Rozdział 21. ,,To koniec"

51 7 18
                                    

Czytasz, daj mi znać ❤️

10.09.2015

,,To jedno zawistne spojrzenie wystarczyło, by zmienić nasze szczęście w smutek.

    Nie jesteś, taki jak ja. Jesteś lepszy.

    Teraz już wiem, że choć bardzo chciałbyś zapomnieć, nigdy tego nie zrobisz.
Mimo wszystko zawsze będziesz go kochał i jednocześnie nienawidził.

Braterstwo to coś więcej niż tylko kwestia pochodzenia, to więź, której nie utracicie."

[...]

   Nie byłem w stanie zachować się, jakkolwiek trzeźwo. Patrzyłem się na jej twarz, choć w żadnym razie nie, po to by się jej przypatrywać. W tamtym momencie Sancha, stała się jedynie martwym punktem mojego bólu, który rozdzierał mnie kawałek po kawałku.

Wystrzelone we mnie kule armatnie nie miały litości, niszcząc cały mój na nowo budujący się świat, który jeszcze chwilę temu sprawnie ruszał się za pomocą kosmicznej siły. Moje roztrzaskane serce już wiedziało, że nikt nie będzie w stanie go poskładać. Rany były zbyt głębokie. Ciemność przysłoniła dosadnie promyki wschodzącego słońca, pozwalając mroku zająć każdy cal mojego umysłu, tym samym, rodząc we mnie boleść złamanej duszy.

     Przymknąłem powieki niemal od razu, nie chcąc widzieć tych przeklętych, zielono-piwnych oczu. Swym prawdziwym smutkiem, odbierały mi wszelką nadzieję, a jej potrzebowałem, jak tlenu. Trwałem w tej jednej, pierdolonej sekundzie, starając się zagłuszyć echo panoszących mi się po głowie słów, które odbijały się, jak po jakieś cierniowej trampolinie.

    Ona nie żyje...
Nie żyje...

— Cole, musimy porozmawiać.

    Czarnowłosa zaczęła coś mówić, ale jej odcięty od rzeczywistości głos, już do mnie nie dochodził. Stłumione słowa dziewczyny, nie miały już żadnego sensu. Ból w klatce piersiowej dźgał mnie niemiłosiernie mocno, doprowadzając do niekontrolowanego spazmu. Czułem się, jakbym, co najmniej dostał nożem, który cały czas trzymany był przez oprawcę.

    Tracąc oddech, zacząłem szukać tlenu poprzez usta, jednak gdy tylko je otwierałem, wychodził z nich bezwiedny krzyk rozpaczy. Wpadałem w histerię, tracąc wszelką zdolność do czynności życiowych. Panicznie zacząłem kulić się w swoich ramionach, trzymając się za włosy. Z każdym łapczywym łapaniem haustów powietrza, wydawało mi się, że zaraz nastanie mój koniec.

Gdy poczułem jej nagły uścisk, moje oczy otworzyły się automatycznie, a ja sam porażony intensywnością ciepła bijącego z jej ciała, starałem się wrócić na ziemię, patrząc rozszerzonymi oczami na białą ścianę. Niestety jej niepewny chwyt był mocno odczuwalny, co nie było spowodowane jedynie jej brudną sylwetką.

Sancha nie była przekonana, czy krok, jaki wykonała w moją stronę był właściwy. Nie była kimś, kto czuł się na tyle silnie, by wyciągnąć mnie z oceanu rozpaczy, powodując jeszcze większe wzburzenie w moim roztrzęsionym ciele. Razem ze mną mogła się tylko utopić, a ja nie wiedziałem, czy chciałem ją pociągnąć na samo dno razem ze mną.

— Posłuchaj mnie...

   — Kurwa! — spanikowany, wyrwałem się z jej uścisku, wbijając swoje zranione oczy wprost na jej pełne żalu, które dodatkowo doprowadzały mnie do wściekłości. Litowała się nade mną, a sama była współwinna mojemu cierpieniu. Niepodważalnie! To wszystko było chore! Czy jej zachowanie miało sens?! — Wszyscy wiedzieli... Rodzice, Levi i TY. Okłamaliście mnie...

Ścieżką wspomnień [The path of memories]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz