniając punktów widzenia innych ani tym bardziej ich uczuć. To śmieszne, ale w gruncie rzeczy to właśnie ta dziewczyna otworzyła mi oczy. Szkoda, że zrozumiałem to tak późno.

    Starając się wtedy zachować, choć minimalny stopień swojej aktualnej, wrednej natury, rzuciłem pierwsze lepsze, co znalazło mi się na języku, dodając w swoim głosie kapkę kpiny, która, jak dało się zauważyć, działała na nią jak czerwona płachta na byka.

— Dam, kiedy sam mi o tym powie. Rada dla ciebie, na przyszłość, zanim będziesz chciała coś powiedzieć, wypadałoby pomyśleć. Wiem, że to dla ciebie niełatwe, bo twoje szare komórki, za bardzo nie kontaktują z rzeczywistości, ale może kiedyś się wprawisz.

— Wdech, kurwa wdech, Sancha dasz radę — zaczęła syczeć do siebie, mocniej ściskając kierownicę.

Momentalnie zaczęła się denerwować, co nie powiem było cholernie zabawne. Kiedy się wzburzała marszczyła czoło, a zaraz potem wyskakiwała jej pulsująca żyłka. Całkiem urocza żyłka.

— I co się tak pieklisz, przecież nawet cię nie obraziłem. Jeszcze...

— Nie?! To jest kpina! Oczywiście, że mnie obraziłeś! Jesteś taki bezczelny, że nie mam na to słów! Po prostu, mam cię dość, nie wytrzymam z tobą ani minuty dłużej! — krzyczała tak desperacko, że usta same powędrowały mi do góry.

— Ale przecież ja wcale nie prosiłem o twoje towarzystwo, sama chciałaś mnie odwieźć — założyłem ręce na pierś prowokując ją dalej.

    Nic nie odpowiedziała, choć wydawało mi się, że walczyła w tym temacie sama ze sobą.

Wiedziałem, jednak, że to jeszcze na pewno nie był koniec, wszakże to kobieta, a one nie lubią przegrywać. Zawsze muszą dodać jakiś swój grosz, nawet jeśli nic to nie zmieniało.

    Po minucie, tak jak zakładałem, pękła, i to z wdziękiem godnym księżniczki głoszącej światu swoje uznanie względem mnie.

— Dupek z ciebie.

Słysząc to jakże znajome mi słowo, od razu zacząłem się śmiać.

    — Słyszałem to milion razy kocico, dla mnie to komplement. Jeżeli chciałaś zabłyszczeć trzeba było się brokatem posypać.

    Cisza.

    Jej mina mówiła wszystko. Z całych sił się kontrolowała, by nie palnąć, czegoś czego mogłaby dziś żałować.

    — Cole, nic do mnie już nie mów, najlepiej w ogóle się nie ruszaj i nie oddychaj. Mam dość twojej obecności. Gdyby nie Levi już dawno wypchnęłabym cię z tego auta — warknęła siląc się, by nie wybuchnąć całkowicie.

    — Postaram się, chociaż, kiedy cię widzę, to mój środkowy palec ma erekcje — obróciłem się w jej stronę z kpiarskim uśmieszkiem, prezentując jej swój środkowy, prosty palec. Miałem nadzieję, że to podsumuje naszą jakże elokwentną wymianę zdań.

— Pieprz się Cole... — odparła już bezsilnie.

    — Nie dziś. Dziś musimy siedzieć grzecznie przy stole i udawać dla Leviego, że się lubimy.

    Skrzywiła się w moją stronę, nieco wsadzając nogę w gaz i obrzuciła mnie spojrzeniem pełnym nienawiści. Nic nie powiedziała, przełykając jedynie głośno ślinę. Mlasnęła i położyła ramię na drzwiczkach samochodu.

Dziś mogę nawet powiedzieć, że była mądrzejsza ode mnie, bo po prostu odpuściła.

