Bloody Sin

By anonimowa20021

186K 5.7K 6.3K

„To co zostało przebaczone, nigdy nie zostało zapomniane." I tom dylogii Sin Dedykacja Dla osób, które w pewn... More

Ostrzeżenie!
Prolog
1. Trudne początki
2. Danse Macabre
3. Prometeusz
4. Krzyczysz z mojego powodu
5. Zapomniałaś włożyć swój czarny charakterek, czy może zmieniłaś go na różowy?
6. Grasz nieczysto, Anthea
7. Za co płacisz tak dużą cenę, Antheo?
8. Vanitas
9. Pozwól mi ten jeden raz.
10. Hades i Persefona
11. Nie wierć się tak, bo inaczej oboje możemy mieć problem.
12. El fin del infierno.
13. Kto ci to zrobił?
14. Relacja hate-love
15. Mała sadystka
16. Rozbieraj się.
17. Nigdzie nam się nie spieszy.
18. Ja nic mu nie zrobiłam.
19. Czas wymierzyć sprawiedliwość.
20. Kartka i ołówek
21. W takim razie będziesz miała na rękach jego krew.
22. Leżącego się nie kopie.
23. Pizda gaz levyy ryad
24. Первая попытка побега
25. "Vivere nolit qui mori non vult".
26. Ty odkrywasz moje karty, więc chyba czas na twoje.
27. I byliśmy tylko my.
28. Możesz wybrać dla mnie już trumnę.
29. Chcę cię chronić dopóki tylko będę mógł.
30. Miss Szmaty Do Podłogi.
31. Orzeszki ziemne.
33. The Bloods.
34. Nieustraszona sadystka Lancoletti.

32. Jeśli ty nie chcesz walczyć o siebie, ja zamierzam zawalczyć o ciebie.

2.2K 153 122
By anonimowa20021

HEJ MALEŃSTWA, MIŁEGO CZYTANIA!!

‼️KONIECZNIE PAMIĘTAJCIE O ZOSTAWIENIU GWIAZEK I KOMENTARZY!‼️

Przebudziłam się otoczona buchającym gorącem, aż było mi duszno. Leniwie przeciągnęłam obolałe i zastałe od snu mięśnie. Odwróciłam się i wtedy szybko zidentyfikowałam przyczynę mojego rozgrzania, orientując się, że to mój ochroniarz spał obok mnie, wtulony w moją szyję i
pochrapujący cicho tuż nad moim uchem.

Drażnił moją szyję dwudniowym zarostem, przy każdym najmniejszym drgnięciu. Był bardzo spokojny, w porównaniu do poprzednich nocy, które były pełne niespodzianek i ekscesów, gdy wybudził
się z koszmaru, będąc niespokojny i wystraszony, co odrobinę mijało się z jego
codziennym stylem bycia. Miał delikatnie rozchylone usta z których ulatywał spokojny oddech, jego włosy były roztrzepane na wszystkie strony. Mój kącik ust z jakiegoś powodu drgnął, gdy zmarszczył przez sen brwi, jakby coś go rozdrażniło, a ja zorientowałam się, że to moje włosy, które były rozsypane dosłownie wszędzie na pościeli, przez to że w nocy wypadły mi z upięcia i zgubiłam gdzieś gumkę w łóżku. Zaczesałam je więc do tyłu, co spowodowało że cicho stęknął przez sen, poprawiając się na boku na którym leżał i wsunął niespodziewanie gorące dłonie pod moją długą koszulkę, obejmując śmiało mój brzuch ciepłymi ramionami. Zadrżałam od nagłego dotyku, ale skłamałabym mówiąc, że
mi to przeszkadzało... raczej było na odwrót.

Jak wspominałam rzadko z kim się tak bez przyczyny przytulałam i uczestniczyłam
w tak intymnych momentach jak wspólne spanie. Dla niektórych było to czymś zupełnie normalny, ale dla mnie było takie... inne i przełamywało moją niewidzialną barierę. Przesunęłam palcem po jego tatuażu węża, tak jakbym zawsze chciala to zrobić.

Powstrzymałam się od parsknięcia, kiedy wymamrotał coś złowrogo pod nosem.

- Mmm... łaskoczesz mnie. - zmarszczył złośliwie swoje czoło. - Bonifacy, wypierdalaj. - machnął na oślep ręką, jakby chciał zgonić swojego kota, którego nawet tu nie było.

Połaskotałam go jeszcze raz, ale tym razem za uchem szybko zabrałam rękę.

- O chuj ci chodzi, kocie?!- warknął tym razem naprawdę rozjuszony. - Zaraz
ci jebnę, jak się nie uspokoisz.

Podparłam policzek o podwinięte ramię, obserwując go z pod przymrużonych senną mgiełką oczu. Poruszyłam się na materacu, odczuwając ból w całym ciele. Począwszy od mięśni, nadgarstkach, które miałam całe
czerwone i niemal sine od związania ich krawatem zeszłego wieczoru, a kończąc na pulsowaniu głęboko we mnie, jednak ten ból należał do przyjemnych, przypominających mi o każdym najmniejszym dotyku swojego ochroniarza.

W dalszym ciągu spał, nie poruszając się nawet o milimetr, odkąd przestałam go zaczepiać. Nie chciałam go budzić, bo musiałam przyznać, że ostatnim razem za każdym razem, kiedy u niego nocowałam, a nawet w domu rodzinnym
spał na podłodze z wciąż niewiadomego mi powodu. Nie wiedziałam dlaczego to sobie robił, czy było to czymś w rodzaju karaniu samego siebie, czy może była tego jakaś inna przyczyna. Teraz zauważyłam, że miał dość
mocno podkrążone oczy i wyglądał w śnie na bardziej zmęczonego niż zazwyczaj. Leżałam twarzą do niego, dlatego oparłam delikatnie policzek o jego wysunięte na poduszce przedramię, obserwując go z jeszcze mniejszej odległości.

Kątem oka dostrzegłam ruch, więc obniżyłam wzrok zauważając czarnego kota, który wskoczył na łóżko między nas i zaczął się skradać w moją stronę na pościeli. Bonifacy mruczał kojącym dla ucha dźwiękiem, dopóki nie zatrzymał się kilka centymetrów od mojej twarzy, obserwując mnie wielkimi żółtymi
ślepiami. Wcisnął się w przestrzeń miedzy nami i zwinął się w kłębek, a swój tułów wepchnął w tors swojego właściciela. Velardi odetchnął głęboko, wydając z siebie ciche stęknięcie, a potem wyczuwając obok siebie obecność kota, objął go silnym ramieniem i odwrócił się razem z nim tyłem do mnie.

Aha, fajnie.

Przeciągnęłam się na łóżku, jak na zawołanie czując ścisk w pęcherzu, dlatego wiedziałam, że to odpowiedni moment aby wstać i udać się do
łazienki. Powoli podniosłam się z łóżka, starając się nie obudzić swojego śpiącego jeszcze ochroniarza, a gdy mi się to udało, stanęłam gołymi stopami na dębowych panelach. Dreszcz przeszedł po moim ciele z powodu nagłego, szczypiącego zimna w podeszwy stóp, więc stanęłam na palcach i szybko wyszłam z sypialni, podążając do łazienki. Miałam na sobie tylko o kilka rozmiarów za dużą męską czarną koszulkę, którą dał mi Nicholas do spania w ramach pidżamy. Była na tyle długa, że zasłaniała mój tyłek, więc mimo tego że moje majtki walały się gdzieś na dole, to nie było tak źle. Przeczesałam palcami poplątane od snu włosy, a potem wyszłam na korytarz i delikatnie przymknęłam drzwi.

