strawberry cupcake | gavi

De transkrypcja

19.1K 1.4K 1.4K

Pasją Dakoty od zawsze było cukiernictwo - odkąd tylko pamiętała jej ulubionym zajęciem było mieszanie kremów... Mai multe

sweethearts
1. zadanie bojowe
2. truskawkowe babeczki
3. porwanie
4. podejście pierwsze
5. twój ulubiony zakalec
6. przeprosinowa babeczka
7. pocałunek o smaku truskawek
8. gavira i cruz znowu hałasują
9. pod gołym niebem
10. trafienie za sto punktów
11. punkt widokowy
12. przez moje okno
13. cosmo & wanda
14. always
15. truskafejka
16. wieczór panieński
17. na zawsze i na wieczność
epilog

18. różowy mikser

807 55 68
De transkrypcja

pablo







Tyle słońca w całym mieście, nie widziałeś tego jeszcze! Popatrz - darła się wniebogłosy Daniela kręcąc biodrami do nieistniejącej muzyki, a układane przez nią w jednej z półek filiżanki aż trzęsły się na sam dźwięk jej wokalu. – Oo, popatrz!

– Wywieście może na drzwiach kartkę, że nikt nie jest tu torturowany, bo jeszcze sobie ludzie coś pomyślą - szepnął wyraźnie rozbawiony Pedro, a obserwująca to wszystko w ekranie telefonu prosto ze swojego nowego mieszkania w samym centrum Rzymu Ines zachichotała ocierając z policzka łzę rozbawienia. – Rany boskie, jakby koń na blachę lał!

– Gonzalez, jeszcze choćby słowo a z powrotem pobiegniesz za samochodem! - zaszczebiotała Vogt, po czym niczym nieskrępowana tanecznym krokiem ruszyła po kolejny, wypakowany po same brzegi szkłem kartonik. – Szerokimi ulicami niosą szczęście zakochani! Popatrz, oo popatrz!

Parsknąłem śmiechem przyglądając się jak Polka teatralnie posyła buziaka swojemu ukochanemu i zaczyna rozkładać szklane podstawki pod filiżanki w równe stosy, a ten jedynie kręci głową mamrocząc pod nosem coś o jej codziennych koncertach pod prysznicem, podprowadzonym pewnego razu Klarze różowym mikrofonie bezprzewodowym oraz całej playliście polskich piosenek, jakimi męczyła go jego dziewczyna. Przez chwilę chodził jeszcze ze skwaszoną miną, jednak kiedy z przyniesionego tu przez Ferrana głośnika popłynęło nieśmiertelne Danza Kuduro nawet on zaczął trząść tyłkiem, w niczym nie ustępując przy tym Vogt.

– Kierowniku, gdzie mamy to wszystko odłożyć?! - krzyknął wchodzący właśnie do środka Balde, którego ledwo było widać zza całego stosu niesionych przez siebie kartonów z najróżniejszym wyposażeniem zaplecza.

– Myślę, że...

– Morda tam, Gavi! - wtrącił idący za Fatim Torre, równie opakowany pudłami jak cygański tabor, zupełnie niczym jego towarzysz. – Ty nie jesteś kierownikiem!

– Spodziewacie się aż tylu gości już w pierwszy dzień otwarcia? - zapytał Torres, z uniesioną brwią przypatrując się stygnącym na kilku kratkach kolorowym korpusom do makaroników, spodom babeczek wykonanym z kruchego ciasta, całemu stosowi rurek z kremem oraz kilkunastu czekającym na swoją kolej tortownicom.

– Jasne, że nie - odparła Dakota, montując w swoim mikserze planetarnym odpowiednią końcówkę – Obstawiam, że zostanie połowa, więc zjecie to wy - dodała, obarczając mnie ciężkim spojrzeniem. – To pomysł Gaviry.

