Ścieżką wspomnień [The path o...

By Olsaki

2.7K 299 383

Życie Cole'ego Knighta to jeden wielki znak zapytania, i to w dodatku dla niego samego. Chłopak z amnezją, n... More

Prolog ,,Dogoń mnie"
Rozdział 1. „Obłuda życia"
Rozdział 2. ,,Sancha"
Rozdział 3. ,,Irytacja"
Rozdział 4. ,,Zderzenie z rzeczywistością"
Rozdział 5. ,,Ceń dom ponad wszystko"
Rozdział 6. ,,Oko tygrysa"
Rozdział 7. ,,Fala złudzeń"
Rozdział 8. ,,Podwózka"
Rozdział 9. ,,Środkowy palec "
Rozdział 10. ,,Poddaję się"
Rozdział 11. ,,Co za różnica, który to Knight"
Rozdział 12. ,,Pan Darcy"
Rozdział 13. ,,Kłopoty"
Rozdział 14. ,,Znaleźć Emmę Saintclair"
Rozdział 15. ,,Braterstwo"
Rozdział 16. ,,Kobiety"
Rozdział 17. ,,Gest dobrej woli"
Rozdział 18. ,,Ukartowany dzień''
Rozdział 19. ,,Potrzebuję leków"
Rozdział 20. ,,Błotna wędrówka"
Rozdział 21. ,,To koniec"

Rozdział 22. ,,Wieczór wybaczenia"

80 7 11
By Olsaki

Czytasz, daj mi znać! ❤️

12.12.2015

   Stałam wpatrzona w Morze Alborańskie, czując morską bryzę na buzi. Słońce powoli zachodziło, pozwalając zmierzchowi zapanować nad bezkresem nieboskłonu. Płakałam, a ludzie zbierający się z plaży, patrzyli na mnie jak na okaz nieszczęścia.

    Nigdy nie czułam tak wielkiej nienawiści, tak wielkiego żalu. Gdy tylko zaczynałam myśleć, miałam ochotę rzucać wszystkim, co znajdywało się w moim otoczeniu.

   Umierałam. Powoli.

   Sama nie wiem, czemu nikomu wtedy nie powiedziałam ani, czemu nie powiedziałam też tobie po latach. Siedziałam cicho, z podkulonymi nogami i czekałam. Tak jak teraz.

   Wystarczyło powiedzieć wtedy cokolwiek, a może udałoby mi się nas wtedy uchronić.

   Nie udało się.

[...]

    — Tam jest wolny stolik — Eric wskazał gestem głowy na znajdujący się pod samą ścianą, drewniany mebel.

   Tak jak zawsze w barze u Floop'a człowiek znajdował się na człowieku, przypominając stado zamkniętych sardynek w puszce. Mimo wszystko kochaliśmy ten klimat i za nic nie chcieliśmy zdradzić naszego nastoletniego świata alkoholowej libacji. Nie braliśmy nawet innej opcji pod uwagę, by iść, gdziekolwiek indziej.

   — O kurwa, masz przejebane, są obie — rzucił Ojore, który zaczął się podśmiechiwać pod nosem. — Wygrałem zakład, Eric dycha dla mnie.

   Chyba każdy z nas zdawał sobie sprawę z tego, że nie był to za dobry pomysł, by tu przyjść, ale od ostatniego spotkania z Sanchą minęły prawie trzy tygodnie, a samej Jo nie widziałem jeszcze dłużej. Mimo wszystko to naprawdę sporo czasu, więc liczyłem na zapomnienie.

   Pojęcia nie miałem, skąd właściwie brał się ten abstrakcyjny strach, przed jakąkolwiek konfrontacją. Dlaczego miałbym niby świecić oczami przed kobietami, których ta sprawa pośrednio nie dotyczyła? Żadna z nich nie należała do mojej rodziny.

   — Dajcie spokój one mnie nie obchodzą — dodałem, nie przejmując się ani trochę ich obecnością.

   Dobre kłamstwo.

   Nawet na nie nie spojrzałem. Chciałem się napić i dobrze zabawić z przyjaciółmi, z którymi od kilku dni właściwie się nie rozstawałem. Spędzaliśmy naprawdę dużo czasu ze sobą, a jednak ciągle było mi mało. Gdy znowu zostawałem sam, mój świat zwalniał, a ból wracał niczym bumerang. Okazało się, że lekarstwem na moje cierpienie nie było odcięcie się od innych, co początkowo uszlachetniałem. Potrzebni mi byli przyjaciele, którzy zajmowali moje myśli.

