Project 98 | j.b

By bieburtay

1.3M 80.8K 19.3K

Justin i Lizzie nigdy za sobą nie przepadali. On jest kapitanem drużyny piłki nożnej, która niedawno dostała... More

Prolog.
01. Więc czego chcesz?
02. Księżniczka szybciej nie mogła?
03. Chwila. Gdzie jest Bentley?
04. Wiem, że na mnie patrzysz, Bentley.
05. Nic między nami nie zaszło, przysięgam.
06. Świetnie!
07. Najpierw obowiązki, a potem przyjemności.
08. Jesteś okropny.
09. Chodź, podwiozę cię.
10. Wyjazd do Phoenix.
11. Wydaje mi się, że to projekt o mnie, a nie Boltonie.
12. W czymś problem?
13. Nigdy dotąd.
14. Supry.
15. Powodzenia.
16. Mów do mnie, Lizzie.
17. Prowokacja.
18. A ja ciebie znam?
19. Za dużo myśli.
20. Banały o motylkach w brzuchu.
21. Taylor Swift?
22. Ciężar.
23. Koza.
24. Niespodzianka.
25. Kiepskie obciąganie.
26. Negatywne słowa.
27. Nie ma problemu.
28. Nie jesteś w moim typie.
29. Lizzie to moja koleżanka.
30. Zwykły wieczór.
31. Fajna bielizna.
32. Zakład.
33. Przemowa.
34. Opinie innych ludzi.
35. Jestem głodny.
36. Ulubiona piosenka.
37. Rozczarowanie.
38. Dogrywka.
39. Kino.
40. Demon.
41. Bajki są idiotyczne.
42. Jesteś tchórzem, Lizz?
43. Elizabeth.
44. Miami.
45. Niezłe uderzenie.
46. Przedwczesny prezent.
47. Pamiętasz gdy?
48. Project 98.
49. Somewhere Over The Rainbow.
50. Nie jestem idealny.
51. Jesteś moim życiem.
52. To tylko gra.
53. Przepustka.
54. Nie jestem dobry w słowach.
Epilog: Ty i ja przeciwko światu.
Podziękowania.
Za scenami Project 98.

55. Nie musisz być sama.

15.7K 1.1K 311
By bieburtay

Justin

Miałem wrażenie, że każdy dzień był jak miesiąc, a czasami nawet i gorzej - jak rok. Nie powinienem uzależniać swojego szczęścia od żadnej osoby, jednak nie potrafiłem myśleć, że mógłbym ułożyć sobie życie z jakąkolwiek inną dziewczyną. Lizz była najwspanialszą osobą, jaką poznałem. Mógłbym opowiadać cały dzień o jej świetnym charakterze i o tym jak bardzo nie zasługuję na kogoś takiego jak ona. Byłem egoistą - myślałem tylko o tym, jak bardzo chcę, aby wróciła do mnie i nie umiałem pogodzić się z faktem, że ona tego nie chciała. Gdybym tylko mógł cofnąć cholerny czas, to nigdy nie postąpiłbym tak samo jak wtedy. Mogłem anulować cały układ, ale wolałem mieć zapewnione miejsce od razu, w końcu to było wygodniejsze i łatwiejsze wyjście. Teraz odrzucenie oferty Craiga już nic nie dało, a fakt, że dostałem się tam ze względu na własne osiągnięcia, a nie znajomości Craiga był bezużyteczny. Mojego idiotyzmu nie da się opisać w jednym zdaniu.

Jutro były jej urodziny. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, jednak co z tego, skoro nawet bratu oznajmiła, że nie ma zamiaru nigdzie iść, dlatego już od ponad godziny byłem w drodze do Oakland.Wynajęliśmy specjalnie domek nad plażą na ten dzień, załatwiliśmy wszelkie szczegóły, pomagał mi w tym wszystkim Neville razem z Cameronem, a dziewczyny zajmowały się tymi babskimi bzdetami, mając nadzieję, że dziewczyna się zjawi mimo wszystko. Wiem, że przeze mnie jest zła na Rachel, tak naprawdę to był mój pomysł i Craiga, aby dostała się do drużyny i to ja prosiłem ją, aby nic nie mówiła Lizzie. Sądziłem, że dam radę przez to przebrnąć, a ona nigdy się nie dowie o tym wszystkim. Naiwnie wymusiłem na niej obietnicę, aby nie brała pod uwagę wszystkiego co było przed nią. Jak mogłem sądzić, że zostanie ze mną po tym wszystkim co odstawiłem. Domyślałem się jak musiała się czuć i nie miałem żadnego wyjaśnienia, które usprawiedliwiłoby mnie za to jak się zachowałem. Dlatego jedyną szansą, aby ją zdobyć, były przeprosiny, błaganie wręcz o wybaczenie. Zostawiłem u niej masę połączeń i wiadomości, których zapewne nawet nie odczytała. Zasłużyłem sobie na to, ale nie umiałem się z tym pogodzić.

