Poniedziałek, 8 października 1973
– Syriuszu, lepiej wymyślaj słowa zastępcze, jesteś najbardziej... ee...
– Gadatliwy? – podsunął Syriusz, ziewając. – Elokwentny? Komunikatywny?
– Dokładnie – uśmiechnął się Remus. – Będę pracował nad ustaleniem, jakiego zaklęcia będziemy potrzebować, a ty, James, możesz dowiedzieć się, w jaki sposób rzucimy je na cały dom... myślę, że to będzie naprawdę trudne, Peter może lepiej z tym pomóż.
– Słuchajcie Moony'ego! – powiedział radośnie James, smarując tost masłem. – Teraz to on wydaje rozkazy.
– Huncwoci to organizacja socjalizmu utopijnego – ziewnął ponownie Syriusz. – Nie mamy przywódców.
– Podoba ci się mugoloznawstwo, prawda? – Remus uniósł brew. Syriusz położył głowę na stole, zamykając oczy i pokazując Remusowi dwa kciuki.
Na stole wylądowała sowa – należała do Jamesa. Sowa Syriusza była tak wiele razy konfiskowana przez jego rodziców, że równie dobrze mógł w ogóle jej nie mieć, Peter zazwyczaj polegał na sowach szkolnych, a Remus i tak nigdy nie otrzymywał poczty.
– Co do cholery? – James zmarszczył czoło, otwierając list. – Klub Ślimaka?
– Och, tak – Syriusz otworzył zaspane oko. – Ja też dostałem. Podobno stary Sluggy lubi uczniów, którzy mają gwiazdorskie cechy. A więc mnie, oczywiście. I ciebie też, jak przypuszczam.
Ani Peter, ani Remus nie otrzymali zaproszeń, ale to nie była zbyt wielka niespodzianka. Peter był całkiem dobry w eliksirach, ale brakowało mu uzdolnień do prawie wszystkiego innego. Co do Remusa, próbował nie zwracać uwagi profesora Slughorna.
– W takim razie nie idziemy – powiedział James stanowczo, składając swój list. – Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, my, Huncwoci.
– Nie obchodzi mnie to – Remus wzruszył ramionami. – Idź, jeśli chcesz. Założę się, że Lily tam będzie.
– Myślisz? Tak, jest naprawdę dobra w eliksirach, prawda? – powiedział James, znów przybierając ten zabawny wyraz twarzy. – Ona jest naprawdę dobra we wszystkim, prawdopodobnie najmądrzejsza na naszym roku...
– Ej! – zaprotestowali jednocześnie Remus i Syriusz. James uniósł brew.
– W takim razie najmądrzejsza dziewczyna.
Syriusz zamknął oczy, usatysfakcjonowany, i spróbował zdrzemnąć się przez resztę śniadania.
* * *
Czwartek, 11 października 1973
Przyjęcie odbyło się jeszcze w tym samym tygodniu. James, wciąż zaniepokojony wykluczeniem dwóch pozostałych Huncwotów, próbował przekonać Petera i Remusa, żeby mimo wszystko założyli pelerynę niewidkę i przyszli. Syriusz uznał to za dobrą zabawę, ale Remus uważał, że to go przerasta. Nie miał ochoty znaleźć się w gronie wybrańców. W końcu Peter też odmówił, choć był bliski zgodzenia się na ten niedorzeczny plan.
Tak czy inaczej, czwartki były ulubionym dniem Remusa w całym tygodniu szkolnym. A konkretnie w czwartki od 14:00 do 16:00, kiedy to w planie lekcji miał zajęcia z opieki nad magicznymi stworzeniami. Środowe lekcje zawsze opierały się na teorii, a te Remus również lubił, nigdy nie słyszał, żeby ktoś mówił o biologii tak, jak profesor Ferox. W czwartki natomiast odbywały się lekcje praktyczne. Klasa wychodziła na dwór lub przychodziła do klasy, gdzie czekało na nich nowe stworzenie, które Ferox z podekscytowaniem pokazywał.