   Cóż za niecodzienne odkrycie.

   — Nie? To masz problem, bo nasza kochana Jo właśnie tu idzie — odezwał się Eric, który zaczął wskazywać na idącą rudowłosą palcem.

   — Knight! — wrzasnęła z dwóch metrów, zaciskając ręce w pięści.

   Podeszła do mnie, jak najbliżej tylko mogła, a następnie bez zawahania podniosła rękę, by sprezentować widowni, soczysty czerwony ślad na moim prawym policzku.

   Naprawdę to zrobiła! Spoliczkowała mnie przy wszystkich! Bez żadnego zawahania.

   Przez chwilę patrzyła na mnie wzrokiem lwicy gotowej do upolowania swojej ofiary, a ja sam skołowany jej atakiem, zacząłem odczuwać pewien strach i dezorientację. Szybko jednak zrezygnowała z wbitego we mnie spojrzenia. Wzbudzałem w niej jedynie obrzydzenie, a padlina nie była dla niej. Odwróciła się na pięcie i pozostawiła mnie skonfundowanego, przybitego solidnymi gwoździami do podłogi.

   — Nie zasłużyłem na to — przejechałem wierzchem dłoni po swoim policzku, czując, jak piecze z gorąca. Zwróciłem się do powstrzymujących śmiech chłopaków, chcąc usiąść, ale właściwie od razu odezwał się O'Nail, przez którego zacząłem odczuwać ogromny ciężar na barkach.

    — Idzie druga.

   Sancha nieco wolniejszym krokiem, perfidnie uśmiechnięta po uszy, stawiała krok za krokiem, wzbudzając we mnie niepokój. Właściwie spodziewałem się, co mnie może czekać, jednak jej niesamowite kocie oczy, których nie widziałem tak długo, odebrały mi jakąkolwiek zdolność ruchu. Były tak cholernie przyciągające, że udało mi się jedynie przełknąć ślinę przez zaciskające się gardło.

   Gdy znalazła się przy mnie, zaskakując zarówno mnie, jak i kumpli, objęła mnie, doprowadzając do zawału, zawieszając się jedną ręką na mojej szyi. Zrobiła do bardzo delikatnie, muskając swym oddechem moją skórę. Serce niemal chciało mi wyskoczyć z klatki piersiowej. Jej zimne ciało, odbierało mi tchnienie, a sam jej dotyk doprowadzał do szaleństwa.

   Jej kolejny gest, sprowadził mnie jednak solidnie na ziemię. Grawitacja znowu zaczęła działać. Zanim się obejrzałem, dostałem w twarz.

   Zostawiając ślad na moim drugim policzku, skrzywiła się, marszcząc nos i spojrzała zawistnym wzrokiem. Stałem jak słup, nie przetwarzając żadnych danych. Dopiero, kiedy zaczęła ode mnie odchodzić w stronę baru, pojąłem, że duża część osób, stojących przy naszym zgrupowaniu, właśnie patrzyła na mnie jak na szmatę. Nie miało to jednak żadnego znaczenia, nie gdy pojąłem, że żadna opinia nie była tak ważna, jak ich wybaczenie.

   — Na to też nie zasłużyłeś? — zapytał kpiąco O'Nail, który ledwo mógł wytrzymać ze śmiechu, kiedy zobaczył wyśmienity cios Sanchy.

   — Na to zasłużyłem — zirytowany pomachałem głową na boki i usiadłem przy stole, czując niewyobrażalny gorąc na twarzy. Nie wierzyłem. Przyłożyłem ręce do włosów i westchnąłem, zjeżdżając swoim spojrzeniem na ciemne drewno stołu.

   — Pójdę i zamówię, lepiej żebyś, się do nich nie zbliżał, bo zaczną jeszcze rzucać w ciebie szklankami — rozbawiony do granic Ojore zaczął machać głową. — Browary w kielichach?! — krzyknął zza swoich pleców.

   — Tak! — dał znać Eric.

   — Wariatki — rzuciłem pod nosem, nadal nie mogąc zrozumieć, czemu odjebały, aż takie przestawienie.

   — W sumie to nie jestem zdziwiony — dodał zasiadający, uśmiechnięty Eric. — Mówiłem ci, że je uwielbiam?

****

   — To co, piąta kolejka? — walnął w stół pięścią.

   — Czemu nie. Chociaż robi się trochę późno, a muszę jutro zawieźć Blair do żłobka.

