strawberry cupcake | gavi

Autorstwa transkrypcja

19.1K 1.4K 1.4K

Pasją Dakoty od zawsze było cukiernictwo - odkąd tylko pamiętała jej ulubionym zajęciem było mieszanie kremów... Więcej

sweethearts
1. zadanie bojowe
2. truskawkowe babeczki
3. porwanie
4. podejście pierwsze
5. twój ulubiony zakalec
6. przeprosinowa babeczka
7. pocałunek o smaku truskawek
9. pod gołym niebem
10. trafienie za sto punktów
11. punkt widokowy
12. przez moje okno
13. cosmo & wanda
14. always
15. truskafejka
16. wieczór panieński
17. na zawsze i na wieczność
18. różowy mikser
epilog

8. gavira i cruz znowu hałasują

1K 77 87
Autorstwa transkrypcja

dakota








– Co zrobił?! - Ines aż zakrztusiła się pitą w mojej małej pracowni kawą, a czekoladowy makaronik o mały włos nie stanął jej w gardle. – Gavira cię pocałował?

– No... tak wyszło - wymamrotałam, czując jak moja twarz zaczyna przybierać kolor dojrzewającego w słońcu pomidora. – To trochę dziwne.

Informacja o naszym pocałunku być może i nie była tak spektakularna jak jej rozstanie z Gabrielem, ale wciąż wymagała zwołania Komisji do spraw problemów sercowych, w skład której wchodziła Lucio oraz zawsze służący pomocnym miałknięciem Szafir - a tego dnia wyjątkowo miałyśmy co omawiać.

Rozstanie Ines i Gabriela ze względu na toczące się ostatnio między nimi na linii frontu wojny nie było dla mnie wielkim zaskoczeniem, ale fakt, że nie uroniła ona w moim towarzystwie ani jednej łzy dawał wiele do myślenia. Takim też sposobem straciłam jedną z dwóch osób, które mogłam nazywać przyjaciółmi, a moja kuzynka okupowała właśnie fotel w naszym domu uważnie przyglądając się temu jak starannie zalewam odrobiną mlecznej czekolady wykonany z kruchego ciasta spód do przygotowywanych do kawiarni cioci tartaletek o smaku kokosowym, a rozwalone na jej kolanach jak paczka dropsów tłuste kocisko mojej mamy mruczało niczym silnik starego Fergusona.

– Dziwne? - brunetka podejrzliwie uniosła brew, przypatrując mi się z widocznym rozbawieniem wymalowanym na twarzy. – Stara, pocałował cię mokry sen połowy hiszpańskich nastolatek, jeden z najbardziej rozchwytywanych piłkarzy na całym pieprzonym świecie, a ty mówisz, że to dziwne? Jeśli ty go nie chcesz, to ja chętnie się z tobą zamienię.

– Jeszcze pięć minut temu twierdziłaś, że kończysz z facetami - przypomniałam, celując w nią silikonową szpatułką do zgarniania kremu.

– Och, nie zgrywaj niewydymki i po prostu przyznaj, że ci się podoba.

– Tu wcale nie chodzi o to czy mi się podoba - fuknęłam wściekle, a kilkukrotnie zakręciwszy wypełnionym po brzegi rękawem cukierniczym ucięłam jego końcówkę i zaczęłam nadziewać każdą tartaletkę z osobna.

– A podoba?

– Nie.

– Kłamiesz - znająca mnie znacznie lepiej niż zawartość swojej torebki Ines przesunęła językiem po spierzchniętych wargach, a siedzący na jej kolanach Szafir rozciągnął się i zamruczał kiedy ta podrapała go za uchem wpatrując się we mnie przenikliwym wzrokiem. – Dobrze całuje?

– Cóż - zaśmiałam się histerycznie, doskonale wiedząc do czego zmierza ta cwana żmija. – Wydaje mi się, że nie było najgorzej.

Było to prawdopodobnie jedno z najgłupszych pytań, jakie mogła mi zadać doskonale znająca stan mojego życia miłosnego Ines. Niech was nie zwiedzie moja odpowiedź, bo moje wątpliwe doświadczenie w randkowaniu wynosiło równe zero (słownie: ze-ro) i było porównywalne do tego, jakim mogła pochwalić się nasza dwunastoletnia kuzynka Martina - choć ta właśnie przeżywała swoje zauroczenie niejakim Francisco, dwa lata starszym kolegą z kursu programowania dla zaawansowanych.