Odchrząknąłem znacząco dając Torresowi znać by niepotrzebnie nie drążył tematu, ale ten idiota jedynie wpakował sobie do ust jedno z owsianych ciastek przekładanych pistacjowym kremem i już go nie było. Oczywiście, że nie mówiłem im wszystkiego, bo wynajęcie tego lokalu z góry na okrągły rok okupione było całym tygodniem tak zwanych cichych dni, kilkoma awanturami oraz trzema zbitymi talerzami, a tym razem na rzecz tego jakże genialnego planu konieczne było nawet chwilowe wyciszenie mojego konta na Instagramie Dakoty. Nie zrozumcie mnie źle - byłem absolutnie przekonany, że niesamowite umiejętności mojej ukochanej były w stanie obronić się bez niczyjej pomocy (czego zdecydowanie najlepszym dowodem było kilka nadprogramowych cyferek na mojej wadze), jednak wprost nie mogłem odmówić sobie wykorzystania mojej popularności i zasięgów do lekkiego podbicia frekwencji w tym dniu. Cóż, możecie nazwać mnie narcyzem i cholernym krętaczem, a ja z grzeczności nie zaprzeczę, ale choć igranie z ostatnio wiecznie zdenerwowaną Cruz nie było najmądrzejszym na co mógłbym wpaść, dla jej słodkiego uśmiechu byłem skłonny nawet zaprosić na otwarcie Truskafejki samego Joe Bidena i popylać tam w uroczym różowym fartuszku jako seksowna, choć nie do końca skoordynowana ruchowo kelnerka.

– Um, czy ten ekspres aby na pewno powinien tak głośno syczeć? - zapytała zaniepokojona Gemma, która na spółkę z Ansu podjęła się podłączenia wszystkich trzech urządzeń do robienia kawy w naszym lokalu. – Myślicie, że... och, nieważne, po prostu nie wlaliśmy wody! - ostentacyjnie uderzyła się otwartą dłonią w sam środek czoła i z politowaniem spojrzała na swojego ukochanego, który głowił się nad tym już od dobrych dziesięciu minut.

– Oboje jesteście tępi jak stado pędzących imadeł - podsumował ich Torre, nadworny specjalista od wszelkiego rodzaju elektroniki, wpychając sobie miniaturowego eklerka po same migdałki. – No, nie żeby mnie wczoraj nie jebnął prąd podczas podłączania wyciągu, ale...

– Chryste, miałem wrażenie, że nawet włosy na jajach ci przyjarało, taki był smród! - jęknął żałośnie Balde, który zeszłego wieczora na prośbę Dakoty towarzyszył Pablo w montowaniu reszty brakującego wyposażenia na zapleczu. – Cholera, szkoda że tego nie widzieliście! Zapierdalał do kibla szybciej niż na treningu!

Całe zgromadzone wewnątrz lokalu towarzystwo łącznie z przysłuchującą się temu wszystkiemu ze swojego nowego łóżka w słonecznych Włoszech Ines wybuchnęło gromkim śmiechem, a sam główny zainteresowany aż poczerwieniał ze wstydu.

Był późny wieczór w przeddzień wielkiego otwarcia naszego małego dziecka - kawiarenki ochrzczonej Truskafejką, której poświęciliśmy minione trzy miesiące, oboje na własnej skórze przekonując się, że założenie własnego biznesu wcale nie było takie proste jak nam się wcześniej wydawało. Chociaż wynajęte przez nas miejsce okazało się w dobrym stanie technicznym (a przynajmniej w najlepszym z tych, które oglądaliśmy przed nim), to i tak konieczne było przeprowadzenie kilku niewielkich napraw,  pomalowanie wszystkich pomieszczeń od nowa na wybrany przez Cruz kolor kwitnącego migdałowca (jeśli tak samo jak ja jesteście pieprzonymi daltonistami, to przychodzę z pomocą - był to po prostu jasny odcień różu), założenie blatów (także różowych, gwoli ścisłości) oraz skucie płytek w toalecie, czym osobiście zajął się Gonzalez odkrywając w sobie swój nowy, głęboko ukryty talent. Na zewnątrz zawisł wielki szyld z narysowaną przeze mnie tego pamiętnego dnia truskawką w logo, papierologia ważyła chyba z tonę, podobnie jak ogromna góra towaru, który zajął połowę zaplecza i znaczną część mojego garażu, dostarczający nam go dzień w dzień kurierzy nie mogli wyminąć się w bramie, a dokładnie dwa dni temu osobiście musiałem stawić się na komendzie z wyjaśnieniami, bo pani Garcia, stara sąsiadka zza płotu zaczęła posądzać mnie o handel narkotykami.