Sięgnąłem dłonią do radia w swoim ekskluzywnym samochodzie, ściszając piosenkę, która właśnie leciała i zacisnąłem szczękę, patrząc na otoczenie, które mijałem autem.

Nie wiedziałem co powiem Lizzie, gdy ją zobaczę. To będzie pierwsze nasze spotkanie od ostatniego wydarzenia. Wiem, że była uparta i potrafiła postawić na swoim, jednak chciałem, aby pojawiła się na swoich urodzinach, nie na darmo szykowaliśmy jej przyjęcie, a nie mogłem do niej dotrzeć w żaden sposób. Dodatkowo nie miałem pojęcia, czy jej rodzice są świadomi tego co między nami się wydarzyło. Przecież jej ojciec wyrzuci mnie na zbity pysk z domu, jak tylko mnie zobaczy.

GPS dał o sobie znać. Dotarłem do Oakland. Nie znałem miasta, a dzięki pomocy Davida, przynajmniej wiedziałem, gdzie znajdował się rodzinny dom dziewczyny. Poczułem jak mój żołądek zaciska się w supeł; byłem zazwyczaj osobą niezwykle spokojną i beztroską, jednak w tej sytuacji byłem naprawdę zestresowany, bo kurewsko mi zależało na Lizzie. Nigdy nie byłem święty, doskonale znałem swoją reputację w szkole, jednak przez Lizz czasami zaczynałem myśleć, że naprawdę potrafię być dobrym człowiekiem. Zawsze, choć nieświadomie, podnosiła mnie na duchu i pozwala czuć się kimś ważnym, chcianym. Związki od kiedy pamiętam kojarzyły mi się z fałszywym zachowaniem przy znajomych, kłótniach i udawaniem kogoś, kim się nie jest, staranie się wyglądać jak najlepiej przy swojej drugiej połówce. Teraz odczuwałem to całkiem inaczej. Nie było nic lepszego niż związek, w którym para zachowuje się jak przyjaciele. Nie musiałem dbać o pozory ani udawać chamskiego frajera, mogłem mówić co myślę i robić idiotycznie dziecinne rzeczy. Mógłbym zdobywać z nią świat. I to było najwspanialsze uczucie, przysięgam. Jednakże nie przywykłem do kłótni, one u nas nie istniały, ale oczywiście do tego momentu.

Serce zabiło mi odrobinę szybciej, gdy zaparkowałem pod właściwym domem, przypominając go sobie ze zdjęć w domu Davida. Mój wzrok powędrował na przednio lusterko, a ja wypuściłem powietrze z płuc widząc moje przekrwione oczy - zawsze tak wyglądałem, gdy poprzedniego dnia porządnie się napiję lub zjaram. Przesunąłem palcami po miękkich włosach, zaciągając hamulec ręczny, a samochód zamknąłem poprzez przycisk na pilocie. Miałem na sobie zwykłą czarną bluzę z kapturem i jeansy tego samego koloru. Ruszyłem w kierunku domu, wsuwając dłonie do kieszeni bluzy, zagryzając kolczyk w dolnej wardze, a stres niemalże paraliżował moje ciało, gdy zadzwoniłem do drzwi. Każda sekunda była dla mnie utrapieniem i wydawało mi się, że minęła godzina, a dopiero wtedy drzwi zostały otworzone. Moim oczom ukazał się ojciec Lizzie. Jego mina pokazywała wszystko oprócz sympatii do mojej osoby. Miałem nadzieję, że nie widać tego samego po mnie.

Zanim zdążyłem otworzyć usta, mężczyzna mnie uprzedził, doskonale wiedząc, po co mogłem tu przyjechać.

- Lizzie nie ma, poszła do kościoła ze Scarlett. Już pewnie wracają - odpowiedział, zerkając na zegarek znajdujący się na jego lewym nadgarstku. Krótki rzut oka na jego dłonie pozwolił mi dostrzec jak bardzo spracowane są jego dłonie, a ja nagle poczułem przypływ szacunku do jego osoby. Był w końcu generałem, w przeciwieństwie do mojego ojca, który uwielbiał łatwe i brudne pieniądze.