Dalsza droga mijała nam już w zupełnej ciszy, pozwalając nie tylko na zwiększoną dozę skupienia, ale i myśli, wkradające się po cichu do głowy, niczym włamywacz chodzący na paluszkach. Byłem przekonany, że gdy dziewczyna zamknie swoją jadaczkę, będzie mi łatwiej zapomnieć o tym felernym wieczorze, który się zapowiadał.

Obłuda za obłudą. Jak się okazało, rozmowa z nią chyba była dla mnie nawet korzystniejsza. Przynajmniej zajmowała mnie na tyle, by nie dać strachowi zawładnąć sobą podczas jazdy samochodem. Choć został nam już tylko kawałek drogi, coraz ciężej było mi patrzeć na jadące z naprzeciwka samochody, rażące mnie swoimi długimi światłami.

Wraz z zajechaniem w boczną dróżkę prowadzącą do naszego domu, ulżyło mi. Wjechaliśmy na podjazd, a kiedy silnik zgasł, czułem się, jakbym na nowo zaczął żyć.

— Nareszcie! Już myślałam, że nie dojedziecie — matka, gdy tylko zauważyła światła samochodu, wyleciała na podwórko jak z procy, trzymając w ręce czarną parasolkę. Podbiegła do nas, wchodząc na podjazd do garażu, a gdy dostrzegła, zerkając na okno, że nie jestem Levim, oczy zrobiły się jej tak duże, jak orbity. — Cole, a Levi gdzie?!

— Zapytaj ojca — powiedziałem zgryźliwie, wysiadając z auta. Niekontrolowanie trzasnąłem drzwiami i nabrałem do ust powietrza, przecierając swój mokry kark.

Może i dla kogoś, kto nigdy nie miał wypadku samochodowego, dwudziestominutowa przejażdżka to żaden wyczyn. Dla mnie był to powód, by sobie gratulować, bo bądź co bądź, ale udało się nam dojechać bez większych problemów, a patrząc na samochód Sanchy, mogliśmy ich mieć co niemiara. Zderzak to jej prawie już odlatywał do nieba. Skąd ona wzięła taką furę?

Mama, słysząc mój zgryźliwy komentarz od razu, spojrzała z zawodem w moją stronę. Szybko wyciągając wnioski, złapała wychodzącą z samochodu Sanche, za ramię, by osłonić ją przed deszczem.

— Dziękuję — odparła, wchodząc pod parasol.

— Proszę. Sancho kochanie, mam nadzieję, że Cole był dla ciebie miły i cię do siebie nie zraził — spojrzała na mnie spode łba.

— Oczywiście, że nie zraził. Cole wykazał się w moim towarzystwie nieprawdopodobnym poczuciem humoru — posłała ciepły uśmiech mojej mamie, zapewniając mnie, że niezła z niej kłamczucha.

    Choć interesowało mnie, czemu nie powiedziała prawdy, udałem, że tego nie słyszałem, kierując się w stronę drzwi wejściowych. Kobiety zaś cicho ze sobą, szepcząc, szły tuż za mną.

— To ciekawe. Nigdy nie widziałam Cole'ego żartującego, no chyba, że z innych — mama spojrzała się na mnie, mrużąc oczy, a ja jedynie, sztywno wzruszyłem ramionami, odpuszczając sobie tłumaczeń. — W takim razie co się stało, że zamiast Leviego przyjechał z tobą jego klon? — zaśmiała się pod nosem, a ja na jej głupi tekst przetarłem sobie nasadę nosa.

    Mamo, czemu?

Nienawidziłem, gdy mówiła w ten sposób. Nigdy nie byłem i nigdy nie byłbym taki, jak brat ani z charakteru, ani z wyglądu. Choć byliśmy bliźniakami, to całkowicie się różniliśmy. No prawie. W każdym razie na pewno na tyle, że dało się nas odróżnić. Levi był troszeczkę niższy, miał nieco krótsze włosy, przystrzyżone po bokach, a przede wszystkim był ode mnie masywniejszy.