   Wraz z O'Nailem spojrzeliśmy się krzywo na Erica, który chciał się ewidentnie wymigać, przed potencjalną blondynką obserwującą go od dobrej godziny. Jej niebieskie oczy niemal pożerały go wzrokiem.

   — To ja stawiam — uśmiechnięty od ucha do ucha, wstałem od stołu, nie zważając na protesty. — Bez gadania — dodałem, będąc świadomy zapowiadających się przytyków, w końcu postanowiłem zaryzykować, możliwe, że narażając się na uszczerbek na zdrowiu.

   — Ktoś tu jest uzależniony od adrenaliny — szepnął do Erica, śmiejąc się.

   Będąc już nieco podchmielony byłem gotów zderzyć się w końcu z górą lodową, którą były dwie zaburzające mi ostatnio życie szajbuski.

   Gdy tylko podszedłem do lady, Joclin wywinęła oczami i pozostawiła jedynie po siebie szmatkę na blacie, znikając za drzwiami prowadzącymi na zaplecze. Nie mogła na mnie nawet patrzeć. Nie zapowiadało się najlepiej, ale postanowiłem nie odpuszczać.

   — Będą jeszcze trzy browary — odparłem nieco zawiedziony, patrząc się w stronę zamkniętych z impetem drzwi.

   — Nie sprzedam ci.

   Sancha nawet na mnie nie zerknęła.

   — Co? — wróciłem wzrokiem na czarnowłosą, krzywiąc się na twarzy. — Nie masz prawa.

   — Chcesz się przekonać? — beznamiętnie rzuciła na mnie przelotne spojrzenie, starając się zachować surową obojętność w stosunku do mojej osoby. Nie podobało mi się to. Liczyłem na złość, krzyk, płacz. Nie bierność! To było do niej niepodobne!

   — Dobra! Kurwa! Nie to nie — odparłem wkurwiony, kiedy nie raczyła od dobrej minuty przyjąć mojego zamówienia.

   To było żenujące, czułem, że spociłem się z nerwów, jak świnia, gdy stojące obok dziewczyny zaczęły się ze mnie śmiać.

    Rozumiałem niechęć Sanchy w stosunku do mnie, ale ja do cholery jasnej byłem jej klientem! Nie miała prawa mnie tak potraktować! Czy naprawdę musiała stroić takie fochy?! Nie mogła przynajmniej przez chwilę być ponad naszymi sprawami?

   Odwróciłem się od niej, waląc płaską ręką o blat. Jednak gdy chciałem odejść poczułem nagłe szarpnięcie za ramię, przez które prawie poleciałem do tyłu. Nie ogarniałem, co się stało.

   — Jesteś idiotą! Wiesz o tym?! — wrzasnęła mi prosto do ucha, zaciskając rękę na mojej bluzie, którą zaraz po chwili poluzowała, przy pomruku irytacji. Chyba jednak dostałem, czego chciałem. Gdy odwróciłem głowę w bok zauważyłem, że dziewczyna połowicznie leżała na blacie, przytrzymując się jedną ręką.

   — A to niby dlaczego? Bo nie miałem ochoty widzieć się z rodziną? — nie dowierzając otworzyłem szerzej oczy, gdy usłyszałem jej uniesienie. Zaraz potem puściła mnie całkowicie, schodząc z blatu.

   Momentalnie wyprostowałem się, jak struna, tym samym dostrzegając jej nieco cieplejszą twarz niż zwykle.

   Właściwie myślałem o jej cukrzycy nieustannie. Zastanawiałem się też, jak sobie poradziła z brakiem insuliny i czy dobrze się czuje. Duma jednak za nic nie pozwalała mi, by o to zapytać. W końcu zostawiłem ją z tym samą, bez jakiegokolwiek wsparcia.

   — Twoja rodzina myślała, że coś ci się stało debilu! Nie dałeś znaku życia! Twoja mama wylewała łzy, a Levi zaczął się obwiniać! — założyła gniewnie ręce na swoje piersi, podkreślając ich wielkość.

   Nie były za duże, ale jej prześwitujący, czarny top z całą pewnością mówił mi, że dziewczyna nie miała dziś na sobie stanika. Z nerwów, aż przełknąłem ślinę i zacząłem machać głową, chcąc pozbyć się z głowy niepożądanego obrazu.

    Z całą pewnością, dziewczyna lubiła cienkie bluzki i koszule, to już nie pierwszy raz, gdy kusiła nimi, nie bacząc na nieprzychylne komentarze innych.