Weszłam do łazienki, przekręcając zamek od środka, po czym cicho westchnęłam, przecierając dłońmi zaspaną jeszcze twarz. Położyłam swój telefon, który wzięłam ze sobą z sypialni na bok umywalki, po czym odkręciłam kurek z zimną wodą i starając się nie zamoczyć włosów, opłukałam twarz dla pobudzenia. Załatwiłam także swoją potrzebę,
a później stanęłam przed lustrem, aby spojrzeć na swoje odbicie. Z westchnieniem
przekrzywiłam głowę w bok, zauważając czarne kręgi pod oczami od resztek tuszu do rzęs, dlatego podgryzłam dolną wargę szukając spojrzeniem czegoś, co mogłoby mi pomóc w domyciu makijażu. Otworzyłam pierwszą lepszą szafkę nad lustrem i zauważyłam paczkę chusteczek do demakijażu, więc wyjęłam kilka z nich, starając się jak najlepiej domyć tusz. Wygięłam twarz w nieznacznym grymasie na widok kilku nowych wyprysków, które zawsze
pojawiały mi się po zjedzeniu czegoś słodkiego i tak jak wczoraj zjadłam dwie grzanki, to wystarczyło aby mnie wysypało. Pod oczami rozciągały mi się ciemne kręgi, ale to już chyba było typowym zjawiskiem na mojej twarzy, chociaż nadal ich nienawidziłam i chciałam zakryć to jak największą ilością korektora. Cicho ziewnęłam, odgarniając długie włosy na plecy i złapałam za swój telefon, chcąc sprawdzić jakieś nowe wiadomości.

Zauważyłam kilka powiadomień od Adeline na messengerze, natomiast najbardziej uderzyła mi po oczach wiadomość od Williama, co nie było jakimś częstym zjawiskiem w ostatnim czasie. Albo i było, ale miałam go wrzuconego do spamu. Zdecydowałam się przytrzymać palcem konwersację i po prostu zerknąć na podgląd.

William: Cześć, wracasz dzisiaj na noc? - wysłano 20:15

William: Anthea, odpisz mi martwię się o ciebie. - wysłano 21:37

William: Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku i jesteś bezpieczna. Odezwij się do mnie, jak tylko będziesz mogła. - wysłano 00:34

William: Cassian dzisiaj dostaje wypis i wychodzi ze szpitala. Przyjedziesz do domu? - wysłano 06:41

William: Anthea, wiem że mnie nienawidzisz, ale przynajmniej daj jakikolwiek znak, że jest
okej.

Nie odczytałam wiadomości, a jedynie przewróciłam oczami w reakcji na te całe jego zmartwienia, które były jednym wielkim kłamstwem. Jednak na informację o Cassianie, poczułam jak gorąc oblewa moje ciało i na mojej piersi osiada ciężar znanego samopoczucia, które całkowicie wyprowadzało
mnie za każdym razem z równowagi. Przestąpiłam nerwowo z nogi na nogę, rzucając okiem na górną część ekranu, która wskazywała, że dochodziła prawie dwunasta, co świadczyło o tym że naprawdę nieźle sobie pospałam.

Czułam jak moje ciało obejmuje stres i poddenerwowanie, którego nie mogłabym w żaden sposób ukryć nawet przed swoim ochroniarzem.

A chyba jeszcze gorsze było to, że ja już nie miałam siły się ukrywać. Byłam tym wszystkim wykończona.

Podparłam dłonie o boki umywalki i odszukałam swoje własne odbicie, które przypominało teraz mizernie gnijącą roślinę, której nie pomogłaby już nawet konewka wody. Przełknęłam gulę, która rosła mi co raz bardziej
w gardle, próbując głęboko oddychać, ale wszystkie otaczające mnie wydarzenia, sprawiały że czułam się najgorzej, a nawet nie mogłam w żaden sposób sobie ulżyć. Chciało mi się już tylko płakać, bo każdy najmniejszy bodziec ze świata naokoło mnie sprawiał że byłam przytłoczona. Powędrowałam oczami do sufitu, starając się powstrzymać łzy.

Łapałam i wypuszczałam powietrze, starając się pozbyć nieznośnego ciężaru na swojej piersi, zaciskając z całej siły zęby, aż dosłownie usłyszałam odgłos swojego własnego szkliwa.
Podskoczyłam, gdy usłyszałam przytłumione pukanie do drzwi i gwałtownie zwróciłam tam oczy, kiedy ktoś nacisnął na klamkę. Wtłoczyłam więcej powietrza do płuc, a przed wydechem wypełniłam policzki, zanim wypuściłam go ze świstem.

- Anthea? Jesteś w łazience?- poranny, ochrypły bas mężczyzny przywołał mnie do rzeczywistości.

Przełknęłam ślinę i chrząknąłem dla niepoznaki.

- Tak.

Usłyszałam drgnięcie drzwi, więc domyśliłam się, że podparł się o drewnianą płytę. Nastała chwilowa cisza, w której ugryzłam się mocno w wnętrze policzka, próbując się jakoś pozbierać do kupy.

- Wszystko w porządku?- Podjął, jak gdyby doskonale wyczuwał poprzez magiczne umiejętności, że coś jest nie tak.

Mocno zacisnęłam palce na kancie umywalki.

- Tak, zaraz wychodzę!- próbowałam nawet się uśmiechnąć, jakbym chciała sama wmówić sobie, że wszystko grało.

Nie uzyskałam odpowiedzi, ale słyszałam jak odchodzi i dostrzegłam znikający cień męskiej sylwetki za transparentą szybą w drzwiach. Chciałam znowu uciec. Znowu wybiec i uciec od otaczających mnie cierni, które wbijały się boleśnie i niesamowicie powoli w moje ciało, niszcząc mnie.

Oblizałam wargi, starając się jak najszybciej ogarnąć. Wciąż z duszą na ramieniu, zmusiłam się żeby wyjść z tej przeklętej łazienki w której przebywałam i tak zdecydowanie za długo, skoro nawet sam Velardi się obudził i mnie
szukał. Wahając się, pstryknęłam światło i ściskając kurczowo telefon w dłoni powróciłam do sypialni, mając wrażenie jakbym szła boso po ścieżce wysypanej gwoździami. Wzięłam wdech na odwagę, zanim weszłam do sypialni, zauważając że leży na łóżku, podpierając kark o czarny zagłówek łóżka, robiąc coś na swoim telefonie. Choć jego tors nadal był nagi, to
założył na siebie szare dresy, a ich gumka kończyła się tuż nad pociągającym V. Gdy tylko mnie zauważył, odłożył swojego iPhone'a na szafkę nocną i wpatrywał się we mnie ze swoim kotem, który siedział na jego udach. Podążył za mną stalowymi tęczówkami, aż do momentu gdy z powrotem nie wsunęłam się pod wciąż ciepłą pościel, którą grzał brunet niczym
kaloryfer. Z westchnieniem opadłam głową na poduszkę przez dłuższą chwilę leżąc ze wzrokiem wbitym w śnieżnobiały sufit.

Wpatrywałam się się w niego, jakby miało się na nim coś objawić i gapiłam się na niego dopóki nie ocknęło mnie chrząknięcie po mojej lewej. Powoli przekręciłam głowę w jego kierunku, dopóki nasze spojrzenia nie zamknęły się w sobie.

Nicholas błądził ostrożnym spojrzeniem po mojej twarzy, tak jakby próbował coś z niej ciekawego wyczytać. Poczułam się tak, jakby co najmniej przedziurawiał mnie szarymi oczami na wylot, choć ja pozostałam z maską pustki, nie wyrażającej niczego konkretnego. Mimowolnie zerknęłam na jego szyję, zauważając że wciąż była zaczerwieniona od alergicznej wysypki, którą wczoraj dostał, nie licząc duszności i słabego samopoczucia.

Przestałam na niego patrzeć, kiedy czarny kocur niespodziewanie wskoczył między nas i zbliżył się do mnie. Skradał się niczym drapieżnik, wyglądając na pierwszy rzut oka groźnie, ale jakiekolwiek obawy odeszły, kiedy Bonifacy wszedł na moją klatkę piersiową i usiadł na niej. Sarknęłam rozbawiona, zaczynając głaskać kota, który naprawdę głośno mruczał. Ułożył swoje urocze łapki na moich piersiach, a potem przeciągnął się na mnie niczym struna. Obserwowałam, jak nagle zaczął śmiesznie poruszać łapkami tuż przy moich piersiach, co wywołało u mnie szczere rozbawienie. Przypominało to co najmniej ugniatanie ciasta, ale... na moich piersiach.

Z rozbawieniem zwróciłam oczy w kierunku
rozdrażnionego bruneta, który niemal mordował spojrzeniem swojego kota. Poruszał coraz rytmicznej łapkami, jakby naprawdę rozgniatał ciasto akurat na moich cyckach, co wprawiło mnie w śmiech. Nie przestawał, a wręcz był z tego zadowolony, bo pomrukiwał przez calusieńki proces.

- Ej!- warknął nagle Nicholas, próbując zepchnąć ze mnie kota. - Spierdalaj, to są moje cycki!- zagroził śmiertelnie poważnie, a potem podjął radykalne środki i podniósł go do góry, a potem zepchnął z łóżka. - Znajdź sobie inne, dobra?