Sami rozumiecie - moje wcześniejsze, niemalże nieistniejące relacje z facetami można uznać za bardziej niż żenujące. Tę tragiczną listę wstydu otwierał Leonardo Navas, moje pierwsze szkolne zauroczenie, do którego wzdychałam cały rok, dopóki nie okazało się, że woli chłopców. Drugi był Tomas Sven, boski ratownik medyczny, a prywatnie syn najlepszego przyjaciela mojego ojca. Bóg mi świadkiem, że nigdy tak bardzo nie chciałam upozorować nagłego zawału jak wtedy gdy w pewne wakacje uczył mnie pływać, bo moje serce rzeczywiście zatrzymywało się za każdym razem, kiedy tylko widziałam ten ósmy cud świata bez koszulki. Istniało jednak wtedy tysiąc powodów dla których związek dwudziestolatka z pyskatą czternastolatką nie miał racji bytu, a ja, bezgranicznie zaczytana wówczas w fanfikach o członkach One Direction nie bardzo wiedziałam czemu wówczas nie chciał pójść ze mną na szkolną dyskotekę. Kilka miesięcy później, jako wścibska smarkula rozpakowując zaadresowane dla moich rodziców zaproszenie na ślub z niejaką Brianą Cavallo odkryłam co mogło być tego powodem, jednak jakiś czas temu dotarłam do informacji jakoby boski Tomas miał teraz odsiadywać w pierdlu za uchylanie się od alimentów. Trzeci był Dylan, ale to już temat na inną rozmowę. Cóż, widocznie nie ma tego, co by na dobre nie wyszło.

Później długo, długo nic, aż do wczorajszego wieczora, kiedy to pocałował mnie chłopak, którego twarz zdobiła plakaty wiszące nad łóżkiem co drugiej hiszpańskiej nastolatki.

– Podobało ci się? - Ines, doskonale wiedząca co jest pięć, znacząco poruszyła brwiami, oblizując pokryty resztką kokosowego kremu, otarty o bok metalowego naczynia mojego miksera palec.

– Rany, przestań!

– Dakota Marie Cruz, uroczyście przysięgam na naszą wspólną babkę Josefę, że zaraz wsadzę ci ten rękaw prosto w gardło jeśli natychmiast nie przyznasz, że ci się podobało!

– No... chyba podobało - wymamrotałam cicho i niechętnie, a ta szajbuska natychmiast zarżała z dziką satysfakcją, zupełnie jakby miała w tym jakiś interes. – Och, a spróbuj tylko o tym komukolwiek powiedzieć, a przysięgam, że urwę ci łeb przy samej dupie.

– Wyluzuj, kicia - cmoknęła z charakterystyczną dla siebie lekkością, wkładając do ust ubrudzony białą masą palec wskazujący. – Daniela napewno się ucieszy, a zupełnym przypadkiem mam zamiar wyjść z nią dziś na miasto.

– Ines!

– Po prostu cieszę się twoim szczęściem. Pablo to fajny chłopak- no, może troche za bardzo pyskaty i momentami wkurwiający jak ten jeden kuzyn, który na każdym spotkaniu rodzinnym pyta czy masz gry na telefonie, ale... Jezu, tylko mówię - uniosła ręce w górę w obronnym geście, na co jedynie popukałam się w sam środek czoła. – Hej, mam nadzieję, że powiedziałabyś mi gdyby Pablo miał jakiegoś przystojnego i wolnego kuzyna? Te geny mają potencjał i uważam, że szkoda byłoby je zmarno... no, już nic nie mówię - widząc mój wściekły wzrok po prostu zatkała się jednym z leżących na talerzyku makaroników cytrynowych i ostentacyjnie zaczęła mielić go w ustach.

Wtedy po prostu wywróciłam oczyma okraszając to cichym westchnięciem, ale z jakiegoś powodu moje myśli nadal zajmował smak ust pewnego brązowookiego, nieco nierozgarniętego szatyna, a ja za wszelką cenę starałam się wybić sobie z głowy wciąż drażniącą moje nozdrza woń jego ciężkich perfum zmieszaną z cytrusowym zapachem w jego samochodzie. Z jednym musiałam się jednak zgodzić - Pablo momentami rzeczywiście bywał irytujący jak ten jeden znienawidzony kuzyn, być może był pieprzonym narcyzem i nie całował wybitnie, lecz miał naprawdę uroczy uśmiech. Czując na sobie przenikliwy wzrok wypatrującej taniej sensacji Ines pilnowałam się, by na samą myśl o tym kącik ust nie drgnął mi nawet o milimetr, ale kiedy wreszcie na kilka minut po czternastej zatrzasnęły się za nią drzwi, upewniwszy się, że ta plotkara na pewno mnie nie usłyszy, parsknęłam śmiechem, a wylegujący się na fotelu w rogu pomieszczenia kot spojrzał na mnie jak na debilkę.

