Siedziałam z Ashley w jednej z naszych ulubionych kawiarni. Była środa, a my zaraz po lekcjach zdecydowałyśmy się pójść na kawę.
Nasz kontakt w ostatnim czasie się pogorszył. Nie potrafiłam słuchać o Mike'u, a ona nie potrafiła z takim samym entuzjazmem spędzać ze mną czasu. I chociaż zdawałam sobie sprawę, że to w moim zachowaniu jest wina, nie umiałam udawać.
- Zrobiłaś prezentację na chemię? - zapytała, gdy kelner przyniósł do naszego stolika dwie filiżanki.
Pokiwałam twierdząco głową, upijając łyk.
- Skończyłam wczoraj - odparłam - A ty?
Ashley siedziała niespokojnie na swoim krześle. Wierciła się, wciąż bawiąc się swoimi dłońmi.
- Tak... też - jej głos był cichy.
Nie bardzo na mnie patrzyła, ale i ja unikałam jej wzroku. Byłyśmy dla siebie jak siostry, a w tym momencie czułam się jakbym siedziała z obcą dla siebie osobą, która chce jak najszybciej odejść. Wiedziałam, że Ashley coś trapi. To ona wyszła z inicjatywą spotkania po zajęciach.
- Więc... - zaczęłam - Co u ciebie?
Spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczami. Było w nich tyle smutku, żalu. Wszystkiego czego nie potrafiła powiedzieć. Chwilę skanowała moją twarz, aż w końcu przełknęła ciężko ślinę i znów wróciła wzrokiem na swoje dłonie.
- Nie chcę żeby nasza relacja tak wyglądała... - widziałam, jak ciężko przeszły przez jej gardło te słowa.
Coś ścisnęło się w brzuchu, a oczy lekko mi się zaszkliły.
- Ja też nie chcę - odpowiedziałam tak cicho, że ledwo sama siebie usłyszałam.
Niewielki uśmiech na jej twarzy pojawił się na sekundę. Mała ulga, że nie tylko jej było z tym źle. Minęło kilka długich chwil, które spędziłyśmy w zupełnej ciszy. Może żadna z nas nie wiedziała co powiedzieć, jak zacząć.
- Nie musisz go lubić, Jenny - odezwała się w końcu Baker - Nawet w pewien sposób rozumiem twoje nastawienie. Ale może powinnaś chociaż postarać się... jakoś być w tym ze mną.
Niepewnie patrzyła na mnie, unikając moich oczu. Jakby była się zderzenia naszych spojrzeń, tak samo jak ja.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Czułam się jak najgorsza przyjaciółka na świecie.
- Nie chodzi o to, że go nie lubię, Ash. Ja się po prostu o ciebie martwię. Nie chcę żeby cię zranił. Żeby stała ci się krzywda lub żebyś popadła w kłopoty.
Blondwłosa oparła się wygodniej o krzesło, w końcu patrząc w moje oczy. Widziałam ulgę na jej twarzy i błysk w tych niebieskich tęczówkach, dzięki któremu wszystko wydawało się prostsze.
- Nikt mnie nie zrani - odparła - Lubię go, ale nie kocham, Jenny.
Skanowałam jej twarz cal po calu. Nie znalazłam nic, co mogłoby wskazywać na to, że kłamie. I tym bardziej zaczęło mnie to zastanawiać.
- Więc po co to wszystko?
Uśmiechnęła się do mnie ciepło.
- Bo pierwszy raz w życiu czuję, że naprawdę żyje.
***
W czwartkowy wieczór siedziałam w salonie z bratem. Oglądaliśmy jakiś durny program w telewizji, zajadając się chipsami. Niewiele rozmawialiśmy, ale sama jego obecność sprawiała, że czułam się dobrze. Wciąż nie potrafiłam uwierzyć, że jest z nami i nie szybko zamierza wyjeżdżać.
- Może pojedziemy coś zjeść? - zapytał spoglądając w moją stronę.
Przełknęłam chipsy, które właśnie jadłam i pokiwałam z entuzjazmem głową. Szybko wstałam na nogi, strzepując na podłogę okruszki ze swojej czarnej bluzy.
- Tylko się przebiorę - rzuciłam, pędząc do swojego pokoju.
Usłyszałam jak się śmieje, gdy wchodziłam po schodach.
Przeszukiwałam zawartość swojej szafy w poszukiwaniu ubrań. Wybrałam czarne, luźne spodnie i szarą koszulkę z nadrukiem. Do ręki wzięłam czarną kurtkę. Przejrzałam się w dużym lustrze, które stało w moim pokoju. Wyglądałam w miarę dobrze, ale moje włosy sterczały na wszystkie strony. Rozplątałam je i związałam w niedbałego koka.
Gdy byłam już gotowa, zeszłam na dół. Stojąc w holu zajrzałam do salonu, ale nigdzie nie widziałam William'a.
- Gotowa? - usłyszałam za sobą jego głos.
Odwróciłam się w jego stronę. W dłoni trzymał kluczyki, którymi energicznie potrząsał.
- Gotowa - odpowiedziałam z szerokim uśmiechem na twarz.
Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do srebrnego samochodu naszego ojca. W środku intensywnie pachniało wanilią.
William odpalił auto i wyjechał na drogę. Zachodziło słońce, a ulice były prawie puste. Patrzyłam na niego kątem oka, gdy prowadził. Uwielbiam z nim jeździć. Zawsze był taki skupiony, a jednocześnie wyluzowany. Jakby urodził się z umiejętnością prowadzenia auta.