- Jesteś zazdrosny o swojego kota?- zaśmiałam się, kiedy Bonifacy wydał z siebie dziwny skrzek, przypominający pterodaktyla, obrażony na Nicka, a potem dumnie kręcąc
tyłkiem odszedł od nas w głąb sypialni.

- Nie jestem. - mruknął buntowniczo. - Po prostu pilnuje swoich własności. - oznajmił
z dumą, na co wywróciłam oczami, kręcąc głową.

- Dobrze się już czujesz?- zapytałam w końcu, zmieniając temat

Potarł automatycznie szyję i kark wnętrzem dłoni, po czym przybrał łagodny wyraz twarzy, głaskając czarne futerko.

- Jeśli nie dusiłaś mnie przez sen i nie zadźgałaś, to chyba żyję i mam się dobrze. - dociął, nie szczędząc sobie odrobiny żartu. Sprzedałam mu kusańca w ramię i złowrogo zmrużyłam oczy, posyłając mu ostrzegawcze
spojrzenie. Pomasował swój bark, wyginając usta w teatralnym cierpieniu. - Chciałem już powiedzieć, że poczułem się lepiej od razu po tym jak przede mną uklęknęłaś w kuchni o trzeciej w nocy, ale chyba nie będę ci zbyt bardzo pochlebiał. - mruknął posępnie.

Parsknęłam krótko, a potem zagryzłam mocno wnętrze policzka, ponieważ poczułam jak na mojej twarzy występują rumieńce. Nie wiem co się, do cholery ze mną działo, ale nigdy nie reagowałam takim zawstydzeniem, kiedy ktoś mówił do mnie brudne słówka, albo to, w jaki sposób doprowadziłam kogoś do orgazmu, a jednak teraz? Czułam się jakoś dziwnie.

Jakby to było coś więcej niż zwyczajne wzięcia kutasa do ust, a co najdziwniejsze - nigdy nie miałam takich odczuć przy Mattiasie, a uprawiałam z nim seks i o wiele dłużej i brutalniej.

Przymknęłam mimowolnie powieki, a gdy ujrzałam ciemność, przed oczami obraz ostatniej nocy z Mattiasem zaczął przeskakiwać
mi jak na stopklatce, wzbudzając we mnie dodatkowe poczucie niepokoju. Wciągnęłam głęboko powietrze przez nos, co napewno nie umknęło uwadze mojemu ochroniarzowi. Poza ogromem wydarzeń, które czekały na mnie
w najbliższym czasie, nie zapominałam też o nim. W końcu wysyłał mi już nie jedno ostrzeżenie. Obiecał, że po mnie wróci. A ja czułam w kościach, że stanie się to w bardzo krótkim czasie, ponieważ moje odczucia rzadko
kiedy bywały złudne. Zacisnęłam pospiesznie usta, zanim mój podbródek zdołałby zadrżeć ze strachu, którego nie mogłam się pozbyć. I wiedziałam, że on nie zniknie nigdy na stałe. Ponieważ nawet po jego śmierci, będę nękana. Ponieważ on wszczepił się w mój krwiobieg niczym niebezpieczna bakteria, albo rak, który powoli boleśnie wyczerpywał moje zmysły, a razem z nimi organizm.

Wspomnienia miesięcy w trakcie których u niego byłam nawiedzały mnie praktycznie odkąd tylko Nicholas zabił Mattiasa, ponieważ
chociaż go nie pytałam o to od ostatniej kłótni, wiedziałam to. Bo moje zmysły były wyostrzone o wiele bardziej niż zwykle. Oglądałam się za siebie, kiedy szłam sama chociażby z sypialni do łazienki. Krzyczałam w środku nocy, bo budziłam się z wrażeniem, że czuję jego oddech na karku. Jego paraliżujący mnie dotyk w złego tego słowa znaczeniu. Niszczący i rwący moją skórę razem z mięśniami, dopóki nie zostawałam przed nim całkiem naga i bez sił. Wysysał ze mnie wszystko. Moje życie, moje jakiekolwiek dobre rzeczy, które mnie spotykało, a wstrzykiwał we mnie czerń, której
nikt nie potrafił rozjaśnić. Pochłaniał mnie we własnym mroku i powoli torturował.

Spojrzeniem, dotykiem i obecnością.

Był śmiertelną trucizną, którą wszczepił w mój organizm jak pijawka, która rozpylała toksynę i
z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, co raz bardziej mnie zatruwał.

Od środka wyniszczał mój organizm, gdy na zewnątrz musiałam sprawiać pozory, że tak wcale nie było.

- Anthea, kochanie... tatuś już tutaj jest. Nie musisz się bać. Ze swoim panem jesteś
bezpieczna."

„- Pociągnę cię ze sobą na same dno. Odkąd wpadłaś w moje sidła, nie możesz już się z nich wydostać."

„- Jesteś na mnie skazana do końca życia. Bo należysz do swojego właściciela, a dobrze wiesz jaka kara czeka cię, za ucieczkę od tatusia."

„- Anthea... gdzie jesteś? Skarbie, wyjdź do tatusia. Tatuś za tobą tęsknił!"

„- Nie chowaj się, dobrze wiesz, że wyciągnę cię nawet z pod ziemi. Nie odejdziesz przede mną. Jeżeli już, to odejdziemy razem. Nie oddzielnie. R a z e m. Jesteśmy jednością i doskonale o tym wiesz!"

Wzdrygnęłam, czując jak żółć podchodzi mi do gardła i chce mi się wymiotować. Brzuch zacisnął mi się w tak ciasny supeł, że nie mogłam złapać swobodnego wdechu, bo czułam jakby to jego ręka zaczęła ponownie zaciskać się na moim gardle.

- O czym myślisz?

Ochrypły, zupełnie inny i przyjemniejszy dla uszu ton wyciągnął mnie niewidzialną dłonią z czarnej dziury czeluści mojego umysłu. Złapał mnie w odpowiedniej chwili, zanim znowu to wróciło. Przełknęłam ślinę, próbując doprowadzić się do porządku. Kiedy w takich momentach mój umysł odcinał się od otaczającej mnie wokół rzeczywistości, nie kontrolowałam swojego ciała i jak ono reagowało. Czasami nieświadomie sięgałam po żyletkę, idąc jak zaprogramowany robot do łazienki i cięłam się do momentu aż ciało przestało funkcjonować. Budziłam się w szpitalu, albo we własnej krwi, kiedy ta faza odpuszczała. W lepszym przypadku, o ile można było to tak nazwać wciągałam nieprawdopodobne ilości narkotyków, dopóki
nie byłam jedną nogą na drugim świecie. Bywało też tak, że brałam zapalniczkę i podpalałam się gdzie popadnie, skąd brały się później blizny. Rzadko robiłam to świadomie.

Gdy nadchodziły dni w których nie znosiłam własnego umysłu, który odcinał się od mojego ciała, bezmyślnie funkcjonowało jak chciało robiłam głupie rzeczy. Wielokrotnie tego żałowałam. Zanim weszło mi to w krew nie mogłam nad tym zapanować. I teraz też nie mogłam, ale przynajmniej wtedy, gdy czułam co nadchodzi, odcinałam samą siebie od ludzi, wiedząc że tak będzie bezpieczniej. Nie chciałam nikogo skrzywdzić. Izolowałam się niczym drapieżne zwierze, które niestety w moim przypadku było bezmyślne. Bałam się siebie. Uświadamiałam sobie dopiero co się
ze mną działo tak naprawdę wtedy, kiedy otwierałam oczy i orientowałam się, że całe moje mieszkanie było zdemolowane, a sąsiedzi, którzy mijali mnie później na osiedlu skarżyli się na chore wrzaski. Czasami decydowałam
się na obejrzenie kamer, które zamontowałam u siebie w mieszkaniu, bo ciekawość tego co robiło moje ciało była czasami za wysoka.

Potem oglądając to, patrzyłam na siebie jak na potwora. Budzący się we mnie potwór, który był jak demoniczne opętanie, które wkradło się niepostrzeżenie pod moją skórę.

