Merthur w świecie alternatywn...

נכתב על ידי oOnuce3

20.3K 1.3K 178

Opowiadanie przedstawia życie Arthura i Merlina w świecie alternatywnym, gdzie Mordred zginął, a przeznaczeni... עוד

Rozdział I.
Rozdział III.
Rozdział IV.
Rozdział V.
Rozdział VI.
Rozdział VII.
Rozdział VIII.
Rozdział IX.
Rozdział X.
Rozdział XI.
Rozdział XII.
Rozdział XIII
Od autora
Bonusowy rozdział 1

Rozdział II.

2.1K 153 9
נכתב על ידי oOnuce3

        - Młody czarodzieju - zaczął powoli stary medyk - szukałem cię wczoraj, gdzie byłeś?
- Poszedłem z Arthurem po prezent dla króla Uthera - odparł bez namysłu.
Gajusz jakby badał jego prawdomówność tą słynną przenikliwością w oczach, jedna brew zawsze szła ku górze zostawiając drugą w tyle. Melin przewrócił oczami i westchnął ciężko.
- Uparł się żeby ruszyć na polowanie, nie martw się powstrzymałem go, Anextiomarus przeżyła.
- Ła? - zdziwił się Gajusz.
- To druid, do tego jest kobietą. - Chwila zawahania, ale w końcu dodał - Mam wrażenie, że Arthur był wczoraj dziwny... Powiedział, że nie mógł jej zabić, że nie wie, czy wciąż wierzyć w to czego zawsze uczył go Uther o czarodziejach.
- Doprawdy? - odparł zaskoczony.
- Chciałbym mu powiedzieć...
- Nie. Co jeśli się już rozmyślił?
- Na pewno nie! - wykrzyczał. - Znam go. Gdyby nie był pewien co mówi, to by nic nie mówił.
Gajusz tylko wzruszył bezradnie ramionami, nie dało się przemówić Merlinowi do rozsądku. Ale może tak ma być, pomyślał. Chłopak opowiadał co zawsze powtarzał smok, jak był jeszcze uwięziony pod Camelotem. "Arthur będzie królem, który zjednoczy ziemie Albionu. A wy jesteście stronami monety. Jedna nie może istnieć bez drugiej". Prawdopodobnie chodziło o wyznanie sekretu przyszłemu władcy, by ten potrafił pokochać magię i pogodzić magiczne istoty ze zwykłymi ludźmi.
Merlin nie wiedział, czy wierzy, że po wyjawieniu Arthurowi prawdy rzeczywiście nadal będą przyjaciółmi. A po wyjawieniu mu czegoś jeszcze, co zawsze ukrywał przed wszystkimi, podobnie jak swój dar, to już w ogóle nie był niczego pewien.

