strawberry cupcake | gavi

By transkrypcja

19.1K 1.4K 1.4K

Pasją Dakoty od zawsze było cukiernictwo - odkąd tylko pamiętała jej ulubionym zajęciem było mieszanie kremów... More

sweethearts
1. zadanie bojowe
2. truskawkowe babeczki
3. porwanie
4. podejście pierwsze
5. twój ulubiony zakalec
6. przeprosinowa babeczka
7. pocałunek o smaku truskawek
8. gavira i cruz znowu hałasują
9. pod gołym niebem
10. trafienie za sto punktów
11. punkt widokowy
12. przez moje okno
13. cosmo & wanda
14. always
15. truskafejka
17. na zawsze i na wieczność
18. różowy mikser
epilog

16. wieczór panieński

805 58 82
By transkrypcja

dakota








– Co to? - Pablo zmarszczył brwi, kiedy wpadając do jego kuchni jak przeciąg, omal nie potykając się przy tym o jedną z piszczących zabawek Daisy przesunęłam po blacie błyszczącą kopertę w kolorze jasnego złota. – Znowu cię z czegoś wyrzucili?

– Boki zrywać - sarknęłam, bo chociaż przez ostatnie półtora tygodnia zdołałam prawie przepracować ten temat oraz pogodzić się z tym, że raczej nie zrobię kariery na studiach, to jego słowa odbiły się szerokim echem w mojej głowie. – List z Hogwartu.

– Serio?!

– Nie - sarknęłam. – I tak by cię tam nie przyjęli. To zaproszenie na wesele Antonii i Juana.

Gavira wykrzywił usta w podkówkę i wyciągnął z koperty tłoczony na papierze kredowym skrawek informujący o zamążpójściu teściowej cioci Any, która pomimo swojego wieku była jedną z najbardziej energicznych, a tym samym również najczulszych osób jakie znałam, niejednokrotnie zastępując mi babcię. Powoli wodząc wzrokiem po metalicznych literkach oraz kwiatowych ornamentach rytmicznie stukał palcami w blat, aż wreszcie z nietęgą miną podniósł oczy na mnie, zaciskając usta w wąską linię.

– Coś się stało? - oparłam sobie ręce na biodrach i przyjrzałam mu się z konsternacją.

– Nie ma mnie wtedy.

– Co?

– Nie ma mnie wtedy - powtórzył raz jeszcze, choć mój zmęczony po bezsennej nocce mózg nie przyswoił żadnego z tych słów. – Tego wieczora gramy mecz z Bayernem w Norwegii, a do Hiszpanii wracamy dopiero dwa dni później.

– Och.

Ciche westchnienie opuściło moje usta i jako jedyny dźwięk utknęło gdzieś pomiędzy nami, tnąc powietrze niczym ostry nóż.

Jeśli myślicie, że bycie w związku z zawodowym piłkarzem przypominało bajkę to... owszem, faktycznie tak było - dopóki nie trzeba było czegoś zaplanować, nie daj Boże choćby z najmniejszym wyprzedzeniem.

Spotykając się z Pablo jakiś czas już dawno doszłam do wniosku, że w jego wypadku poleganie na jakimkolwiek grafiku nie miało żadnego sensu, mimo że mój cholerny wrodzony perfekcjonizm twierdził zupełnie inaczej. Ja, nie wyobrażająca sobie choćby dnia bez terminarza, zapisująca wszystko z dokładnością co do minuty szczerze nienawidziłam dezorganizacji, podczas gdy on żyjąc z dnia na dzień uwielbiał tę odrobinę beztroski, która z kolei mi wydawała się wręcz przerażająca. Powoli przyzwyczajałam się do żartów Gaviego, który twierdził, że pochowają mnie razem z kalendarzem w ręku, lecz sama musiałam przyznać, że spotykając się z najbardziej chaotycznym chłopakiem pod Słońcem powoli, małymi kroczkami uczyłam się tego wewnętrznego luzu, jakiego brakowało mi przez całe życie.

To, że wraz z końcem lipca FC Barcelona wybierała się na krótkie tournee wiedzieliśmy już od dawna, a tego lata wyjątkowo zamiast w Stanach Zjednoczonych gościć miała w pięciu europejskich krajach i co najmniej dziesięciu miastach, gdzie poza przygotowaniem się do nadchodzącego sezonu drużyna miała rozgrać także kilka towarzyskich meczy z paroma innymi wielkimi klubami. Pech chciał, że spotkanie z Bayernem wypadało akurat w dzień wesela Tonii, a data na zaproszeniu w zupełności zgadzała się z tą, którą na klubowym chacie na Messengerze gdzieś pośród memów z sierotami z Madrytu zapisaną miał Gavi.

I właśnie tu zaczynały się kolejne schody.