Teraz, kiedy ktokolwiek był zdolny mnie od tego wyciągnąć, skończyło się tylko na mocno zaciskaniem pięści na pościeli, którą omal nie przebiłam na wylot ostrymi paznokciami. Przez zwijanie palców u stóp, złapał mnie tam skurcz, aż wykrzywiłam twarz w grymasie, zanim odważyłam się spojrzeć w oczy Nicholasowi. Potrząsnęłam głową w letargu, wreszcie wracając na ziemię.

- Hm?- mruknęłam z roztargnieniem, przesuwając palcami po włosach od nasady.

Mój ochroniarz podniósł wysoko lewą brew, decydując się odwrócić w moją stronę, aby lepiej mi się przyjrzeć.

- Nawet nie słuchasz co do ciebie mówię. - bąknął w połowie rozdrażniony, a w drugiej zainteresowany moim chwilowym odcięciem.

- Więc powtórz. - zachęciłam, również odwracając sie do niego twarzą, aby nawiązać wspólnie spojrzenie.

- Teraz na to za późno. Zagrajmy w prawda za prawdę...

- Nie istnieje taka gra. - wtrąciłam, nie pozwalajac mu nawet wyjaśnić reguł.

- Istnieje. - oznajmił pewnie, poruszając swoją szczęką. - Ja ją stworzyłem.

Prychnęłam kpiąco.

- A może nie chcę grać?

- Chcesz, ponieważ w innym przypadku nie oddam ci twoich ubrań.

- I tak już do niczego się nie nadają, więc nie musisz się trudzić, nie zależy mi na nich. - machnęłam ostentacyjnie ręką, wywracając oczami.

- Gorzej będzie, jeśli zabiorę ci nawet tą koszulkę i wyrzucę na klatkę schodową. Na pewno zrobisz pokaz godny uwagi na osiedlu.

- Nie zrobiłbyś tego. - fuknęłam uparcie.

- Nie?- przeciągnął, a potem odsunął swojego kota na bok pościeli i przysunął się do mnie.
Rozszerzyłam oczy, patrząc na niego zaskoczona tym co zamierzał zrobić, kiedy on jak gdyby nigdy nic złapał mnie za biodra i przyciągnął do siebie zaborczym uściskiem. - Jesteś tego pewna?- ciągnął, tym razem wsuwając bezceremonialnie dłonie pod jego koszulkę w tamtym momencie ja miałam na sobie i chwycił za materiał z zamiarem przeciągnięcia go przez głowę.

- Nicholas!- pisnęłam, próbując wyszarpać się z uścisku, ponieważ im wyżej wsuwał dłonie, tym bardziej łaskotał mnie po żebrach, wprawiając mnie w histeryczny chichot. - Przestań... - stęknęłam uparcie, starając się
za wszelką cenę wyrwać.

- Nie zamierzam, skoro mi się sprzeciwiasz. - warknął niskim tembrem, który wywołał u mnie w ciele falę gorąca.

- Velardi, wystarczy!- zawołałam ze śmiechem, kiedy już nie ściągał koszulki, a perfidnie mnie łaskotał po żebrach i bokach, mocno trzymając przy sobie. - DOBRA OKEJ ZAGRAMY, TYLKO MNIE NIE ŁASKOCZ!- zapiszczałam ponownie, szczerząc się ze śmiechu, który próbowałam powstrzymać.

Uniosłam dłonie w geście kapitulacji, próbując złapać oddech. Jednocześnie zaciskałam palce na jego dłoniach, które trzymał pod bluzką, chcąc go powstrzymać od gilgotania mnie. Pilnowałam aby nie powrócił na nowo do tortur, a gdy miałam już pewność, że tego nie zrobi, odetchnęłam z ulgą.

- Dobrze wiedzieć, że masz łaskotki. - stwierdził z chytrym uśmieszkiem. - Będę wiedział jak cię skutecznie torturować, jak będę czegoś od ciebie chciał.

- Dupek. - fuknęłam, strącając całkowicie jego dłonie i odsunęłam się na bezpieczną odległość.

- Hamuj swój cięty języyk.

- Bo co?

- Bo ci go utemperuję tak, jak wczoraj, albo jeszcze bardziej. - wychrypiał z mrokiem, który przemknął mi po oczach. Jego ton spowodował, że poczułam pulsowanie łechtaczki między nogami i aż przypomniałam sobie, że nie miałam na sobie majtek. - Zaczynaj. - rozporządził.

- Czemu ja?

- Kobiety mają pierwszeństwo, więc żebyś później nie wypomniała, że nie jestem dżentelmenem, zaczniesz pierwsza.

- Nie powiedziałam ani razu, że nie jesteś dżentelmenem. - mówiąc to, zmarszczyłam brwi w oburzeniu.

- Zabezpieczam się na przyszłość.

- Ale... jaką prawdę chcesz usłyszeć?- zapytałam niepewnie, majac wrażenie że gula w przełyku urosła mi jeszcze bardziej.

- Taką, której sam nie zdołałem odkryć.

- Wiesz o mnie... tak naprawdę większość.

- Właśnie... większość. - kiwnął głową. - A co z tą mniejszością?

- Może po prostu zadasz mi jedno konkretne pytanie? Skoro gramy w prawdę, muszę powiedzieć ci tylko prawdę, a nie jakieś wyznanie. - W porządku, masz rację. - skinął głową, jakby lepiej to przemyślał. - Więc... - przemknął oczami po mojej twarzy, jakby szukał na niej czegoś, co podsunie mu pytanie. - ... skąd masz tą bliznę?- zapytał, dotykając
delikatnie kciukiem mojej skroni, gdzie znajdowało się już bladoróżowe rozcięcie.

Mimowolnie sama opuszkami palców dotknęłam miejsca, które wskazał.

- Spadłam ze schodów. - stwierdziłam ogólnikowo.

- Sama, czy ktoś...

- A, a, a... - skarciłam go ruchem palca, którym zamknęłam jego wargi. - To już drugie pytanie, musisz poczekać na swoją kolej. - uśmiechnęłam się niewinnie, zerkając na niego z pod rzęs.

Westchnął znudzony.

- Więc słucham.

- Ile miałeś lat, kiedy ktoś zrobił ci te blizny na plecach?- odważyłam się o nich wspomnieć, chociaż wiedziałam, że odbije mi się to czkawką, gdy przyjdzie kolej na niego.

Poruszył bezgłośnie wargami, jakby nagle, zupełnie niespodziewanie ktoś odebrał mu mowę i nie był w stanie niczego z siebie wydusić. Wstrzymał oddech, wyglądając tak, jakby ktoś zadał mu cios prosto w pierś i odciął
od tlenu. Coś się z nim działo, odkąd moje usta opuściło to pytanie, a ja poczułam przez nie wyrzuty sumienia. Dostrzegłam jak jego grdyka pod skórą zadrżała, a przy tym mocniej objął swojego kota, jakby chciał zdusić gdzieś swoje napięcie. Mięsień w jego szczęce drgnął, zanim wysilił się na słowa.

- Możemy ustalić limit dziesięciu pytań na osobę? - zapytał nagle, jakby poczuł przerażenie na myśl, że miałby wyznać mi coś, co wychodziło poza jego strefę bezpieczeństwa.

- Okej. - przytaknęłam, niewiele się nad tym zastanawiając, bo sama poczułam ulgę, że zadał mi to pytanie.

- Miałem sześć lat.

Po słowach, które usłyszałam poczułam jakby ktoś złapał moje serce w garść i zaczął je miażdżyć w bolesnym uścisku. Zacisnęłam usta w wąską w ciup, a przy tym zaczęłam nerwowo skubać wnętrze policzka. Starałam się ze wszystkich sił nie wymalować na swojej twarzy współczucia, bo wiedziałam, że to było najgorsze co tylko mogłam zrobić. W mojej głowie automatycznie wykreował się obraz małego, bezbronnego chłopca, który płakał i cierpiał z powodu krzywd, jakie mu wyrządzono. Starałam się wymazać ten widok
z pamięci i skupić się na czymś innym, niż to. Nie wiedziałam kto mu to zrobił, ani dlaczego, chociaż w ogóle nie powinnam się nad tym zastanawiać, bo co złego mógł zrobić mały chłopiec?

Wiedziałam, że ten ktoś musiał być potworem, który przez to co zrobił, zostało z nim do dziś, a ślady po biciu będą towarzyszły mu do końca życia. Z jakiegoś powodu miałam ochotę go przytulić, ale znałam trochę swojego ochroniarza i wiedziałam, że nie chciał, żebym okazywała, że jest mi go żal. Z pewnością wolał przejść do innego tematu, niż słuchać jak ktoś się nad nim rozczulał.

