Ścieżką wspomnień [The path o...

By Olsaki

2.7K 299 383

Życie Cole'ego Knighta to jeden wielki znak zapytania, i to w dodatku dla niego samego. Chłopak z amnezją, n... More

Prolog ,,Dogoń mnie"
Rozdział 1. „Obłuda życia"
Rozdział 2. ,,Sancha"
Rozdział 3. ,,Irytacja"
Rozdział 4. ,,Zderzenie z rzeczywistością"
Rozdział 5. ,,Ceń dom ponad wszystko"
Rozdział 6. ,,Oko tygrysa"
Rozdział 7. ,,Fala złudzeń"
Rozdział 8. ,,Podwózka"
Rozdział 9. ,,Środkowy palec "
Rozdział 10. ,,Poddaję się"
Rozdział 11. ,,Co za różnica, który to Knight"
Rozdział 12. ,,Pan Darcy"
Rozdział 13. ,,Kłopoty"
Rozdział 14. ,,Znaleźć Emmę Saintclair"
Rozdział 15. ,,Braterstwo"
Rozdział 16. ,,Kobiety"
Rozdział 17. ,,Gest dobrej woli"
Rozdział 18. ,,Ukartowany dzień''
Rozdział 19. ,,Potrzebuję leków"
Rozdział 20. ,,Błotna wędrówka"
Rozdział 22. ,,Wieczór wybaczenia"

Rozdział 21. ,,To koniec"

51 7 18
By Olsaki

Czytasz, daj mi znać ❤️

10.09.2015

,,To jedno zawistne spojrzenie wystarczyło, by zmienić nasze szczęście w smutek.

    Nie jesteś, taki jak ja. Jesteś lepszy.

    Teraz już wiem, że choć bardzo chciałbyś zapomnieć, nigdy tego nie zrobisz.
Mimo wszystko zawsze będziesz go kochał i jednocześnie nienawidził.

Braterstwo to coś więcej niż tylko kwestia pochodzenia, to więź, której nie utracicie."

[...]

   Nie byłem w stanie zachować się, jakkolwiek trzeźwo. Patrzyłem się na jej twarz, choć w żadnym razie nie, po to by się jej przypatrywać. W tamtym momencie Sancha, stała się jedynie martwym punktem mojego bólu, który rozdzierał mnie kawałek po kawałku.

Wystrzelone we mnie kule armatnie nie miały litości, niszcząc cały mój na nowo budujący się świat, który jeszcze chwilę temu sprawnie ruszał się za pomocą kosmicznej siły. Moje roztrzaskane serce już wiedziało, że nikt nie będzie w stanie go poskładać. Rany były zbyt głębokie. Ciemność przysłoniła dosadnie promyki wschodzącego słońca, pozwalając mroku zająć każdy cal mojego umysłu, tym samym, rodząc we mnie boleść złamanej duszy.

     Przymknąłem powieki niemal od razu, nie chcąc widzieć tych przeklętych, zielono-piwnych oczu. Swym prawdziwym smutkiem, odbierały mi wszelką nadzieję, a jej potrzebowałem, jak tlenu. Trwałem w tej jednej, pierdolonej sekundzie, starając się zagłuszyć echo panoszących mi się po głowie słów, które odbijały się, jak po jakieś cierniowej trampolinie.

    Ona nie żyje...
Nie żyje...

— Cole, musimy porozmawiać.

    Czarnowłosa zaczęła coś mówić, ale jej odcięty od rzeczywistości głos, już do mnie nie dochodził. Stłumione słowa dziewczyny, nie miały już żadnego sensu. Ból w klatce piersiowej dźgał mnie niemiłosiernie mocno, doprowadzając do niekontrolowanego spazmu. Czułem się, jakbym, co najmniej dostał nożem, który cały czas trzymany był przez oprawcę.

    Tracąc oddech, zacząłem szukać tlenu poprzez usta, jednak gdy tylko je otwierałem, wychodził z nich bezwiedny krzyk rozpaczy. Wpadałem w histerię, tracąc wszelką zdolność do czynności życiowych. Panicznie zacząłem kulić się w swoich ramionach, trzymając się za włosy. Z każdym łapczywym łapaniem haustów powietrza, wydawało mi się, że zaraz nastanie mój koniec.