        Z dziedzińca ujrzał dobrze znane białe mury i łuki biegnące przez całą długość budynku. Był wspaniały, wciąż tak uważał. W pobliżu Ealdor, wioski w której się wychował, nie było żadnych zamków, jedynie dom barona i to nim zawsze się zachwycał. Teraz mieszkał w obrębie tego ogromnego zamku, zastanawiał się, jak ludzie wznoszą coś tak kolosalnego bez użycia magii.
        Pod komnatą Arthura odetchnął ciężko i wszedł. Książę wciąż spał. Zamknął cicho drzwi, ale blondyn zaczął się wybudzać. Czarodziej odsunął zasłony.
- Śniadanie! - zakrzyknął, tym znienawidzonym przez Arthura tonem. Książę uważał, że mógłby wołać w ten sposób "góra złota dla każdego!", a i tak wszyscy by się poirytowali. Choć złoto i tak by pewnie wzięli. Arthur uśmiechnął się szeroko odwrócony plecami do niego.
- Moja wanna... Zapomniałem wczoraj rozkazać ją opróżnić - wyjęczał.
Chłopak skrzywił się lekko i podszedł do niej. Zauważył, że woda jest delikatnie zaróżowiona.
- Arthurze?
- Noo? - wymamrotał z policzkiem w poduszce.
- Znalazłem krew, nie zraniłeś się wczoraj?
- Co? Nie, daj mi jeszcze pospać...
- Pozwól mi lepiej cię obejrzeć, Gajusz na pewno da jakąś maść na gojenie.
Książę odkrył bezceremonialnie kołdrę ukazując nagi tors, wciąż próbował spać. Merlin zbliżył się do niego, na wewnętrznej stronie uda spostrzegł dosyć paskudne rozcięcie. Rana była rozogniona, choć na szczęście czysta.
- Zaraz wrócę.
Przyniósł maść od medyka, pachniała żywicą.
- Usiądź na krześle, z pościeli w życiu tego nie spiorę - rozkazał chłopak.
Arthur jęcząc przygramolił się w stronę wskazanego mebla. Rozsiadł się iście po królewsku przecierając oczy. Merlin uklęknął nabierając maści, przyłożył palce do wnętrza uda księcia, poczuł chwilowe napięcie mięśni. Substancja była zimna.
Arthur odchylił na moment głowę na oparciu i mimowolnie jęknął, co nie uszło uwadze czarodzieja. Blondyn też wyraźnie zaskoczony wstał z krzesła jak oparzony w poszukiwaniu koszuli. Merlin z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze niedawno była noga księcia. Reakcja blondyna go bardzo speszyła, pierwszy raz zrobił coś takiego i było to strasznie dziwne. Tak bez słowa. Zerknął w stronę Arthura, który przeciskał koszulę przez głowę.
- Gajusz mówił, że smarowidło bardzo plami ubrania, lepiej posiedź chwilę bez spodni.
Chłopak zabrał wiadro i wziął się za wylewanie wody z wanny przez okno na trawę. Książę leżał na łóżku rozkraczony podpierając się łokciami na poduszce.
- Już? - spytał.
- Tak... - Zmęczony wielokrotnie zadawanym pytaniem, chłopak przyniósł czystą szmatkę z zamiarem wytarcia maści.
- Ja to zrobię. - powiedział książę, wyrywając ją z ręki zaskoczonego czarodzieja.
- W porządku... To ja wracam do mycia wanny...
        Tamten dzień był spokojny. Bez żadnych zamachowców, niezwykłych wypadków, czy stworów z lasu. Merlin delektował się wolnym popołudniem.