– Widzisz Szafir, może jednak nie powinnam rozbijać mu tego jajka na głowie - powiedziałam, zupełnie jakby ten leniwy, rozpuszczony jak dziadowski bicz zwierz jakimś cudem mógł zrozumieć moje słowa. – Dla czystej zasady mogłam rozbić dwa lub trzy.

Wreszcie nadeszło późne popołudnie, a wraz z nim kolejny potencjalny problem, jakiego nie przewidział wcześniej mój tęgi umysł. Dokładnie o godzinie siedemnastej, zamknąwszy ostatnie, wypełnione po same brzegi moimi popisowymi truskawkowymi babeczkami na kruchym spodzie pudełko, nagle zdałam sobie sprawę z tego, że zasadniczo nie miałam nawet jak dojechać do centrum miasta. Moje auto, pieszczotliwie nazywane przez Pablo Cukierkiem, dzięki uprzejmości i dobremu sercu Torre wciąż stało na serwisie u jego kumpla, tata nadal przebywał na przedłużającej się delegacji, a wyraźnie wypoczęta po krótkich wczasach z przyjaciółkami mama wróciła już do pracy, pozbawiając mnie na cały dzień naszego ostatniego środka transportu. Oczywiście, że istniały także Ubery, ale raczej niespecjalnie chciałam tracić połowę swojej dniówki na około dziesięciominutową jazdę tylko po to, by wcisnąć naręcze pudełek z moimi słodkościami w ręce którejś z bliźniaczek, zbić piątkę i wrócić z powrotem do domu.

Z oczywistego względu odpadał również dojazd tam komunikacją miejską, bo z pewnością nie miałam ochoty przepychać się obładowana jak cygański tabor pomiędzy marudnymi, wiecznie z czegoś niezadowolonymi moherowymi beretami. Ines, która dosłownie chwilę wcześniej wysłała mi selfie w mocnym makijażu, widocznie miała na ten wieczór inne plany, Gabriela natomiast, po tym jak rzekomo nazwał moją kuzynkę pustą dziumdzią bez większych perspektyw na życie raczej nie mogłam mieć za przyjaciela, a moją ostatnią i zasadniczo jedyną deską ratunku stał się Pablo Gavira - ten sam, któremu jeszcze nie tak dawno groziłam włożeniem końcówki od miksera w dupę, podłączeniem go do prądu i ustawieniem na najwyższe obroty.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że jako niemający żadnych znajomych, największy piwniczak na całym pieprzonym świecie, chcąc czy nie byłam skazana na łaskę lub niełaskę kogoś, kto po dziesiątej rano, kiedy ja byłam już po trzech kawach, otworzył mi drzwi w gaciach z napisem majtki do bzykania. Cóż, sami rozumiecie, że paradoks tej sytuacji był ogromny, ale wtedy, umówiona z ciocią na dowiezienie zapasu deserków tuż po zdalnych, oglądanych w trakcie zdobienia pistacjowych rurek wykładach, musiałam działać szybko, a nie logicznie.

Jako młodsza córka Roberto Cruza, który w dzieciństwie do szkoły chodził po kolana w śniegu przez bagna, góry, doliny i Zasiedmiogórogrody, a do mojej mamy przyjeżdżał dopiero po przepracowaniu dwunastu godzin w kamieniołomach bez najmniejszej przerwy, z kwestią życiowego survivalu byłam za pan brat. Wtedy jednak, czując na karku ciepły oddech raz po raz wypisującej do mnie poganiające wiadomości, będącej akurat na zmianie Sary, chwyciłam za telefon, w głębi ducha mając szczerą nadzieję, że Gavi jest zajęty, a ja nie będę musiała płaszczyć się przed nim i prosić się o przysługę. Na moje szczęście lub nieszczęście tak się jednak nie stało, a kontakt zapisany jako mój ulubiony zakalec odebrał już po dwóch krótkich sygnałach sprawiając, że nagle zapomniałam co miałam mu powiedzieć.

– Gavi? - wydusiłam z siebie, w jednej chwili z powodu swojej piorunującej inteligencji mając ochotę przybić sobie piątkę krzesłem w twarz.

– No... cóż, nie wiem kogo innego spodziewałaś się wybierając mój numer, ale tak, to ja - zarżał, a ja na sam dźwięk lekkiej uszczypliwości w jego głosie pretensjonalnie wywróciłam oczyma. – Co tam, chiquitita?

– Mam mały problem - westchnęłam jakby była to jakaś nowość, bo do tej pory nie zdarzyło mi się dzwonić do niego z jakiegokolwiek innego powodu. – Wiesz, zasadniczo to nic ważnego i naprawdę zrozumiem jeśli...

– Dakota, po prostu powiedz o co chodzi.