Gdy poczułem jej nagły uścisk, moje oczy otworzyły się automatycznie, a ja sam porażony intensywnością ciepła bijącego z jej ciała, starałem się wrócić na ziemię, patrząc rozszerzonymi oczami na białą ścianę. Niestety jej niepewny chwyt był mocno odczuwalny, co nie było spowodowane jedynie jej brudną sylwetką.

Sancha nie była przekonana, czy krok, jaki wykonała w moją stronę był właściwy. Nie była kimś, kto czuł się na tyle silnie, by wyciągnąć mnie z oceanu rozpaczy, powodując jeszcze większe wzburzenie w moim roztrzęsionym ciele. Razem ze mną mogła się tylko utopić, a ja nie wiedziałem, czy chciałem ją pociągnąć na samo dno razem ze mną.

— Posłuchaj mnie...

   — Kurwa! — spanikowany, wyrwałem się z jej uścisku, wbijając swoje zranione oczy wprost na jej pełne żalu, które dodatkowo doprowadzały mnie do wściekłości. Litowała się nade mną, a sama była współwinna mojemu cierpieniu. Niepodważalnie! To wszystko było chore! Czy jej zachowanie miało sens?! — Wszyscy wiedzieli... Rodzice, Levi i TY. Okłamaliście mnie...

   — Musisz spróbować się uspokoić. To bardziej złożone — zrobiła dwa kroki w moją stronę, wymuszając na mnie ruch do tyłu, na który westchnęła ociężale pełna zawodu. Widziała, że straciłem do niej jakiekolwiek zaufanie, którego i tak nie było za dużo w naszej relacji — Powiem ci całą prawdę, ale musisz zachować to dla siebie. Błagam cię, bo inaczej ja i Levi tego nie przetrwamy — zaczęła mnie uspokajać dłońmi, starając się pokazać swoimi poruszającymi się ustami, jak ważny w moim przypadku był nabierany do płuc tlen. Niestety to nie pomagało.

— Jak możesz myśleć w tym wszystkim o sobie?! To było moje życie! Kurwa moje! Nie masz prawa prosić mnie o coś takiego! — zacząłem krzyczeć, ponownie, czując, jak horda emocji miażdżyła mnie od wewnątrz.

Sancha pełna przejęcia i przerażenia zmarszczyła twarz, a jej dłonie trzęsące się z nerwów, zaczęły wymachiwać niezgrabne ruchy. W tym momencie i ona zaczęła emanować emocjami, które zapewne rozsadzały jej głowę.

— Niepotrzebnie to w ogóle powiedziałam, co ja zrobiłam...

— Ty chyba oszalałaś! To kurwa był wasz obowiązek! Nie, nie! To się nie dzieje! — założyłem ręce na kark, chodząc, jak poparzony w koło. — Nie wiem, czy uda mi się zachować to dla ciebie... Nie mogę! — jęknąłem bezwolnie, a następnie bez kontroli, wystartowałem z prędkością światła w jej stronę, łapiąc ją za umorusane ramiona, lekko się na nich zaciskając. Patrzyłem na nią intensywnie, starając się wyperswadować jej, że musi mi powiedzieć resztę prawdy bez żadnych ustępstw z mojej strony. Nie byłbym w stanie zachować czegoś takiego nadal w tajemnicy. To było moje życie.

    — Oni i tak nie powiedzą ci prawdy — nieustępliwie patrzyła się wprost na moje rozgniewane tęczówki. — Kosztowałoby ich to zbyt dużo, w końcu zaczęło im się układać. Twój ojciec dużo zyskał wśród miejskiej społeczności, a mama odzyskała syna — skrzywiła usta pełne smutku.

    — O czym ty kurwa pieprzysz! Nic się nie układa. Nie w moich oczach! Przecież ja z nimi nawet nie rozmawiam!