        Książę błąkał się po korytarzach. Zastanawiało go, czy wciąż może ufać Merlinowi. Rana po wczorajszej wyprawie wciąż dokuczała. Wydedukował, że pewnie jeden z oplatających jego nogę korzeni musiał przedrzeć spodnie i zranić mu nogę. Jadąc na koniu ledwo zwracał na nią uwagę, tak bardzo był w szoku. Cały dzień unikał ojca. Niestety wieczorem i tak będzie musiał być na bankiecie.
        Kiedy przyszła pora na świętowanie urodzin władcy, wielka sala przepełniona była gośćmi. Kolorowe stroje mieniły się w oczach. Umalowane, wystrojone panie i dostojni panowie w uroczystych szatach. Arthur ubrał czarny, ćwiekowany kubrak, poszerzane w udach spodnie i prostą, książęcą koronę. Wszyscy wyczekiwali króla.
Książę wypatrzył w tłumie Merlina.
- Merlinie - zagadał podchodząc do niego - nie miałeś być w domu?
- Jakoś nie mogłem usiedzieć, to w końcu urodziny króla. Jak mógłbym przegapić tyle wspaniałości? - odrzekł uśmiechając się od ucha do ucha.
Chłopak włożył na siebie ceremonialne szaty sługi, tym razem nie dając się nabrać Arthurowi, że trzeba nosić do nich głupi kapelusz z wielkim piórem. Rzadko rozstawał się ze swoją chustą, którą nosił na szyi. To właśnie była ta rzadka chwila. Tak wyglądał zupełnie inaczej, długa szczupła i gładka skóra szyi nie miała nawet cienia zarostu.
- Przyznaj się, chodzi ci o jedzenie, które już czeka na ciebie w królewskiej kuchni żebyś je zwędził.
- To też - zaśmiał się - ale lubię też patrzeć na ten przepych, wszystkiego tu w nadmiarze. Mało kto może zobaczyć urodziny króla od środka. - Zapatrzył się na oczekujących gości, a Arthur na niego.
- Przybył król! - rozbrzmiewały podekscytowane szepty.
Do sali wszedł Uther, dumnie i groźnie. Jego peleryna dostojnie muskała posadzkę. Książę odwrócił się do niego. Wręczono prezenty.
Król zachwycony pięknym amuletem, jaki otrzymał w darze od syna, z  miejsca włożył go przez głowę i często popatrywał w duży rubin osadzony w dzwonie z brązu.
- Ani słowa nikomu skąd go wzięliśmy, jasne? - wysyczał Arthur do ucha czarodziejowi.
- To oczywiste, choć faktycznie z początku uznałem, że to wspaniały pomysł wyznać Utherowi, iż dar od syna tak naprawdę dała mu jakaś druidka, której raczył nie zabijać. - Popatrzył na niego spode łba krzywiąc się. - Ach naprawdę... Myślisz, że jestem taki głupi?
- Nie, nie myślę, że jesteś głupi. - Merlin uniósł brwi zdumiony - Po prostu chodziło mi o to, że głupio by było to rozpowiadać komukolwiek.
- Chodźmy do Morgany - powiedział Arthur dobrze tuszując przed Merlinem swoje zawstydzenie.
Kobieta rozmawiała z Ginewrą i Lohengrinem. Odchodził on właśnie od nich pozostawiwszy Morganę zarumienioną, a Gwen chichoczącą. Blondyn z brunetem wymienili się zdziwionymi spojrzeniami.
- Czy ty przypadkiem - zagadał Arthur - nie wzięłaś zbyt poważnie oprowadzania naszego gościa?
- Nie bądź uszczypliwy, on jest uroczy - przygładziła włosy - I naprawdę dojrzały, jak na swój wiek.
Arthur parsknął szczerze rozbawiony.
- Och dobrze wybacz mi - udał skruchę i zaraz potem dodał - Ale faktycznie, wyglądało na to, że już kiełkował mu koper pod nosem. - Oboje z Merlinem się zaśmiali, Merlin dyskretnie, a Arthur już nieco mniej. Morgana zachłysnęła się powietrzem.
- Moim zdaniem jest gładki i bardzo przystojny. Jego wiek mu służy, w przeciwieństwie do ciebie, te rozszerzone pory... - odparła kręcąc głową z udawanym smutkiem w głosie. - Do tego z wiekiem przychodzi coraz więcej dziwactw, na szczęście tylko tym co mają pustkę w głowie. Co się tyczy ciebie. Zobaczymy czym się wykażesz skoro uroda kiedyś przeminie.
Arthur uśmiechnął się samymi ustami chowając dolną wargę pod górną.
- Chodźmy Merlinie, bo jeszcze nam wciśnie jakąś maść na pryszcze, która swoją drogą i tak u niej nie skutkuje.
Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem.
- Zabawne - odpowiedziała lodowatym tonem uśmiechając się krzywo.
- Taka ładna buzia - powiedział do Merlina już na osobności - a taka pyskata. Chodź, wypijemy coś za tamtą kolumną.

        Wirowało mu w głowie, położył się czując jak alkohol powoduje senność. Tak jakby leniwie dryfował na wodzie. Trunek sprawił, że nie przeszkadzały mu odstające deski pod cienkim materacem. Czuł błogość. Często przypomniał mu się dzień, gdy do Camelotu przybył mały druid. Zastanawiało go teraz i po raz kolejny, czy dobrze uczynił pozwalając Arthurowi myśleć, że sam został schwytany przez straże, podczas gdy książę czekał na pomoc czarodzieja przy zakratowanym wylocie z tuneli w zamku. Merlin nie przybył specjalnie. Leżał wtedy na łóżku bijąc się z własnymi myślami i wciąż krążyły mu po głowie słowa smoka... "Druid musi zginąć, inaczej twoje przeznaczenie się nie wypełni, a Arthur zginie". W końcu zawierzył mu, bo zawsze wszystkie jego słowa się spełniały. Nienawidził swojej decyzji prawie tak samo, jak myśli o śmierci Arthura. Nie mógł pozwolić żeby zginął na rzecz jakiegoś dziwnego chłopca. Wmawiał sobie, że źle mu patrzyło z tych lodowato-błękitnych oczu.
Po wszystkim złapali Arthura i druida, Arthura ukarano, a druida spalono nazajutrz . Merlin nie mógł znieść wrzasków chłopca w swojej głowie, nie potrafił przyjść na egzekucję, ale chłopak dopilnował żeby nie mógł zamknąć się w czterech ścianach z poczuciem winy. Wciąż wrzeszczał, pytał... Czemu nie pomogłeś? Czemu odtrącasz swojego, to mogłeś być ty sam!
Chłopak przewrócił się na bok i z tą myślą zapadł w niespokojny sen.