– Zostałam bez auta, a muszę zawieźć kilka rzeczy do kawiarni. Zastanawiałam się czy może... nie, czekaj, to głupie.

– Jeśli chcesz to mogę cię podwieźć - powiedział, zupełnie jakbym wielokrotnie nie wykorzystała już nadprogramowej dawki jego dobrego serca. – Dla mnie to żaden problem.

– Jak bardzo jesteś zajęty?

– Powiedzmy, że wyszedłem właśnie z siłowni i miałem zamiar jechać do domu - odparł, a w tle usłyszałam nieznany mi, zapewne należący do któregoś z jego kolegów męski głos. – Daj mi piętnaście minut.

– Poważnie?

– Mhm - cmoknął, a po jego tonie głosu wywnioskowałam, że się uśmiechał. – Ale nie jadłem obiadu i jestem głodny jak wilk, więc wisisz mi babeczkę.

– Jeśli ma to oznaczać, że ciotka nie wywali mnie z pracy, to jestem w stanie dać ci nawet dwie.

– Bosko - zaśmiał się, z hukiem trzasnąwszy drzwiami do auta. – Będę za chwilę. Przyjemnie robi się z tobą interesy, Cruz.

– Wzajemnie, Gavira - powiedziałam jeszcze zanim zdążyłam się rozłączyć. – Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła - dodałam, włożywszy telefon do tylnej kieszeni spodni.

A jeśli tego nie usłyszał, to jego wina.

Już kilka minut później okazało się, że albo mój zegarek nie działał jak trzeba, albo Pablo gnał do mnie przez całe miasto z motorkiem w dupie, łamiąc przy tym wszystkie możliwe ograniczenia prędkości. Jeszcze zanim wbiegł po dwa stopnie po schodach i zadzwonił dzwonkiem do drzwi, przez okno obserwowałam jak parkując na moim podjeździe kilkukrotnie upewnia się, że za którymś z niewielkich, starannie przyciętych przez mamę krzaczków nie kryje się mój ojciec z wiatrówką, a później przycisza dudniące mu w głośnikach What Makes You Beautiful, gasi silnik swojej czarnej terenowej Cupry i niemal biegiem rusza przez ogród z zawijającym się na uszach uśmiechem.

– No Ferb, co będziemy dzisiaj robić? - Pablo, nonszalancko oparty o ścianę, aż zagwizdał na mój widok kiedy tylko otworzyłam mu drzwi.

– Mówił ci już ktoś, że masz głos jak z kreskówki? - zapytałam, podejrzliwie unosząc brew, lecz gestem głowy zaprosiłam go do środka.

– To fakt - Gavira momentalnie napiął wszystkie mięśnie, prężąc się przy tym niczym chudy kogut wyścigowy. – Dziewczyny mówią, że brzmię jak Johnny Bravo.

– Miałam raczej na myśli Fretkę, ale niech ci będzie. Mam ci to sama zanieść do auta czy obiecujesz tym razem nie spaść ze schodów? - zapytałam, wskazując na przygotowane kilka minut wcześniej, ułożone w dwa równe stosy pudełka będące żywym uosobieniem części mojej wypłaty.

– Masz mnie za debila?

– Mam być szczera czy miła?

– Człowiek się stara, z sercem na dłoni przychodzi, a ty i tak tego nie docenisz - prychnął Gavi, choć widząc moją minę wyraz jego twarzy momentalnie złagodniał. – Hej, tylko sobie żartuję, chiquitita - dodał, po chwili zaczepnie szturchnąwsy mnie łokciem w ramię. – No dobra, jazda z tą lodziarnią, bo żołądek zaraz przyklei mi się do dupy. Mam nadzieję, że jesteś tak samo głodna jak ja, bo zamierzam zabrać cię dziś na absolutnie najlepsze tacos jakie możesz zjeść w Barcelonie.

Nie byłam wielką fanką kuchni meksykańskiej, ale wepchnąwszy mu do ręki ogromny karton mruknęłam pod nosem, że jeśli wykonane dla cioci przeze mnie słodycze bezpiecznie trafią do szklanej witrynki, w pakiecie z przepalająca flaki salsą dostanie ode mnie także dwie babeczki truskawkowe, na wspomnienie których aż zaświeciły mu się oczy.