Po kugucharach przyszedł czas na bahanki i krupy. W tym tygodniu były to szczuroszczety. Mary i Marlene piszczały na widok stworzeń, które Ferox prezentował w dużej zagrodzie na tyłach klasy. Remus nie mógł ich winić – szczuroszczety były wyjątkowo brzydkie. Były to szczuropodobne stworzenia, z masami wijących się macek wyrastających z ich grzbietów niczym larwy.
– Nie możemy co tydzień robić krupów i kugucharów – uśmiechnął się Ferox, zachęcając ich, aby podeszli. – Nie wszystkie magiczne stworzenia, o których będziecie się uczyć, będą urocze. Ale różnorodność jest przyprawą życia, prawda?
– Mam nadzieję, że nie będziemy musieli ich dotykać – szepnęła Marlene, wzdrygając się.
Remus nie miał nic przeciwko – były obrzydliwe, ale on nie miał nic przeciwko obrzydliwym rzeczom. Miał dość mocny żołądek, co powiedział mu profesor Ferox, kiedy w zeszłym tygodniu obserwowali wykluwanie się jaj bahanek. Remus przez cały dzień promieniał z dumy.
Ferox popatrzył na Remusa.
– Panie Lupin, jestem pewien, że mogę liczyć na to, że powiesz mi o korzystnych właściwościach macek szczuroszczetów?
Remus starał się nie uśmiechać zbyt szeroko ani nie wyglądać na zbyt radosnego.
– Są naprawdę dobre do łagodzenia powierzchownych skaleczeń i otarć – powiedział szybko. – A jeśli się je zje, sprawiają, że jest się odpornym na najczęstsze zaklęcia.
– Wspaniale, pięć punktów dla Gryffindoru.
Remus nie mógł się powstrzymać od lekkiego uśmiechu. Kto by się przejmował tym głupim Klubem Ślimaka. Slughorn nie był tak fajny jak Ferox. Ferox był mądry, bezpretensjonalny, zabawny i robił niebezpieczne rzeczy. Remus nigdy nie myślał o karierze zawodowej, ale od kilku tygodni zastanawiał się, że cokolwiek będzie robił, gdy dorośnie, chciałby być taki jak profesor Ferox.
Musiałby jednak zacząć więcej jeść, ćwiczyć na masę albo coś w tym stylu, bo Ferox, jeśli w ogóle jakiś był, to szeroki. A Remus, choć wzrostem przewyższał innych Huncwotów o kilka centymetrów, pozostawał wiecznie chudy.
– To twój metabolizm – powiedziała mu pani Pomfrey, kiedy zapytał o to pewnego ranka po pełni. – Możesz więcej jeść albo więcej odpoczywać, ale obawiam się, że to może być tylko jedna z tych rzeczy. Nie powinieneś się tym martwić, kochanie, jesteś tak zdrowy, jak można się spodziewać.
Nie brzmiało to zbyt pocieszająco, ale przyjął to do wiadomości. Jego ojciec też był szczupły, był tego pewien. Przynajmniej nie był pulchny, jak Peter, który w porównaniu z pozostałymi wciąż wyglądał jak mały chłopiec.
Fakt ten stał się jeszcze bardziej oczywisty tego wieczoru, kiedy Syriusz i James stali w pełni ubrani w swoje oficjalne szaty, wyglądając jak młodzi panowie dworu, a Peter siedział, zazdrośnie wpatrując się w nich ze swojego łóżka, już w piżamie.
– Myślisz, że będziemy musieli tańczyć? – zapytał z niepokojem Syriusz, prostując krawat.
– Nie – odpowiedział James, próbując uczesać włosy na płasko. – Wtedy kazaliby nam przyprowadzić partnerów, czy coś takiego.
Syriusz opadł na łóżko.
– Nienawidzę takich rzeczy. Moony, idź za mnie. Stary Sluggy nawet tego nie zauważy.