        - Gorzkie łzy, słodkie zwycięstwo - powiedział Balinor do Merlina. Zmarły już ojciec przytulił głowę syna do swej piersi. - Tak musiało być, Arthur zginąłby przez Mordreda. Zapobiegłeś również większej katastrofie, uwierz mi jeśli nie wierzysz smokowi. A może po prostu go o to zapytaj? Teraz nie może ci odmówić.
- No tak, jestem władcą smoków... - wymruczał na głos. Wstał gwałtownie wybudzony gadaniem przez sen. 
        Zjadł szybko śniadanie i popędził do Arthura odbębnić swoje, a następnie udał się na oddaloną od Camelotu polanę, i przyzwał smoka. Tumany kurzu wzbiły się w powietrze, czarodziej usłyszał dźwięk sypiącego się piachu. Potężne łapy zadudniły głośno o ziemię.
- Wezwałeś mnie młody czarodzieju, więc jestem.
- Zastanawiałam się dużo nad moją decyzją odnośnie młodego druida.
- Tak?
- Czy dobrze zrobiłem?
- Owszem. Mordred zabiłby Arthura.
- Ale dlaczego? - wykrzyczał. - Co Arthur mu zrobił?! Pomagał mu uciec! - uniósł się.
- W przyszłości Arthur straciłby jego ukochaną Karę, za praktykowanie magii - powiedział smok beznamiętnie ucinając gniew Merlina i zastępując go żalem.
Merlin usiadł na trawie, zakrył twarz ramionami i podkulił nogi.
- To wszystko, czego od ciebie chcę... - powiedział cicho.
Smok bez słowa, czy cienia emocji poderwał się do lotu pozostawiając Merlina na polanie skąpanej pomarańczowym blaskiem zachodzącego Słońca.
        Arthur oparł się plecami o drzewo, za którym znalazł sobie kryjówkę i spojrzał w niebo. Merlin gadał ze smokiem, który chciał zniszczyć Camelot, pomyślał. A do tego na własne oczy zobaczył, jak czaruje. Musiał być potężny skoro smok przyleciał chwilę po jego zaklęciu. Jakby tego było mało chłopiec, któremu chciał pomóc uciec, miał w przyszłości przyczynić się do jego śmierci. Rozumując stwierdził, że Merlin pewnie celowo nie przybył z pomocą wymyślając jakąś bajeczkę. Czuł się oszukany i potwornie zmieszany. Miał ochotę wybiec i nawrzeszczeć na chłopaka, ale gdy spostrzegł jego postawę zrozumiał, że decyzje jakie podejmował ciążyły mu niczym niewidoczny kamień uwieszony u szyi. Arthur rozumiał ten ból, nie wiedzieć, czy jego czyny jako przyszłego króla nie spowodują śmierci kogoś niewinnego. Albo nienawiści do niego ze strony poddanych. Będzie musiał stawiać czoła problemom, wybierać. Często mniejsze zło. Czasem życie nie daje dużego wyboru, albo nawet nie pozostawia go wcale. On doskonale to rozumiał. Teraz sam nie wiedział, czy chce żeby Merlin wyznał mu prawdę o swoim darze, może nie chciał tej konfrontacji.
        Czarodziej wstał i otrzepał spodnie, wrzasnął najgłośniej jak tylko potrafił, dając upust zakumulowanej frustracji, rozdzierając tym samym duszę Arthura na strzępy.
Książę nigdy nie widział go w takim stanie, zawsze wyglądał dla niego jakby troski się z nim mijały, nieważne jakie wydarzenia zgotuje los. Nie potrafił też znieść myśli, że gdyby nie chłopak, w przyszłości zginąłby przez skazanie na śmierć prawdopodobnie niewinnej osoby.