   — Ale to jest jego wina! — uśmiechnąłem się nerwowo podnosząc ramiona do góry. Czułem, że nie panuję nad emocjami, które chodziły po moim sercu od lewej do prawej strony. Od skrajności w skrajność. Złość, żal, podniecenie i szczęście, byłem chory. Niezaprzeczalnie.

   — Gdybym ci nie powiedziała wszystko byłoby dobrze, a teraz oszukuję własnego chłopka i twoich rodziców. Siedzę na tykającej bombie, bo nie wiem, co postanowisz — oparła się na blacie dwiema rękami, nieustannie, wbijając wzrok w moje oczy. — Byłam głupia. Nawet nie wiesz, jak żałuję, że ci to powiedziałam.

   W pewnym stopniu zaczęło mnie to nawet przytłaczać, a moje spojrzenie, które, co chwila zjeżdżało w dół, doprowadzało mnie do konwulsji serca. Przełknąłem nerwowo ślinę i nabrałem nieco więcej powietrza do płuc. Nie wiedziałem, co miałem zrobić ze swoimi przeklętymi oczami, które jakby były zaprogramowane, by patrzeć w górę i w dół.

   — Dobrze, że sama się podsumowałaś. Poza tym nie powiem im, że wiem. Jeszcze nie teraz — odparłem, starając się brzmieć poważnie. W niespełna sekundę, z butnej i odważnej, zamieniła się w smutną i zlęknioną, chociaż nie miałem w planach jej przestraszyć. W tym momencie skupiałem się tylko na jednym.

   O losie! Nie mogłem dać jej sposobności do przyszłych uszczerbków w temacie mojej abstynencji seksualnej. Przecież był to tylko przejściowy post, nie byłem niewyżyty!

    Chyba.

   — A kiedy? — spojrzała niepewnie wprost na moje oczy. Jej widok mnie onieśmielał i pobudzał emocje, które myślałem, że dawno już umarły. Jak miałem je ukryć, kiedy czułem, że ewidentnie byłem pijany.

   — Wkrótce — wymamrotałem. Kompletnie nie pojmowałem, dlaczego tak silnie zaczęła na mnie działać właśnie w tamtej chwili, ale niezaprzeczalnie działa.

    Kurwa czemu?!

   — A co z urodzinami twojego ojca?! Są za cztery dni! Chyba nie zamierzasz olać też tego! Nie możesz! Opinia publiczna zniszczy ciebie i twoją rodzinę, ośmieszysz ich! — wkurzona wyszła zza baru, podchodząc do mnie bliżej. Ja sam zaś, nie mogąc utrzymać się na nogach, kiedy miałem jeszcze lepszy widok na jej sutki, usiadłem zrezygnowany na hokerze, podpierając sobie głowę na pięści. Byłem skończonym kretynem. Naprawdę.

   — Nie idę. Nie mam zamiaru uczestniczyć w tym przedstawieniu — zrezygnowany zacząłem przecierać sobie oczy i nasadę nosa, starając sobie wyperswadować, że ta dziewczyna nie może mnie pociągać. Była dziewczyną mojego brata! Ponadto ledwo, co skończyła dwadzieścia jeden lat! Była pyskatą gówniarą!

   — Musisz — stanowczo odparła — Levi cierpi. Nie może spać, obwinia się, myśli, że to jego wina, po tym, czego dowiedziałeś się o Lili. Jest święcie przekonany, że gdyby skupił się tylko na tobie i twoich problemach, nie uciekłbyś z domu. Uważa, że za mało poświęcał ci czasu.

   — Dlaczego ma mnie to obchodzić?

   — To twój brat.

   — Sancha, nie mogę wrócić, tak po prostu do domu — wróciłem chłodniejszym spojrzeniem na jej posturę. — Zaryzykowałaś, powiedziałaś mi prawdę i teraz już wiesz, że kłamstwo jest dla mnie czymś na tyle przekreślającym, że nie zamierzam bawić się dalej w szczęśliwą rodzinkę. Na te pojebane urodziny też nie zamierzam iść, a to co ludzie pomyślą o moim ojcu i bracie mnie ni chuja nie obchodzi. Poza tym to nie miejsce dla mnie. Przecież jego urodziny to kurwa, jakiś bankiet wyjęty z baroku — wywróciłem oczami cały czas, podpierając głowę na ręce.

