strawberry cupcake | gavi

By transkrypcja

19.1K 1.4K 1.4K

Pasją Dakoty od zawsze było cukiernictwo - odkąd tylko pamiętała jej ulubionym zajęciem było mieszanie kremów... More

sweethearts
1. zadanie bojowe
2. truskawkowe babeczki
3. porwanie
4. podejście pierwsze
5. twój ulubiony zakalec
6. przeprosinowa babeczka
7. pocałunek o smaku truskawek
8. gavira i cruz znowu hałasują
10. trafienie za sto punktów
11. punkt widokowy
12. przez moje okno
13. cosmo & wanda
14. always
15. truskafejka
16. wieczór panieński
17. na zawsze i na wieczność
18. różowy mikser
epilog

9. pod gołym niebem

929 74 56
By transkrypcja

pablo






Mówi się, że jeśli nie ma się szczęścia w miłości, to ma się je w kartach. Cóż, prawda była taka, że do tej pory nie miałem go ani w jednym, ani w drugim, bo ciocia Donatella i Ansu regularnie koncertowo opierdalali mnie w pokera, a jeśli już zdarzyło się, że jakaś dziewczyna wykazywała zainteresowanie moją osobą, to raczej chodziło jej o randkę z tym sławnym Gavim, a nie z Pablo, którym byłem na codzień poza boiskiem.

Aż do teraz.

Dakoty zdawało się zupełnie nie interesować to, że latałem jak pojebany za piłką na największych stadionach tego świata; że połowie mieszkańców Madrytu moje zdjęcie służyło za tablicę do rzutek, albo że regularnie dawałem dupy w gejowskich fanfikach na wattpadzie pisanych przez napalone na mnie jak szczerbaty na całą fabrykę sucharków piętnastolatki. Znała mnie po prostu jako Pablo - skończonego idiotę z niewyparzonym językiem, któremu trochę poszczęściło się w życiu, bo w wieku dziewiętnastu lat mógłby kupić kawiarnię jej cioci i jeszcze zostałoby mu na dobrą flaszkę. Nie, żebym się chwalił, ale jeśli to właśnie ja nie byłem najlepszym materiałem na zięcia dla Roberto Cruza, to wróżyłem Dakocie świetlaną karierę w zakonie karmelitanek.

Pierwszy dzień po powrocie ze zgrupowania oraz wygranym dzięki mojej bramce spotkaniu ze Szwedami był istnym pierdolnikiem na kółkach. Zaraz po śniadaniu wszyscy wymeldowaliśmy się ze swoich pokoi, bo Pedro już od samego rana marudził, że jeśli ktokolwiek ośmieli spóźnić się na kurs powrotny jego Batmobilem do Barcelony, czeka go podróż pierwszą klasą po rowie lub - przy dobrych wiatrach - zaszczanym pociągiem. A że byłem strasznie wygodnicką pizdą i wcale nie chciało mi się wracać do domu za samochodem, wziąłem dupę w troki spiesząc się tak, że z tego wszystkiego aż zapomniałem zabrać ze sobą z pokoju ładowarki do telefonu, za co sam plułem sobie w brodę.

Droga minęła nam na wykłócaniu się o puszczaną w głośnikach muzykę, obrabianiu dupy połowie miasta i wybieraniu siedzącemu na środku tylnej kanapy niczym dziewica orleańska Alejandro partnerki życiowej na Tinderze, co jakiś czas napierdalając się z jego własnych zdjęć tak dla czystej zasady. Kiedy tylko dotarłem wreszcie do domu i rzuciłem się na swoje wyro będąc już o krok od obracania Dakoty w rytm Dancing queen w jednym z moich snów, do pokoju wpadła mi wyraźnie stęskniona za drapaniem za uchem Daisy, a gdy po wielu próbach szczęśliwie udało mi się wystawić ją za drzwi, zadzwonił Gonzalez błagając mnie żebym prędko zawiózł go na lotnisko, zupełnie jakby sam nie mógł zamówić sobie taksówki.