        Nie było częstym zobaczyć Morganę bez Lohengrina, ciągle rozmawiali ze sobą, spacerowali. Ludzie na zamku plotkowali, choć wielu było im przychylnych. W tym Merlin, gdyż zdołał ocenić księcia na podstawie jego słów i czynów. Wydawał się być  bardzo dorosły, tak tylko jak dorosły może być szesnastoletni chłopak. Do tego był zakochany po uszy w podopiecznej Uthera.
- Wzywałeś mnie ojcze - odezwał się Arthur spoglądając na świeżo upieczoną parę.
- Owszem. W Durham jest nieciekawie, bunt wisi w powietrzu - drapał się za uchem, gdy to mówił. - Powinieneś poradzić sobie z naszymi nowymi lennikami, nie lubią zmian więc musisz im pomóc się zaaklimatyzować. Mieczem, jeśli będzie trzeba. Weź lepiej paru dobrych ludzi, doniesiono nam, że wieśniacy się organizują.
- Nie rozumiem - powiedział Arthur uśmiechając się krzywo - Czemu oni się buntują? Nie pomogli negocjatorzy? Przecież to idiotyczne zaczynać z królewską armią.
- Ja też uważam, że to nierozsądne z ich strony. Prawdopodobnie myślą, że mają kartę przetargową. No, ale ty im udowodnisz, że nic nie mają. Tu masz warunki. - Podał mu zrolowany pergamin. - Jeśli nie zechcą ich spełnić, masz wieszać jednego po drugim, aż się poddadzą.
Arthur się nachmurzył, podobnie jak Merlin.
- Mam nadzieję, że to nie będzie konieczne... - powiedział cicho. - Zbiorę ludzi i ruszamy za kilka godzin.
Merlin, który stał na uboczu zauważył, że Morgana się złości i sili na brak komentarza. Lohengrin stał obok ze skrzyżowanymi rękoma na piersi, z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Panie - czyiś głos zadźwięczał w komnacie - chciałbym zapytać cię o ślub. Tu, w obecności świadków - Uther poruszył się na tronie.
- Gdy Arthur wróci zrobicie próby. Synu - zwrócił się do Arthura, a ten znów do niego podszedł.
- O co chodzi ojcze? jaki ślub? - przejął się.
- Lohengrinie, chciałbym abyście się lepiej poznali z moim pierworodnym. Możesz mu objaśnić wszystko, w drodze do Durham. Ruszycie razem.
- Jaki ślub, na Boga! - krzyknął Arthur.
- Książę Lohengrin zechciał poślubić Lady Morganę, a ja udzieliłem im mojego błogosławieństwa. Resztę wyjaśni ci nasz drogi książę.
Merlin spojrzał na zawstydzoną podopieczną Uthera, a Arthur przewiercał spojrzeniem jasnowłosego młodziana.
        - I co wam się tak spieszy? - rzekł Arthur obluzowując uwiąz na belce. Byli w stajni.
Lohengrin oglądał zmagania Merlina z upartym koniem.
- Weź mojego konia Merlinie - jasnowłosy chłopak podprowadził śnieżnobiałą klacz do czarodzieja i wzdrygnął się, co nie uszło uwadze Merlina. Jakby zobaczył w nim coś dziwnego.
- No nie wstydź się, moja klacz jest bardzo spokojna, nazywa się Everna.
- Ja nie mogę... - Cofnął się. - Z miejsca widać, że taki ktoś jak ja nie jest godzien tego konia.
- Nie gadaj głupot Merlinie - roześmiał się.
- Merlin ma rację, dziwnie by to wyglądało. - powiedział Arthur.
- Że co? Taki wieśniak na królewskim koniu? - obruszył się czarodziej.
- Mniej więcej... Oczywiście nie dla nas, a dla innych, których byśmy mijali. - sprostował.
- Skoro tak stawiacie sprawę to może spróbuję coś zaradzić z tym niesfornym rumakiem - wtrącił chłopak, żeby zapobiec dalszemu słowotokowi tej dwójki. Zdążył już spostrzec, że uwielbiają się sprzeczać godzinami bez najmniejszego wysiłku. Podszedł żeby obejrzeć rozzłoszczonego gniadosza. Pogładził zwierzę po pysku, koń nieznacznie się uspokoił.