Zauważyłem jego wzrok pełen dezaprobaty na moim kolczyku w dolnej wardze i wystających tatuażach z rękawa bluzy.

- W porządku. Już nie będę zawracał panu głowy - odezwałem się krótko, odwracając się na pięcie z miną zbitego psa. Westchnąłem cicho, odchodząc od drzwi domu, w których zniknął pan Bentley i skierowałem się do swojego samochodu postawionego kawałek domu. Jedynym plusem tego wszystkiego było to, że mężczyzna prawdopodobnie nic nie wiedział o całym zajściu i byłem wdzięczny Lizzie za to, że nie mieszała nikogo do naszych spraw. Chociaż miała całkowite prawo do tego. Przełknąłem ślinę ze zdenerwowania, chcąc już wsiąść do auta, jednak wtedy podniosłem wzrok i ujrzałem osobę, na której widok zmiękły mi kolana.

Lizzie.

Nie wyglądała najlepiej. Szła obok z własną matką, a na jej twarzy nie było widać nawet cienia uśmiechu. Włosy miała rozpuszczone, a ubrana była w zwykłą bluzkę z nadrukiem jakiegoś starego zespołu na długi rękaw i jasne jeansy. Była bladziutka przez co sińce pod jej oczami były dużo bardziej widoczne, a zmęczenie bijące od jej ciała było wyczuwalne na krótki dystans. Ostatni raz widziałem ją w podobnym stanie, gdy miesiączkowała, a wtedy nie trzyma się zbyt dobrze. Miałem nadzieję, że właśnie z tego powodu tak wygląda, a nie przeze mnie.

Kiedy jej błękitne oczy zetknęły się z moimi, wiedziałem, że nie jest zadowolona z mojego przybycia i to ja jestem powodem wszelkich niedogodności w jej osobie. Na pierwszy rzut oka widziałem, że musiała sporo przepłakać. Gwałtownie zatrzymała się w miejscu, biorąc krok do tyłu, patrząc na mnie z szokiem jak i złością. Dopiero wtedy spostrzegłem jej matkę stojącą obok, która ze zdezorientowaniem spoglądała na naszą dwójkę.

- Dzień dobry - przywitałem się krótko z kobietą, wysilając się na słaby uśmiech. Widocznie ucieszyła się z mojego widoku, chyba nie rozumiejąc, że jestem pokłócony z jej córką. - Czy mogłaby pani zostawić nas na chwilę samych? - dodałem bez ogródek z wyraźną niecierpliwością. Bałem się, że Lizzie zdąży mi uciec, albo nastąpi ostra wymiana zdań.

Matka dziewczyny mruknęła coś pod nosem, odchodząc w kierunku domu, a ja powróciłem wzrokiem na Lizzie, którą darzyłem tak cholernie mocnym uczuciem, iż prawdopodobnie nie była w stanie tego pojąć. Patrzyła na mnie z pewnym rozczarowaniem jak i niezrozumieniem, po czym odwróciła się i zaczęła iść w przeciwną stronę. Cholera. Przetarłem twarz dłońmi, wypuszczając z ust powietrze, następnie podążając za blondynką.

- Lizzie, nie pozwolę ci tak łatwo odejść - zawołałem głośno, aby mnie usłyszała i pokręciłem głową sam do siebie, kiedy nie zatrzymała się. Wstrzymałem oddech, kiedy złapałem za jej rękę i odwróciłem ją twarzą do siebie. Był to pierwszy raz od naszej kłótni, kiedy mogłem zobaczyć ją tak blisko. Dotknąć jej. Miałem wrażenie, że przez moment serce stanęło mi w miejscu. Cofnąłem dłoń.

Nie patrzyła na mnie. Widziałem jak bardzo unika mojego wzroku czy dotyku i stara się zachować pewny dystans od mojej osoby, co mnie cholernie zabolało.

- Chryste, Lizz, spójrz na mnie - poprosiłem łagodnym głosem.

Zero reakcji.

Poczułem jak moja dolna warga zaczyna niekontrolowanie drżeć, a oczy zaczynają mnie szczypać. Sam odwróciłem wzrok w drugą stronę, starając się opanować emocje, jakie ogarnęły moje ciało. Tak bardzo pragnąłem ją chociaż dotknąć, usłyszeć jej radosny śmiech czy jakieś złośliwe przekomarzanie się, ale zbyt wiele żądałem. Pokręciłem głową, nie mogąc uwierzyć, że ta sytuacja naprawdę ma miejsce.