Oczywiście wszystko to nie obyło się także bez małych, z góry wliczonych w koszta potknięć - całego kartonu zbitych szklanek, wielkiego kleksa z białej farby do sufitu na świeżo położonych płytkach, rozjebanego na pół kibla po tym jak Torre chciał bawić się w pieprzonego Thora oraz zwichniętego nadgarstka, jakiego nabawił się Ansu wkręcając zawiasy do nowych szafek. Finalnie i tak byliśmy na plusie, a choć operacja pod kryptonimem uwolnić orkę (tak było, nie zmyślam!) trwała równe osiemdziesiąt dziewięć dni, zakończyła się bezapelacyjnym sukcesem jeszcze przed ostatecznym otwarciem samej kawiarni, bo założony przeze mnie w tajemnicy przed zbanowaną na Instagramie Dakotą profil śledziło już kilka tysięcy osób - łącznie z babcią Danieli, która pod każdym postem życzyła nam smacznej kawusi.

– Po szklanie i na rusztowanie! - wołała Gemma roznosząc wśród naszych znajomych filiżanki wypełnione świeżo mieloną kawą. – Dalej, nie ma czasu na opierdalanie się! Jazda z tą lodziarnią!

– To kawiarnia, kochanie! - przypomniał jej ten pantofel Ansu, biegając za swoją ukochaną z kartonikiem mleka niczym tresowana w cyrku małpka.

– Kto śmiał zeżreć moją babeczkę?! - wykrzyknął Alejandro, wskazując na pozostałe na różowym talerzyku okruszki kruchego ciasta.

– Widział ktoś śrubokręt gwiazdkowy?

– Nie wydaje wam się, że ten obraz wisi krzywo?

– Boże, Ansu, sam jesteś krzywy!

– Uważam, że ten stolik powinen stać pod oknem!

– A moim zdaniem przydałoby się tu jeszcze trochę kwiatów!

– To ma być kawiarnia, a nie pieprzona kwiaciarnia! Torre, na miłość boską, odstaw tego jednorożca z powrotem na jego miejsce! To włoska porcelana!

Odnalazłem ponad marmurową ladą rozbawione spojrzenie przypatrującej się temu wszystkiemu Dakoty. Przycinając sekatorem końcówki różowych goździków uśmiechnęła się pod nosem, a jej policzki pokryły się delikatnym rumieńcem. Ona także wydawała się wciąż nie wierzyć w to co działo się dookoła nas, choć zebrane wewnątrz kawiarni towarzystwo i równoległe z tym afery koperkowe, krzyki, śmiech i łzy rozbawienia były idealnym dowodem na to, że czasem warto jest uwierzyć w marzenia.

– Kocham cię - wyszeptałem, stając za nią. Czule ucałowałem jej skroń i oplotłem ramionami w pasie, a żadne z krzątających się wokół, zajętych swoimi obowiązkami przyjaciół nawet nie zwróciło na nas najmniejszej uwagi. – Mówiłem, że się nam uda.

Na zewnątrz robiło się już ciemno, z głośnika płynęło Carry You Home Jamesa Blunta, wokół nas pachniało słodką wanilią, a ja wypowiadając te słowa wcale nie miałem na myśli wszelkich spraw związanych z otwarciem małego biznesu Dakoty.

– Za otwarcie najlepszej kawiarni w całym mieście! - zawołała chwilę później Gemma, wznosząc toast literatką wypełnioną do połowy musującym bezalkoholowym szampanem. – I za jego uroczą właścicielkę!

– I jej małego przydupasa! - wytknąłem język w stronę wyraźnie rozbawionego Gonzaleza.

– Oby nam się dzieci tramwajów nie czepiały! - dodał radośnie Ferran, który za sprawą Danieli i Roberta znał już chyba wszystkie polskie powiedzonka. – Jan Sebastian, bach!

Uniosłem więc swoje szkło razem z nimi opierając się tyłkiem o rzeźbiony, pomalowany na pudrowy odcień różu stolik z dębowego drewna będący prezentem od Ines i sięgnąłem po kawałek pizzy mieląc go w ustach z taką zachłannością, zupełnie jakby od tego właśnie zależało moje życie. Rozłożony na jednym z krzeseł jak żaba na liściu Pedro ziewnął przeciągle i oparł brodę o ramię siedzącej mu na kolanie Danieli, nakręcając sobie kosmyk jej kasztanowych włosów na palec wskazujący. Wcale nie winiłem go za chroniczne zmęczenie, które ostatnimi czasy ostro dawało nam się we znaki, bo sam przyjeżdżając do Truskafejki prosto po treningu myślałem, że osunę się po ścianie już w progu. Wówczas, gdy na zegarze zawieszonym ponad drzwiami wybijała właśnie dwudziesta, czułem jak powieki opadają mi z każdą chwilą, jednak na prośbę Dakoty razem z Torre odmalowaliśmy jeszcze całkiem ładny stolik kawowy, jaki udało nam się dorwać pewnego popołudnia na targu staroci i skręciliśmy ostatnie dwa krzesła dziesięć razy upewniając się czy aby na pewno nogi były po właściwej stronie.