Dochodząc do naszych jakże całkiem okazałych, ciemnych, drewnianych drzwi wejściowych, wytarliśmy swoje buty o wycieraczkę, a następnie weszliśmy do przedsionka, który równie, jak reszta naszej smutnej willi, prezentował przepych i fasadę bogactwa, marmurowych podłóg i rustykalnych mebli.

— Z tego, co mi wiadomo Levi i Rick zajmują się jakimś pozwem, wrócą razem — odparła Sancha, tracąc swój dotychczasowy entuzjazm, jakim pałała zaraz po ujrzeniu mojej mamy — Marty. Markotnie zaczęła zdejmować czarną, przemoczoną wiatrówkę, prezentując pod spodem, dopasowaną małą czarną.

    Klasyka — pomyślałem, rzucając kątem oka na jej przylegającą idealnie do ciała sukienkę.

Mama, dostrzegając jej smutek, złapała się za swoje ramię, przy okazji gniotąc swój szmaragdowy sweter. Odebrała od niej kurtkę i odwiesiła ją, idąc do garderoby.

     Ja tymczasem kucnąłem, by przywitać się z szóstym członkiem rodziny — Basterem, który, jak tylko mnie zauważył, zaczął skakać i szczekać z nieumiarkowanego szczęścia. Uwielbiałem tego starego oszołoma.

— Przykro mi, Richard zawsze stawiał pracę nad dobrem rodzinnym. Nawet wtedy, kiedy mieliśmy ustalone plany. Taki już jest, a Levi chyba się do niego wrodził — powiedziała wracając.

   Kochałem mamę z całego serca. To osoba, która, w odróżnienia od taty, zawsze stawiała swoje dzieci na piedestale, rozpuszczając je do nieprzyzwoitości. Spędzała z nami, jak najwięcej czasu, bawiąc się, rozmawiając, tudzież, pomagając w ciężkich chwilach, tak jak na matkę przystało. Znała nas, jak nikt inny i dlatego nigdy nie uwierzyłbym w szczerość jej słów. Dobrze było wiadomo, że Levi został w tej pierdolonej pracy tylko i wyłącznie przez ojca. Cieszył się na tę kolację od dobrego tygodnia, męcząc mnie na każdym kroku. Gdzie się nie pojawił wspominał, że muszę na niej być i w końcu poznać lepiej jego dziewczynę. Skoro wiedziałem to ja, wiedziała i ona.

Po chwili, dostrzegając moją skwaszoną minę, chcąc mnie udobruchać, dodała.

— Zrobiłam twoją ulubioną zapiekankę Cole, mam nadzieję, że nie odejdziesz wcześnie od stołu — starsza kobieta posłała mi uśmiech, a ja, będąc jej wdzięczny za starania, szybko go odwzajemniłem, dziękując.

   W tym samym czasie Sancha dziwnie się na mnie spojrzała, jak gdyby był to co najmniej obraz wyimaginowany przez jej wyobraźnię. Ciekawe, czy naprawdę, aż tak źle o mnie myślała w każdej kategorii. Nie zaprzeczałem, że potrafiłem być wredny, ale rodzice uczyli mnie, na czym oparta była kultura.

Czując jej niekomfortowy wzrok na sobie, przestałem głaskać psa i ruszyłem w głąb domu, starając się ją po prostu już olać. Przed nami był jeszcze cały wieczór, a na samą myśl, że będę po tym wszystkim udawać, przed Levim, jak to wspaniałą ma dziewczynę, myślałem, że puszczę pawia. Ale on przecież na to tak liczył... Bardzo mu zależało, żebym wraz z Violet, wpierał go w wyborze partnerki, sugerując rodzicom, a właściwie ojcu, że Sancha zasługuje, by wejść do naszej rodziny.