– Hej, mała - bezsilnie opadłam na jeden z wysokich, ustawionych wzdłuż blatu chokerów i oparłam brodę na dłoniach – przecież wiesz, że jakoś to obejdziemy. Zawsze się udawało, to czemu tym razem miałoby się nie udać?

– Będziesz setki kilometrów stąd - pociągnęłam nosem, zupełnie jakby istniało jakieś magiczne przejście łączące ze sobą dwa krańce kontynentu. – Jak ty to sobie wyobrażasz?

– Nie mam zielonego pojęcia - przyznał z cichym westchnięiem, a jego kciuk delikatnie przesunął się po wierzchu mojej dłoni – Tym razem nie przychodzi mi na myśl żaden pomysł.

I choć ostatnimi czasy moja głowa wręcz pękała od nowych wizji i tysiąca planów, tym razem nawet ja nie potrafiłam znaleźć sensownego wyjścia z tej sytuacji, które pozwoliłoby nam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Wprost nienawidziłam stawiającego mnie w nieznanym punkcie cholernego uczucia bezsilności, a to z kolei towarzyszyło nam obojgu przez cały dzień włóczenia się po mieście w poszukiwaniu odpowiedniego, spełniającego wszystkie moje wymagania lokalu do otwarcia kawiarni, co - jak się później okazało - również nie było takie łatwe.

– Jak ci się podobało to miejsce? - zapytał Pablo, gdy ledwo zamknęły się za nami drzwi jednego z nich. – Moim zdaniem było...

– Świetne.

– Serio?

– Nie, było okropne - jęknęłam, załamując ręce. – Tobie też śmierdziało tam zdechłym szczurem?

– Chryste, myślałem, że za moment te ogromne koty kurzu wstaną z parapetu i zaczną napierdalać kankana

Przez chwilę spojrzeliśmy na siebie w milczeniu zza szkieł ciemnych okularów i oboje parsknęliśmy głośnym śmiechem.

Znajdowaliśmy się właśnie w bliskiej okolicy La Rambli, jednej z najbardziej turystycznych ulic w całej Barcelonie, a kolejne z oglądanych miejsc pod wynajem okazało się zwykłą klapą. Sama nie wiedziałam w czym tkwił problem - czy chodziło o to, że byłam zbyt wybredna, czy może o fakt, że żadna z pięciu oglądanych przez nas tego dnia lokalizacji nie spełniała podstawowych założeń miejsca, w którym można by otworzyć kawiarnię. Ta, przed którą staliśmy obecnie być może i znajdowała się w dzielnicy turystycznej i z całą pewnością mogłaby przyciągnąć całe grono klientów, jednak jej opłakany stan techniczny sprawiał, że zanim zaczęłabym prowadzić tam jakąkolwiek działalność, musiałabym wpompować wszystkie oszczędności w solidny remont. Czym dłużej błądziliśmy po mieście w poszukiwaniu ideału, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że otwieranie własnego biznesu w Barcelonie przypominało randki z Tindera, bo żadne z prezentowanych nam miejsc nawet w najmniejszym stopniu nie oddawało tego, co telefonicznie zapewniał jego właściciel.

– Powoli tracę już nadzieję, że uda nam się cokolwiek znaleźć - sapnęłam opierając się o wysoki słup, po czym skreśliłam ze swojej listy kolejny punkt. – Zostało nam tylko jedno miejsce.

– Myślę, że będzie to właśnie to, czego szukamy.

– A ja myślę, że zamiast tego okaże się być jeszcze większą katastrofą od wszystkich wcześniejszych.

– Och, dlaczego zawsze musisz widzieć wszystko w ciemnych barwach? - zaśmiał się Gavi i zaczepnie pstryknął mnie w nos. – Sama zobaczysz, że jeszcze przyznasz mi rację.

– Zdajesz sobie sprawę, że jeśli dzisiaj nie znajdziemy nic sensownego to...

– To poszukamy jutro - Pablo obojętnie wzruszył ramionami, zupełnie jakby wcale nie chodziło tu o moją przyszłość. – Barcelona jest pełna fajnych miejsc i jestem pewien, że prędzej czy później trafimy na coś fajnego. Hej, jeśli nie znajdziemy nic co by cię satysfakcjonowało, zawsze mogę wynająć ci połowę mojego pokoju - dodał ze śmiechem, szturchnąwszy mnie łokciem w ramię.

– Wolałabym prędzej niż później - bąknęłam pod nosem, po czym wpisałam adres kolejnego lokalu w nawigację. – Zatem przekonajmy się czy czeka mnie dzielenie kąta z twoimi brudnymi gaciami.

Pablo jedynie zachichotał cicho, a splatając nasze palce ze sobą cmoknął mnie jeszcze w skroń i pokręcił nosem twierdząc, że wcale nie rozrzuca gaci po kątach. Ruszyliśmy zatem Ramblą w kierunku Placu Katalońskiego, w okolicy którego znajdował się ostatni z lokali. Naciskając na klamkę zamknęłam oczy na krótki moment i wzięłam głęboki oddech, a ledwo przekroczywszy próg wiedziałam już, że było to właśnie to, czego szukaliśmy.