- O czym myślałaś, kiedy umilkłaś na jakieś dobre pięć minut?- podjął, schodząc zwinnie z tematu, tak jakby małymi kroczkami próbował uderzyć we właściwy punkt. I tak właściwie... mu się udało.

- O tym... - wstrzymałam raptownie oddech, czując ponownie przytłoczenie. - Że jutro wszystko się zmieni i nie będzie takie, jak dotychczas. - wyszeptałam.

- Wiesz, że wystarczy że powiesz słowo, a...

- Wiem, Nico, ale nie mogę cię o to prosić i dobrze o tym wiesz. Robię to dla Calze, ponieważ... to tata przekazał mi władzę w swoje ręce i na pewno chciał, żebym chroniła nasze imperium. - powiedziałam nieco pewniej,
uświadamiając to sobie, że nie mogłam uciec od tego obowiązku.

- Twój tata jest napewno z ciebie dumny. - oznajmił łagodnym tonem, sięgając dłonią do mojego policzka z którego zmiótł zbłąkany kosmyk moich włosów.

- Czasami mam co do tego wątpliwości. - westchnęłam, zagryzając dolną partię ust.

- A nie powinnaś. Bo równie dobrze, mogłaś się na to nie godzić. W każdej chwili, dopóki nie powiesz "tak" i nie podpiszesz ugody Scorpione, możesz zrezygnować. William sam ci o tym powiedział dopiero po fakcie. Jesteś
przyszłym capo, to ty podejmujesz decyzje, ponieważ to że William przejął władzę po odejściu twojego ojca, nie daje mu przyzwolenia na rozstawianie cię po kątach.

- Jeżeli się nie zgodzę, rozpęta się krwawa wojna, Nicholas. Ja... muszę to zrobić. Rosjanie zrobią wszystko za śmierć Desperado, rozumiesz? Boję się... nie chcę, żeby cokolwiek stało się Cassianowi, Zane'owi... - wzięłam gwałtowny wdech, gdy niepożądane wizje wpełzły do mojej głowy. - Nie wybaczę sobie tego, jeśli komuś coś się stanie.

- Anthea, spójrz na mnie. - szepnnął z prośbą w głosie, domagając się abym na niego spojrzała, a gdy tego nie zrobiłam, wsunął dłoń pod moją szczękę i kciukiem pogłaskał moje włosy. - Jestem po to, aby cię chronić. Jakąkolwiek podejmiesz decyzję, będę cię chronił. Nawet, jeśli pozostaniesz przy decyzji wzięcia ślubu dla pokoju, będę obok.

- Nicholas... - wypełniłam policzki dużą ilością powietrza, czując jak moja pierś rwie się do szlochu. - Kiedy wezmę z nim ślub, to on jako mój mąż będzie miał do mnie prawa i to on będzie decydował kto i kiedy będzie przy mnie. Nie będziesz mógł... - omal nie zachłysnęłam się powietrzem, bo słowa,
które chciałam powiedzieć, utkwiły mi w tyle gardła.

- Nie, kurwa. - warknął, potrząsając twardo głową w formie sprzeciwu.

Z frustracji jaka w nim urosła, aż podniósł się z łóżka.

- To musi się skończyć. N-nie mogę...

- Owszem, kurwa, możesz. - wycelował we mnie palcem, gdy również podniosłam się do siadu.

- Nie mogę narażać twojego życia, Nicholas!- krzyknęłam drżącym głosem. - Nie mogę pozwolić na to, żeby coś ci się przeze mnie stało. Dlatego, kiedy ślub się odbędzie... będziesz musiał odejść. - wyszeptałam pod koniec, nie będąc w stanie powiedzieć tego głośniej i pewniej. - Jegor jest nieprzewidywalny. To on zamordował Polly, a każdy mój zły ruch doprowadzi do śmierci
kolejnej osoby z mojego otoczenia!- zdławiłam płacz. - On jest zdolny do wszystkiego... - złapałam urwany oddech, wstając z łóżka, aby podejść do okna.

Czułam jak intensywnie na mnie patrzył. Wywiercał dziurę w moich plecach swoim spojrzeniem, które biło niemoralną wściekłością.

- Właśnie, kurwa! Jest zdolny do wszystkiego!- ryknął nagle, niespodziewanym
napadem złości. Kątem oka spostrzegłam jak agresywnie strąca lampkę z szafki nocnej, która rozbiła się z hukiem w drobny mak. Zacisnęłam
powieki, próbując powstrzymać ze wszelką cenę zbierające się łzy. - Czy ty siebie słyszysz?! Naprawdę myślisz, że po tym wszystkim co zrobił ci Vaughn ja do cholery jasnej pozwolę ci oddać się w jego ręce ze świadomością, że jest takim samym, albo jeszcze gorszym sukinsynem?!- syknął, szarpnięciem łapiąc mnie za ramiona i odwrócił mnie ku sobie.

Zacisnął dosadnie palce na moich barkach, spoglądając mi głęboko w oczy i potrząsnął mną, jakby chciał mnie ocudzić.

- Nikt nie może być gorszy, niż Vaughn. - wyszeptałam pustym głosem, spuszczając głowę w dół, kiedy moje ramiona zatrzęsły się od szlochu.

Samo wymówienie jego imienia sprawiało... we mnie mdłości i jak smakowanie czegoś cierpkiego, albo trującego. Czułam jak ciska we mnie gromkim spojrzeniem, do momentu aż nie wyczuł jak moje ręce się trzęsą.

- Kurwa, nie!- wycedził głośno. - Nie pozwolę. Nie, kurwa. Nie. - puścił mnie gwałtownie, a potem cofnął się o kilka kroków. Wsunął palce we włosy i z frustracją pociągnął za nie od nasady. - Jeśli ty nie chcesz o siebie walczyć... to ja zamierzam zawalczyć o ciebie. Rozumiesz?!- krzyknął donośnie, a zaraz po tym jego pięść wylądowała na jasnej ścianie.

Podskoczyłam przestraszona, spoglądając na niego z szeroko otwartymi oczami, kiedy zdyszany od złości, zamierzał wziąć kolejny zamach, aczkolwiek szybko zareagowałam, łapiąc go za ramię w próbie uspokojenia go.

- Nicholas, nie! - pokręciłam stanowczo głową. - Proszę, uspokój się i nie rób sobie krzywdy. - wbiłam mu paznokcie w ramię, chcąc skutecznie odciągnąć go od ponownej dewastacji ściany. Popatrzył na mnie rozszalałym spojrzeniem, które były przepełnione złością, ale też pewnego rodzaju
bezradnością. - Stój, trzeba to opatrzeć. - powiedziałam ciszej ochrypłym głosem od krzyku, łapiąc go za ciężką dłoń, której kostki były całe rozcięte i zaczęła sączyć się z nich krew.

- Nie trzeba. - burknął obrażony, wyrywając rękę.

- Trzeba. - odwarknęłam, przybierając taką samą postawę jak on. - Do łazienki, już.

Powieka mu drgnęła, a między brwiami wytworzyła się wyrażająca jego gniew bruzda, kiedy wydałam mu rozkaz. Zgrzytnął zębami, ale mimo to posłusznie opuścił sypialnie, kierując się do łazienki na piętrze. Wzięłam
głębokie wdechy na otrzeźwienie, a potem ruszyłam za nim, kiedy już czekał przy drzwiach do łazienki. Weszłam chwilę po nim, dostrzegając że stoi opierając się o umywalkę.

- Siadaj. - poleciłam z cichym westchnieniem. - Gdzie masz apteczkę?

Nie odpowiedział, tak jakby się zbuntował. Nie powstrzymało mnie to jednak od samodzielnych poszukiwań. Niecałe pięć minut zajęło mi odszukanie czarnego wiklinowego koszyczka, który był wypełniony po brzegi gazikami, środkami do dezynfekcji, czy wałkami zapakowanych jeszcze bandaży. Kiedy znalazłam wszystkie potrzebne artykuły, ukucnęłam przed nim i złapałam za rękę, która wyglądała jak po ostrej bójce, a rozcięte kłykcie mocno krwawiły.