I tak właśnie jechaliśmy sobie przez miasto jego luksusową, naszpikowaną ze wszystkich stron elektroniką czarną Cuprą, a siedząc dupami na podgrzewanych, niesamowicie wygodnych fotelach aż do samej kawiarni kłóciliśmy się o to, dlaczego legendarnych Scorpionsów oraz moich ukochanych Guns N' Roses uważałam za lepszych od Abby i tańczących w kolorowych jajogniotach podstarzałych facetów. Dochodząc wreszcie do względnego kompromisu, rozpakowaliśmy całą zawartość bagażnika na zapleczu, a ja miałam okazję popisać się moimi wątpliwej jakości zdolnościami fotograficznymi, bo Siena, zobaczywszy w swojej pracy samego Pablo Gavirę o mały włos nie zrobiła pod siebie ze szczęścia. Ten natomiast dokładnie tak samo zachowywał się w aucie, gdy w podzięce za podwózkę poczęstowałam go zwiniętymi z pudełka jego ulubionymi truskawkowymi babeczkami.

Sam widzisz, że zrobić wiele się da nim będzie się do pracy iść - zanucił, ledwo wyjechawszy z parkingu. – Więc z nami bądź, Gavira oraz Cruz to wszystko zrobią dziś!

– Litości!

Więc z nami bądź, Gavira oraz Cruz to wszystko zrobią dziś! - zawył, zupełnie nie przejmując się moją zażenowaną miną, po czym teatralnie odchrząknął, przygotowując się na wielki finał. – Mamo, Gavira i Cruz znowu hałasują!

Trzy razy na nie, panu już chyba podziękujemy - skrzywiłam się, pstryknąwszy tego atencjusza w nos. – Wyświadcz społeczeństwu przysługę i nie śpiewaj już nigdy więcej.

– W łazience pod prysznicem zwykle brzmi to trochę lepiej.

– Śpiewasz pod prysznicem?

– A ty nie? - zdziwił się.

– No... nie. A powinnam?

– No raczej - zarechotał. – Największe gwiazdy estrady zaczynają od śpiewania w trakcie kąpieli.

– Zmieniasz profesję?

– Zawsze warto mieć plan B - wzruszył ramionami. – Chociaż tak, kiedyś marzyłem o tym, żeby pójść do The Voice, ale zamiast tego teraz męczę Gonzaleza swoim wyciem na każdym zgrupowaniu, bo z reguły dzielę z nim pokój - parsknął śmiechem, a ja razem z nim. – Sama widzisz, że do Top Model by mnie raczej nie wzięli, choć nadal nieskromnie utrzymuję, że mam zdecydowanie najzgrabniejszy tyłek w całej naszej reprezentacji.

– Nie mi to oceniać - mruknęłam, ocierając z policzka łezkę rozbawienia.

– A ty?

– Ja?

– Jakie masz marzenie?

– Stary, zdać Immunologię - rzuciłam bez najmniejszego zawahania, bo klasyfikacja oraz funkcje wszystkich rozdzajów przeciwciał już dawno spędzały mi sen z powiek.

– Tylko?

– To bardzo przyziemne marzenie - odparłam, przerzucając sobie włosy na plecy. – No dobra, chciałabym jeszcze kiedyś otworzyć swoją własną kawiarnię w samym centrum Barcelony, ale mama urąbałaby mi głowę przy samej dupie gdybym nie skończyła studiów.

– Prędzej spodziewałbym się, że zrobi to tata.

– Mój stary tylko wygląda tak groźnie, a w rzeczywistości jest najlepszym ziomeczkiem jaki chodzi po tej ziemi. Za to ciesz się, że nie znasz mojej matki - sarknęłam. – Ta kobieta nie może znieść myśli, że jej córka mogłaby nie mieć wyższego wykształcenia. Ojciec za to twierdzi, że mogę zajmować się wszystkim, jeśli tylko będzie sprawiać mi to przyjemność. No, może poza byciem prostytutką, bo wtedy raczej nie byłby ze mnie zadowolony, a ja i tak mam za małe cycki do tego biznesu.

– Na twoim miejscu nie oceniałbym się tak surowo - zaczepnie poruszył brwią i puścił mi oczko, a ja chyba zlałam się rumieńcem, bo pieczenie poczułam aż na uszach. – No, to tutaj.

Kątem oka rzuciłam na knajpę pod którą się zatrzymaliśmy. Zdecydowanie nie należała ona do największych, w progu gości witała realnej wielkości figurka mężczyzny w tradycyjnym stroju meksykańskim, na ścianach zawieszone były różnobarwne sombrero, kolorowe maracasy i zdjęcia idealnie wpasowujące się w tematykę lokalu. Wewnątrz unosił się zapach guacamole, szarpanej, orientalnie przyprawionej wołowiny oraz mieszanki świeżych ziół. Pablo widocznie musiał bywać tu już niejednokrotnie, bo ledwo zamknęły się za nami drzwi, a ten został już powitany przez szefa kuchni tak wylewnie, jakby pili razem wódkę.

– To co zawsze, José - rzucił i oparłszy się o wypucowany na błysk blat zarzucił grzywką niczym młody James Bond. – Dwa razy, bo dzisiaj towarzyszy mi piękna pani.