*




– Czy wieczór panieński w ogóle ma sens jeśli panna młoda jest wdową? - siedzący na tylnym siedzeniu należącej do Gaviego Cupry Pedro uniósł podejrzliwie brew łapiąc mój wzrok w odbiciu lusterka wstecznego. – Moim zdaniem to przeczy samo sobie.

– Każda okazja jest dobra do tego, żeby zamoczyć dziób - Gavi wzruszył ramionami i ściszył nieco płynące w radiu Dancing Queen – a coś mi mówi, że Tonia nie pozwoli wam się nudzić, chociaż pewnie znacznie zaniżasz średnią wieku jej koleżanek.

Znajdowaliśmy się właśnie na parkingu przed jedną z restauracji w bliskim sąsiedztwie Sagrady Familii. Był ciepły piątkowy wieczór w przeddzień wyjazdu piłkarzy FC Barcelony na europejskie tournee w samym środku lipca. Zegar na automatycznym sterowniku na desce rozdzielczej wskazywał właśnie parę minut przed dwudziestą, zaś okupujący tylne siedzenie auta Gonzalez, pogodzony z wizją spędzenia tego wieczora w towarzystwie mojego chłopaka i FIFY tuż po tym jak odwieźliśmy Danielę na urodziny Siry, oparł głowę o szybę i udając głównego bohatera jednego z płaczliwych teledysków westchnął przeciągle.

– Weźcie mnie ze sobą - jęknął, lekko szturchnąwszy Pablo w ramię. – Poważnie, mogę być nawet chłopcem od podawania piłek, ale zabierzcie mnie ze sobą, bo znam już wszystkie osiem sezonów Pamiętników Wampirów. Jeśli Daniela zmusi mnie jeszcze do oglądania z nią Plotkary to chyba sam wyskoczę przez okno.

– Nadal przeżywa, że Caroline nie jest z Klausem - szepnął Pablo, bo odkąd tylko jego kumpel złapał kontuzję, prawdopodobnie zdążył już przejrzeć całego Netflixa wzdłuż i wszerz.

– Zasługiwali na szczęśliwe zakończenie!

– Baw się dobrze, chiquitita - Gavi nachylił się nade mną i pomimo teatralnego odchrząknięcia Pedro cmoknął mnie w usta, odgarniając kosmyk moich włosów za ucho. – I bądź grzeczna.

– To znaczy nie podrywaj facetów, którzy mogliby być twoimi dziadkami, bo istnieje spore prawdopodobieństwo, że ich serce tego nie wytrzyma - wtrącił wyraźnie rozbawiony Pedri.

– Tych młodszych też nie!

Parsknęłam tylko śmiechem, po czym żegnając się z obojgiem w akompaniamencie stukotu obcasów wyskoczyłam na wyłożony kostką parking, a czując na sobie przenikliwy wzrok Gaviego w pożyczonej od Ines wściekle dopasowanej kiecce i wysokich szpilkach starałam się wyglądać niczym ponętna łania aniżeli cielę, które dzień wcześniej nauczyło się chodzić. Popychając przed sobą drzwi modliłam się by ten wieczór nie skończył się katastrofą.




pablo




– I wtedy powiedziałem Danieli, że powinniśmy postarać się o dziecko.

– To świetny pomysł - rzuciłem od niechcenia, naciskając przypadkowe guziki na swoim padzie by rozpierdolić tego leszcza moją Borussią w FIFĘ, a sens jego słów dotarł do mnie dopiero w chwili, w której właśnie miałem oddawać niemal stuprocentowy strzał na jego bramkę. – Czekaj, co? Jakie, kurwa, dziecko?!

– No wiesz, takie... małe - Pedro wejrzał na mnie spod uniesionej brwi, zupełnie jakbym zapytał go o masę Ziemi z dokładnością do pięciu miejsc po przecinku. – Dzieci z reguły są małe.

– Chyba sobie jaja robisz - obruszyłem się, tym samym tracąc bramkę niemal z połowy boiska. – Jesteście za młodzi na bachora!

– Dani chciałby mieć syna i nazwać go Enzo. Osobiście twierdzę, że zmieni zdanie jeszcze z pięć razy, ale...

– Nie jestem gotowy na zostanie wujkiem!

Siedzący naprzeciwko mnie Ferran pochwycił rozbawiony wzrok Gonzaleza i natychmiast wybuchnął gromkim śmiechem, a ja, po raz kolejny zrobiony w Karolka przez swoich najlepszych przyjaciół, wściekle ściąłem brwi i wycelowałem leżącą nieopodal poduszką prosto w tego komedianta od siedmiu boleści.