Wraz z nadejściem północy, gdy na ulicach zaczęło robić się już późno, a za wychodzącymi jako ostatni Dani oraz Gonzalezem zamknęły się drzwi, bez sił opadłem na stojący w rogu, stylizowany na kształt wielkiej muszelki fotel i przetarłem dłonią przekrwione oczy. Dakota krzątała się jeszcze po zapleczu hałasując czym się da, a ja byłem absolutnie pewny, że choć wspólnymi siłami dopięliśmy wszystko na ostatni guzik, jej chorobliwy perfekcjonizm znalazłaby jeszcze coś, co wymagało udoskonalenia.

– Stresujesz się jutrem - bardziej stwierdziłem niż zapytałem, obserwując jak nerwowo stuka paznokciami w blat upewniając się po raz setny tego dnia czy szklana witryna przy ladzie jest nieskazitelnie czysta, zupełnie jakby nie wylała na niej połowy płynu do szyb.

– Skąd!

– Dakota? - uniosłem brew, mierząc ją podejrzliwym spojrzeniem.

– Um, w porządku - jęknęła niemal bezgłośnie, wyginając usta w smutną podkówkę. – Cholernie się tego boję, ale jednocześnie jestem maksymalnie podekscytowana.

Myślę, że było to idealne określenie tego co czułem na dzień przed wielkim otwarciem. Gestem głowy dałem jej znać by podeszła do mnie, a kiedy zbliżyła się na wystarczającą odległość chwyciłem za jej nadgarstek i pociągnąłem w swoim kierunku sprawiając, że usiadła mi okrakiem na kolanach. Swoje ulubione truskawkowe perfumy tym razem zamieniła na cytrusową mgiełkę, a czując w swoich nozdrzach słodko-kwaskowaty zapach pomarańczy schowałem twarz w jej obojczyku, nie przestając błądzić rękoma po jej plecach. Jej palce wplotły się w moje włosy, a usta smakowały niebiańską delikatnością niczym jedna z truskawkowych babeczek jej autorstwa. Zacząłem zataczać kciukiem niewielkie okręgi na biodrze Dakoty, jej ramiona pokryły się gęsią skórką, zaś ona sama nieznacznie przechyliła się do tyłu, jednocześnie dając mi lepszy dostęp do swojej szyi.

– Pablo?

– Nie martw się, zamknąłem drzwi - wymruczałem cicho prosto w jej usta, naciskając znajdujący się przy oknie włącznik automatycznie zasuwający wszystkie rolety zewnętrzne. – Boże, jesteś taka piękna.

Jako dziecko widząc swoich rodziców, dziadków, starsze pary mijane na ulicach myślałem, że zakochiwanie się jest procesem długotrwałym, niezwykle czasochłonnym i wyjątkowo męczącym. Będąc największym szałaputem w dziejach naszej rodziny, niecierpliwcem i dzieciakiem, którego wszędzie było pełno nie potrafiłem zrozumieć jak pomimo upływających lat można wciąż kochać jedną i tę samą osobę i nie popaść przy tym w rutynę. Teraz, mając Dakotę, która wywróciła mój świat do góry nogami i zmieniła go na lepsze wiedziałem, że nie isnieje żadna magiczna granica kochania drugiej osoby po przekroczeniu której uczucia nagle wygasają; że wszystko to przychodziło z czasem i nawet jeśli wydawało mi się, że byłem w niej szaleńczo zakochany na samym początku naszego związku, to z każdym kolejnym dniem kochałem ją mocniej i mocniej.

A musicie wiedzieć, że kochałem ją jak pieprzony wariat chociaż wcześniej zarzekałem się, że nigdy, przenigdy nie dam sobie oszaleć na punkcie żadnej dziewczyny, a tym bardziej tej, która na dobry początek znajomości rozbiła mi jajko na łbie. I nawet jeśli wtedy z całych sił starałem się ją znienawidzić, wszystko sprowadzało się do tego, że zauroczyłem się w tej dziewczynie bardziej niż sam bym się o to podejrzewał. A teraz byliśmy tu, pozbywając się swoich ubrań na marmurowym blacie w miejscu, co do którego oboje mieliśmy wielkie oczekiwania.