   Co roku ojciec organizował swoje urodziny, zapraszając na tak zwany "bankiet" zgraję pomyleńców, godnie reprezentujących solenizanta. Przyjeżdżali na niego, nie tylko adwokaci, ale i biznesmeni, kongresmeni i inni bankierzy, z którymi ojciec utrzymywał kontakt od święta. Z roku na rok było ich coraz więcej, bo i więcej osób zaczęło go doceniać, gdy zaczął wygrywać w sądzie. Sprawy się mnożyły, popularność również, a jak wiadomo, nią trzeba było pielęgnować Tak powstało święto, które dla naszej rodziny, było niezaprzeczalnie najważniejszym w roku. Wielki tort, wielka sala i wielka nuda. Napompowany dzień, z którym wiązało się zbyt wiele nieprzyjemności.

   — Ty w ogóle nie myślisz. Mógłbyś wykazać się czymś więcej niż tylko obecnością. Powiedz im, że znalazłeś pracę, że chciałeś o siebie zadbać i wrócić do nich pokazując, że też jesteś wartościowy. Że musiałeś pomyśleć, dać sobie czas. Masz szansę im udowodnić, że jesteś zaradny. Zapunktujesz. Pokażesz samowystarczalność. Ponadto odciążysz z barków Leviego nagromadzony stres, a później się odetniesz, tak jak chcesz.

   Jej gadka właściwie mnie nie przekonywała, ale podobało mi się, jak bardzo starała się wszystko naprawić. Pojęcia nie miałem, czy to była kwestia jej charakteru, czy tego, że jej zależało na naszej rodzinie. A może chodziło jedynie o mojego brata...

   Tak czy inaczej, podziwiałem jej upór.

   — Mówiłem ci, że jesteś wrzodem na dupie? — parsknąłem pod nosem zaraz po chwili, pozwalając wkradającemu się uśmiechowi na uwolnienie z okowów ostatnich dramaturgii. Nie mogłem się powstrzymać. Gdy tylko na nią zerkałem, czułem się szczęśliwy, że w końcu ją widzę.

   — Zdarzyło się raz, czy dwa — wywinęła oczami, odwzajemniając uśmiech. — Pomogę ci nawet wybrać smoking, żebyś nie przyszedł w tej swojej kurtce — parsknęła. — Po prostu pokaż, że jesteś ponad nimi — skinęła głową, a jej lekko przymrużone oczy zabłysły, wyrażając coś na miarę czułości. — Nawet nie wiesz...

   — Przestań już gadać — przerwałem jej, nie chcąc tego dalej ciągnąć. Jeżeli to miało mi pomóc w odcięciu się od rodziny, mogło nie być wcale aż takim złym pomysłem. — Ale po tym jednym wieczorze, nie zamierzam więcej utrzymywać z nimi kontaktu — podniosłem się z własnej ręki, zaczynając wystukiwać na blacie rytm piosenki idącej z głośników, Robina Zendera ,,In this country". — Z Levim też — dodałem, wbijając w nią poważne spojrzenie. — A kurtkę wyrzuciłem, przez twój wspaniały poślizg nie nadawała się już do niczego.

   — Ja pierdolę, czy ty zawsze musisz mi przerywać?! — rzuciła gniewnie szmatką.

   — Tylko to masz do powiedzenia? Naprawdę? Zgodziłem się, powiedziałem ci o mojej najwspanialszej kurtce, a ty skupiłaś się na tym, że ci przerwałem?

   — Robisz to często i jest to wkurwiające! Poza tym, co mnie obchodzi twoja kurtka!

   — Wkurwiające jest to, że wspomniałaś o mojej kurtce, a teraz mówisz, że gówno cię to obchodzi!

   Prychnęła.

   — Bo chociaż w takim dniu mógłbyś wyglądać nieco schludniej, niż jakiś pieprzony laluś z boysband'u! Zresztą, zrobisz, co będziesz uważał za słuszne — zawiedziona moja postawą, przygryzła wargę milknąc.

   Przez chwilę patrzyliśmy się na siebie bez żadnego słowa, konfrontując się z własnymi myślami. Zdawałem sobie sprawę z tego, że niełatwo będzie jej to zaakceptować, ale za nic, nie mógłbym zdradzić własnych przekonań. To była moja ukochana kurtka! A Timmy nosił podobną!

   — Kiedy kończycie pracę? — zmieniłem temat, obracając się na siedzisku tak bym mógł oprzeć się na łokciach na blacie. Dziewczyna centralnie stała naprzeciwko mnie, jednak tylko przez chwilę, bo zaraz potem została zaczepiona przez dziewczynę chcącą złożyć zamówienie.

   — Joclin już niedługo, ja zostaję do rana — rzuciła, gdy znowu zmierzała za bar.