– Debil - ofuknąłem go natychmiast ze złością, odetchnąwszy z ulgą, że jest mi dane jeszcze poczekać jakiś czas na niańczenie małego Gonzaleza. – Chryste, do dzisiaj nie mam pojęcia co zobaczyła w tobie taka ładna... miła... kochana dziewczyna jak Daniela - mówiłem, raz po raz uderzany przez niego jedną z piszczących zabawek Daisy. – Jeśli rzeczywiście nie masz potwora w gaciach, to ja...

– Mówiłem o psie, ciemna maso!

– Psie?! - aż złapałem się za głowę. – Masz pojęcie ile to kosztuje? A ile potrzebuje uwagi?! To już lepiej faktycznie zróbcie sobie tego dzieciaka - dodałem naprędce, a przysłuchująca się temu wszystkiemu ze swojego legowiska suczka moich rodziców spojrzała na mnie z pogardą zupełnie jakby mogła zrozumieć naszą rozmowę.

– Co na to Daniela? - zagaił Torres, który odkąd tylko rozstał się z Sirą został naszym trzecim muszkieterem i kompanem męskich rozmów o sensie istnienia, życiowych celach... no, a tak naprawdę o seksie, babach, siłowni i innych zupełnie przyziemnych rzeczach, o jakich rozmawiali porzuceni przez swoje kobiety na piątkowe wieczory faceci.

– Daniela nie chce mieć psa, a ja chcę mieć psa - Pedro wypuścił powietrze z ust z głośnym świstem. – Więc pójdziemy na kompromis i weźmiemy dwa. Myślicie, że wyrzuci mnie z domu razem z nimi?

– Zasadniczo to twój dom - mruknął Ferr, przyjmując ode mnie pada. – Ale tak, jest to bardzo prawdopodobne, a ja mam nadzieję, że ktoś nagra jak dostajesz od niej strzała z półobrotu.

– A ja myślę, że się ucieszy - wtrąciłem, choć dopóki Dani mieszkała u Lewandowskich, była zapewne największą przeciwniczką ich zaślinionego, charczącego jak stara lokomotywa mopsa.

– Czy jest coś, co daje więcej szczęścia na tym świecie niż słodkie pieski? - zapytał Gonzalez, po czym rozpoczął następną rozgrywkę.

– Zimny browar?

– Pizza na cienkim? - uniosłem brew, bo pomimo ogromnej sympatii do tego smroda, zwanego również Daisy, sam raczej nie byłem wielkim zwolennikiem zwierząt w domu. – Myślicie, że Dakocie spodoba się prezent?

– Myślę, że tak - odparł Gonzalez, któremu w sprawach kobiet ufałem chyba najbardziej. – Chociaż sądzę, że może się też zdenerwować.

– Niby czemu?

– Zrobiłeś to za jej plecami.

– Jak inaczej miałem...

I kiedy już właśnie miałem zamiar wykłócać się z nim o swoje racje, nagle rozdzwonił się leżący na blacie szklanej ławy pomiędzy nami telefon, a na ekranie pojawiło się zdjęcie mojej dziewczyny. Było już kilka minut po drugiej w nocy, czwarta kawa powoli przestawała na mnie działać, a powieki zaczęły opadać samoczynnie pomimo tego, że siedzący obok mnie Pedro i Ferran średnio co pięć minut kłócili się o to, który z nich tym razem gra FC Barceloną. Byłem cholernie zmęczony, w dodatku kolejnego dnia z samego rana tuż po treningu wyjeżdżaliśmy na dwutygodniowe tournee po Europie, ale nie potrafiłem odmówić Dakocie kiedy poprosiła mnie o to, bym odebrał ją z wieczora panieńskiego Tonii.

Chwyciłem swojego Iphone'a do ręki, a przeciągnąwszy po wyświetlaczu palcem zobaczyłem w nim nieco rozmazaną twarz Cruz w ogromnych różowych okularach na nosie, owiniętą łańcuchem z kolorowych piór, próbującą przekrzyczeć dudniącą za jej plecami muzykę. Zmarszczyłem brwi, a oparłszy się o zagłówek mojej kanapy przetarłem zmęczone oczy i już miałem zamiar otworzyć usta żeby coś powiedzieć, kiedy obraz zamazał się na krótki moment, a w kadrze pojawił się nie kto inny jak Daniela.

– Siema! - wrzasnęła prosto do mikrofonu, na co Gonzalez aż wytrzeszczył oczy ze zdziwienia, po czym od razu wyrwał mi telefon z dłoni. – Ej, a wiecie, że wódka orzechowa z Nutellą i mlekiem smakuje jak Monte?!

– Co ty tam robisz? - zapytaliśmy obaj niemal w jednym momencie, na co niczym nieskrępowana Dani tylko wyszczerzyła się do kamerki, a jej mętny wzrok wskazywał, że pity przez nią na wizji kieliszek biało-brązowego trunku bynajmniej nie był pierwszym.