– Nie spiesz się, chiquitita - wymruczałem półszeptem prosto w jej usta, napierając swoim ciałem na jej ciało. – Mamy dla siebie całą noc.

Zapięcie czarnego stanika wykonanego z delikatnej, prześwitującej koronki ustąpiło mi niemal bezgłośnie, a jego ramiączka lekko zsunęły się po opalonych ramionach mojej dziewczyny. Przesunąłem kciukiem po wytautowanym pod lewą piersią motylu, później po sutku i odnalazłem jej usta złączając je z moimi.

– Albo i dłużej.

Pomieszczenie przeszło ciche westchnienie Dakoty. Całowałem każdy najmniejszy skrawek jej pięknego ciała stopniowo pozbywając się jej bielizny, zaś ona walcząc z paskiem u moich spodni nie pozostawała mi w tym dłużna. Cała krew odpłynęła mi w dolne partie ciała, zakręciło mi się w głowie i chyba na moment straciłem ostrość widzenia, a bolesne pulsowanie w moich gaciach nagle stało się nie do zniesienia. Toczyłem ze sobą wewnętrzną walkę by nie rzucić się na nią jak szczerbaty na fabrykę sucharów, ale tym razem moja silna wola okazała się być po prostu do dupy.

– Nie wierzę, że robimy to tutaj - parsknęła Cruz gdy wreszcie wdarłem się pomiędzy jej nogi i pochyliłem ją do tyłu tak, by jej łopatki oparły się o zimny marmur. – Chryste, mam nadzieję, że nikt nie uruchomił kamer, bo inaczej...

– Stanę się gwiazdą porno i pół miasta zobaczy mój goły tyłek? - uniosłem brew odgarniając pojedynczy kosmyk włosów z czoła mojej dziewczyny. – Tak, to mogłoby być nieco krępujące, ale wydaje mi się, że nie mam się czego wstydzić.

– Jesteś narcyzem - parsknęła.

– I tak mnie kochasz - cmoknąłem ją czule w nos. – Poza tym sama musisz przyznać, że mam najzgrabniejszy tyłek w całej Barcelonie.

– I zdecydowanie najbardziej wyrąbane w kosmos ego - uśmiechnęła się łącząc nasze usta.

– Wiedziałaś to od początku - zetknąłem ze sobą nasze nosy, wspominając dzień w którym pewny siebie pojawiłem się w kawiarni należącej do cioci Any, niemal od razu będąc sprowadzony do parteru przez pewnego wyszczekanego dzieciaka. – Wciąż jestem twoim ulubionym zakalcem.

Chwilę później jej ciało wygięło się w łuk, zaś pomalowane na krwistoczerwony kolor paznokcie zacisnęły się na moich barkach. Jej biodra poruszały się wolno, zupełnie jakby chciała zatrzymać tę chwilę już na zawsze. Czułem ciepły oddech na swojej szyi, idealnie współgrający z wonią perfum Dakoty zapach truskawkowych patyczków postawionych na ladzie, a jej niemal bezgłośne jęki mieszały się z jedną z piosenek Lany Del Rey cicho płynącą z głośnika w tle.

– Masz rację - zassała moją dolną wargę i puściła ją z cmoknięciem, doprowadzając mnie tym samym do istnego szaleństwa. – Wciąż jesteś moim ulubionym zakalcem.

Kojarzycie ten żart o dziadku, który poszedł na dupy i umarł w progu, jednocześnie wchodząc, wychodząc, odchodząc i dochodząc? No, tak się wtedy mniej więcej czułem, z tą różnicą, że moje stare kości nie były jeszcze aż tak stare, pode mną leżała najpiękniejsza kobieta jaka kiedykolwiek chodziła po tym świecie, a ja wykonując jeszcze kilka ostatnich pchnięć zobaczyłem gwiazdki przed oczyma i tylko czekałem aż przed nami otworzy się magiczny portal z nieba, a święty Piotr w akompaniamencie chóru tłustych, ubranych w obszczane pieluchy aniołków zaprosi mnie na zimnego browara, partyjkę pokera i dobrą szamę. Tak się jednak nie stało, bo zamiast tego bez sił opadłem między piersi mojej dziewczyny, a po moim czole spłynęła kropla potu.