    — Mimo wszystko twoja mama cię bardzo kocha. A twój tata zdobył ostatnio jedno z wyższych miejsc w plebistycie na prawnika roku. Gdy tylko wspomnisz o tym, wywołasz tajfun, którego już nie powstrzymamy — skrzywiła się machając głową na boki. — Cole, oni zrobili wszystko, by ukryć przed tobą fakt, że ta dziewczyna była wtedy z tobą. Zapłacili wielu osobom, w tym i tym najbliższym, byleby tylko nie wyszło, co się stało. Musisz zrozumieć, że...

    — Wtedy? Co? Ty chyba nie masz na myśli, że... — oczy rozszerzyły mi się jak krążki hokejowe. Zaraz potem przestałem też oddychać. Właściwie wiedziałem, co czarnowłosa chce powiedzieć, mimo, że konkretne słowa nie padły jeszcze z jej ust. Za nic, jednak nie byłem gotowy, by to usłyszeć. Ręce bezwiednie osunęły mi się z jej ramion w dół, a oczy machinalnie zamknęły, osadzając mnie w klatce pełnej żałości i nienawiści. — Nie chce tu być. Nie mogę oddychać — zapłakany chodziłem jak obłąkany na wszystkie strony jej salonu, a gdy rozdygotane nogi odmówiły mi posłuszeństwa, bezwiednie usiadłem na podłodze, opierając się o jej kanapę. Od razu zamknąłem się w swoich ramionach, czując, że tego dnia straciłem wszystko, rodzinę, dom, marzenia, wiarę.

    Nie było już nic.

— Posłuchaj mnie uważnie — pełna przejęcia rzuciła się obok mnie na podłogę, dotykając mojego kolana. — Tak naprawdę ciężko jest mi powiedzieć prawdę. Wiem, jednak, że ona była wtedy z tobą i zginęła na miejscu — mówiła na przyspieszonych obrotach. — Twoi rodzice chcieli to zatuszować od razu, gdy dowiedziano się, że to ty prowadziłeś. Twój tata nie mógł dopuścić, by prawda wyszła na jaw... Zrozum... To wszystko jest pogmatwane, ale jest w tym dużo mo...

    — Jakie ma to znaczenie? — zwróciłem głowę ku niej wbijając w nią przecinający wzrok pełen pustki. — Zabiłem ją. Zabiłem dziewczynę, której nawet nie pamiętam.

    — Przepraszam. Przepraszam, że dowiadujesz się ode mnie. Próbowałam namówić Leviego, by powiedział ci chociaż, że ona naprawdę istniała, ale on twierdził, że nie chce cię stracić — westchnęła pełna niemocy, zaczynając gładzić mnie drugą ręką po plecach.

Czułem jej każde przesunięcie miękkich opuszek palców. Ślad, jednak, jaki za sobą zostawiały, palił mnie, wywołując wyrzuty sumienia wobec mnie samego. Nie byłem gotowy na żadne decyzje, a jej zachowanie tylko wzmagało moją frustrację. Wiedziałem, że muszę stąd, czym prędzej uciec. Sancha chciała dla mnie i brata jak najlepiej, ale w tej sytuacji za nic nie mogłem iść na ustępstwa. Nawet dla niej.

    — Już mnie stracił. Levi nie jest już moim bratem.

    — Nie możesz tak mówić Cole! — spanikowana przestała mnie dotykać, zwijając brwi w wąską kreskę.

Zawiedziona zaczęła wymachiwać głową na wszystkie strony. Nie dowierzając westchnęła przepełniona żalem, a następnie warknęła w przestrzeń, przykładając rękę do czoła. Wydawało mi się, że zaczęła się obwiniać.

    — Jedyne, czego nie mogę to dłużej tutaj być. Nie mogę dłużej udawać, że wszystko jest dobrze, szczególnie że żądasz ode mnie niemożliwego — wstałem z ziemi, zmierzając w stronę wyjścia, przecierając palcami czerwone od płaczu oczy.

— Co? Cole! — wrzeszcząc zawtórowała mi wstając. — Zabraniam ci wychodzić! Nie możesz zniszczyć mi życia! — wrzasnęła, łapiąc mnie za ramię.

