Rozdział 10. ,,Poddaję się"

102 12 29
                                    

Czytasz, daj mi znać! ❤️

Czysty mrok, zła aura spowita za człowiekiem, który niedawno otarł się o śmierć, emanowała na odcinku kilku kilometrów, ostrzegając tym samym przechodniów, by trzymali się ode mnie z dala. Złe, czarne jak noc tęczówki opanowała gorycz, a stłumione, jak dotąd wszelkiego rodzaju emocje, zamieniły się we wściekłość, odbierającą zdrowy rozsądek.

Porywisty, chłodny wiatr, wiał wprost na moją twarz, a mimo to nie przynosił w żadnym stopniu potrzebnego mi ukojenia, do stłumienia mojej gorączki. Czułem się oszukany, ale co gorsze, zraniony.

Chociaż, jakiś czas temu zaczęło mi zależeć na pewnym zburzeniu ceglanej ściany między mną, a rodziną, poczucie straconego zaufania, zepchnęło wszystko, co dobre do nicości mojego umysłu. Chyba głównie dlatego przez całą drogę miałem ochotę coś rozwalić, dając upust targającym mnie emocjom. Naprawdę starałem się to zwalczyć, ale żadna trafna odskocznia od zmąconych myśli, schodzących na jeden kierunek, nie była mnie w stanie powstrzymać, przed nadmiernym kopaniem przewróconego już śmietnika. Biorąc pod uwagę moje słabe nerwy, był to nieunikniony element mojego gniewu i konwencjonalny ratunek.

Dałem się omamić, jak małe dziecko, a jak wiadomo, nikt nie lubi być poniewieranym. Potrzebowałem tlenu, spokoju, stabilizacji, a wszystko do czego dążyłem przez te ostatnie tygodnie traciło jakiekolwiek znaczenie, sugerując mi, że byłem zbyt naiwny. Goniłem, jak pies za kłamstwem oszukując tym samym siebie. A po co? Bo jak idiota myślałem, że między mną, a nimi stosunki mogły być nieco bardziej ciepłe, że nareszcie możemy być rodziną...

Myliłem się.

    Niestety ku zgorszeniu i do nich i do siebie, dalsza walka traciła swój sens.

   Poddawałem się.

To tak bolało.

Pospiesznie zacząłem biec w stronę plaży z wypalającymi myślami, które właściwie z każdą chwilą traciły na znaczeniu. Dzisiejszy dzień choć bezapelacyjnie należał do jednych z gorszych, zadecydował o moich wątpliwościach również i w temacie propozycji Ojore. W mojej głowie nie było już odwrotu, choć po prawdzie zdawałem sobie sprawę z własnej nadmiernej głupoty. Wdepnięcie w to gówno, o którym myślałem od wczoraj, było zwieńczeniem pewnej świadomości, że chyba jednak, aż tak bardzo się nie zmieniłem.

    Zły, a przede wszystkim mściwy, wyciągnęłam telefon z kieszeni kurtki pisząc zwięzłego, acz konkretnego SMS-a do chłopaka, którego po wysłaniu, od razu zacząłem żałować. Było to jednak na tamtą chwilę nie tak ważne.

Dochodząc do plaży poczułem morską bryzę, pomieszaną z jodem. W końcu przestało też padać. Przystanąłem na chwilę, starając się wsłuchać w szum fal. Liczyłem, że przyniesie mi to wyczekiwany stan spokoju. Niestety na marne. Serce galopowało własnym rytmem, nie słuchając moich próśb.

    Straciwszy nad sobą kontrolę, a właściwie nad swoim życiem, rozzłoszczony, przepełniony żalem goryczy, zacząłem krzyczeć do siebie wniebogłosy, wyrywając sobie włosy z głowy. Zapewne gdyby ktoś mnie wtedy zobaczył stwierdziłby, że jestem wariatem i w sumie całkiem słusznie, bo wpadłem w przeogromny szał, winiąc ich, siebie, a przede wszystkim cały świat, za otaczający mnie stan rzeczy. Czarna dziura bez dna, w końcu mnie dopadła, porywając do swojej czeluści.

Błądziłem spojrzeniem kręcąc się w kółko, spoglądając to na piasek, niebo oraz ocean, który tego dnia był wyjątkowo burzliwy za sprawą kiepskiej pogody. Skuliłem się przyciskając do uszu ręce, chcąc wyciszyć pchające mnie głosy, mówiące mi, że przecież właściwie zasługiwałem na wszystko, co mnie spotkało.

Ścieżką wspomnień [The path of memories]Where stories live. Discover now