– Popisuje się - szepnął owy José, będący sympatycznym, na oko sześćdziesięcioletnim mężczyzną z potężnym wąsem i aparycją raczej sugerującą, że rzeczywiście dobrze tu karmili.

Pablo od razu spłonął purpurowym rumieńcem, a odkaszlnąwszy znacząco próbował ratować swoją sytuację szybką rozmową o pogodzie. Nie minęło dziesięć minut, a na ladzie pojawiły się dwa podłużne kartony wypełnione małymi, ale za to wypakowanymi kolorowymi składnikami aż po same brzegi tacos oraz ogromna porcja nachosów zapakowana w plastikowe pudełko.

– Nie jemy na miejscu? - zdziwiłam się.

– Cóż, możemy zjeść, ale wtedy nażrę się jak dziki wieprz i zapadnę w śpiączkę na co najmniej godzinę- wzruszył ramionami, przyłożywszy kartę do terminala. – Masz ochotę pojeździć na desce?

– Wozisz deskę w aucie?

– Zawsze - powiedział jakby było to całkowicie oczywiste. – To jak, chcesz poobdzierać ze mną kolana na ulicach Barcelony udając skejtera przy piosence Avril Lavigne czy znowu masz coś do zrobienia?

– Tym razem jestem wolna - uniosłam kącik ust w górę, chociaż Bóg mi świadkiem, że na moim biurku piętrzyły się podręczniki biochemii, do których nawet nie zdążyłam jeszcze zajrzeć. – Naucz mnie jeździć na desce, Gavira.

– Właśnie takiej odpowiedzi oczekiwałem, Cruz - Pablo odwzajemnił mój uśmiech i otworzywszy przede mną drzwi niczym dobrze wychowany gentelman pożegnał się z José.

Nie minęło pół godziny, a oboje siedzieliśmy już na wysokim krawężniku przy jednym z małych prywatnych parkingów niedaleko Mar Belli, zajadając się wściekle ostrymi tacos zapijanymi oranżadą w szklanej butelce, której istoty otwierania za pomocą samych kapsli nauczył mnie Gavi. Rozmawialiśmy o wszystkim i niczym, aż temat wreszcie zszedł na piłkę, o której wiedziałam tyle co świnia o klawiszach. Mówiąc o niej, Pablo wydawał się być tym zupełnie pochłonięty, jakby nie liczyło się nic innego na tym świecie, a opowiadając mi o zbliżającym się meczu ze Szwedami wyznał w tajemnicy, że na samą myśl o tym miał pełne gacie.

Czas mijał nam zdecydowanie zbyt szybko, słońce zaczęło już chować się za horyzontem, a gdy wreszcie wepchnęliśmy w siebie potężną dawkę nachosów z sosem serowym, przyszła pora na główną, choć jak się później okazało - niejedyną atrakcję tego wieczora.

– Będziemy jeździć na... jednej deskorolce? - przełknęłam głośno ślinę, obserwując jak Gavi wraca do mnie z parkingu z kolorową deską pod pachą, uśmiechając się przy tym jakby właśnie rozbił bank w Milionerach.

– Jaśnie pani wybaczy, ale z reguły nie wożę ze sobą dwóch - zmarszczył nos w geście rozbawienia, po czym położył to ustrojstwo na chodniku i wskazał na nie dłonią. – Wskakuj.

– Tak po prostu?

– Możesz też jebnąć salto do tyłu, ale wtedy ci odjedzie - mruknął, doskonale wytrzymując moje twarde spojrzenie. – To naprawdę nic trudnego, zasadniczo będziesz musiała tylko stać na desce i próbować zachować równowagę, a resztą zajmę się ja.

– Czy to w ogóle bezpieczne?

– Pewnie nie, ale kto by się teraz tym przejmował? - to powiedziawszy, ściągnął z siebie bluzę i zawiązał ją sobie wokół bioder. – To jak, wchodzisz po dobroci czy tutaj też mam cię wsadzić sam?

– Co mi tam - obojętnie machnęłam ręką, zlizując z kącika ust resztkę sosu serowego, po czym zgodnie ze wskazówkami szatyna stanęłam na tym chyboczącym się we wszystkie strony dziadostwie z myślą, że od wybicia sobie zębów dzieli mnie jedynie krótka chwila nieuwagi. – Co teraz?

– Teraz będziemy zapierdalać - powiedział bardziej do siebie niż do mnie i nie minęły dwie sekundy, a sam jedną nogą stabilnie stanął na desce, drugą zaś odepchnął nas tak mocno, że ruszyliśmy przed siebie.