   Nalała trzy piwa do kuflów, a następnie zaniosła je do stolika klientki. Był to ten sam stolik, gdzie znajdowała się niebieskooka, która, co jakiś czas nadal spoglądała w stronę Erica. Tłum się nieco rozrzedził, a dzięki temu dostrzegłem też nieustannie wgapiających się we mnie i Sanche kumpli, czekających nadal na piwa. Zaczęli wymachiwać dłońmi i robić dziwne miny. Momentalnie cały się spiąłem, gdy zdałem sobie sprawę, że musieli nas obserwować od dłuższego czasu.

   — Myślisz, że Jo długo nie będzie się do mnie odzywać? — zapytałem do wracającej w moją stronę Rubio. Gdy tylko weszła za bar, przekręciłem się na hokerze, zwracając w jej stronę.

   — Najpierw prosisz ją o wybaczenie, mówisz, że się poprawisz, a później znikasz i nie ma z tobą kontaktu. To nie jest normalne, więc myślę, że odpowiedź brzmi tak — wrednie zakomunikowała, zaczynając szykować jakiegoś drinka.

   — W tym, możesz mieć rację — odparłem.

   — Mam rację?! Gorzej ci?— zatrzymała się machinalnie, zaprzestając swoich czynności. Wybałuszyła oczy, starając się przetworzyć, czy aby na pewno dobrze usłyszała. Nieczęsto się z nią zgadzałem, właściwie nigdy, co zapewne było dla niej niemałym szokiem. W sumie nie tylko dla niej. — Uderzyłyśmy cię mocniej, niż myślałam — wróciła do krojenia limonki, podnosząc kącik lekko rozbawionych ust do góry.

   — Fakt — prychnąłem, patrząc na jej zadziorną buzię.

   Czy naprawdę wystarczyło przyznać kobiecie rację, by wbić się w jej łaski? Nie byłem w tym temacie specem, ale czułem, że to mogło poskutkować. Tenże uśmiech za nic nie był wymuszony. Był naturalny, ciepły, rozpalający moje serce, przez które zaczęło mi się zdawać chyba zbyt wiele.

   — Ale przyznaj, że było to dobre? Sprała cię tak któraś kiedyś? — uśmiechnęła się dumnie, wymachując nożem w moją stronę.

   — Właściwie to nie — parsknąłem, wywijając do góry oczami, nieustannie, podnosząc usta do góry. — Ale to był pierwszy i ostatni raz. Podnieś na mnie jeszcze raz rękę to będziemy rozmawiać inaczej

   — Czyli jak? — obruszyła się.

   — Zamówiłeś te browary, czy nie? Suszy nas od dobrych osiemnastu minut — O'Nail stanął za mną, pochylając się mi nad głową, z założonymi ramionami na piersi.

   Może, i to głupie, ale gdy tylko do nas podszedł napięcie, jakie czułem w stronę Sanchy pomnożyło się dwukrotnie. Wstydziłem się własnych uczuć i za nic nie chciałem, żeby którekolwiek z nich dowiedziało się prawdy.

   — Już wam nalewam, moja wina — rzuciła nóż, przetarła ręce o fartuszek, a następnie zabrała z półki dwa kufle.

   — I co pogodziliście się? — wesoły chłopak szturchnął mnie w ramię łokciem, machając kilka razy głową do góry. Puścił mi oczko, a ja chyba jeszcze nigdy nie czułem się tak zażenowany, jak właśnie w tamtym momencie.

   — Nie byliśmy na ścieżce wojny więc...

   — Nie — stanowczo odpowiedziała, tym razem przerywając mi. Stawiając władczo dwa nalane piwa, wyciągnęła ręce w naszą stronę, żądając zapłaty. — Ale mamy tymczasowy rozejm. Cole spotka się z rodziną, wytłumaczy się, a później dam mu spokój — uśmiechnęła się perfidnie w moją stronę, opierając się na łokciach. — Szesnaście dolarów, który płaci, bo ręką zaczyna mnie boleć. Grzebiecie się ze wszystkim jak muchy w smole.

   Riposta niemal od razu pojawiła mi się na języku, jednak nie ujrzała światła dziennego. Drzwi od zaplecza się uchyliły, a spojrzenia naszej trójki właściwie automatycznie wbiły się w osobę wychodzącą z pomieszczenia. Sądząc po czasie, jaki tam spędziła, prośba o ponowne wybaczenie graniczyła z cudem.

   — Poszedł już? O, jednak nie — Jo skrzywiła się wrogo, gdy tylko na mnie spojrzała. Jej iskrzące się z nerwów oczy, mogłyby chyba zamienić wszystkich w tym lokalu w kamień.