Lubiłam spędzać z nim czas. Nie ważne, co chciałby robić, od razu się zgadzałam. Zawsze dużo się ze sobą śmialiśmy i gdy tylko był blisko, znów czułam się jakbym miała dziesięć lat i toczyła z nim walkę na lepszą choreografie. Absolutnie beztrosko i szczęśliwie.
Droga nie trwała długo. Zatrzymaliśmy się na poboczu ulicy, niedaleko Save Care. William wysiadł z samochodu i poprawił swoją koszulkę. Szybko poszłam w jego ślady, wydostając się na ulicę. Było przyjemnie ciepło.
Podeszliśmy do niewielkiej restauracji. William otworzył mi drzwi, po czym obydwoje znaleźliśmy się w środku. Przystanęliśmy w progu, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu wolnego stolika.
- Chyba nie ma tu zbyt wiele miejsca. Pójdźmy gdzieś indziej - jego głos był dziwnie cierpki.
Spojrzałam na niego spod uniesionych brwi. Jeszcze raz powróciłam wzrokiem do wnętrza restauracji i dokładnie je prześledziłam. W pomieszczeniu było sporo wolnych miejsc, przy których moglibyśmy usiąść. Nie rozumiałam dlaczego mielibyśmy szukać nowego lokalu.
Ale właśnie wtedy mój wzrok padł na stolik blisko okna. Poczułam jak moje serce staje na moment, a oddech przyspiesza. Siedział tam ze wzrokiem wbitym w naszą dwójkę. Widziałam jak jego szczęka lekko się zaciska. Z jego miny niewiele dało się odczytać z tak dużej odległości, ale jedno było pewne - nie cieszył się na mój widok. Wręcz przeciwnie, Harry wydawał się nadzwyczaj zły.
William otworzył drzwi, co lekko mnie otrzeźwiło. Spojrzałam na swojego brata i wyminęłam go w progu. Stanęliśmy przed Save Care i w ciszy zastanawialiśmy się co dalej.
- Co powiesz na hot-dogi i plaże? - zaproponowałam.
Uśmiechnął znów wpłynął na jego twarz.
- Ty stawiasz - odpowiedział, po czym zaczął iść w stronę samochodu.
Zaśmiałam się pod nosem. Zanim William wyjechał na studia, mieliśmy pewien swój mały rytuał. Gdy któreś z nas potrzebowało oczyścić głowę, drugie zabierało go na hot-dogi i plażę. Spacerowaliśmy wzdłuż brzegu i wsłuchiwaliśmy się w szum fal. A czasem siadaliśmy na piasku i wpatrywaliśmy się w wodę. Aż do momentu, gdy byliśmy w stanie z siebie wszystko wyrzucić. Prawie jakbyśmy się w ten sposób oczyszczali.
Na miejscu byliśmy piętnaście minut później. W naszych dłoniach już znajdowało się upragnione jedzenie. Usiedliśmy na piasku, w bezpiecznej odległości od wody i powoli jedliśmy.
- Słyszałem od taty, że jesteś nieustępliwa w sprawie pracy - zaczął mój brat, biorąc kolejny kęs.
Błądziłam wzrokiem po piasku. Nie chciałam zaczynać tego tematu. Wystarczyły mi kazania ze strony ojca.
- Nie chcę ciągle cię wykorzystywać, William. Mogę sama o siebie zadbać i zarobić na studia - starałam się brzmieć pewnie.
- Aż tak bardzo potrzebujesz mieć świadomość kontroli?
Jego pytanie mnie zdziwiło. Chwilę wpatrywałam się w jego profil bez słowa. Zastanawiałam się nad tym. Czy to faktycznie chodziło o kontrolę?
- Może spróbuj się dogadać i przychodzić na przykład co drugi weekend - zaproponował - To ostatnia klasa. Tata mówi o szkole, ale bardziej martwi mnie twoje zamknięcie się w domu. Od jakiegoś czasu podobno z nikim się nie chcesz spotykać.
Spojrzał na mnie czujnie, z widoczną troską w oczach.
- Zrób to dla siebie. Odpocznij, baw się póki możesz - kontynuował - Nie trać życia na to, co nie jest ci w tym momencie potrzebne.
Wiedziałam, że w pewnym sensie miał rację. Całe te studia, naciski ze strony nauczycieli i ze strony ojca, sprawiły że potrzebowałam się od tego odciąć. Zająć myśli w jakiś pożyteczny sposób. I tak oto udało mi się zaniedbać swoje niezbyt bajeczne życie towarzyskie.
- Co drugi weekend? - zapytałam - To brzmi rozsądnie.
Chłopak uśmiechnął się z ulgą na moje słowa. Postanowiłam spróbować porozmawiać z Robinson'em, gdy następnym razem przyjdę do pracy. Może zgodzi się na taką propozycję.
- W tym roku kończysz studia - zaczęłam - To nie dziwne, że zjawiasz się właśnie teraz?
Widziałam, że lekko się spina. Wpatrywał się w fale i najwyraźniej zastanawiał się co odpowiedzieć. Nie chciałam być wścibska, ale nurtowało mnie to.
- Mam kilka spraw do załatwienia. Studia nie uciekną, Jenny.
Jego ton wskazywał na to, że zakończył rozmowę. Nie chciałam naciskać i wypytywać o jego prywatne sprawy, ale jego odpowiedź mnie nie usatysfakcjonowała. Wiedziałam, że kryje się za tym coś więcej. Postanowiłam jednak poczekać, aż sam będzie gotowy, aby o tym ze mną porozmawiać.
- Czy moglibyśmy zostać tu na zawsze? - zapytałam, rozładowując lekko napiętą atmosferę.
Usłyszałam jego przyjemny śmiech.
- Nawet powinniśmy.
_____________
Ściskam Was ciepło, czytelnicy 🖤