    — Nie dotykaj mnie — wysyczałem w stronę drzwi wyjściowych, nie chcąc narażać dziewczyny na wybuch, który kumulował się w moim wnętrzu już jakiś czas. — Wiedziałaś. Wszyscy wiedzieli — czując narastającą furię, odwróciłem się powoli, patrząc z kąta na jej lśniące od napływających łez oczy. — Dlatego... Wszystko, co wczoraj się wydarzyło nie miało miejsca. Masz zapomnieć o Lionie. Ja sam zaś zapominam o twojej cukrzycy, braku ubezpieczenia i o tym, że sama okłamujesz Leviego. Już mi jest wszystko jedno. Jesteście wszyscy siebie warci. Nienawidzę was, a to, co zrobię z wiedzą o tej dziewczynie, nie powinno cię obchodzić.

Ruszyłem ramieniem, pozbywając się lekkiej, jak piórko dłoni Sanchy. Dzisiejszy dzień był końcem wszystkiego. Całe moje życie nie miało już sensu. Ruszyłem się, otworzyłem drzwi i odszedłem, pozostawiając dziewczynę samą ze swoimi problemami.

    — Knight! — wrzasnęła w moją stronę, a następnie stłumionym głosem dodała do siebie. — Przepraszam...

    ****

    Leżałem bezwiednie na kanapie, patrząc się na sufit, a myśli dręczące mnie nie odpuszczały swojej nieustępliwej walki. Po tym jakże długim czasie, nadal nie mogłem się pozbierać, ale czy ktokolwiek by mógł w takiej sytuacji?

    Zabiłem ją. Naprawdę ją zabiłem.

Jakakolwiek pamięć o niej, już dawno zgasła, niczym wypalający się ogień jej życia. Ilość pytań, jaka wezbrała się mi po tym długim czasie, notorycznie się tylko mnożyła, a ból, choć wydawało mi się to mało prawdopodobne, tylko się pogłębiał. Żałowałem wszystkiego. Swojej wiary, naiwności, a także ufności. I choć zdawałem sobie sprawę z sekretów rodziny, nie spodziewałem się, że są w stanie chronić je nawet za cenę tak wysoką. Ich bezpieczna przystań liczyła się z zapomnieniem człowieka, co było okrutne, nie tylko dla mnie. Ciekawiło mnie, czy mieli z tym jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Przecież ta dziewczyna na pewno miała rodzinę, znajomych. Czy naprawdę mogła zapaść się pod ziemię bez konsekwencji?

Znałem ojca doskonale i wiedziałem, w, jak wielki gniew musiał wpaść, gdy dowiedział się, że spowodowałem śmiertelny wypadek. Nawet sobie to wyobrażałem i odtwarzałem, co jakiś czas w głowie.

Zaczęła palić mu się dupa. Zapewne został wystawiony na falę nieprzychylnych komentarzy, które zaczęły niszczyć jego stabilność i poczucie bezpieczeństwa. Chwytał się wszystkiego, a moja amnezja, była dla niego jakże dużym wybawieniem od kłopotów. Mógł zmienić całą moją rzeczywistość, na swoją korzyść.

    I choć prawdopodobnie opłacił połowę miasta, bylebym tylko nie dowiedział się prawdy, nie przewidział jednak, że to osoba z jego najbliższego grona pierwsza się wykruszy. A to wszystko, bo? No właśnie...

    Właściwe nie znałem konkretnego powodu, dla którego Sancha zdradziła mi prawdę, narażając się, na pewnego rodzaju problemy, ale byłem jej wdzięczny, mimo złości, jaką w jej stronę kierowałem.

Naprawdę byłem ciekaw, czy gdyby nie ona, kiedykolwiek dowiedziałbym się prawdy...

    — Długo tak będziesz leżał? — czarnoskóry oparł się o framugę drzwi, zakładając ręce na pierś.

Gdy tylko zobaczył stojącą na podłodze trzecią butelkę piwa, wydmuchał zalegające powietrze z ust. Zaraz potem zerknął na boomboxa, z którego leciała muzyka, którą trzeba było przekrzykiwać.

    — Nie mam ciekawszych rzeczy do roboty — z krzywym uśmieszkiem na twarzy skierowałem swoje beznamiętne spojrzenie w jego stronę.