   — Joclin kochana! — krzyknął Ojore, otwierając swoje duże ramiona.

   — Z tobą też nie gadam! — oburzona, impulsywnie wystawiła do niego palec, zmuszając by zaprzestał swoich głupkowatych zachowań.

   — Co? Ale czemu?! — wykrzyczał piskliwym głosem, marszcząc brwi.

   — Ukrywałeś go! — podeszła do lady, stając obok Sanchy z założonymi rękami na piersi.

   — Skądże! Nie było go u mnie — obrzucił mnie przelotnym spojrzeniem, wracając do przerażającej Joclin, z którą za nic nie chciałbym teraz pogrywać. Nawet ja nie byłem taki głupi. O'Nail opamiętaj się!

   — Wiemy, że tam był — wywinęła oczami Rubio, skłaniając czarnoskórego do przemyśleń.

   — Mieszkałeś u mnie i nic mi nie powiedziałeś? — odwrócił się do mnie, udając zaskoczonego. — Jak to zrobiłeś?

   — Ojore! — gwarnie krzyknęły.

   — Okey, ale co, kumpla miałem zostawić w potrzebie? — ponownie zwrócił się w kierunku dziewczyn, zaciskając rękę na jednym z piw. Chwilę później upił solidnego łyka z kufla i wypuścił ciężko powietrze, zgarniając palcami pianę z ust.

   — Trzeba było mu przemówić do rozumu! — wrzasnęła rudowłosa, zakładając na biodra ręce.

   — A ty myślisz, że co ja robiłem przez trzy tygodnie? Nie uczyliśmy się przecież gry na klarnecie — obruszył się niezadowolony.

   Co prawda, to prawda. O'Nail próbował wszystkiego, by namówić mnie do jakiegokolwiek kontaktu z najbliższymi. Nieustanne próby zawsze kończyły się jednak fiaskiem.

   Chyba nikt nie miałby, aż tak wielkiego wpływu na zmianę mojego zdania. Byłem uparty, nieustępliwy. Szczególnie gdy w grę wchodziło moje życie. Nie mogłem pozwolić sobie na żadne kompromisy. Już nie.

   Nawet dla najbliższych.

   Kiedy koleś siedzący przy nas zrezygnował z siedzenia na hokerze, chłopak od razu wykorzystał sytuację, by zasiąść przy barze. Joclin nabrała głęboko powietrza do płuc, zaczynając przestępować z nogi na nogę, a ja i Sancha zerkając na siebie z ukosa, czekaliśmy na ciąg dalszy mojej egzekucji.

   — Jo? — zapytał błagalnie O'Nail, zagryzając nerwowo wargę.

   — Nie! Jesteście kretynami! Obydwoje! — z zaciętą miną zaczęła wymachiwać tym swoim chudym palcem w naszą stronę, jakby co najmniej myślała, że to karabin maszynowy.

   — Jakoś to przeżyję — skinął głową pozwalając sobie na lekki, prowokujący uśmieszek. — A gdzie Eric? — odwrócił się szukając go po tłumnym pomieszczeniu.

   Zaraz za nim i ja powiodłem swym spojrzeniem do tyłu, szukając w głowie jakiegoś rozsądnego początku przeprosin, które były nieuniknione. To musiało być coś dobrego, ale za cholerę nic, co przewinęło mi się przez głowę, nie było w stanie mnie obronić. Trzeba było wyłożyć karty na stół, mimo niesprzyjającej talii.

   — Podszedł do tej blondynki. Są przy toaletach — dała znać Rubio, wracając do pracy.

   — Zauważyliście, że strasznie tam jebie? — rzuciłem, zabierając piwo, które było przeznaczone dla Erica. Nie hamowałem się. Czułem, że jeszcze przez jakiś czas nie zaszczyci nas swoją obecnością, a mi było ono bardzo potrzebne.

   — Notorycznie ktoś tam sra, mało romantyczne miejsce, Brown to ma wyczucie, pewnie dlatego mu nigdy z nikim nie wychodzi— zaśmiał się O'Nail, jednak, kiedy nasze oczy znowu powędrowały na jadowite ślepia Joclin, jadaczki zamknęły nam się niemal natychmiast.

   Trwaliśmy w tej chorej sytuacji chyba z piętnaście minut. Dziewczyny zajmowały się lokalem, a ja i kumpel czując niewyobrażalne napięcie falujące po całej długości baru, wzdychaliśmy co jakiś czas wodząc spojrzeniami po dziewczynach. W którymś momencie nie wytrzymałem. Pękłem jak balon przebity szpilką, a słowa utrzymujące mi się na języku, wyleciały mimowolnie.