Truskafejko, ja ciebie chrzczę - powiedziałem, a moja głowa zatrzęsła się przez dygoczącą ze śmiechu Dakotę. – Następnym razem pożyczę biret kapłański od Wojtka i zrobimy to jeszcze raz, po bożemu, żebyś mogła posmakować tego boskiego ciała - teatralnie przesunąłem dłonią po swoim nagim torsie, a leżąca pode mną Cruz aż popłakała się ze śmiechu.

– Boże, nie rób tego!

– Kocham cię najbardziej na świecie, mała - w odpowiedzi cmoknąłem ją w skroń i wyprostowałem swoje stare gnaty wychodząc z niej z cichym westchnięciem. – A jeśli świat to za mało, to kocham cię najbardziej w całej pieprzonej galaktyce.

– Galaktyce? - Cruz uniosła brew, przypatrując mi się z delikatnym uśmiechem. – To chyba bardzo mocno.

– Wciąż za mało.

Dakota chwyciła moją twarz w dłonie i chwilę przed tym jak złączyła ze sobą nasze usta wypowiedziała dokładnie te same słowa. Wierzcie mi lub nie, ale godzinę później, gdy oboje zasypialiśmy już w moim łóżku, wtulony w jej włosy powtórzyłem to jeszcze raz, a potem jeszcze jeden, w razie gdyby przez ten krótki moment zapomniała jak cholernie ją kochałem. Ta noc jednak zdecydowanie nie należała do najlepszych, bo zestresowana otwarciem kawiarni Cruz wierciła się w łóżku jak smród po gaciach, a kiedy już właśnie zamykały mi się oczy, zadawała mi jakieś zupełnie odrealnione pytanie, oczekując na nie wyczerpującej odpowiedzi - zaś ze wszystkich które powielała wtedy jak mantrę, jedno powtarzało się najczęściej - co jeśli się nam nie uda?

– Nie ma takiej opcji - mruknąłem następnego ranka na kilka minut przed szóstą, w biegu połykając kawałek grzanki posmarowanej Nutellą, doskonale wiedząc że Xavi za takie śniadanie urwałby mi łeb przy samych jajach. – Wszystko się uda. Musi się udać.

Wydaje mi się, że sam żyłem tą nadzieją, bo przecież nie mogłem powiedzieć jej, że istnieje pięćdziesiąt procent szans na to, że cała inwestycja szybko się zwróci. Dakota wpakowała w to miejsce wszystkie swoje oszczędności, a ja pomagałem jej jak tylko mogłem, chociaż wrodzona zawziętość i upór mojej Zosi Samosi wcale nie dawały mi dużego pola do popisu. Jak wszyscy jednak dobrze wiemy - szeroko pojęty feminizm kończy się tam, gdzie trzeba wnieść lodówkę czy piekarnik po schodach, więc koniec końców i tak stałem się dumnym tatuśkiem tego miejsca, a to z kolei sprawiło, że wsiadając za kierownicę samochodu czułem się zestresowany zupełnie jakby właśnie rodził mi się prawdziwy syn.

– Rany boskie zjedzże wreszcie to śniadanie, bo padniesz tam jak mucha - powiedziałem stanąwszy na ostatnich światłach w samym centrum miasta, obserwując jak Dakota beznamiętnie skubie drożdżówkę z kruszonką i popija to łykiem czarnej kawy.

– Boję się.

– Nie ma czego - lekceważąco machnąłem ręką, choć raz po raz skręcający mi się w ciasny supeł żołądek twierdził zupełnie co innego. – Wszystko będzie w porządku, obiecuję.

Oczywiście, że nie mogłem dać jej na to żadnej gwarancji, bo przecież sam wciąż karmiłem się tą nadzieją, jednak wszystkie moje wątpliwości rozwiały się dokładnie w chwili, w której podjechaliśmy pod lokal, pod którym pomimo wczesnej godziny stała już całkiem pokaźna kolejka klientów, z czego co drugi miał na sobie klubową koszulkę FC Barcelony z moim numerem.

– To chyba jakiś żart - parsknęła szatynka, kiedy udało nam się wjechać na prywatny parking za budynkiem i dostać się do środka niezauważeni tylnym wejściem. – Co to ma być?!