Odgarnęłam włosy do tyłu, a potem w milczeniu zajęłam się swoim pacjentem. Nasączyłam wacik środkiem odkażającym, a potem przytknęłam go ostrożnie do rozcięcia, kolejno oczyszczając rany. Zasyczał pod nosem, kiedy oczyszczałam najbardziej rozcięte miejsca. Wyczuwałam, że przyglądał mi się w trakcie całego procesu opatrywania jego dłoni.
Założyłam gazik, po czym odpakowałam świeży bandaż, chcąc mu ją szczelnie zabandażować. Starałam się zrobić to tak, aby nie miał problemów z poruszaniem palcami, więc skupiłam się na wywinięciu bandaża tak, aby mógł swobodnie ruszać dłonią i nie naruszyć opatrunków.

- Dzisiaj mam finałowy wyścig.

Zamrugałam, upewniając się, że mi się nie przesłyszało, a chwilę po tym zastygłam, przestając go bandażować. Rozchyliłam wargi w zaskoczeniu, a potem powoli podniosłam głowę, dopóki nie odnalazłam szarych tęczówek.

- Dobrze wiedzieć to w tym momencie. - wymamrotałam kpiąco, powracając do rozpoczętej czynności.

- Lepiej późno, niż wcale. - odparował z bąknięciem.

- Oczywiście. - zacmokałam sarkastycznie ustami.

W środku zezłościłam się na niego, że powiedział mi o tym dopiero teraz. Cud, że nie dowiedziałam się o tym pięć minut przed wyścigiem. Nie, żeby mnie to jakoś specjalnie obchodziło, lecz zdawałam sobie sprawę co oznaczał finał.

Najbardziej niebezpieczny wyścig.
Bez żadnych zasad moralności.
Jeden z uczestników mógł nie wyjść z tego żywy .

- Pojedziesz ze mną?- zapytał z nadzieją w głosie.

Boże, ten człowiek naprawdę miał jakąś cholerną dwubiegunówkę. Jeszcze chwilę temu na mnie burczał jak mały dzieciak, a teraz chciał, żebym pojechała z nim na wyścig. Chociaż korciło mnie zobaczyć co zrobi, jeśli
odmówię, to i tak wiedziałam, że nie było opcji, abym przepuściła taką okazję, bo ostatnim razem naprawdę mi się podobało, a poczucie dreszczyku adrenaliny, było czymś, czego chciałam dla oczyszczenia umysłu.

- Jeszcze chwilę temu na mnie fukałeś jak wściekła fretka, a teraz chcesz, żebym pojechała z tobą na wyścig?- dopytałam, chcąc mieć pewność, że faktycznie mi to zaproponował.

- Jeśli nie chcesz, to w porządku.

- Nie powiedziałam, że nie chcę. - wtrąciłam, kończąc opatrywanie, a koniec bandaża rozdarłam na pół, po czym zawiązałam go na supeł. - Chcę i pojadę. Ale muszę najpierw załatwić kilka spraw. O której się to zaczyna?

- O dwudziestej zaczynają się pierwsze eliminację, ale ja jestem dopiero w finale.

Pokiwałam głową.

- Dobrze, pojadę. - zgodziłam się z nieznacznym uśmiechem, błąkającym się na moich wargach.

***

   - Nadal podtrzymuję się tego, że nie miałbym nic przeciwko, gdybyś faktycznie została w moich ubraniach. - stwierdził mój ochroniarz, gdy podał mi swój kask motocyklowy.

  - Chyba naprawdę lubisz kusić los. - parsknęłam, odgarniając włosy w tył i oddałam mu złożone w kostkę ubranie, które mi pożyczył, zanim przyjechaliśmy do mojego mieszkania. - Nie chcę wiedzieć co zrobiłby William, gdybym przyjechała do domu w męskich ubraniach swojego ochroniarza z widocznymi malinkami na szyi i czerwonych nadgarstkach. 

   - Pewnie by się ucieszył. - puścił mi zawadiackie oczko, po czym schował swoje ubranie do schowka pod siedzeniem kawasaki. - Wskakuj, zostały nam niecałe trzy godziny, a z twoimi ruchami wolę mieć godzinę w zapasie.

   - Dobre sobie. - żachnęłam, wsuwając kask na głowę, po tym jak narzuciłam na ramiona skórzaną, motocyklową kurtkę.

Dosiadłam maszynę za Nicholasem, po czym niepewnie objęłam jego brzuch, zanim wyruszył w drogę. Pod domem rodzinnym znaleźliśmy się po dwudziestu minutach z hakiem, a gdy brunet zaparkował motocykl
nieopodal garażu mój stres się nieco zwiększył. Zgasił silnik swojego kawasaki, dlatego podtrzymując się dłońmi umięśnionych pleców, całkiem zgrabnie zsunęłam się z tylnego siedzenia, starając się nie potknąć o własne nogi.

Zsunęłam kask z głowy i potrząsnęłam głową niczym mokry pies, aby zgarnąć poplątane kosmyki z twarzy. Velardi chwilę później poszedł w moje ślady, zatem oddałam mu drugi kask i poprawiłam poły skórzanej kurtki, wzdychając cicho. Oblizałam spierzchnięte wargi, po czym przemknęłam spojrzeniem po posesji, spostrzegając patrolującego na służbie Rhysanda. Zauważyłam samochód Williama na podjeździe nieopodal zaparkowanego
motocykla, co świadczyło o tym, że musiał wrócić ze szpitala z Cassianem. Mimowolnie powędrowałam oczami do drzwi wejściowych, lecz po drodze napotkałam siedzącego na drewnianych schodach werandy Zane'a.

Pomachałam mu energicznie, ale przez to że siedział ze spuszczoną głową w dół, nie od razu mnie zauważył. Ściągnęłam brwi ku sobie z zaskoczeniem odkrywając, że pomiędzy palcami prawej dłoni tli się papieros, co może nie byłoby takie dziwne, gdyby nie to że Zane unikał papierosów, tak naprawdę odkąd
zaczął grać na poważnie w koszykówkę. Przekrzywiłam głowę w bok, przyglądając się mu uważnie, widząc że z jakiegoś powodu był nerwowy, ponieważ podrygiwał szybko nogą, a do tego ta zgarbiona postawa od razu podsunęła mi, że coś było nie tak. Wsunęłam dłonie do kieszeni kurtki i nie mówiąc nic swojemu ochroniarzowi, wyruszyłam w stronę chłopaka. Zatrzymawszy się przed nim odchrząknęłam głośniej, chcąc zwrócić na siebie uwagę, co wreszcie dało jakiś rezultat, bo podniósł niechętnie głowę, a potem spojrzał
na mnie przekrwionymi oczami.

   - Hej, gnojku. - wyszczerzyłam się zaczepnie, ale ku mojemu zdziwieniu na jego twarzy nie pojawił się żaden cień uśmiechu, tylko pustka. - Zane? Wszystko w porządku?- zapytałam zmartwiona, kucając przed nim.

   - Ta... wykurwiście. - burknął pod nosem

Ściągnęłam brwi za bardzo nie rozumiejąc co było powodem takiej oschłej postawy. Z zainteresowaniem przycupnęłam obok niego na schodach, a potem wyrwałam mu z palców fajkę.

   - Nie możesz palić, dupku. - skarciłam go, sama zaciągając się resztką niedopalonego papierosa, kiedy posłał mu naburmuszone spojrzenie pełne wyrzutu.

  - Powiedziała co wiedziała. - żachnął.

  - Coś się stało?- podpytałam ostrożnie,
przechylając głowę w jego stronę, ponieważ chciałam aby wreszcie na mnie choćby łypnął. - Zane?- ponowiłam, próbując wywrzeć na nim jakąkolwiek reakcję.

Niechętnie obdarzył mnie leniwym spojrzeniem. Dopiero teraz zauważyłam, że jego białka były przekrwione, jakby zarwał nockę, zielone oczy pozbawione łobuzerskich iskierek i blada twarz. Zmartwiłam się, widząc go w takim stanie. Zane jako jeden z niewielu potrafił naprawdę stwarzać pozory i zawsze znaleźć jakieś pozytywne wnioski, a tym razem był taki smutny, aż coś głęboko we mnie drgnęło. Pod oczami rozciągały się niemal sine
kręgi, a jego usta były popękane od gryzienia.

   - Esmeray odeszła.

   - Co takiego?- wciągnęłam głęboko powietrze przez nozdrza, rozszerzając mocniej oczy.

Wzruszył ramionami, a potem zaczął skubać źdźbło trawy, które zerwał z trawnika. Chociaż próbował wyglądać na niewzruszonego, to dostrzegłam że prawie niewidocznie jego oczy się zaszkliły.