   — Dobra Jo, nie chcę żebyś zrozumiała dlaczego zniknąłem. Potrzebuję jedynie spokoju i akceptacji.

   — Ty sobie żartujesz? — zmrużyła oczy niedowierzając, że te słowa w ogóle wyszły z moich ust. Jej przyspieszony oddech nie wróżył  niczego dobrego. Widziałem, że złość w niej narastała, a twarz z każdą sekundą robiła się coraz bardziej czerwona jak u pomidora.

   Nie chcąc bawić się z nią w kotka i myszkę, wstałem z siedzenia i powiodłem swymi chwiejnymi nogami w jej stronę. Zaszedłem za bar i nie bacząc na sprzeciwy Sanchy, która zaczęła krzyczeć, że nie mogę tu być, objąłem Joclin za ramię, zaprowadzając nas na zaplecze, które i poprzednim razem, było miejscem naszej zgody.

   — Straciłem wszystko, a rzeczywistość mnie dopadła nie bacząc na sprzeciwy — zacząłem mówić, pozwalając jej nieustępliwym ruchom, na uwolnienie się z mojego, solidnego uścisku.

   — To znaczy? — zapytała oschle, starając się na mnie nie patrzeć. Oparła się o ścianę i założyła ręce na pierś szukając odpowiednich słów. — Nie wiem, co mam myśleć Cole. Cały czas mam ochotę cię sprać. Twoje obietnice nic nie znaczą, a twoja osoba doprowadza mnie do szału. Nie mogę zrozumieć dlaczego zawsze uciekasz, dlaczego nie potrafisz stawić czoła problemom i dlaczego zachowujesz się jak dziecko. A przede wszystkim nie chcę z tobą rozmawiać i uważam, że to, co robisz niczego już nie zmieni.

   — Mylisz się, niedługo zmieni się wszystko.

   — Tak? — zakpiła wywracając oczami.

   — Tak.

   — W takim razie oświeć mnie, jak zamierzasz teraz to wszystko odkręcić? Levi się zamartwia, twoja matka płaczę, nawet Violet się tobą zainteresowała. Stwierdziła, że szybko z nich zrezygnowałeś— skwasiła się, zadzierając głowę do góry. — No powiedz mi, jak wytłumaczysz rodzicom brak swojej obecności. Chętnie się dowiem.

   Właściwie sam nie znałem na to pytanie konkretnej odpowiedzi. Wiedziałem jednak, że kiedy znam już prawdę, za nic nie przepuszczę okazji, by pociągnąć za ten gruby sznur tajemnic, który sami zapletli, nawet jeżeli ktoś na nim prędzej, czy później zawiśnie.

   — Potrzebuję partnerki na sobotę.

   — Słucham?! — wykrzyknęła, skrzywiona machając głową z narastającego szoku. — Zamierzasz pojawić się na urodzinach ojca?

   Zamarła, doszukując się w tym większej logiki. I słusznie! Jednak szanse w tym przypadku były zerowe, bo nawet ja nie miałem pewności, czy przypadkiem nie chciałem zrobić tego tylko dla Sanchy.

   — Zresztą co to za chora zmiana tematu! Chyba nie myślisz, że ci odpuszczę tak łatwo. Już nie. Nie mogę, bo oni wszyscy pomyślą, że mam nadal do ciebie słabość. A nie mogę — skuliła się w swoich ramionach.

   — Posłuchaj. Potrzebuję kogoś kto będzie gasił mój entuzjazm. Sama wiesz, że może się to źle skończyć dla nas wszystkich, szczególnie, kiedy wiedza jest kartą przetargową. Dlatego, pójdź ze mną. Bądź moją partnerką.

Continue Reading

You'll Also Like

89.5K 2.8K 33
Przez całe życie żyłaś jak zupełnie normalna dziewczyna... Wiedziałaś, że ojciec zajmuje się szemranymi interesami, a twój brat - Bruno ma pójść w je...
191K 5.1K 66
Jenny ma 18 lat. Żyje spokojnie, wśród najbliższych, przygotowując się do egzaminów. Jednak los ma wobec niej inne plany. Przez przypadek poznaje Har...
282K 10.9K 35
William Edevane, świeżo upieczony młody miliarder z wpływowej rodziny próbuje utrzymać swoją pozycję. Jednak jego burzliwa dotychczas reputacja go wy...
100K 5K 13
2 część dylogii „Lost" ~16.10.2023~