Finał był taki, że kiedy wreszcie udało mi się wykopać jego dupsko na El Prat i nie zginąć przy tym w wypadku samochodowym, bo ten ćwok kazał mi gnać tam na złamanie karku, było już po piątej. Na moje szczęście tego dnia Dakota kończyła swoją zmianę w kawiarni o siódmej, więc modląc się bym nie śmierdział jak spocona mysz w biegu wylałem na siebie połowę flakonu moich ulubionych perfum, prawie wybiłem sobie zęby potykając się o nogawkę wciąganych w pośpiechu na dupę spodni i o mały włos nie oblałem się na brzuchu kubkiem gorącej kawy, bo Daisy postanowiła na mnie wskoczyć.

I choć Cukierek już wczoraj wrócił z serwisu, ubłagałem Dakotę żeby tym razem poprosiła Ines o podwózkę do pracy tylko po to, żebym mógł poudawać superbohatera zabierając ją na randkę, a później bezpiecznie odwieźć do domu. Plan ten był całkiem prosty do zrealizowania i teoretycznie nie miał wad - do czasu, aż przyszło mi wymyślić gdzie zasadniczo mógłbym ją zabrać. To miało być coś wyjątkowego i niebanalnego - coś, czym będzie mogła chwalić się przed Ines mówiąc, że jeszcze nikt nigdy się dla niej aż tak nie postarał.

Łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić, bo jedynym co wtedy przychodziło mi do głowy było wesołe miasteczko, ale sami dobrze wiecie, że miałem przeraźliwy lęk wysokości i trząsłem portkami na samą myśl, że ktoś mógłby wpakować mnie do jakiegoś klaustrofobicznego wagonika, przypiąć pasami i rzucić, że może widzimy się na końcu, a może nie. Wiecie, zasadniczo było mi trzeba tylko odrobiny szczęścia, bo na Titanicu wszyscy byli przecież zdrowi, a to opuściło mnie już kiedy Aurora bez pytania postanowiła pożyczyć mój samochód, zostawiając mnie zdanego na łaskę naszej mamy i jej białego mercedesika, będącego książkowym przykładem babowozu pełnego walających się pomiędzy siedzeniami szminek, puszek po wodzie kokosowej wzbogaconej o całą tablicę Mendelejewa i paragonów sprzed kilku ostatnich lat.

Zabierz ją na piknik na działkę. Jest ciepło, a laski lubią romantyczne rzeczy - powiedział Gonzalez, mój prywatny mentor w kwestiach sercowych, kiedy wreszcie udało mi się wykopać go na parkingu lotniska. I rzeczywiście, wieczór należał do całkiem ładnych, choć na próżno było jeszcze wypatrywać lata, za którym tak bardzo tęskniłem. Idąc za radą mojego przyjaciela zabrałem z domu dawno nieużywany kosz wiklinowy, koc, zestaw sztućców i termos, który pamiętał jeszcze czasy moich obozów piłkarskich w podstawówce. Wiecie, może nie byłem mistrzem w planowaniu randek, ale wychodziłem z założenia, że i tak najważniejsze są chęci, a tych z kolei miałem aż w nadmiarze. Z takim też nastawieniem zakasałem rękawy i sprawdziwszy w internecie co jada się na piknikach, przeszedłem do realizacji mojego wspaniałego planu.

Nie minęła godzina a stałem już pod kawiarnią w której pracowała niezaprzeczalna królowa mego serca. Wypiszczawszy się na zapas z radości już w aucie, nie chcąc wyjść na desperata naciągnąłem na ten pusty łeb kaptur mojej bluzy, a swoje przystojne lico schowałem za okularami przeciwsłonecznymi nie chcąc wzbudzić niepotrzebnej sensacji. Pewny siebie, nucąc pod nosem Lay All Your Love On Me, popchnąłem sobą ciężkie drzwi prowadzące do lokalu i niemal od razu doznałem ciężkiego szoku na widok prężącego się przy kasie przed Cruz, proszącego się o wpierdol przychlasta w skórzanej kurtce od Diesla.

Nie zamierzając jednak robić trzody w miejscu publicznym, z rękoma nonszalancko włożonymi w kieszenie moich spodni stanąłem tuż za nim, a moje gumowe ucho wyłapywało każde kolejne padające z jego ust słowo. Moja cierpliwość miała jednak swoje granice, a te zostały przekroczone kiedy po raz trzeci usłyszałem jak ten kretyn próbuje zaprosić chiquititę na spacer, a ona po raz trzeci mu odmawia mówiąc, że ma już inne plany na ten wieczór.