– Bawię się na wieczorze panieńskim!

– Miałaś być na urodzinach Siry - jęknął Pedro łapiąc się za głowę.

– Hej, Sira też tu jest! - Vogt wyglądała na wyraźnie oburzoną jego słowami. – Tak samo jak Gemma, Alba, Nia...

– Vogt, pij, nie pierdol! - odezwał się gdzieś zza jej pleców damski, dobrze znany mi głos, na dźwięk którego zbladł nawet sam Ferran.

– Czy to była...

– Dallas - westchnął Torres, bo nieświadomy pewnej historii miłosnej Gonzalez dołączając do naszego zespołu kilka lat temu nie miał prawa wiedzieć dlaczego imię mojej przyjaciółki z dzieciństwa dla jednego z naszych starych kumpli było równoznaczne ze słowem kłopoty. – Parę dni temu wróciła ze Stanów, ale nie mów o tym...

– Jedziemy po nie - natychmiast wszedłem mu w słowo, ponieważ niezależnie od tego, czy rzeczywiście byłem przewrażliwiony, to szeroki, kończący się niemal na uszach uśmiech Dakoty raczej nie zwiastował niczego dobrego.

– Zwariowałeś?! - Torres natychmiast zdzielił mnie przez łeb. – Nie pojadę po swoją byłą!

– Cóż, tym razem widocznie będziesz musiał - sarknąłem. – Dani, gdzie jesteście?

– W Icon!

– To ten gejowski klub? - parsknął Gonzalez. – Nie ma mowy, poradzą sobie.

– Będziemy za dziesięć minut - zadecydowałem za wszystkich, po czym rozłączyłem się i schowałem komórkę do tylnej kieszeni swoich spodni. – No wstawaj serdelku, jedziemy po nasze kobiety.

– Nie pojadę do klubu dla gejów, zapomnij!

– Rany, kiedy indziej udowodnisz swoją męskość - wywróciłem oczyma, zupełnie jakby to nie Pedro dzień wcześniej popierdalał w tiulowej spódniczce i z różową koroną na łbie, bo Laura zechciała bawić się w księżniczki. – No panowie, pakować się do Papamobilu! - rzuciłem tonem przywódcy. – Czas pójść w ostry balet!

I o ile w mojej głowie plan ten prezentował się całkiem dobrze, o tyle w rzeczywistości z wciąż ledwo ciągnącym za sobą nogę Gonzalezem oraz przeżywającym rozstanie z Sirą jak stonka wykopki Torresem musieliśmy wyglądać co najmniej jak banda idiotów, bo kiedy tylko podeszliśmy pod bramki, dwójka pilnujących wejścia barczystych ochroniarzy spojrzała spod byka.

– Dlaczego mam wrażenie, że każdy tutaj patrzy mi się na tyłek? - zapytał Pedro, szarpnąwszy mnie za rękaw bluzy. – Czuję się trochę... niezręcznie.

– Ja też - skrzywiłem się, a rozglądając się po wnętrzu pomieszczenia poczułem jak po plecach przechodzi mi zimny dreszcz. – Dobra, Dakota jest odpowiedzialna, więc...

– Dakota jest z Danielą, więc wcale nie zdziwiłbym się jeśli...

– Jeśli zaczęłyby tańczyć na rurze? - podsunął Ferran, po czym poruszywszy brwią skinął głową w kierunku sceny. – Czy to przypadkiem nie one?

W pierwszej chwili myślałem, że stroi sobie z nas żarty - dobrze znałem swoją dziewczynę i byłem absolutnie przekonany, że była zbyt nieśmiała by z własnej woli pójść do klubu, a tym bardziej zrobić coś takiego. Chwilę później przerażony przypomniałem sobie, że towarzyszyła jej przecież Dani, dla której wyznacznikiem dobrej zabawy było zrobienie czegoś głupiego, co będzie mogła wspominać do końca swojego życia. Trzęsienie tyłkiem do jakiegoś remiksu Suavemente na stalowej rurze zdecydowanie wpasowywało się w tę definicję, więc musicie sobie tylko wyobrazić moją minę gdy razem z Pedro ujrzeliśmy nasze drugie połówki kręcące biodrami na niewielkim podeście, zbierając przy tym gromkie oklaski od wianuszka zgromadzonych wokół nich klubowiczów.

– O święta panienko - szepnął wyraźnie zszokowany Pedro, szeroko rozdziawiając usta na widok Vogt, której wyraźnie zajęcia pole dance, na jakie od dobrych dwóch miesięcy chodziła razem z Ines, nie poszły na marne. – Kurwa, jutro montuję rurę w sypialni!

– Ściągamy je stamtąd!