Nie miałem już sił. Czułem się wypruty ze wszystkich uczuć. A kanapa była moim dobrym przyjacielem, który mi pomagał, by ten letarg przetrwać.

    — Stary, jesteś u mnie już dwa tygodnie, nie masz kontaktu ze swoją rodziną. Ojciec to cię chce już zabić, a matka łzy wylewa. A ty kurwa z tej sofy schodzisz tylko jak ci się sikać i srać chce — oburzył się.

Miał mnie dość, wiedziałem, ale w tej sytuacji tylko Ojore mógł mi pomóc z lokum. Nikt inny by mnie nie przyjął, nie bez rozmowy z rodziną. Po wyjściu od Sanchy niemal od razu ruszyłem do domu, zakradając od drugiej strony, gdzie znajdywała się część kuchenna. Ryzykowne było tam wracać o tej porze, ale nie miałem żadnego wyboru. Najciszej, jak się tylko dało, udałem się do własnego pokoju, a następnie spakowałem w sportową torbę, zabierając ubrania i kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Nie mogłem tam zostać. Musiałem postarać się najpierw wszystko sobie poukładać w głowie. Widok mojej rodziny, mógł spowodować tylko niepotrzebny wybuch, który w moim stanie mógł doprowadzić do rękoczynów. Gdy wymknąłem się z domu napisałem do O'Naila, a on jakimś dziwnym cudem odpisał po dwóch godzinach, dając znać, że zawsze zostawia klucze pod wycieraczką. Bez zbędnych pytań pozwolił mi na kilka nocy. Właściwie planowałem wyjazd do Oxnard i zaszycie cię w jakimś hostelu, ale propozycja chłopaka skłoniła mnie do wycofania się z tego idiotycznego pomysłu.

    — A wiesz to, bo?

    — Bo gadałem z Levim. Czego się spodziewałeś? Że nie będę z nim rozmawiał?! Zniknąłeś! Zapadłeś się pod ziemię! Nie ma z tobą żadnego kontaktu! Twoi rodzice byli nawet na policji. A co ja mam mówić w tej sytuacji Leviemu, który domyśla się, że jesteś u mnie? Mam cię kryć, kiedy oni odchodzą od zmysłów? — zaczął wymachiwać rękami, nakręcając się.

    — Właśnie tak — zwinąłem usta w dziubek machając twierdząco głową.

    — Ty jesteś odklejony stary — dodał zdegustowany.

    — Po prostu daj mi spokój.

    — Koleś! Nawet Sancha o ciebie pytała! A przecież ona cię nie lubi — skrzywił się wymachując ręką.

— Niech się skupi na swoim chłopaku.

— Ja pierdolę — zirytowany przyłożył rękę do czoła — Skupia się na tobie bo się martwi. Zresztą nie udawaj, że ci nie zależy.

— Nie zależy.

    — Jasne. — wymruczał, wywracając do góry oczami. — Joclin też nie rozumie, dlaczego nie może się z tobą skontaktować — podkreślił, stawiając między zdaniami dłuższą pauzę. — Powiedz mi, to taki twój plan? Żeby nagle laski zaczęły zwracać na ciebie uwagę? Od playboya do rannego anioła? Jeżeli tak, to powiem ci, że do dupy taki podryw! One nie będą się wiecznie nad tobą użalać.

    — Mówiłem, nie mam telefonu, zepsuł się. A one mało mnie obchodzą — westchnąłem ciężko, przymykając na chwilę powieki. Niestety dobrze wiedziałem, jak bardzo się oszukiwałem. Myślałem o nich zbyt często, dlatego musiałem zmienić temat. Pojawiająca się gęsia skórka, mogła mnie zdradzić. — Skoro już rozmawiamy, to idę dziś do Liona. Ty też powinieneś — pewnie odparłem, zrzucając swoją rękę bezwładnie na podłogę, zaczynając wystukiwać palcem rytm piosenki ,,Without me" Eminema. Nie miałem kompletnie sił na nic, a impreza była punktem wyjściowym, który mógł, cokolwiek ruszyć w mojej głowie. Przynajmniej miałem taką nadzieję.