– Małe szanse – prychnął Remus zza swojego egzemplarza „Przemoc słowna: obronne łamańce językowe". – Przez większość czasu Slughorn nawet nie pamięta mojego imienia. I poczuje się trochę zawiedziony, gdy będzie się spodziewał czystej krwi Blacka, a dostanie półkrwi dzieciaka, którego nazywa Linchpin
– Fuj. To taki oślizgły, stary gnojek. Jak prawdziwy ślimak – Syriusz uśmiechnął się pod nosem, szturchając Remusa łokciem. – Prawdziwy ślimak, Moony.
Remus odwzajemnił uśmiech, podnosząc wzrok znad książki.
– Gotowy? – westchnął James, odrzucając grzebień, najwyraźniej uznając, że próba ujarzmienia jego włosów była daremna.
– Chyba tak – mruknął Syriusz, niechętnie wstając.
– Zejdę z wami – powiedział Remus. – Równie dobrze mogę iść do biblioteki. Idziesz, Pete?
Peter spojrzał na niego, jakby był szalony, i potrząsnął głową.
James, Syriusz i Remus zeszli do Pokoju Wspólnego, gdzie – ku radości Jamesa – czekała na nich Lily, w bardzo ładnej, turkusowej sukience. Jednak na nieszczęście Jamesa, gdy trzej Huncwoci się zbliżyli, stało się jasne, że to nie na niego czekała.
– Remusie! – powiedziała, wstając.
– Ładnie wyglądasz, Evans – powiedział z nadzieją James. Syriusz westchnął głośno.
– Chciałam porozmawiać z Remusem – powiedziała Lily, ignorując James. – Pójdziesz ze mną na przyjęcie?
– Nie idę – Remus wzruszył ramionami. – Nie jestem zaproszony.
– Och... – Lily lekko się zarumieniła, wyglądając na zawstydzoną. – Przepraszam, po prostu założyłam...
– O czym chcesz rozmawiać? – zapytał niecierpliwie Remus. Jego książka była ciężka, a pełnia księżyca miała nastąpić już w piątek, co sprawiało, że był bardziej poddenerwowany niż zwykle.
Lily spojrzała na Jamesa i Syriusza, najwyraźniej nie chcąc nic przy nich mówić. Remus westchnął.
– Idę do biblioteki. Jeśli chcesz iść ze mną w tamtą stronę, to w porządku – w ten sposób Lily musiałby zboczyć z drogi, ale Remus uznał, że go to nie obchodzi. Przecisnął się przez otwór pod portretem i usłyszał, jak biegnie za nim. Jej czarne lakierki stukały o posadzkę.
– Co to za książka? – Lily dyszała, usiłując dogonić długie kroki Remusa.
– Nieważne – powiedział, celowo zakrywając tytuł ramieniem. – Tylko trochę badań.
– To jest coś paskudnego, prawda? – zapytała Lily z dezaprobatą. – To jest kolejna okropna rzecz, którą zamierzacie zrobić Severusowi?
– Wiedziałem, że to o tym chciałaś porozmawiać – Remus przewrócił oczami, nie zatrzymując się.
– Musisz przyznać, że Syriusz zaczął tę kłótnię w Hogsmeade, kiedy powiedział, że Sev...
– Nie obchodzi mnie to, Lily – warknął Remus, skręcając w jeden z korytarzy. – Nie musiał być taki niemiły. Syriusz i James tylko się śmiali, a Snape musiał zrobić z tego osobistą sprawę.
– Och! – Lily tupnęła nogą. – Wszyscy jesteście równie źli!
– Wiesz, że on nienawidzi ludzi takich jak ty, prawda? – zapytał Remus, zatrzymując się, gdy znaleźli się już prawie przed biblioteką. Odwrócił się do niej. – Wiesz, że tacy, jak on nienawidzą takich, jak my.
– Szczerze mówiąc, ta cała sprawa z czystością krwi staje się absurdalna i to nie usprawiedliwia...
– Doprowadził Marlene do płaczu – upierał się Remus. – Mary mi powiedziała. Jak myślisz, co on mówi za twoimi plecami?
Policzki Lily znów były różowe.
– Sev nigdy nie powiedziałby czegoś takiego o mnie! On jest moim najlepszym przyjacielem!