- Wiem, że nie chcesz mnie widzieć. Totalnie cię rozumiem, jednak proszę, przyjdź na urodziny, które ci zorganizowaliśmy. Nie będzie mnie, słyszysz? Anulujemy zaproszenie każdej osoby, której nie chcesz, aby tam się pojawiła. Starałem się... To znaczy oni się starali urządzić ci wspaniałe przyjęcie, wszyscy przyjdą tam dla ciebie. Nie chcę, abyś spędziła urodziny samotnie tylko przez moją głupotę. Nie zobaczysz mnie tam - powtórzyłem, wiedząc, że to główny powód, dla którego nie zechce się pojawić na urodzinach. Starałem się opanować drżenie głosu z każdym słowem, jednak nie należało to do najłatwiejszych zadań. Ostrożnie chwyciłem brodę dziewczyny, przekręcając tak, aby spojrzała na mnie, jednak zepchała moją dłoń, wbijając wzrok w ziemię.

- Mam przyjść do ludzi, którzy o tym wszystkim wiedzieli? - spytała w końcu tym swoim dziewczęcym, słodkim głosem, który brzmiał słabo i wyczerpanie. Tak dawno nie słyszałem jej głosu, że musiałem na moment zacisnąć powieki, aby się w jakiś sposób opanować.

- Nikt o tym nie wiedział, Lizz, Rachel została w to wmieszana, nie wiedząc, że tu chodzi o jakiś układ. Zrobiła tylko to co kazał Craig. I błagam, nie wiń Neville'a, to najbardziej lojalna osoba wobec ciebie, jaką znam. Myślisz, że przez kogo mam tę szramę przy brwi? - spytałem zrozpaczonym głosem, chcąc, aby mnie wysłuchała, może miałbym wtedy szansę na wybaczenie. Niczego tak nie potrzebowałem jak Lizzie.

Wzrok dziewczyny osadził się na mojej ranie, a potem znowu powrócił na dawne miejsce. Widziałem, że moje słowa dały jej odrobinę do myślenia, bo nie odzywała się dłuższy czas.

- Kochasz mnie jeszcze, Lizzie?

Przełknąłem ślinę, bojąc się usłyszeć jej słów.

- Chyba znasz na to odpowiedź - odparła beznamiętnym głosem, siadając na pobliskiej ławce i skryła twarz w dłoniach, głęboko przez nie oddychając. Wziąłem wdech do płuc, siadając po chwili obok niej, zagryzając dolną wargę. Jej odpowiedź dała mi do zrozumienia, że jej uczucia nie wystarczą, aby to wszystko się ładnie ułożyło. Tak samo jak blondynka przyłożyłem dłonie do twarzy, ciężko wzdychając. Nie miałem pojęcia co mam zrobić. - To wszystko nie ma sensu. Zrobiłeś okropne świństwo, ale to tylko dało mi do zrozumienia, że ten związek był bez przyszłości. Dwa miesiące później i tak zerwalibyśmy. Witaj, New Jersey - dodała po kilku minutach ciszy między nami, a mnie coś zakłuło w klatce piersiowej, gdy użyła czasu przeszłego w określeniu co do naszego związku.

To co powiedziała miało krztę prawdy, a to wszystko sprawiło, że wyrzuty sumienia zżerały mnie mocniej z każdą sekundą.

- Porzuciłem ofertę Craiga i o własnych siłach mnie tam przyjęli. I do uczelni w Nowym Jorku również - powiedziałem, patrząc na profil dziewczyny, wpatrującej się w przestrzeń przed nią. Co prawda dostanie się do tej uczelni samemu było cholernie ciężkie i ledwo co mi się udało. - Mógłbym studiować właśnie w Nowym Jorku, tam też jest głównie wiodąca piłka nożna.

- Nie znoszę porzucania marzeń na cel miłości. Nigdy bym się na to nie zgodziła. Zawsze marzyłeś o New Jersey. Widocznie tak miało być. Przyjdź jutro, zorganizowałeś to wszystko, więc wypadałoby, abyś tam był - próbowała zmienić temat, podnosząc się z ławki, chcąc odejść. Wstałem za nią, kręcąc głową. Jej słowa doprowadzały mnie do szału. Nie mogłem sobie wyobrazić takiego zakończenia.

- Przestań sobie utrudniać sprawę, Lizzie! Nie musisz być sama, dobrze o tym wiesz. - Zacisnąłem usta, zagradzając jej drogę swoim ciałem, aby nie ominęła mnie, choć próbowała to zrobić.

- Nie mogłeś o tym pomyśleć, kiedy proponowano ci ten układ?

- Skąd miałem wiedzieć, że się w tobie zakocham?