   — Jeszcze ponad dwa tygodnie temu mówiłeś mi, że powinieneś się z tego wycofać, a teraz zachowujesz się, jakby na niczym ci nie zależało — ruszył się z miejsca, wyłączając grającą w tle muzykę.

    — Kurwa! — zirytowany jego posunięciem, zwróciłem się do niego gniewnie, marszcząc czoło. — Ty będziesz mi prawił kazania? Camarie nagle zrozumiała, że woli normalne życie? A nie to oparte na korzyściach i narkotykach?

— Chyba trochę się zagalopowałeś — wkurzony ponownie założył ręce na pierś, rzucając w moją stronę gromy, swoimi czarnymi jak smoła tęczówkami.

     Nagle ktoś wszedł do mieszkania, a oczy O'Naila i moje zwróciły się w kierunku stukotu zamykanych drzwi. Czarnowłosy nie wyglądał na zaskoczonego, ale moje brwi prawie od razu scaliły się w monobrew. Nie wierzyłem, że naprawdę Ojore mógł tu kogoś ściągnąć. Nie w sytuacji, gdy czułem się i wyglądałem jak gówno. Od trzech dni chodziłem w tych samych majtkach, a ostatni prysznic brałem pięć dni temu. Czy ten stan mogłem zwalić na złamane serce? Liczyłem, że to dobra wymówka.

    — A to kto? — rzuciłem zirytowany.

     — Zaprosiłem Erica. Może on ci przemówi do tego zakutego łba — skrzywił się powracając wzrokiem na moją leżącą posturę, która powoli wtapiała się w kanapę.

    — Świetnie! Banda nieudaczników. Święta kurwa trójca! — pełen ironii zacząłem krzyczeć, wymachując głową. Czy mogło być lepiej?! Brakowało tu tylko pyskatej Sanchy i mocno przejętej Joclin. Wtedy byłbym w siódmym niebie.

— Nie nazwałbym się nieudacznikiem. Mimo wszystko — powiedział Eric, wchodząc do salonu i przybijając piątkę z Ojore. Zaraz potem zerknął na mnie, rozszerzając, oczy z zaskoczenia.

    Od razu zamknęła mi się jadaczka. Odwróciłem się od nich, znów patrząc na sufit. Naprawdę nie miałem sił, żeby się zacząć tłumaczyć. Kurwa!

— Rzeczywiście, kupa nieszczęścia — powiedział, jakby do siebie. — Nie będziesz ze mną gadał? — schował ręce do kieszeni, podchodząc bliżej mnie.

— A mamy o czym? — zerknąłem na niego kątem oka.

— Weź się w garść. Nie chcę, żeby sytuacja sprzed dwóch miesięcy się powtórzyła — ściszył głos, kucając przy moim uchu, a potem zaczął bawić się stojącą obok niego pustą butelką.

— A no tak. Boisz się, że mogę się przecież teraz zabić — rozwarłem usta, przykładając do nich aktorsko rękę, udając pewne przejęcie. Gdy O'Nail usłyszał, co powiedziałem, niemal od razu ścignął brwi i zaczął się bardziej przysłuchiwać.

— O'Nail pokrótce powiedział mi o tym, co się wydarzyło — Eric zerknął przelotnie na czarnowłosego, który skinął głową, a następnie powrócił wzrokiem ponownie na mnie. — To nie moja sprawa, fakt, ale tylko ja i Jo wiemy, do czego jesteś zdolny i na jak wątłym gruncie leży twoja psychika. Dlatego liczę, że uda mi się ciebie przekonać, żebyś z nią pogadał. Tylko ona ma na ciebie jakikolwiek wpływ — westchnął smutnie splatając ręce.

Czekał na jakąś moją reakcję, ale ja tylko patrzyłem beznamiętnie w ten cholerny sufit, licząc, że zaraz coś mnie uratuję od tych nieudolnych wybawień z depresji. Potrzebowałem dłuższej chwili, by ponownie się odezwać.

— Nie będę się jej spowiadał. Jest przyjaciółką Leviego. Nie mogę jej powiedzieć, nawet jakbym tego chciał. Ona zawsze będzie lojalna tylko względem niego, tak jak Sancha — rzuciłem na jednym wdechu.