- Wybacz Merlinowi, on o koniach wie tyle, co Morgana o szydełkowaniu - powiedział Arthur złośliwie.
Merlin wydął usta.
- Nie umie szydełkować? - spytał jasnowłosy.
- Haftować i robić na drutach też nie. Jej kobieca ręka kończy się na ubieraniu, czesaniu, malowaniu i tańczeniu. Potem zaczyna się szermierka, a jak na dziewczynę, jest całkiem niezła.
Lohengrin uniósł brwi.
- Cii... Spokojnie - szeptał do konia. Obejrzał jego uprząż, potem wędzidło i spostrzegł ranę w pysku wierzchowca - No to wszystko jasne.
- Dopilnuję żeby stajenny za to odpowiedział - zezłościł się Arthur.
- Już w porządku - Lohengrin wyjął zwierzęciu wędzidło z pyska - Pojadę na nim bez wodzy, mam rękę do koni - uśmiechnął się delikatnie. Arthur zrobił zdziwioną minę do Merlina.
- Dobra już - Arthur wzruszył ramionami - Merlin wskakuj na klaczkę, nie mamy całej nocy.
        Przed stajnią stało pięciu żołnierzy z osiodłanymi wierzchowcami, czekali na swojego pana.
- Jedziemy panowie - zakrzyczał książę bez entuzjazmu.
        W drodze do Durham cała trójka jechała blisko siebie.
- Swoją drogą - ciągnął dalej Arthur - sprytna zmiana tematu z tym koniem Lohengrinie. A teraz mów, co jest powodem tego pośpiechu i jakim cudem Morgana coś w Tobie widzi.
Merlin, przedtem znużony i zgarbiony, wyprostował się nagle w siodle zainteresowany.
Chłopak się zaśmiał słysząc ponownie to samo pytanie.
- Nie przeczę, wygląda to na pochopną decyzję. Tak w ogóle okoliczności i tak nam sprzyjają odnośnie tego ślubu. Bo nie dość, że się mamy ku sobie z lady Morganą, to w dodatku warunki sojuszu między królestwem twojego ojca, a mojego są obustronnie korzystne.
- Nie rozumiem - powiedział Arthur krzywiąc usta w typowym dla niego grymasie, który Lohengrinowi wydał się być właściwy osobie, która lekceważy rozmówcę. Cokolwiek by nie powiedział. - Czyli to czysta politycznie zagrywka?
- Nie do końca. Jak już powiedziałem, darzymy się sympatią z twoją... Właściwie to twoja przybrana siostra, tak?
- Mniej więcej - wycedził od niechcenia. Wprawdzie zawsze tak ją traktował.
- To dobrze... Kontynuując. Sojusz umacnia w przekonaniu, że zaślubiny to dobry pomysł. Jeśli uczucie z jakiegoś powodu nie przetrwa, w co akurat wątpię - Arthur przewrócił w tym momencie oczami z lekceważeniem - to zawsze zostanę z dobrym sojuszem i piękną kobietą u boku, jaką jest lady Morgana.
- A jak się zestarzeje to co? Zdradzisz ją z młodszą? - wkurzyło go to co właśnie usłyszał, mimo iż wiedział, że zawieranie małżeństw dla sojuszy to rzecz normalna u wysoko urodzonych. Merlin spojrzał na Arthura zaniepokojony o dalszy rozwój wypadków.
- Ach, nie chciałem żeby zabrzmiało to tak - zrehabilitował się - no wiesz. Jakbym brał ten ślub nie wiedząc co czuję, licząc głównie na korzyści wynikające z posagu. Chciałem cię tylko przekonać, że skoro nie wierzysz w trwałość uczuć to chociaż przekona cię coś bardziej przyziemnego.
- Nie, w porządku, rozumiem. - powiedział nieco zbity z tropu. - To na pewno dobry pomysł. Ale, jeśli mogę spytać, co ty będziesz z tego miał? Poślubisz mało znaczącą politycznie lady, a nie jakąś księżniczkę. Czemu twój ojciec idzie ci na rękę i jaką masz pewność, że cię nie wystawi.
- Mam pewność. Małżeństwo podopiecznej Uthera, którą traktuje jak córkę, z księciem sąsiedniego królestwa i tak może zaowocować sojuszem, to symboliczne małżeństwo. Wkupujemy się tym w łaskę waszego władcy. Ale co najważniejsze, największą korzyść zyskuję ja, w końcu lady Morgana zostanie moją żoną.