Jechaliśmy tak coraz szybciej, a manewrując ciałem za pomocą przenoszenia naszego ciężaru na pięty oraz naciskania na konkretną stronę tego kawałka jakiejś sosny czy innego dębu, omijaliśmy idących chodnikiem ludzi. Wszystko to okraszone było moim głośnym krzykiem, nieskoordynowanymi ruchami rąk i bliżej niezidentyfikowanymi, bo zagłuszonymi przez szumiący mi w uszach wiatr słowami otuchy z jego strony.

Nigdy nie jeździłam na desce, wrotkach, rolkach ani żadnym innym ze sprzętów, którymi popylała większa część moich rówieśników i aż do tej pory byłam absolutnie pewna, że wcale nie chciałam tego spróbować. Po tym jak pewnego roku złamałam rękę w dwóch miejscach, bo mój lubujący się w snowboardzie ojciec chciał nauczyć mnie sztuki zjeżdżania ze stoku wyższego niż ego samego Pablo Gaviry, jedynym sportem ekstremalnym jaki uznawałam było wyczynowe bieganie do lodówki i z powrotem. Zdecydowanie nie potrzebowałam nadmiaru emocji w moim nudnym i montonnym życiu, ale wtedy, lawirując pomiędzy przechadzającymi się nad morzem mimo późnej godziny turystami z jego dłońmi podtrzymującymi mnie w talii poczułam, jakbym wreszcie wyrwała się ze schematu i zaczęła żyć innym życiem. Gavi sterował nami z taką precyzją jakby sam urodził się na deskorolce i wcale nie zdziwiłabym się jeśli po naszej ekstremalnej wycieczce zażądałby ode mnie opłacenia mu wizyty u laryngologa, bo mój pisk było słychać chyba na drugim końcu miasta. Nie wiedziałam nawet gdzie byliśmy, nie poznawałam już tej okolicy, ale z jakiegoś powodu postanowiłam zaufać chłopakowi, który zeżarł mi pół blachy babeczek, że dotrę do domu żywa.

– Podobało ci się? - zapytał, kiedy wreszcie zatrzymaliśmy się przy jednym z zejść na plażę.

– Było zajebiście - powiedziałam zupełnie szczerze, ale pomimo tego czując stabilną ziemię pod stopami odetchnęłam z wyraźną ulgą. – Możemy to robić częściej?

– Jeśli tylko chcesz, chiquitita - Pablo puścił mi oczko, z powrotem wciągając na siebie bluzę.

Było już późno, lecz chyba żadne z nas nie zdawało sobie sprawy z tego ile czasu spędziliśmy na bezcelowych rozmowach o naszym życiu, zajadaniu się ociekającym tłuszczem żarciem i piciu czerwonej oranżady, na zawsze będącej symbolem naszego dzieciństwa. Momentalnie zrobiło się jakby zimniej, dookoła nas zapaliły się lampy uliczne, nastała szarówka, a Pablo, naciągnąwszy kaptur na głowę, to samo zrobił z moim, zapinając zamek mojej kurtki aż po samą brodę. Staliśmy tak dłuższą chwilę patrząc na siebie w całkowitym milczeniu, a kiedy już wydawało mi się, że powoli zaczął się nade mną pochylać, zadzwonił mój telefon.

– To Ines - mruknęłam, krzywo spoglądając na zdjęcie zapijaczonej mordy mojej ukochanej kuzynki zrobione w jednym z barów zeszłego lata. – Jezu, czego ona może chcieć ode mnie o tej porze?

– Proponuję odebrać, a oboje się dowiemy - zaśmiał się Gavi, a jednym ruchem posadziwszy mnie na betonowym murku ciągnącym się wzdłuż chodnika, oparł ręce po obu stronach moich ud.

– Boki zrywać - sarknęłam, na co on natychmiast pstryknął mnie w nos. – Halo?

– Masz chwilę? - głos Ines w słuchawce wydawał się być lekko podpity, ale wciąż nie na tyle, by jej wątpliwej wielkości móżdżek stracił połączenie z ustami.

– No... chwilę - zawahałam się, obrzuciwszy wzrokiem patrzącego na mnie wyczekująco chłopaka. – Czemu jeszcze nie śpisz?

– A ty? Czemu jeszcze nie śpisz? - odbiła piłeczkę, a ja mogłam dziękować Bogu, że panująca wokół nas szarówka skutecznie ukryła rumieniec na moich policzkach. – Nieważne. Pamiętasz tę knajpę przy plaży, w której byłyśmy ostatnio?

– Tę, w której piłyśmy litrowe drinki? - upewniłam się, a po raz pierwszy słysząc w tle zaniepokojony głos Danieli poczułam jak w mojej głowie zapala się czerwona lampka.

– Dokładnie tę. A pamiętasz co mówiłam gdy z niej wyszłyśmy?