— Sancha? — nie rozumiejąc, czemu do niej nawiązuję, zaczął się dziwić i szukać odpowiedzi u rozbawionego przyjaciela.

— Prosiła mnie bym nie mówił rodzinie, że mi powiedziała— jęknąłem, zasłaniając dłońmi twarz. — Jeżeli Levi dowie się, że mi powiedziała straci do niej zaufanie. To działa tak samo jak u Joclin. Każda dobra laska jest wierna mojemu braciszkowi i każda zawsze wybierze jego. Ale co się w sumie dziwić — westchnąłem zażenowany własnymi słowami, które chciały wydostać mi się z języka, jakby nigdy nie były na wolności. — Wyrobił się chłopaczyna, jest przystojnym prawnikiem, ma kasę, nawet z seksem sobie radzi. Spadłem na ostatnie miejsce w każdej kategorii — podniosłem ręce, by następnie uderzyć pięściami o sofę.

Coraz częściej zacząłem nas ze sobą porównywać, uświadamiając się, że jestem jego gorszą wersją. Nieudany prototyp.

— Ty już nie pijesz, zdecydowanie — stanowczo odparł, zabierając puste butelki z podłogi, a następnie oddał je Ojore, który zaraz potem poszedł je odstawić do kuchni.

— Rany, nadajesz się na ojca. Bezkompromisowy i asertywny — rzuciłem żartobliwie.

Opierając się na ramieniu wstałem do pozycji siedzącej, nieustannie, lustrując schludnie ubranego Erica. Co tu mówić, przy mnie i czarnoskórym wyglądał niczym z wyższych sfer. A wystarczyło tylko zmienić pracę. Moje szare, poplamione sosem czosnkowym dresy, prosiły o pomstę do nieba, a tłuste włosy kleiły się, jakby ktoś wylał na nie butelkę pasty do butów.

— Ojore? — skinął głową Eric, gdy chłopak wracał do naszego towarzystwa.

— Mówiłem, nie poskładamy go — wzruszył ramionami czarnoskóry.

— W takim razie co z nim robimy? — obydwaj założyli ręce na pierś uważnie mi się przypatrując.

— Trzeba go przetrzepać — odparł beznamiętnie.

— Nie boję się was cieniasy — rzuciłem w nich spojrzeniem godnym terminatora.

— Myślimy o tym samym? — Eric spojrzał z chytrym uśmieszkiem w stronę O'Naila.

    — Tak sądzę.

— Bierzmy go! — krzyknął, a zaraz potem obaj rzucili się w moją stronę, zgarniając moje wątłe ciało z kanapy.

Nie miałem sił się bronić, jakkolwiek. Byli szybsi i mieli przewagę liczebną.

— Kurwa!! Pojebani jesteście! — trzymali mnie za ręce, nogi i kołysali mną na wszystkie strony, jakby trzymali jakąś kukłę.

Nie chcąc dać im satysfakcji z wygranej, zacząłem się nieumiejętnie rzucać, wymachując nogami i rękami. W którymś momencie nieumiejętnie, walnąłem pięścią Ojore w brzuch, a ten bez zawahania mnie puścił. W ułamku sekundy wylądowałem jedną stroną ciała na podłodze, przy cichym syku bólu.

— Ojej, Cole spadł na swoją piękną twarzyczkę i się poobijał, która go teraz zechce — rozbawiony Eric odstawił mi nogi na ziemię, zaczynając się głośno śmiać.

— Na pewno nie Sancha, ta i tak już zajęta jest przez jego klona — zawtórował mu chłopak, trzymający się za obolały brzuch.

    — Czy ja o czymś nie wiem? — zapytał, podśmiechując się.

— Zadurzył się w dziewczynie brata — roześmiał się jeszcze głośniej.

— Co? — wybałuszył ze zdziwienia oczy.

— Nie słuchaj go, pieprzy głupoty — odrzekłem, odklejając się od podłogi.

Gdy wstałem na równe nogi, dotknąłem prawego policzka i przetarłem go wierzchem dłoni, rozmasowując obolałe miejsce.

— Trzy dni temu gadał o niej cały dzień! Właściwie od tygodnia o niej gada!