- Ładnie... - skwitował Arthur - A ta wioska, którą nam podarowaliście, jak ona się nazywała cholera...
- Durham - pospieszył z pomocą Lohengrin.
- A tak. Co takiego jest w warunkach mojego ojca, że się tak buntują?
- Sam nie jestem pewien.
Własnie przejeżdżali przez małą osadę, która znajdowała się dwie godziny drogi od zamku.
- Jakim cudem udaje ci się prowadzić tego konia bez wędzidła? - spytał Arthur, zmieniając temat.
Lohengrin demonstracyjnie poprawił nogi w strzemionach, pozostała dwójka spojrzała w dół, na jego stopy.
- Tajemnica tkwi w odpowiednich sygnałach i można je nadawać za pomocą strzemion i przechylania się. Wiem to właściwie od zawsze, niech ten sekret pozostanie między nami - uśmiechnął się promiennie.
Merlin wciąż nie wiedział jaka jest prawdziwa tajemnica ich nowego znajomego i bardzo chciał wiedzieć o nim więcej.
- W takim razie może jesteś jakimś zaklinaczem koni? - zaśmiał się Arthur, a Lohengrin mu zawtórował.
- Można to tak nazwać, choć z zaklinaniem niewiele ma to wspólnego. - Uśmiechnął się.
Arthur skwitował to niezbyt wrednym parsknięciem.
- No i jesteśmy - powiedział Lohengrin. - To ładny kawałek ziemi.
Spoglądali na malujący się przed nimi widok. Była to urocza wioska, zadbana oraz całkiem spora. Zapadła głęboka noc, rzeka szumiała niedaleko, pewnie za wzgórzem. Arthur zarządził, że lepiej jeśli przenocują w lesie. Nie chciał być zmuszony do walki, gdy wszyscy byli po długiej i męczącej podróży. Dał znak strażnikom, a ci zjechali w dół zbocza.
- Czysto panie - zakomunikował jeden z ludzi. Zaraz za nim wyłonił się spomiędzy drzew drugi strażnik, potwierdzając gestem jego słowa.
- No to w drogę - powiedział Arthur i wjechali w ciemny las.
Przez rzadkie liście przedostawało się słabe światło Księżyca w pełni. Czarodziej poczuł cudowne odprężenie wdychając zapach wilgotnego powietrza zmieszanego z mchem, listowiem i żywicą. Uwielbiał nocować pod gołym niebem. Bawił go zawsze widok Arthura próbującego znosić znoje takich nocy. Mógł użyć prostego zaklęcia, które pozostawiłoby ich poza zasięgiem upierdliwych komarów, ale poirytowanie Arthura ciągłymi ukąszeniami za bardzo go bawiło żeby to zrobić. W takich sytuacjach czuł, że to on jest górą. Nie była to co prawda władza, jaką posiadał jego przyjaciel, ale zawsze coś.
Zatrzymali się niedaleko strumienia, Merlin próbował rozpalić ognisko, jak zwykle zamierzał sobie pomóc magią, ale ciągle był w centrum uwagi. Długo uderzał krzemieniem o krzemień, aż w końcu Arthur się zniecierpliwił i zabrał mu kamienie.
- Dawaj to ośle, bo jeszcze zapuścimy tu korzenie.
Merlin się skrzywi i usiadł w cieniu na uboczu. Popatrzył na jaśniejącego w blasku Księżyca konia. Miło podróżowało się na takim wspaniałym wierzchowcu, czuł wtedy, że jest niemal ważny. Do czarodzieja dosiadł się Arthur, skubał jakiś patyk.
- Jak myślisz - powiedział - czemu ludzie się buntują? Myślisz, że pochwalają magię?
Merlin spojrzał na niego.
- Możliwe - odpowiedział po chwili namysłu. Chłopak ziewnął szeroko, wszystko go bolało, pragnął tylko ułożyć się do snu, przytulić Arthura i w sumie tak zasnąć. Domyślił się, że książę znalazłby, podobnie jak on sam, z milion powodów dlaczego to zły pomysł.