Odchrząknąłem znacząco, czując jak nagle skacze mi ciśnienie, lecz ten prymityw miał to sobie za nic. Dakota kątem oka spojrzała na mnie, a kącik jej ust nieznacznie zadrżał, na krótki moment wytrącając ją ze skupienia na jego pierdoleniu. Ten jednak, nawet nieprzejęty brakiem zainteresowania ze strony swojej rozmówczyni, wydawał się nie odpuszczać, a to z kolei sprawiło, że musiałem przejść do ofensywy:

– Jezu, ile można wybierać pieprzonego pączka - sarknąłem z wyraźnym poirytowaniem. – Panie, decyduj się pan szybciej, bom głodny jak pies bezdomny.

Stojący przede mną facet odwrócił się, omiótł mnie pogardliwym spojrzeniem i nieskrępowany wrócił do bajerowania mojej chiquitity, szczerząc się przy tym niczym Anka Lewandowska w reklamie szczoteczki do zębów. Nie muszę chyba mówić jak wyprowadziło mnie to z równowagi, a że ta zniewaga krwi wymaga, to nie zastanawiając się długo chwyciłem jeden z widelczyków do ciasta leżący w wiklinowym koszyczku na blacie i po prostu dźgnąłem nim gościa przede mną, tym samym wyrażając swoje zniecierpliwienie.

– Można szybciej? - zapytałem, gdy o mały włos nie rzucił się na mnie z pięściami.

Didi, powiedz koledze, że ma wstrzymać się z bólami.

– Pablo, daj spo...

Chiquitita, powiedz koledze, że ma spieprzać zanim wsadzę mu rurkę z kremem prosto w dupę i dmuchnę w nią dla lepszego efektu - mlasnąłem, czując coraz większe zażenowanie.

– Przepraszam? - uniósł brew, a korzystając z chwili jego nieuwagi Dakota przesunęła sobie palcem wskazującym po szyi, niemo każąc mi zamknąć już mordę.

– Przepraszać to dopiero będziesz jak...

– Dzisiaj do kawy polecam nasze pączki - Cruz, starając się jakkolwiek ratować sytuację, oparła się o szklaną witrynkę i zaświeciła oczyma licząc na łatwy zarobek. – W dodatku mamy je w pięciu smakach!

Myślałem, że zaraz wyjdę z siebie i stanę obok gdy facet przede mną udawał, że zastanawia się nad wersją z nutellą i mleczną czekoladą, chociaż obie smakowały prawie tak samo. Już otwierałem paszczę żeby skomentować to w jakiś mocno niewybredny sposób, ale przerażające spojrzenie szatynki skutecznie mnie od tego odwiodło, więc po prostu stałem tam jak na tureckim kazaniu, czując jak w grubej bluzie pot zaczyna spływać mi po dupie ciurkiem.

– A to nadzienie to z czego?

– Z łez ogórków podrywających moją dziewczynę.

– Chyba się przesłyszałem - parsknął ten wrzód na psiej dupie i byłem absolutnie pewien, że Dakota widziała jak wywracam oczyma nawet zza moich raybanów. – Słońce dzisiaj nieźle razi, co?

– Bardziej oślepia mnie blask mojej dziewczyny - zaakcentowałem raz jeszcze, w razie gdyby gość miał problemy ze słuchem. – Polecam karmelowe latte i spierdalanie w podskokach.

Dakota ze świstem wciągnęła powietrze do płuc i byłem przekonany, że kiedy tylko wyjdzie z pracy w nagrodę wepchnie mi rękaw cukierniczy aż po samą tchawicę. Ścisnęła dłońmi rant blatu tak, że aż pobielały jej kłykcie i uśmiechnęła słodko, w myślach zapewne patrosząc moje zwłoki na tysiąc różnych sposobów. Minęły wieki zanim stojący przede mną w kolejce chłopak namyślił się nad tą jakże poważną decyzją, aż wreszcie czując mój oddech na karku westchnął ciężko, mówiąc:

– Okej, wobec tego niech będzie karmelowe latte - jego ton przesiąknięty był czystym sarkazmem, jednak postanowiłem podarować sobie już głupie zaczepki. – I pączek z powidłami.