— Coś może być na rzeczy, poza tym to pierwsza, która woli jego brata, a nie jego, to pewnie uderzyło go w ego — Eric podniósł kąciki ust, jednak jego gromki śmiech na chwilę ustał. Obawiałem się, że mógł pomyśleć, że to jednak prawda, bo z rozbawionego do granic stał się po prostu rozpromieniony.

— Zamknijcie już te jadaczki, plotkary. Jestem tu — przetarłem nasadę nosa.

— O nie, nasz rycerzyk się peszy. Czerwone policzki. Rumieńce na twarzyczce — Ojore przyłożył ręce do swoich policzków, wymachując głową na boki.

— Wal się kurwa! — wrzasnąłem, nie wytrzymując tej fali szyderstwa.

— Bierzemy to i idziemy — nagle z górnej półki, Eric zgarnął czarną piłkę do kosza, która była pamiątką O'Naila po starych, dobrych czasach.

    Ta wystawka piłki miała jednak spore znaczenie. Dostał ją od samego trenera, gdy kończyliśmy pierwszy sezon, jako drużyna. Kapitan zawsze był tylko jeden, a piłka była symbolem zwycięstwa statusu społecznego.

O'Nail, był jednym z biedniejszych chłopaków w naszej szkole. Wszyscy wiedzieli, z czym musiał się mierzyć na co dzień. Alkohol, narkotyki, brak ojca, brak pomocy kogokolwiek dorosłego. Jego kolor skóry też nie pomagał w ogólnej ocenie. Był jednak świetnym koszykarzem, a to pomagało mu przeżyć ciężkie chwile. Trener wiedział, co robił, gdy tylko zobaczył jego talent. Pomógł mu, a czarnoskóry chłopak zaprowadził nas do zwycięstwa. Sięgnęliśmy po puchar.

Patrząc we mnie przenikliwie, Eric rzucił we mnie piłką, a ja sam intuicyjnie ją odebrałem, przekręcając kilka razy w dłoniach. Było w tym wszystkim coś dziwnego, ckliwego i sentymentalnego.

— Chyba nie grałem w kosza lata.

— My też, ale chyba właśnie tego potrzebujemy — przejechał wzrokiem po naszych posturach. — Każdy z nas się pogubił, a że jesteśmy trzema nieudacznikami, możemy pomóc sobie nawzajem właśnie w ten sposób. Święta kurwa trójca. Kiedyś pomagało. Wyżyjmy się, po prostu zagrajmy — uśmiechnął się sentymentalnie.

— Jestem za — Ojore udzielił poparcia podniesionymi kącikami ust.

    Przekręcałem piłkę, wpatrując się w nią jak w mantrę. Nie uważałem, żeby gra w kosza miała mi w czymkolwiek pomóc. Było to jedynie spożytkowanie czasu w bardziej efektywny sposób niż leżenie na kanapie. Mimo wszystko zgodziłem się, dając szansę chłopakom, którzy równie jak ja, nie mieli lekko w życiu. Dobrze zdawałem sobie z tego sprawę. Każdy z nas był inny, ale każdy z nas dostał też po dupie, co zmieniło sposób postrzegania nas samych.

    — Dobra. Niech będzie.

****

✉️ od: Olsaki

❤️

Continue Reading

You'll Also Like

239K 22.9K 13
Historia Molly McCann i Aresa Hogana - spin-off dwóch dylogii: "Reguł pożądania" i "Związanych układem". Ostrzeżenie: Książka zawiera treści skierowa...
286K 26.4K 20
Wraz z rozpoczęciem drugiego roku studiów spokojne życie Blake Howard niespodziewanie wywraca się do góry nogami. Przez nieprzyjemne doświadczenia ze...
11.7K 2.5K 8
Hazel Woods, zawodowa ghostwriterka, pisze to, czego celebryci nie potrafią napisać sami. Jest świetna w swoim fachu - ma znakomity warsztat, zapewni...
30.4K 1.2K 22
DRUGA CZĘŚĆ "LOST" Jenny powoli stara się poukładać swoje życie. Studiuje, mieszka w innym mieście. Na wakacje wraca jednak do Naples. Nie zdaje sobi...