– Jak na moje oko to mogą...

– Gonzalez, nie pierdol - fuknąłem i chwyciwszy za rękaw Ferrana ruszyłem w ich stronę.

Przepychając się łokciami pomiędzy bawiącym się tłumem minąłem po drodze ciotkę Anę z kolorowym drinkiem w dłoni oraz doskonale bawiącą się w towarzystwie swoich koleżanek z osiedlowego koła miłośników szydełkowania Tonię, która pomimo tego, że jeszcze nie tak dawno skarżyła się na ból kolana, w niczym nie ustępowała dzieciakom będących w wieku jej wnucząt.

– Pablo, słodziutki! - zaszczebiotała Daniela, która zobaczyła mnie jako pierwsza, choć na sam widok kroczącego za mną Pedro nieco zrzędła jej mina. – No i po coś drzewo do lasu przyciągnął? To wieczór panieński, więc z definicji jest tylko dla kobiet!

– Nie chciałybyście, no nie wiem, może zejść na dół? - zapytał nieśmiało Ferran.

– Vogt, złaźże stąd natychmiast! - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, dosięgając rękoma doskonale bawiącą się przy niej Cruz, która już właśnie szykowała się by w rozbiegu wskoczyć na rurę. – Ty też, dzieciaku! Czas do domu.

– Kiedy ja nie chcę jeszcze wracać! - darła się moja dziewczyna, przebierając nogami w powietrzu niczym złapana w potrzask sarenka. – Jeszcze nie puścili Britney!

– Przecież ty nawet nie lubisz Britney!

– Dzisiaj lubię! - pretensjonalnie wywróciłem oczyma przerzucając ją sobie przez ramię, po czym skinieniem głowy zachęciłem wyraźnie zahipnotyzowanego wdziękami swojej dziewczyny Pedro do zrobienia tego samego. – No puść mnie, Gavira!

– Krzycz głośniej, to nas oboje stąd wywalą - sapnąłem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że musiałem zabrzmieć jak własna matka. – Jezu, ale jesteś pijana.

– Wcale nie!

– W takim razie powiedz Gibraltar.

– Okay, jestem bardzo pijana - westchnęła, bez sił zsuwając się po moim ramieniu. – Zawieziesz mnie do domu?

– Po to tu jestem, chiquitita - zaśmiałem się cicho, całując ją w skroń.

Możecie nazwać mnie panem marudą, okrutnym niszczycielem dobrej zabawy i wieloma innymi epitetami, ale kiedy wreszcie udało mi się wmusić w Dakotę choćby łyk wody w celu pokonania pijackiej czkawki, która dwukrotnie dopadła ją na parkingu oraz wpakować jej wątłe ciało do auta, ta ledwo oparła czoło o szybę, a już zamknęła zmęczone oczy, oddychając przy tym tak ciężko, jakby właśnie z doskonałym czasem przebiegła trzykrotnego Ironmana.

– Pablo? - zagaiła wreszcie, wymawiając moje imię niemal bezgłośnie. – Czy ja umrę?

– Nie, nie umrzesz - zacisnąłem wargi by przypadkiem nie wybuchnąć śmiechem. – Dlaczego byś miała?

– Jeszcze nigdy się tak nie opiłam - jęknęła.

Moja Dakota miała całe dwadzieścia lat i po raz pierwszy w życiu wypiła coś więcej niż lampkę wina, kolorowego drinka z palemką w jednym z barów przy głównej promenadzie lub wiśniowe piwo, do którego osobiście ją przekonałem. Wydychając właśnie resztki swoich promili w szybę mojego auta wciąż była bliższa niebu niż ja kiedykolwiek będę, a jeśli miałbym ustalić swoją własną definicję niewinności, to z całą pewnością byłby to jej imię.

– Co najwyżej jutro będziesz miała paskudnego kaca - pogładziłem jej udo, wypatrując Ferrana, Pedro oraz Danieli, która widocznie wcale nie miała jeszcze ochoty na powrót do domu.

Siedzieliśmy tak jeszcze dobrych kilkanaście minut, a jedynymi dźwiękami przerywającymi ciszę były ciche westchnięcia Dakoty oraz Toxic Britney Spears, które jak na ironię postanowiło właśnie lecieć w radiu. Gdzieś ponad nami migała uliczna lampa, dwójka karczków przy czarnym bmw raz po raz spoglądała w naszym kierunku z pogardą w oczach, a ja byłem tak przeraźliwie zmęczony, że już ledwie widziałem na oczy. W którymś momencie mi także musiały przymknąć się powieki, bo słysząc głośny huk zamykanych drzwi o mały włos nie wyskoczyłem ze skóry.

– Nigdy nie uwierzycie co się stało! - zawołała Vogt pakując się na tylne siedzenie, a jej krzyk był tak głośny, że z pewnością postawiłby na równe nogi wszystkich świętych. – Gonzalez miał branie!