   - Zostawiła mnie. Tak o. - pstryknął palcem w powietrzu z wyraźnym zawodem i wyrzutem w głosie.

   - Ale... jak to? Przecież wy...

   - Taaa... my. - zakpił z tego stwierdzenia, tak jakby jego pewna część w którymś momencie przestała od tak istnieć. - Wieczorem normalnie poszliśmy spać. Wszystko zajebiście, a kiedy rano miałem wstawać i zbudzić ją do
szkoły, jej nie było. - przełknął ślinę, aż jego grdyka drgnęła. - Spakowała swoje wszystkie rzeczy i... - urwał, jakby nie był w stanie dokończyć swoich słów. - ... nic nie powiedziała, kurwa! Po prostu zabrała swoje rzeczy i wróciła do tego starego skurwysyna! Zostawiła mi jebany kawałek kartki z wiadomością: "Przepraszam, nie mogę z tobą zostać"! Po tym wszystkim  znaczyłem dla niej tylko tyle co kawałek pierdolonej karteczki.

  - Zane... - odetchnęłam, wsuwając delikatnie palce w miękkie kosmyki. - Posłuchaj...

  - Nie. - warknął nagle pobudzony, jakby go to zezłościło. Tupnął nogą w drewniane deski na werandzie. Poderwał się z jednego ze stopni, po czym rozzłoszczony rzucił: - Zostawcie mnie w jebanym spokoju!

Z zaskoczeniem wzniosłam brwi, obserwując jak z rozmachem otwiera drzwi i wchodząc do środka łomocze nimi jak opętany. Z wciąż towarzyszącym mi zmieszaniem, napotkałam swojego ochroniarza, który podobnie jak
ja z zaciekawieniem przyglądał się sytuacji z boku. Zacisnęłam wargi w wąską kreskę, nerwowo zaczynając sobie wyłamywać palce w skrępowaniu co powinnam zrobić. Okręciłam się wokół własnej osi, po czym zerknęłam na bruneta, który wyrzucił końcówkę swojego papierosa, a potem wspiął się na werandę. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym samym momencie drzwi wejściowe ponownie się otworzyły, a tym razem w progu
stanął William. Z towarzyszącym mi ściskiem w przełyku powoli odwróciłam się w jego stronę, lustrując go uważnym spojrzeniem.

Dostrzegłam, że dzisiejszego dnia miał na sobie golf w odcieniu khaki, a do tego eleganckie
czarne spodnie, co było naprawdę dużą odmianą, zważywszy na to, że zazwyczaj nosił te sztywne garnitury. Jego broda była świeżo przystrzyżona, oraz pofarbowana na czarno, dzięki czemu pozbył się siwych pasemek, podobnie jak na włosach, które były estetycznie zaczesane i skrócone. Osadził dłonie luźno w swoich chinosach, skupiając oczy na mnie. Coś
ciepłego mignęło w krótkim rzuceniu na mnie okiem, chociaż moja złość i nienawiść do niego potrafiła przyćmić cokolwiek co chciał dobrego dla mnie zrobić. Spoważniał nieco, kiedy przeniósł uwagę na mojego ochroniarza, a przy tym poruszył hardo szczęką, jakby posyłał mu jakieś wrogie zamiary, które zamierzał z nim przebyć w cztery oczy.

Towarzyszyło nam pełne napięcia, przedłużające się bezlitośnie milczenie, ale w którymś momencie odchrząknął, jakby
zdecydował się przemówić.

   - Dobrze, że jesteś, Thea. - oznajmił, podkreślając do tego zdrobnienie mojego imienia, co było typowym psychologicznym
trikiem, aby zmniejszyć jakoś moją złość. Zawsze go używał, kiedy chciał zawiesić broń, chociaż ja nie zamierzałam na tym przystanąć. - Nie odpisywałaś mi, martwiłem się...

   - Niepotrzebnie. - odcięłam bezemocjonalnie. - Jak widzisz jestem cała i zdrowa. Nie marnuj na mnie tyle swojego cennego czasu.

   - Thea, traktuje Cię niemal jak swoją córkę, jesteś dla mnie najważniejsza... tak samo jak Cassian i Zane, dlatego zawsze będę się o was martwił...

   - W takim razie naprawdę współczuję ci twojej prawdziwej córce, jeżeli będziesz ją kiedyś miał i zmusisz ją do małżeństwa tak jak mnie. - puściłam mu oczko, uśmiechając się jadowicie.

  - Słońc...

  - Przestań. - parsknęłam, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Nie chcę z tobą rozmawiać. - wycedziłam z naciskiem na swoje słowa, a potem uciekłam spojrzeniem do drzwi wejściowych. - Coś jeszcze istotnego, czy dalsza manipulacja?

William przełknął ślinę i oblizał swoje wargi, nieco spuszczając głowę w dół, jakby poczuł bezradność.

I bardzo, kurwa, dobrze.

Powrócił do swojej postawy, prostując się i wciągając głęboko powietrze.
 
   - Odebrałem Cassiana ze szpitala. Niedawno skończył rehabilitację i... kazał mi ci przekazać, że chciałby z tobą porozmawiać, ale jeżeli nie będziesz chciała, to to zrozumie.

Moja ślina zgęstniała, kiedy tylko usłyszałam imię swojego starszego brata, a w dodatku to, że chciał ze mną porozmawiać. Chociaż od dłuższego czasu ze sobą nie rozmawialiśmy, po tym jak stanowczo wykrzyczał mi w twarz,
że nie chce mnie widzieć, to głęboko skrywałam chęć dowiedzenia się jak się czuje, albo spotkania się z nim na żywo. Moje serce mocniej załomotało na słowa Willa i przez pierwsze sekundy byłam gotowa wyrwać przed siebie, aby do niego pójść, ale po chwili zdałam sobie sprawę że będzie to trudniejsze niż mogłabym przypuszczać. Zio wpatrywał się we mnie z ewidentnym oczekiwaniem na odpowiedź, więc kiedy udało mi się w jakiś sposób przyswoić tą informację, zaplotłam ręce na piersi i skinęłam głową.

   - Jasne. - mruknęłam pod nosem, a potem rzuciłam przelotne spojrzenie przez ramię na swojego ochroniarza. - Mógłbyś zaczek...

   - Zamienię kilka słów z twoim ochroniarzem. - stwierdził nagle z zaciętą miną, którą ciskał prosto w Nicholasa.

Przygryzłam wnętrze policzka, ale wiedząc że nie mam pola do popisu, ani nie chce mi się z nim użerać bez słowa go wyminęłam i weszłam do domu. Zaciągnęłam się zapachem, który zawsze po przekroczeniu progu domu po dłuższym czasie, wywoływał we mnie niesamowitą nostalgię i namiastkę dobrego dzieciństwa. Ciepło otaczało mnie niczym ramiona mojego taty, którego chociaż z nami nie było, to niejednokrotnie czułam, że po prostu gdzieś tutaj był. Albo w swoim gabinecie, sypialni, bądź na jakimś spotkaniu z Calze. I z taką wiedzą, czy może nawet żałosnym wmawianiem sobie, było mi po prostu... lżej.

Przywitała mnie cisza, ale zanim zdołałam
zdjąć buty, na dzień dobry usłyszałam oszalałe piski i odgłos przypominający biegnące stado słoni. Uniosłam wzrok, a potem uśmiechnęłam się szeroko, kucając i rozkładając ramiona, gdy dwa rosnące jak na drożdżach dobermany
rzuciły się biegiem w moją stronę, ślizgając się po drodze po płytkach. Zaśmiałam się, ledwo nadążając je głaskać, bo skakały wokół własnej
osi niczym na sprężynie, kompletnie nakręceni i zafascynowani moim widokiem.

  - Cześć, maluchy. - szepnęłam, dając im obojgu zaatakować mnie aż opadłam tyłkiem na wykładzinę w korytarzu, przez co zaczęli lizać mnie po twarzy. - Wo, wo... - sarknęłam, próbując uspokoić Hadesa i Zeusa, którzy zachowywali się co najmniej tak, jakby nie widzieli mnie dekadę, a nie kilka dni.