– Dobrze dla ciebie, ale reszta z nas nie ma tyle szczęścia – fuknął Remus. Lily wpatrywała się w niego, mrugając przez kilka chwil, oszołomiona i cicha. Wyglądała, jakby miała się rozpłakać, a Remus poczuł lekkie ukłucie poczucia winy. Kiedy znów się odezwała jej głos był cichy i niski.
– Co zamierzacie mu zrobić?
Remus westchnął. Równie dobrze mogła wiedzieć.
– Nie tylko mu. Wszystkim – powiedział, zniżając głos i pochylając się lekko na wypadek, gdyby ktoś ich usłyszał. – I nic złego. Jeśli przestanie wyzywać, to w ogóle nic.
Spojrzała na niego sceptycznie. Wyprostował się.
– Tylko tyle mogę ci powiedzieć. Spóźnisz się na przyjęcie, lepiej już idź.
* * *
Późnym wieczorem Remus myślał, że już prawie się udało. Siedział w Pokoju Wspólnym i robił ostatnie notatki. Teraz potrzebował tylko listy Syriusza z zamiennikami słów i mogli rozpocząć pracę nad psikusem. Była prawie jedenasta, kiedy otwór na portret otworzył się i Lily Evans weszła z wściekłością w oczach. Na jej sukience widniały dziwne srebrzyste ślady, które wpadały w światło, gdy wchodziła do środka.
– Co się dzieje, Evans? – zapytał niepewnie Remus, wciąż czując pewien żal, że tak się z nią spoufalił poza biblioteką.
– Zapytaj ich – syknęła. – Idę pod prysznic.
Nie zastanawiał się kogo miała na myśli, a nawet gdyby to robił, odpowiedź sama nadeszła po kilku chwilach, gdy Syriusz i James przeszli przez przejście, śmiejąc się histerycznie. Remus nie mógł powstrzymać się od uśmiechu – ich radość była zaraźliwa.
– Co zrobiliście?
– To wszystko Syriusz, kolego – James poklepał przyjaciela po plecach, po czym ukłonił się przed nim wymyślnie. Syriusz odwzajemnił ukłon.
– Nie zrobiłbym tego bez ciebie, mój drogi przyjacielu.
– Co zrobiliście? – zapytał Remus, starając się stłumić irytację, która pojawiła się znikąd.
– Ślimaki, wszędzie, do cholery. Zaczęło się od tych małych, galaretowatych cukierków, które leżały na stole.
– Wystarczająco proste zaklęcie transmutacji – Syriusz wzruszył ramionami z fałszywą skromnością, rzucając się na fotel i przerzucając jedną nogę przez oparcie.
– Ale potem... – James usiadł obok Remusa, a jego oczy błyszczały – zaczęły się mnożyć...
– I dlatego Evans jest na was wkurzona?
– Cóż... wiedziałeś oślizgłe ślady na jej sukience? I ee... trochę też we włosach. Były to naprawdę szybko poruszające się ślimaki, w pewnym sensie dostały się wszędzie...
– Ta to nie ma poczucia humoru – ziewnął Syriusz. – Powinna nam dziękować za trochę rozrywki.
– Niektórzy to maja tupet – powiedział Remus.
– Widzisz, Moony – uśmiechnął się Syriusz. – Pozwoliłbyś, żebyśmy cię oślizgnęli, prawda?
Remus uznał, że najlepiej to zignorować i zamiast tego zwrócił się do Jamesa.
– Wiec Slughorn wie, że to wy?
– Tak, to było dosyć oczywiste. Tylko my nie wrzeszczeliśmy.
– Szlaban?
– Trzy tygodnie. Szorowanie kociołków. Ale to w porządku, pomaga budować mięśnie – James napiął ramiona, które, trzeba przyznać, nie wyglądały na szczególnie umięśnione.
– Ale są też dobre wieści – wtrącił Syriusz. – Żadnych więcej przyjęć dla nas. Wypisaliśmy się z Klubu Ślimaka.
– I z podręczników do historii! – krzyknął James, powodując, że cała trójka wybuchnęła śmiechem.