- Tak czy siak, nawet gdybyś się nie zakochał we mnie, to zostawiłbyś mnie wtedy ze złamanym sercem - odpowiedziała, idąc logicznym tokiem rozumowania, na co miałem ochotę zakląć pod nosem.

- Nie mógłbym się w tobie nie zakochać, więc taka opcja nie istnieje. - Mój głos był naprawdę zawzięty, nie miałem zamiaru tak szybko odpuszczać.

Lizzie nie odpowiedziała nic, tylko spojrzała na mnie bez emocji w oczach. Odwzajemniałem jej wzrok tak intensywnie jak tylko mogłem. Walczyłem z pokusą pocałowania jej czy objęcia, zaciskając dłonie w pięści. Kiedy patrzyłem na nią, tonąłem w swoim ogromnym uczuciu do niej. Nie mogłem przestać myśleć o tym, jak wiele dla mnie znaczy i ile dla mnie zrobiła. O tym jak mnie uszczęśliwiała każdego dnia i zawsze była wobec mnie lojalna. Straciłem to wszystko w ciągu jednego dnia i niczego tak bardzo nie żałuję, jak chwili zgodzenia się na umowę. Byłem zatracony wizją uczelni, zapewnionym miejscem bez żadnego wysiłku. Chciałem studiować z Lizzie, jednak nie pozwoliłbym jej studiować tam, gdzie ja chcę. Mimo to byłem w stanie zrobić to dla niej.

- Przepraszam. Za wszystko. Za każdą najmniejszą rzecz. Kocham cię i nie chcę cię stracić. Byłem samolubny, myślałem o niczym innym, jak, kurwa, o sobie i nie wyobrażasz sobie, jak bardzo tego żałuję. Od momentu gdy się w tobie zakochiwałem, nie zrobiłem żadnej rzeczy na własną korzyść. Chciałem się wycofać, ale wtedy Craig chciał wyznać tobie całą prawdę. Więc dokończyłem cały ten układ, bo myślałem, że się nigdy o nim nie dowiesz. Wiem, że brzmię idiotycznie, tłumacząc się, ale nie wiem, jak mogę sprawić, abyś mi wybaczyła. Boisz się, że za dwa miesiące i tak będziemy musieli się rozstać. Rozumiem to, ale nie możemy po prostu zacząć od nowa i cieszyć się tym co mamy? Chcę chociaż te dwa miesiące cię mieć, nie jestem gotowy, aby to wszystko skończyło się teraz. Przepraszam, znowu - zakończyłem łagodnym głosem, patrząc prosząco na dziewczynę, a moja dłoń znowu znalazła się na jej brodzie, unosząc jej wzrok na swoją twarz. - Zrobię cokolwiek będziesz chciała.

Z napięciem oczekiwałem na odzew ze strony jasnowłosej dziewczyny, zagryzając boleśnie wnętrze mojego policzka. Tak bardzo chciałem dostać się do jej myśli, znać każdą myśl, którą przechodzi przez jej głowę, bo ciągle zachowywała kamienną twarz.

- Po prostu przyjdź jutro na moje urodziny. Muszę to wszystko przemyśleć. - Wymusiła blady uśmiech, pociągając za sznurek od mojego kaptura, po czym odwróciła się, odchodząc w stronę swojego rodzinnego domu, a ja stałem wmurowany w ziemię, odprowadzając ją wzrokiem, aż znikła z mojego pola widzenia. Nie byłem w stanie się poruszyć.

Najgorszą rzeczą było, że Lizzie miała całkowitą rację. Za dwa miesiące nawet gdybyśmy się starali jak nigdy wcześniej, nie będziemy razem. I to chyba bolało najmocniej.

Continue Reading

You'll Also Like

215K 7.9K 56
Bycie zawsze gorszą siostrą może być męczące. Tym bardziej po trudnym dzieciństwie. Czy coś się zmieni w 13 letnim życiu Charlotte po trafieniu do br...
53.8K 2.6K 64
Veronica Wenter jest nową uczennicą Hogwartu. Na pierwszy rzut oka wydaje się zwyczajną nastolatką, jednak po jakimś czasie można dostrzec w niej nut...
86.5K 3.2K 35
Dwa te same charaktery. Opryskliwi uczniowie Hogwartu. Nienawidzą się od 1 roku nauki. Ona mugolka co dużo przeszła w życiu. On arystokrata, który ró...
216K 12.7K 46
II CZĘŚĆ Życie nigdy nie będzie usłane różami. Zawsze musi pójść coś nie tak, przy tym raniąc ludzi, którzy chcieliby być szczęśliwi z osobą, którą...