– No... być może zrobiłem ci małą reklamę?

– Gavira! - wściekle tupnęła nogą.

Przez moment bez słowa mierzyliśmy się wzrokiem stojąc pośrodku sali sprzedaży niczym bohaterowie jakiegoś słabego filmu o Dzikim Zachodzie. Być może przyznawanie się do tego kiedy Cruz miała pod ręką dziesiątki noży, końcówek do mikserów i tysięcy innych rzeczy, które teoretycznie mogłyby posłużyć jej za narzędzie zbrodni nie było mądrym pomysłem, lecz mijający z samego rana niczym kolory w kalejdoskopie czas zdecydowanie działał na moją korzyść. Zanim Dakota zdążyła wykląć mnie na pięć pokoleń w przód, do środka wpadły zdyszane Daniela z Gemmą, które tego dnia zgodziły się pomóc ogarnąć nam ten pierdolnik na kółkach, ponieważ dwie z czterech zatrudnionych przez nią dziewczyn zaczynały pracę zaraz po południu, zaś kolejne dwie dopiero od przyszłego tygodnia.

– Słodki Jezu, widzieliście te tłumy?! - Vogt aż złapała się za głowę. – Jest dopiero wpół do siódmej!

Wierzcie mi lub nie, ale gdzieś wewnątrz wciąż byłem tym nieśmiałym chłopaczkiem, ilość osób przed drzwiami, z czego połowę z nich stanowiły nasze nastoletnie fanki, faktycznie była nieco przerażająca, lecz jeśli taka właśnie była cena uśmiechu Dakoty, to byłem gotowy nawet na popylanie całe dnie w różowym fartuszku i robienie z siebie debila na Tiktoku. Nie byłem idealnym facetem - miałem całą masę wad, z czego dominującymi były niestwierdzona nerwica i problemy ze skupieniem, jednak dla Cruz byłem gotów skoczyć z czterdziestego piętra i jebnąć salto do tyłu jeśli tylko by mnie o to poprosiła.

Czy byłem pantoflem? Pewnie tak.

Czy jakkolwiek mi to przeszkadzało? Nie sądzę.

– Słuchajcie, plan jest taki - oznajmiła Daniela, która jako najbardziej rozgadana z całego naszego towarzystwa osoba przejęła pałęczkę dowódcy porannej operacji – otwieramy punkt wpół do ósmej, wciskamy każdemu po kawie i drożdżówce, rurce, babeczce czy cokolwiek tylko zostanie, robimy hajs, a wieczorem idziemy to opić.

– Jestem za! - ucieszyła się narzeczona Ansu, dla której ostatnimi czasy każde spotkanie z Vogt kończyło się dobrą imprezą. – No, bąbelki, jesteście gotowi na jazdę bez trzymanki? - zapytała radośnie, machając przez okno przyglądającej nam się grupie nastolatek.

– Nie - odpowiedzieliśmy z Dakotą zgodnie jak nigdy.

Stojąca obok mnie Daniela strzeliła mnie łokciem prosto w żebra i wcisnęła w dłoń różowy, wykończony delikatną falbanką fartuszek, a ja już na starcie byłem przekonany, że będę wyglądał w nim jak debil. Wiedziałem jednak, że nie należało dyskutować z Danielą, razem ze swoim polskim temperamentem będącą niczym całe stado jadowitych mrówek, bo nadepnięcie jej na odcisk - zwłaszcza z samego rana - było równoznaczne z tym, że mogłem już kopać sobie grób.

Równo o siódmej trzydzieści zaczął się prawdziwy armagedon. Przez pierwsze trzy godziny ludzie walili drzwiami i oknami, ciągnąc do Truskafejki na kawę, słodki deser i zbicie piątki ze mną czy którymś z moich kumpli, którzy licznie wpadli zobaczyć jak ma się w pierwszym dniu nasz mały biznes. Obsługiwane przez Alejandro i Gemmę ekspresy nie nadążały parzyć kawy, Eric wraz z Torre, Ansu i Ferranem biegali pomiędzy stolikami niczym zgrabne sarenki roznosząc talerzyki ze drożdżówkami, muffinkami, tartaletkami i wszystkim tym, co znalazło się w szklanej witrynce, Dakota, Daniela, Sira oraz Maia, jedna z zatrudnionych przez moją ukochaną dziewczyn ruszyły na zaplecze, zaś ja z Gonzalezem zajęliśmy się przyjmowaniem zamówień. Byliśmy zgraną ekipą, pracowaliśmy jak dobrze naoliwiona maszyna, a klientów z każdą chwilą przybywało. Wraz z wybiciem szesnastej skończył się nam cały zapas przygotowanych na ten dzień z nawiązką deserów, a choć w środku unosił się słodki zapach wypiekanych na bieżąco babeczek bananowych, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znikały one od razu kiedy trafiły na ladę.