– I mówisz to z takim optymizmem? - półżywy uniosłem podejrzliwie brew.

– Miał na imię Fernando - zaakcentowała dosadnie, podczas gdy wyraźnie zawstydzony Pedro usiadł tuż obok niej, zatrzaskując za sobą drzwi z takim impetem, że aż popękały mi bębenki w uszach. – Na moje oko był nawet całkiem przysto...

– Jedźmy już stąd, błagam - jęknął główny zainteresowany, zupełnie ignorując chichot Ferrana oraz swojej dziewczyny. – Mówiłem, że to był kiepski pomysł.

– To był świetny pomysł! - oburzyła się Vogt.

– Jezu, dłużej już nie mogliście tam siedzieć?

– Wybacz Gavi, ale Daniela zakumplowała się z Dallas - Torres zapiął swoje pasy i wychylił się pomiędzy przednimi siedzeniami, spoglądając na przecierającą zaspane oczy Cruz. – Ej, jedziemy jeszcze na kebsa?

– Idioto, jutro mamy trening!

– Ale ja to bym sobie zjadła taką tortillkę - rozmarzyła się Dani i nawet pomimo płynącej z radia muzyki zdołałem usłyszeć burczenie jej brzucha. – Hej, pamiętaj kto ostatnim razem postawił ci powiększony zestaw w McDonald's!

Pochwyciwszy zrezygnowany wzrok Gonzaleza byłem pewien, że ten wieczór nie skończy się tak szybko i zdaje się, że jak zwykle miałem rację. Tuż po tym jak Daniela odśpiewała w samochodzie całą składankę polskich hitów sprzed ostatnich dwudziestu lat, a my nie zrozumieliśmy z tego nawet słowa, rzeczywiście wstąpiliśmy do jedynego całodobowego kebaba w tej części miasta i spędziliśmy tam następną godzinę rozwodząc się nad sensem istnienia ponad tortillami z idealnie soczystą baraniną. Zanim odwieźliśmy do domu Ferrana i kolejne czterdzieści minut spędziliśmy okupując kanapę w salonie Pedro, bo Dani i Dakota, w którą nagle wstąpiło drugie życie, postanowiły dopić jeszcze likier o smaku bananów przywieziony przez nich z ostatniej wizyty na Teneryfie, było już grubo po piątej nad ranem, a ja, w przeciwieństwie do trajkoczącej jak katarynka Cruz, byłem wycieńczony jak nigdy wcześniej. Wierzcie mi lub nie, ale wlany w siebie tego wieczora alkohol widocznie odblokował w jej głowie pewny pstryczek odpowiadający za mówienie dosłownie wszystkiego co tylko przyniosła jej ślina na język, zatem niespecjalnie zdziwiło mnie, że gdy tylko wyjechaliśmy na główną ulicę prowadzącą z osiedla Gonzaleza do centrum miasta, ta rozpoczęła wiszący nad nami niczym chmura gradowa temat:

– Wiesz, zaczynam powoli żałować, że nie wynajęłam tego ostatniego lokalu - ziewnęła przeciągle, nawet nie kryjąc się ze swoim zmęczeniem. – Był zajebisty.

– Wobec tego dlaczego tego nie zrobiłaś? - zapytałem, chociaż doskonale znałem odpowiedź. – Widziałem jak strasznie ci się podobał.

– Słodki Jezu, a widziałeś ile chcieli za miesiąc?! - aż złapała się za głowę, a ja w odpowiedzi na jej słowa tylko pokręciłem głową z pożałowaniem. – Poza tym to i tak nie ma już najmniejszego sensu, bo kiedy wczoraj dopadły mnie wyrzuty sumienia i zadzwoniłam tam raz jeszcze, właściciel powiedział mi, że dzień wcześniej ktoś wynajął to miejsce na rok płacąc z góry - nadąsała się, krzyżując ręce na piersi. – Nawet nie masz pojęcia jak jest mi teraz smutno.

– Cóż, najwyżej znajdziemy coś nowego - rzuciłem od niechcenia. – Przynajmniej teraz wiesz, że nie warto zastanawiać się zbyt długo.

– Czy to miało mnie pocieszyć? - stęknęła, patrząc na mnie spod byka. – No proszę, teraz możesz to powiedzieć.

Napiąłem się na siedzeniu jak struna, ściszyłem radio, a żeby było bardziej widowiskowo odchrząknąłem teatralnie, po czym powiedziałem najbardziej dostojnym tonem na jaki tylko było mnie stać:

– A nie mówiłem?

– Srał cię pies, Gavira - parsknęła śmiechem, na co złośliwie ścisnąłem jej końcówkę nosa nawet nie odwracając wzroku od drogi.