Matka musiała cię nie kochać - przeszło mi przez myśl próbując znaleźć jeden logiczny powód dla którego można woleć tę obrzydliwą papkę ze śliwek od mlecznej czekolady, ale jeśli taka była cena za odwalenie się od mojej dziewczyny, która przecież nawet nie była moją dziewczyną, to nie zamierzałem narzekać. Grzecznie zaczekałem aż Cruz poda mu to zakichane latte w papierowym kubku oraz spakuje pączka na wynos wysłuchując pieśni pochwalnych na temat swojego wyglądu, po czym jeszcze raz omietliśmy się nienawistnym spojrzeniem niczym dwoje nemezis w filmie akcji i już go nie było.

– Co to miało znaczyć?

– Nie rozumiem o czym mówisz - cmoknąłem, rżnąc głupa, po czym podparłem się rękoma na biodrach.

Wiecie, zasadniczo w jednym musiałem się z nim zgodzić - Dakota była piękna, ale tego dnia chyba przeszła samą siebie. Ubrana w beżowy top z prostokątnym dekoltem, króciutki kardigan w odcieniu różu oraz szerokie jeansy z wysokim stanem wyglądała tak, jakby dopiero wyszła z mojego snu, a pociągnięte fioletowym eyelinerem kreski, lekko wytuszowane rzęsy, mój ulubiony truskawkowy błyszczyk na ustach oraz lekko roztrzepane włosy à la Cindy Crawford z lat dziewięćdziesiątych tylko dodawały jej uroku.

– Chcesz zdjęcie? - zapytała, łapiąc mnie na bezczelnym wpatrywaniu się w jej boskie cycki. – Zjesz coś?

– Słodka babeczka dla słodkiego chłopaka?

– Słodka babeczka dla mojego ulubionego zakalca - uroczo zmarszczyła nos, otwierając szklaną witrynkę.

– Oj, no weź - nonszalancko oparłem się o blat i zarzuciłem grzywką, krzywiąc się na sam dźwięk bliżej niezidentyfikowanego trzasku w moim karku. – Dziewczyny mówią, że niezłe ze mnie ciacho.

Wspominałem już, że skromność raczej nie była moją mocną stroną? Jeśli nie to pardon, ale za słodycze wychodzące spod ręki Dakoty mógłbym nawet zaprzyjaźnić się z Viniciusem, a to - jak pewnie sami wiecie - było raczej awykonalne. Na całe szczęście pani mojego serca nie odebrała tego jako kolejnego przejawu narcystycznnego usposobienia, a wyginając usta pomalowane pachnącym z kilometra soczystymi truskawkami błyszczykiem, podsunęła mi pod nos niewielki talerzyk z tym małym dziełem sztuki, na którego widok nagle zachciało mi się wyć ze szczęścia, choć moja waga pokazywała już dwa kilogramy ponad normę i był to jedyny prawdziwy powód do płaczu.

Bardziej od babeczki cieszyłem się jednak na samą myśl o ponownym spotkaniu z Dakotą, która przez kilka ostatnich dni chodziła mi po głowie niemal przez cały czas, a sny z nią miałem z rodzaju tych raczej niegrzecznych. Wtedy jednak, opierając się łokciami o ladę uśmiechała się ciepło, a ja zorientowałem się, że musiałem przyglądać jej się chyba zbyt długo, bo męczącą ciszę pomiędzy nami widocznie wyczuwała nawet Sara, jej koleżanka z pracy, przyglądając mi się maślanymi oczyma.

– Na koszt firmy - rzuciła Cruz, kiedy zacząłem macać się po kieszeniach w poszukiwaniu mojego portfela. – Poczekasz chwilę?

– Na ciebie nawet całe życie, chiquitita.

Odprowadziwszy ją wzrokiem na zaplecze, opadłem na jedno z krzeseł przy stoliku stojącym najbliżej lady i wgryzłem się w przyjemnie kruchy spód babeczki, natychmiast czując istną eksplozję smaku na moim języku. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie upierdolił się nią po same uszy, a kawałek truskawki spadający na sam środek moich jasnych spodni zdawał się mieć głos mojej mamy krzyczący, że przecież dopiero co je prała.

– Zajebiście - powiedziałem sam do siebie, trąc po kroczu papierową serwetką jakby właśnie od tego zależało moje życie. – No jebał to pies!