— Pójdę się lepiej przebrać, jestem cały mokry — odparłem, wkładając do kieszeni jeansów ręce.

    — Sancho, ty też jesteś cała mokra, Violet na pewno pożyczy ci jakąś sukienkę.

    — Nie trzeba, osuszę się u Leviego w pokoju.

   Odwróciłem się na pięcie i nie czekając na żadną odpowiedź ze strony pań, udałem się do swojej łazienki, w celu wzięcia prysznica. Nie ukrywałem, że nawet, kiedy byłem poniekąd dorosły, marnowałem wodę niczym dziesięciolatek. Wraz z uczuciem zimnych strug wody spływających po mojej skórze mój umysł uspokajał się z wrażeń, jakich doświadczyłem po całym dniu. Oddawałem się w stan odprężenia, pozbywając się krzyczących skowytów w mojej głowie, które nieustannie mnie nawiedzały, odkąd wyszedłem za szpitala. Były niczym towarzysząca mi nowa paczka przyjaciół.

Po godzinnym odświeżeniu, wróciłem do swojego pokoju, zakładając świeże ubrania. Zwykły biały T-shirt, czarne spodenki i duża szara bluza, czyli typowy outfit nienadający się na uroczystą, napompowaną kolację rodzinną. Jakże ja uwielbiałem być w centrum uwagi. Przecież to był idealny pomysł, by zrobić nieco zamieszania. Nie tracąc więcej czasu, popsikałem się jeszcze perfumami i zszedłem na parter, by dołączyć do towarzystwa, które jak mniemałem, było już w komplecie.

    Będąc już na dole, o dziwo nie słyszałem żadnego dochodzącego głosu, mocno się dziwiąc. Zero śmiechu, zero rozmów.

Rodzice nigdy wcześniej nie narzekali na brak funduszy. Kancelaria ojca, przyniosła rodzicom naprawdę dużo zysków. Właśnie w ów sposób mogli pozwolić sobie na wybudowanie tego jakże dużego domu, który, choć zamieszkany przez pięcioosobową rodzinę i psa, zawsze świecił pustkami. Dwa salony, biblioteka, gabinety, sześć sypialni, osiem łazienek, kuchnia i jadalnia wielkości sali gimnastycznej. Ciężko było w tym budynku, kogokolwiek odnaleźć, przez co nie raz czułem się, jakbym mieszkał tu zupełnie sam.

Zaszedłem do jadalni, będąc przekonanym, że zapewnie już wszyscy zajadają kolację przy stole i po prostu jedzą w ciszy. Jednak i w tym temacie się pomyliłem. Tak równie, jak szybko się tam znalazłem, równie szybko stamtąd wyszedłem. Dopiero wraz z dotarciem do naszej biblioteki, usłyszałem głosy, a właściwie szepty, wzbudzające we mnie poczucie ciekawości. Nie chcąc wtrącać się w rozmowę, przystanąłem, chowając się za lekko otworzonymi drzwiami.

— Ładne zdjęcie, chyba go wcześniej nie widziałam — wspomniała dziewczyna, pokazując palcem na wiszący obrazek.

Sancha wraz z mamą stały przy zapalonym kominku, w którym tańczył wesoło kolorowy elektryczny płomień, wpatrując się w zdjęcie w białej ramce, którego chyba nigdy nie lubiłem. Wyszedłem na nim, jak chudy szczyl, prezentując krzywe zęby.

Kobiety trzymały w dłoniach kieliszki czerwonego wina i dumały. Prezentowały się obie równie dumnie, choć wiek, jak i sposób ubioru znacznie je od siebie różnił. Mimo wszystko zarówno od mojej matki — ubranej w długą spódnicę i szmaragdowy welurowy sweter, jak i Sanchy — która założyła, obcisłą, czarną sukienkę do kolan, biła naturalna elegancja i wyniosłość.