Słońce powoli wstawało na horyzoncie barwiąc niebo tysiącem kolorów, na ulicach zaczynało przybywać aut, żółta walizka wciąż leżała w totalnej rozsypce na środku mojej sypialni, a ja za niecałe trzy godziny powinienem wstawać na poranny trening, tuż po którym całą drużyną mieliśmy lecieć prosto do Paryża. Wiedziałem, że znów się spóźnię i wpadnę do szatni z kajzerką oraz energetykiem w ręku; że nie będzie ze mnie najmniejszego pożytku na murawie; że Xavi znów da mi popalić i przyczepi się o wiecznie rozwiązane, ciągnące się za mną jak smród po gaciach sznurówki. Wszystko to jednak nie miało najmniejszego sensu przy nucącej Tired of Being Sorry Dakocie, jej rumianych policzkach oraz wypełniającym moje auto słodkim zapachu truskawek zmieszanych z wonią mocnych papierosów i typowym dla klubu smrodem potu, alkoholu i zabójczej mieszanki perfum.

– To całkiem fajne uczucie - stwierdziła w którymś momencie moja dziewczyna, nieznacznie mrużąc oczy. – Widzę podwójnie, moja głowa waży tonę, wszystko nagle wydaje mi się dużo śmieszniejsze, a ty jeszcze bardziej gorący.

– Dobrze wiedzieć, że po alkoholu wciąż uważasz mnie za atrakcyjnego - parsknąłem śmiechem, bo gadająca zupełnie od rzeczy Dakota wydawała mi się całkiem urocza.

– Gavira?

– Co?

– Ubrałam koronkową bieliznę - powiedziała dokładnie w chwili, w której zatrzymaliśmy się na światłach. – Cały komplet.

Parsknąłem śmiechem, w świetle okolicznej lampy podziwiając jak jej twarz pokrywa się soczystym rumieńcem.

– Czy chcesz mi przez to powiedzieć, że...

– Jestem na ciebie nagrzana jak nie wiem.

– Zdecydowanie powinnaś wychodzić częściej z Danielą - zachichotałem, za co natychmiast oberwałem otwartą dłonią przez łeb. – Hej, ja tylko stwierdzam fakty!

– Dobrze, w takim razie...

– Słońce, i tak jutro nie będziesz tego pamiętać - pogładziłem jej udo zaciskając dłoń na kolanie, bo choć pijacka gadka Cruz czule łechtała moje męskie ego, to wolałem nie myśleć o tym jak cholernie podobała mi się w tej dopasowanej sukience. – Poza tym jeśli dotknąłbym cię choćby palcem, twój ojciec zrobiłby ze mnie mokrą plamę.

– Ale nadal ci na mnie zależy, prawda? - chlipnęła ponuro, przycisnąwszy skroń do szyby.

– Bardziej niż na wszystkim innym na tym świecie - odparłem zupełnie szczerze, przesuwając kciukiem po wierzchu jej dłoni.

Być może właśnie takiego potwierdzenia potrzebowała wówczas Dakota, bo nie minęło kilka minut, a jej głowa zawisła bezwładnie pomiędzy siedzeniem a drzwiami utwierdzając mnie w przekonaniu, że widok mamroczącej przez sen zupełnie niezrozumiałe dla mnie słowa miłości mego życia absolutnie był wart całego zmęczenia jakie dźwigałem na sobie tego dnia.

– Kocham cię, chiquitita - wyszeptałem, gdy udało mi się wnieść jej bezwładne ciało do sypialni, zmyć makijaż i upewnić się, że jej przerażający stary nie czeka na mnie za drzwiami z wiatrówką w ręku. – Musisz wiedzieć, że zrobiłem to celowo - odgarnąłem z jej twarzy pojedynczy kosmyk włosów. – Specjalnie zjadłem całą blachę babeczek tylko po to, by móc cię poznać.




______
tęsknię za danielą i pedro i musiałam ich tu wrzucić, sorry not sorry XD

w tym tygodniu spodziewajcie się jeszcze jednego rozdziału!

Continue Reading

You'll Also Like

45.6K 2.1K 55
Zmieniony przez śmierć ojca Nicola postanawia zadebiutować w Reprezentacji Polski, co było marzeniem pana Krzysztofa. Zbuntowany młody dorosły w prze...
86K 2.1K 176
Instagram Fillie ale tez zwykłe opowiadanie. Skupie się tu głównie na wątku Millie i Finna. Tutaj tylko Finn jest sławnym aktorem i muzykiem a reszta...
2K 72 21
Kim była księżniczka Małgorzata dla królewskiej Elżbiety II? Kim jest księżniczka Eugenia? Dlaczego księżniczka Charlotte ma tytuł królewski, a jej k...
13.1K 964 34
Edgar ma 15 lat, zmaga sie z problemami rodzinnymi jak i prywatnymi, do tego sie jeszcze wyprowadza z domu w którym mieszkał cale swoje życie, ma też...