– Czy ty zawsze musisz się czymś ubrudzić? - Dakota stała nade mną, spoglądając na mnie wzrokiem tej jednej mamy, której dziecko miało szczególne zdolności do pakowania się w kłopoty. – Rany, chodź. Mam w torebce mokre chusteczki.

Podreptałem więc za nią wzdłuż lokalu niczym kaczątko za mamą kaczką, a chcąc zachować się niczym pieprzony gentelman omal nie wybiłem jej zębów drzwiami, bo zupełnie zapomniałem, że otwierają się do środka.

– Odstraszasz nam klientów - powiedziała oskarżycielsko, pakując się na siedzenie pasażera.

– Nie - parsknąłem, mierzwiąc jej pofalowane włosy, za co jedynie zgromiła mnie wzrokiem. – Odstraszam frajerów, którzy mogą być moją konkurencją. Kto to był i dlaczego mówił do ciebie Didi? - niemal wyplułem to słowo ze swoich ust osobiście uważając, że używany przeze mnie pseudonim dużo bardziej do niej pasował.

– To Leo - westchnęła, a jej pasy zaskoczyły z cichym kliknięciem. – Kuzyn męża mojej ciotki, więc muszę być miła jeśli tylko nie chcę wylecieć z pracy na zbity pysk.

– W razie co możemy zatrudnić cię w Gavira i Gonzalez spółka z o.o. - wysiliłem się na dowcip odpalając silnik samochodu mamy. – Co prawda byliżej nam do zoo niż spółki, ale możemy zaoferować ci owocowe czwartki oraz pracę w młodym, dynamicznie rozwijającym się zespole - powtórzyłem hasło każdej większej korporacji, na co szatynka jedynie parsknęła śmiechem.

– Gdzie jedziemy?

– Jeść tosty i truskawki w czekoladzie pod gołym niebem, pić bubble tea i słuchać Taylor Swift.

– Zrobiłeś dla mnie tosty? - ostentacyjnie otarła z policzka nieistniejącą łezkę, a ja raz jeszcze upewniłem się, że między siedzeniami na pewno leżą klucze do działki rodziców Gonzaleza, którą szantażem łaskawie zgodził mi się udostępnić na potrzeby mojego genialnego planu.

– Mówiłem ci, że jest to szczyt moich kulinarnych umiejętności, ale nie słuchałaś.

– W sumie zjadłabym tosta - Dakota wzruszyła ramionami, po czym ściągnąwszy mi okulary przeciwsłoneczne, sama wsunęła je na nos i odwróciła się do tyłu, spoglądając na leżący na siedzeniu kosz. – Zorganizowałeś dla mnie piknik?

– Obiecałaś mi randkę - uśmiechnąłem się do siebie pod nosem na samo wspomnienie bramki, jaką koncertowo wpakowałem Szwedom w Madrycie z asystą Gonzaleza. – A ja obiecałem ci, że nie zmarnuję szansy.

I tego właśnie zamierzałem się trzymać walcząc z bramą, którą ostatecznie przypierdoliłem sobie w kolano z takim impetem, że aż zobaczyłem aniołki; kiedy rozłożony na kocu poczułem jak nagle obchodzi mnie całe stado mrówek; kiedy omal nie udławiłem się kulką z tej dziadowskiej herbaty, bo Dakota przyznała się do tego, że oglądała nasz mecz w telewizji oraz gdy usiadła mi na kolanach wtykając znalezioną w trawie stokrotkę za moje ucho, a w gaciach nagle zrobiło mi się ciasno.

– Jesteś dziś jakaś przybita - powiedziałem w którymś momencie odsuwając jej długie włosy na plecy, bo czym dłużej na nią patrzyłem, tym bardziej miałem wrażenie, że coś jest na rzeczy. – Coś się stało?

– Oblałam kolokwium z biochemii.

– To nie koniec świata.

– Oblałam je po raz trzeci - mruknęła niemrawo.

– No, to faktycznie może być koniec świata - parsknąłem, lecz widząc zmartwioną minę Cruz momentalnie zrobiło mi się jej szkoda. – Hej, przecież to nic.

– Totalnie tego nie czuję, Pablo.

– To znaczy?

– Chciałabym rzucić to w diabły.

– Więc rzuć - wzruszyłem ramionami, na co ona jedynie popukała się w sam środek czoła. – No co?

– Mama by mnie zabiła - parsknęła i zaczęła niespokojnie wiercić się na moich kolanach, nieświadomie zgniatając mi tym samym jajka. – To nie takie proste.