— To z wakacji w Barcelonie. Dopiero niedawno Richard pozwolił mi je znów powiesić — mama uśmiechnęła się na myśl o dobrych wspomnieniach, nieco tym samym się wzruszając.

— Znów? Dlaczego? Przecież jest cudowne, wyglądacie tutaj, jak idealna, szczęśliwa rodzina. Nawet Cole wygląda na szczerze zadowolonego. Właściwie wygląda całkiem uroczo — zdziwiła się mocniej przypatrując.

Marta westchnęła pociągłe, przymykając oczy.

    — Ach. Widzisz kochanie, w rodzinie nie zawsze układa się dobrze. Zapewne wiesz, że u nas wiele się wydarzyło, Levi coś ci na pewno wspominał — dodała smutno. — Każdy inaczej to odreagowywał, a Richard po tym wszystkim stwierdził, że nie ma już syna. Zakazał nam o nim wspominać, a nakazał zapomnieć — z oczu mojej mamy zaczęły lecieć łzy.

Sancha delikatnie objęła ją ramieniem, przyciskając do swej piersi. Mama natomiast mechanicznie, złapała ją za ramiona i spojrzała prosto w oczy.

— Przepraszam, nie powinnam ci o tym mówić. Wiesz, że to będzie cię dużo kosztować.

   Przerażona Sancha westchnęła głęboko, zamykając powieki.

— Spokojnie, wiedziałam, na co się pisałam.

Nie wierzyłem własnym uszom, które teraz paliły mnie niemiłosiernie od natężenia głosu, jedynej osoby, której w pełni starałem się na nowo zaufać. Moja własna matka, ta, która zazwyczaj stała po mojej stronie, dziś odwróciła się ode mnie, zatajając przede mną prawdę.

    O czym one do cholery mówiły?! Czemu ojciec kazał o mnie zapomnieć?!

    Kolejne pytania pozostające bez odpowiedzi zaczęły błądzić mi po głowie, doprowadzając do świstu tak dźwięcznego, że myślałem, że ogłuchnę. W moim sercu kłębiły się mieszane uczucia, z którymi nie wiedziałem, jak sobie poradzić. No bo co to wszystko miało znaczyć? Przełknąłem ślinę i już na poważnie zaczęłam rozważać zrobienie niemałego przedstawienia, gdy nagle usłyszałem szept za swoimi plecami.

— Podsłuchujesz?

    Cały zdrętwiałem, słysząc za sobą ten melodyjny, piskliwy głos. Odwróciłem się natychmiast, a moje otwarte szeroko oczy spoczęły na twarzy Violet. Jej usta wykrzywiały się w kpiarskim uśmieszku, promieniejąc zadowoleniem. Przyłapała mnie.

Spanikowany, wyminąłem ją bez słowa i odmaszerowałem do wyjścia zaciskając dłonie w pięści. Potrzebowałem tlenu, starając się opanować kotłujące się serce, które sugerowało mi, jasno i wyraźnie, że byłem intruzem we własnym domu.

****

✉️ od: Olsaki

Będzie mi bardzo miło jak skomentujesz, wyrazisz swoją opinię i dasz gwiazdkę!

   Buziaki :*

Continue Reading

You'll Also Like

100K 5K 13
2 część dylogii „Lost" ~16.10.2023~
89.3K 2.8K 33
Przez całe życie żyłaś jak zupełnie normalna dziewczyna... Wiedziałaś, że ojciec zajmuje się szemranymi interesami, a twój brat - Bruno ma pójść w je...
10.8K 2.2K 7
Hazel Woods, zawodowa ghostwriterka, pisze to, czego celebryci nie potrafią napisać sami. Jest świetna w swoim fachu - ma znakomity warsztat, zapewni...
157K 3.9K 24
Valencia Briven po kłótni ze swoją najlepszą przyjaciółką, postanawia pójść do baru by zapomnieć o tym co się wydarzyło. Tam spotyka przystojnego chł...