Po chaotycznym przywitaniu w towarzystwie szczeniaków wspięłam się na piętro, nasłuchując jakichkolwiek odgłosów świadczących o tym, że ktoś był w domu. Słysząc odbijanie piłki do koszykówki wywnioskowałam, iż Zane próbował nad czymś odreagować, ponieważ znałam go już na tyle
dobrze, że wiedziałam że najlepszą opcją będzie pozostawienie go samego. Tak naprawdę nie trudno było się domyślić czym było to spowodowane.

Nazajutrz miały odbyć się moje zaręczyny z Jegorem, a co za tym szło Esmeray podobnie jak ja miała wyjść za brata Jegora, czyli Iwana. Serce ściskało mi się na świadomość tego, że Zane ewidentnie poczuł coś do Esme, ale
tak naprawdę nikt nie mógł zmienić przyszłości, która była nieunikniona. W końcu klamka zapadła i nie było odwrotu.

Z cichym westchnieniem chciałam wejść do swojego pokoju, ale zatrzymało mnie rytmiczne stukanie o podłogę. Zamrugałam, odwracając powoli głowę w kierunku korytarza w którym dostrzegłam Cassiana, który kuśtykał na kulach, najwyraźniej zmierzając w moim
kierunku.

   - Cześć. - mruknął ochryple, a przy tym odrobinę zacisnął wargi w wąską kreskę.

Odebrało mi mowę i na początku nic nie odpowiedziałam, a jedynie wpatrywałam się w swojego starszego brata. Widziałam przede wszystkim dominujące przygnębienie, nerwowość i tak cholernie chwytające mnie za serce zagubienie w oczach, aż miałam ogromną ochotę podbiec, przytulić go i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Chociaż nie wiedziałam czy na pewno tego chciał. Widząc go w takim marnym, smutnym stanie miałam
ochotę się rozpłakać, aczkolwiek wiedziałam, że to najgorsze co mogłabym zrobić. Ogromne zmęczenie psychiczne i fizyczne odznaczało się nawet na samej twarzy, kiedy chociaż próbował unieść kącik ust, to wargi jak zaprogramowane powracały do przygnębiającego wyrazu. Po wypadku na przystojnej twarzy pozostała jeszcze spora część siniaków, czy zadrapań,
ale mimo wszystko nie tylko to było strapieniem.

Podtrzymując się na kulach wyglądał tak rozpaczliwie, jakby był pogodzony ze świadomością, że po tym cholernym zdarzeniu jego życie nigdy nie będzie takie samo.

A ja chciałam tak bardzo odebrać jego cierpienie, byleby nie móc widzieć go w takim stanie.

   - Hej. - odparłam wreszcie, cudem unikając łamliwości w głosie.

  - Chciałabyś... możemy... możesz chwilę ze mną... razem porozmawiać?- jąkał się co drugie słowo, jakby był cały zestresowany i nie mógł skleić nawet zdania.

Z nadzieją w oczach mocno zaciskał palce na uchwycie od kuli, tak jakby spodziewał się najgorszego i odrzucenia z mojej strony. Wpatrywał się we mnie jakby pogodzony z odepchnięciem.

A ja mimo to wygięłam usta w smutnym uśmiechu, kiwając lekko głową.

Widząc jak oczy błysnęły mu w czymś na kształt nadziei, a ja nie potrafiąc dłużej ustać w miejscu podeszłam do niego szybkim krokiem. Rozdygotanymi dłońmi objęłam go w pasie i wtuliłam ostrożnie w żebra Cassiana, pamiętając również o tym że miał je mocno potłuczone, choć nie złamane. Wybuchnęłam
donośnym szlochem, jak tylko zetknęłam się ze znajomym ciepłem i poczułam że tutaj jest, że jego serce bije, że on żyje i się ode mnie nie odwrócił, zaczęłam moczyć łzami szarą koszulkę.

Wcisnęłam policzek w pierś Cassa, czując jak po moim ciele spływa niesamowita ulga spowodowana zdjęciem tego potężnego ciężaru. Prawdopodobnie jemu też to się udzieliło, ponieważ wyczułam jak pod moim uściskiem wzdycha głęboko.

  - Przytuliłbym cię, ale... - szepnął cicho, jakby ze złością do samego siebie.

Nie odpowiedziałam, a tylko mocniej go objęłam, ledwie powstrzymując się od uściśnięcia go z całych sił, ze względu na stan jego zdrowia. Poczułam jak odrobinę się porusza, nieustannie próbując podtrzymać ciężar swojego ciała na kulach, a potem poczułam jak całuje mnie kilkukrotnie we włosy, by zaraz po tym podeprzeć brodę o czubek mojej głowy.

   - Przepraszam... - wydusił słabym głosem. - Tak bardzo żałuję, że ci to wtedy powiedziałem. Tak bardzo przepraszam, że cię wtedy wyrzuciłem... miałem okropne wyrzuty sumienia, bo dopiero po czasie uświadomiłem
sobie jak cię potraktowałem. Ale obiecuję, że... że się zmienię. Jeszcze nie wiem jak się za to zabrać, a-ale wezmę się za siebie. Pójdę na odwyk. Wiem, że mam problem z alkoholem. Jak tylko stanę o własnych siłach na nogi... lekarz powiedział mi że brak czucia objawił się z powodu szoku powypadkowego. Jedna noga ma niedowład, ale... da się ją naprawić. -
zacisnął usta w wąską kreskę, próbując je wykrzywić coś na kszałt uśmiechu. - Od razu zacząłem rehabilitację i chcę stanąc jak najszybciej na nogi, bez tego ścierwa. - mówił tak szybko i chaotycznie, jakby obawiał się że zabraknie mu na to czasu.

Słowa Cassiana sprawiły że dosłownie rozpierała mnie duma. Byłam z niego okropnie dumna z samego faktu, że zdał sobie sprawę ze swojego problemu.

Odsunęłam się od niego na niewielką odległość, a potem sięgnęłam dłonią do blond kosmyka, który zabłąkał się na jego czole.

   - Możesz na mnie liczyć, pomogę ci jak tylko mogę.

  - Nie wiem czym sobie na ciebie zasłużyłem. - wyszeptał cicho, unosząc usta w smutnym uśmiechu. - Przepraszam. - powtórzył po raz kolejny.

   - Nie jestem na ciebie zła, Cass. - pokręciłam głową. - Po czasie uświadomiłam sobie, że to była twoja reakcja... i byłeś po prostu zły na wszystkich i wszystko, by myślałeś, że będziesz jeździł na wózku. Każdy na twoim miejscu by tak zareagował.

   - Nie, Anthea. Wiem, że to co powiedziałem sprawiło, że... przeze mnie mogłaś zrobić coś głupiego. Z własnej winy mogłem cię stracić, dlatego muszę przestać usprawiedliwiać swoje zachowanie i naprawić wszystkie krzywdy,
które wam, a szczególnie tobie wyrządziłem.

Wciągnęłam powietrze przez nozdrza, czując jak nieznane mi dotąd ciepło rozlewa się w mojej piersi.

Ktoś chciał się zmienić.

Dla mnie.

***

dajcie znać jak wam się podobało —->>>

ten rozdział był dla mnie całkiem przyjemny, ale niebawem? będzie tylko gorzej ;))

ETERNALFLAME

Continue Reading

You'll Also Like

368K 9.8K 34
𝐉𝐚𝐤 𝐦𝐨𝐠𝐥𝐢𝐬́𝐦𝐲 𝐬𝐨𝐛𝐢𝐞 𝐳𝐚𝐮𝐟𝐚𝐜́, 𝐬𝐤𝐨𝐫𝐨 𝐧𝐚𝐬𝐳𝐚 𝐦𝐢ł𝐨𝐬́𝐜́ 𝐳𝐫𝐨𝐝𝐳𝐢ł𝐚 𝐬𝐢𝐞̨ 𝐧𝐚 𝐠𝐫𝐮𝐳𝐚𝐜𝐡 𝐤ł𝐚𝐦𝐬𝐭𝐰, 𝐤�...
312K 12.6K 29
- Zgadnij, kto wyświetlił mi się w proponowanych. - Twój stary? - Nathaniel Parker. _______________ WIEM, że na początku jest niezły cringe, ALE rozd...
11.5K 384 14
„Ona pokochała go zbyt późno, żeby mógł podjąć inną decyzję." II tom trylogii Układ
9.5K 152 6
Dwudziestoletnia Valentinne Linwood zaczyna nowy rozdział. Odcina się od wydarzeń ze starej szkoły i chcę zapomnieć o tym co ją spotkało. Przez znajo...