– Cóż, dla mnie to jest proste. Masz tatuaż - bardziej stwierdziłem niż zapytałem, przesuwając kciukiem po konturze całkiem uroczej chmury na wewnętrznej stronie jej ramienia, o której istnieniu dotychczas nie miałem zielonego pojęcia.

– W zasadzie to mam dwa.

– Gdzie jest drugi?

– Drugiego jeszcze nie widziałeś.

– Wiesz, jeszcze to takie dość zabawne słowo - odparłem, grając artystę ze spalonego teatru. – Ma jakieś znaczenie?

– Zrobiłam go na cześć mojego pierwszego psa.

– Miał na imię Chmurka?

–Nie, tak naprawdę miał na imię Maczeta i był wściekłą chihuahuą, ale jego sierść była miękka niczym chmurka - zachichotała słodko i jak Boga kocham, na sam dźwięk tego cudownego dźwięku otwarły się bramy nieba, tłuste aniołki w pieluszkach zaczęły przygrywać nam na szarfach, święty Piotr napierdalał na pianinie, a moja świętej pamięci szalona ciotka Doris wznosiła arie operowe. – Zginął pod kołami auta z lodami.

– To dość niewdzięczna śmierć - stwierdziłem. – Osobiście wolałbym umrzeć pod ciężarówką z piwem albo zostać żywcem spalony w piecu obok margherity.

– Ja wolałabym utonąć w wielkim garze z karmelowym popcornem - stwierdziła, biorąc garść takiej właśnie prażonej kukurydzy, po czym jedno z ziarenek włożyła do ust sobie, a drugie mi. – Nie uważasz, że śmierć to trochę niepokojący temat jak na rozmowę na pierwszej randce?

A więc to była randka.

Nie, żebym myślał inaczej, ale do tej pory Dakota raczej nie dawała mi zbliżyć się do siebie bardziej niż bym tego chciał, a teraz sama wpakowała mi się na kolana i karmiła mnie obrzydliwie słodkim popcornem. Jeśli ten dzień nie był jednym z najpiękniejszych w moim życiu, to nie wiem co miało szansę go pobić.

Chciałbym powiedzieć, że później było już tylko lepiej, ale kiedy siedząc tak z dwoma stokrotkami we włosach, żyjąc swoim najlepszym życiem niczym jedna z disney'owskich księżniczek usłyszałem potężny grzmot, o mało nie zlałem się w pory. I o ile byłem na tyle mądry żeby wyżydzić od Gonzaleza klucze do bramy, o tyle mój jakże błyskotliwy rozumek stwierdził, że te do domu będą już nadbagażem w mojej kieszeni. Takim też sposobem, kiedy wreszcie chlusnęło nam na łeb myślałem, że za moment sam się rozpłaczę.

– Um, Pablo? - Dakota zaśmiała się histerycznie, wskazując na moją grzywkę. – Masz...

– Co?

– Masz... pająka.

– Co? - ściąłem brwi.

– Masz pająka na włosach.

I wiecie, zasadniczo mogłem udawać mężczyznę z jej mokrych snów, pieprzonego superbohatera, który boi się tylko własnej matki i dzień w dzień ratuje miasto przed złem, ale kiedy owy krzyżak - a musicie wiedzieć, że był wielkości maksymalnie połowy paznokcia na kciuku - spadł mi na ramię, miałem wrażenie, że mój krzyk słyszał nawet podróżujący właśnie do Warszawy Pedro.

– Zabierz go ode mnie! - wrzasnąłem, skacząc w miejscu jakby ktoś wrzucił mi w gacie jadowitego skorpiona. – Zabierz go!

Jednak Cruz, ta mała zdradziecka żmija, zamiast uratować mnie od zrobienia sobie przed nią jeszcze większego wstydu, omal nie posikała się pod siebie, zwijając się ze śmiechu oparta o ścianę domku letniskowego starych Gonzaleza. Wierzcie mi na słowo, że dźwięk ten był melodią dla moich uszu, ale zaatakowany przez cichego zabójcę nie potrafiłem w pełni skupić się na tym jak pięknie wyglądała w tamtym momencie, ze wszystkich stron otoczona lejącą na nas jak z cebra ulewą.