Wraz z nadejściem dziewiętnastej zmęczeni, spoceni i głodni jak cholera opadliśmy wreszcie na krzesła z poczuciem spełnionego obowiązku. Po dupie leciało mi już ciurkiem, nowe jordany okazały się cholernie niewygodne i obtarły mnie na lewej kostce, a moja grzywka przypominała uwite przez ptaka gniazdo, jednak widząc szeroki uśmiech na twarzy mojej kobiety byłem przekonany, że odwaliliśmy tu kawał dobrej roboty.

– To było niesamowite! - pisnęła Dakota rzucając mi się na szyję chwilę po tym jak wylewnie pożegnała się z naszymi przyjaciółmi twierdząc, że nie odwdzięczy im się do końca życia. – Widziałeś ich wszystkich?! To jakieś szaleństwo!

Szaleństwem w rzeczywistości było zapierdalanie tam w pocie czoła od rana do późnego wieczora, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że nasz mały sukces stał się rzeczywistością. Oczywiście wolałem nie nakręcać się na zapas - konkurencja w Barcelonie była duża, Truskafejka była nowym miejscem na mapie miasta i prawdopodobnie potrzeba było nam wielu miesięcy zanim mogła ona zdobyć stałe grono klientów, jednak pierwszy, zakończony dość imponującym utargiem dzień zdawał się dodawać mi optymizmu.

– Mam dla ciebie prezent - powiedziałem, unosząc nieznacznie kącik ust. – Hej, zanim na mnie nakrzyczysz chcę żebyś wiedziała, że to naprawdę coś małego na dobry start!

– Pablo, pomogłeś mi już tak dużo, że...

– Och, nie marudź - wywróciłem oczyma i wyciągnąłem rękę w jej stronę, gestem głowy wskazując drzwi prowadzące na znajdujący się za nimi niewielki parking. – To coś od serca.

Szatynka z westchnieniem chwyciła moją dłoń i z pełną obawy miną dała się poprowadzić do samochodu. Stanąwszy tuż za automatycznie otwierającym się bagażnikiem należącej do mnie czarnej Cupry spojrzała się to na mnie, to na leżący w kufrze karton, po czym wybuchnęła płaczem, a ja sam nie potrafiłem stwierdzić, czy były to łzy szczęścia, czy może zmęczenia.

– Czy to...

– Mikser - podniosłem to cholernie ciężkie ustrojstwo i wychylając łeb zza pudełka posłałem jej szeroki uśmiech. – Różowy. Będzie ci pasował do wnętrza.

– Gavira, czy ty jesteś nienormalny?

– Tylko trochę - zmarszczyłem nos. – Czeka nas całkiem niezła przyszłość, wspólniczko.

A ta faktycznie malowała się pięknie - tylko ja, Dakota, Truskafejka i nasz uroczy różowy mikser.



___________
miał być wieczorem, ale utknęłam na dworcu:")
✨kocham pkp✨

epilog po weekendzie! wpadajcie też na mojego ig: transkrypszyn

Continuă lectura

O să-ți placă și

60.1K 2K 120
⚠️!!‼️Zaburzenia odżywiania, przekleństwa, przemoc, ataki paniki, sceny 18+ ‼️!!⚠️ Siostra Karola, o której praktycznie nikt nie wie. Mieszka w Angli...
86K 2.1K 176
Instagram Fillie ale tez zwykłe opowiadanie. Skupie się tu głównie na wątku Millie i Finna. Tutaj tylko Finn jest sławnym aktorem i muzykiem a reszta...
123K 9.2K 55
Edgar to młody chłopak z toną problemów na głowie. Dla swojej siostry starał się walczyć z chęcią skończenia tego. Niestety pragnienia wzięły górę. ...
17K 997 19
"Może gdybyś powiedział mi wtedy, że coś do mnie czujesz, nawet w ostatniej chwili, to bym została." Siostra jednego z Barcelońskich piłkarzy - Flore...