Arthur rozłożył ciepłe skóry blisko ogniska idąc w ślad za Merlinem. Położył się blisko czarodzieja żeby utrzymać więcej ciepła chłodnym rankiem. Merlin nienawidził pobudek nad ranem, było wtedy strasznie zimno i nie mógł z powrotem zasnąć, gdy był skostniały. Chłopaka pocieszała myśl, że Arthur zawsze kładzie swoje posłanie blisko niego, chociaż tyle miał z tego platonicznego uczucia. Gdy wszyscy spali, poza dwoma strażnikami na warcie gadającymi ze sobą po cichu niedaleko obozu, Merlin patrzył na twarz Arthura pogrążoną w spokojnym śnie. Wiele razy był prawie pewien, że dotknięcie go to nic takiego, ale potem uświadamiał sobie, co by było gdyby książę został tym wybudzony. Ciekawe czy udałoby mu się wymyślić na to dobrą wymówkę. Uśmiechnął się więc tylko, jeszcze przez moment ciesząc oczy zanim wreszcie zasnął.
- Śpisz Merlinie? - potrząsnął nim książę delikatnie, budząc go.
- Wyobraź sobie, że dość niedawno udało mi się zasnąć... - wyburczał w odpowiedzi.
- Chodź, znalazłem coś fajnego. No szybko - wyszeptał podekscytowany.
Merlin jęcząc zwlókł się z posłania. Wciąż była noc, wszyscy dokoła spali. Arthur przyłożył palec wskazujący do ust i machnął ręką zagarniając powietrze do siebie ponaglając chłopaka.
- Tylko nie odfruń - dogryzł Merlin.
Szedł za przyjacielem bez słowa patrząc na jego szerokie plecy. Marzył o ciepłym łóżku.
- Jesteśmy! - ucieszył się blondyn. - Spójrz na tą jaskinię, wygląda w środku niebywale.
Jej wnętrze mieniło się kolorami. Miliony kryształów wyrastało ze ścian i migotało na przemian.
- Spójrz. - Arthur wskazał mu mały kryształ z jednorożcem stojącym na polanie. Już miał podejść i przyjrzeć mu się bliżej, lecz jego uwagę przykuł dużo większy minerał i dwa małe po jego bokach. Ujrzał w nich  siebie, a potem Arthura siedzących na tronach w Camelocie.
- Merlinie? - usłyszał tuż przy uchu.
- Tak?
Zamiast odpowiedzi, poczuł napór ze strony księcia, pchał go w stronę ściany, Merlin odwrócił się twarzą do niego. Arthur pocałował go. Czuł jakby zaraz miał się znaleźć u kresu wytrzymałości.
- Kocham Cię Arthurze! - wykrzyczał - Zawsze kochałem...
Nagle wszystko znikło, odpłynęło. Rozejrzał się sprawdzając, czy aby znów nie gadał przez sen. Poczuł przenikliwy mróz, okrył szczelniej ciało kocem. Zobaczył śpiącego Arthura tuż przed swoją twarzą i odskoczył gwałtownie. Zadrżał z zimna, próbował ogrzać dłonie. Świtało, zieleń pokryta była szronem. Jak szło tamto zaklęcie, zastanowił się chwilę po czym rozpalił lepiej ogień przysuwając posłanie bliżej ciepła. Kiedy już ogrzał przemarznięte kończyny poszedł obmyć ciało w rzece. Nie zamierzał używać do tego lodowatej wody. Ukrył się za rogożą i trzcinami. Wymówił krótkie zaklęcie układając dłonie na kształt misy. Ciepła woda, którą ogrzała wcześniej magia przyfrunęła do złożonych rąk. Zadowolony z siebie znów był wdzięczny losowi za swój dar.

המשך קריאה

You'll Also Like

6K 383 5
zapraszam do przeczytania (wstawiam na wattpada aby sie lepiej czytalo)
649K 1.9K 31
Oneshots 18+!! Nic, co tu zawarte, nie jest prawdziwe Pojawiają się lesbian, ale gay raczej nie. Czytasz na własną odpowiedzialność. Zapraszam.
43.4K 3.1K 19
draco zostaje przeklęty i zaczyna niekontrolowanie zamieniać się w kociaka, gdy jest zestresowany. istnieje tylko jedno logiczne rozwiązanie: musi za...
38.6K 2.1K 11
Draco to syn jednego z najbardziej wpływowych mafiozów Wielkiej Brytanii. Pewnego ranka ojciec informuje go, że zostanie mężem Harry'ego Pottera, chr...