Mokre kosmyki jej włosów pozlepiały się w większe pasma, niektóre z nich pod wpływem wilgoci zaczęły kręcić się w delikatne fale, a jedna z kresek na jej powiekach w starciu z kroplą deszczu rozmyła się pod okiem zostawiając po sobie fioletową plamę ciągnącą się jej wzdłuż policzka. Jej top był już przemoczony do suchej nitki, spod niego prześwitywał koronkowy stanik, a trzymany nad głową sweter w żadnym stopniu nie pomagał w walce z deszczem, jednak Dakocie zdawało się to ani trochę nie przeszkadzać. Wierzchem dłoni otarła sobie spływającą z policzka łzę rozbawienia i raz jeszcze parsknęła śmiechem na widok mojej skonfundowanej miny i wywiniętych w podkówkę ust.

– Mówiłem, że mi to zawsze wiatr w oczy, chuj w dupę i żarcie na spodnie - westchnąłem bezsilnie, na potwierdzenie swoich słów wskazując na czerwoną plamę po truskawce na moim kroczu. – Wybacz, nie tak miało to... o jasna franca! - pisnąłem niczym pięcioletnia dziewczynka kiedy potężny piorun uderzył niedaleko nas, po czym natychmiast przywarłem do ściany każdym centymetrem mojego ciała.

Miałem już zaproponować zwinięcie zabawek i nawrotkę do auta, ale w jednej chwili lunął taki deszcz, że nie było widać świata dookoła nas. Hiszpania, a w szczególności Katalonia, raczej nie słynęły z ulew rodem z filmu Niemożliwe, jednak tego dnia albo los po prostu śmiał mi się w twarz, albo była to kara za wszystkie moje przewinienia w ciągu ostatnich dziewiętnastu lat mojego życia.

Wielkie krople dudniły o blaszany daszek, a mi w głowie tkwiła jedynie zapętalana przez Danielę piosenka. Dakota może i nie miała czarnych oczu, ale jej uśmiech wynagradzał mi posiniaczone kolano, pogryzione przez mrówki przedramię oraz wielką plamę na spodniach, która wyglądała tak, jakby ktoś sypnął mi między nogi. Ta dziewczyna była piękna w najprostszym tego słowa znaczeniu, a w tej scenerii zdawałem się doceniać to jeszcze bardziej. Nie zastanawiając się długo pociągnąłem ją na schody by chociaż w jakimś stopniu ukryć nas przed deszczem i zdjąłem z siebie równie przemoczoną co jej ubrania bluzę, zupełnie jakby jakimś cudem miało sprawić to, że zmarzłaby mniej ode mnie.

– To najlepsza pierwsza randka na jakiej byłam - zaśmiała się, strzepując z mojej grzywki kilka mokrych kropli. – W zasadzie jedyna, ale i tak najlepsza.

Kiedy pochyliłem się nad nią, nagle do moich nozdrzy dostał się słodki zapach jej truskawkowego błyszczyku od fenti bjuri, a świat wokół nas zawirował. Jej wargi były prawie tak samo miękkie jak wytatuowana na wewnętrznej stronie ramienia chmurka, a ich dotyk na moich ustach tak przyjemny, jak najdelikatniejszy obłoczek tego świata.

– Tak, to zdecydowanie najlepsza pierwsza randka - szepnąłem, zanim raz jeszcze zamknąłem przestrzeń pomiędzy nami.



________
lilchampagne mi świadkiem, że miałam się uczyć a piszę fanfiki, nie róbcie tak nigdy...

Continue Reading

You'll Also Like

2K 72 21
Kim była księżniczka Małgorzata dla królewskiej Elżbiety II? Kim jest księżniczka Eugenia? Dlaczego księżniczka Charlotte ma tytuł królewski, a jej k...
2.1K 100 9
Miłość, która nie powinna się wydarzyć. Jednak wystarczyło tylko jedno spojrzenie by wiedział, że ona należy do niego.
17K 997 19
"Może gdybyś powiedział mi wtedy, że coś do mnie czujesz, nawet w ostatniej chwili, to bym została." Siostra jednego z Barcelońskich piłkarzy - Flore...
123K 9.2K 55
Edgar to młody chłopak z toną problemów na głowie. Dla swojej siostry starał się walczyć z chęcią skończenia tego. Niestety pragnienia wzięły górę. ...