– Że Pablo Torre ma całkiem niezły tyłek? - zachichotałam, na co Gavira jedynie westchnął teatralnie wywracając oczyma. – Jezu, no co?

– Nie, to drugie.

– Że kiedyś wejdziesz na ten ogromny baner z małpą na słu... - właśnie wtedy dodałam dwa do dwóch, a głos załamał mi się w połowie zdania. – Kurwa, nie Ines. Nie zrobisz tego!

– Nie? No to patrzcie na to!

– Daniela, powstrzymaj ją! - pisnęłam do słuchawki, przysłuchując się temu, jak Vogt trafnie opierdala moją kuzynkę od stóp do głów za jej lekkomyślność.

– Nikt mnie nie powstrzyma! - śmiech Ines zabrzmiał niczym rechot Dundersztyca, co w połączeniu z wciąż nuconą przez Gavirę czołówką disney'owskiej kreskówki brzmiało jak prawdziwy chichot losu.

– Jak tam wejdziesz, to osobiście skopię ci dupę - zagroziłam. – Daniela, pilnuj jej! Jestem za dziesięć minut!

– Co jest? - szatyn ściął brwi w geście niezrozumienia, odsunąwszy się o krok kiedy żwawo zeskoczyłam z zimnego murku na kostkę.

– Ines chce włazić na wielką małpę - fuknęłam, czując jak gotująca się we mnie wściekłość rozsadza całe moje ciało od środka, jednak jego skonfundowana mina wskazywała na to, że nie takiej odpowiedzi się spodziewał. – Och, nie pora na wyjaśnienia!

Chwyciwszy deskę pod pachę, ciągnąc go za sobą pognałam chodnikiem w stronę z której przyjechaliśmy, szlaczkiem wymijając żądne romantycznego zachodu słońca zakochane parki spacerujące wzdłuż morza. Biegliśmy tak przed siebie dopóki na horyzoncie nie zamajaczyła nam czarna Cupra, a ja i moja kondycja zawodowego palacza po dwóch zawałach myślałyśmy, że chwytając za klamkę wyzionę ducha. Z językiem wlekącym mi się do kolan wpadłam na fotel, a dopadłszy do walającej mi się pod nogami butelki wody mineralnej myślałam, że nigdy nie ugaszę swojego pragnienia. Gavi z piskiem opon ruszył z parkingu jedną dłonią wpisując w nawigację na panelu sterującym podany mu przeze mnie adres wspomnianej knajpy z wielką małpą wiszącą przy wejściu, a czym dłużej jechaliśmy, tym bardziej miałam ochotę dla czystej zasady strzelić przez łeb tej świrniętej szajbusce. W międzyczasie Pablo jako dobry glina zaniepokojony o swoją przyjaciółkę postanowił także zadzwonić do Gonzaleza, choć ten z kolei - sądząc po głosie - nawet nie wiedział o tym, że jego ukochana spędzała wieczór na mieście.

Myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok gdy po przybyciu na miejsce okazało się, że stara dobra, wspaniałomyślna Ines postanowiła wejść na słup stojący przy knajpie. Chwilę później dołączył do nas także Pedro, a napięcie panujące pomiędzy nim a Danielą wskazywało na to, że oboje mieli sobie wiele do powiedzenia. Nie chcąc mieszać się w ich prywatne sprawy, ani ja, ani Pablo nie udzielaliśmy się w tym temacie, jednak kiedy Vogt uraczyła nas informacją, że w sypialni swojego chłopaka odnalazła stanik należący do jego byłej dziewczyny myślałam, że za moment sama obiję mu papę.

Finał imprezy był taki, że Lucio wdrapując się na sam szczyt dostała czkawki, a to z kolei sprawiło, że jej podpite ciało w pewnej chwili przestało z nią współpracować. Jak długa runęła prosto w objęcia szczęśliwie stojącego w dobrym miejscu Pablo, a ja wcale nie chciałam myśleć jak mogłoby się to skończyć gdyby nie on. Wysłuchawszy jeszcze pożegnalnych awantur pomiędzy Pedro a Danielą niemalże siłą udało nam się zapakować tę skłonną do dalszego imprezowania, oburzoną moją złością wariatkę do auta i przypiąć trzema pasami, a kiedy tylko zaczęła wykłócać się o swoje racje z Gavim, kazaliśmy jej zamknąć dziób pod groźbą wysmarowania oczu resztkami piekielnie ostrej salsy, której resztki wciąż jechały z nami w papierowej torbie pod moim fotelem.

Myślałam, że uduszę ją gołymi rękoma gdy tylko w drodze do swojego domu zaczęła wyśpiewywać nam piosenki Hannah Montany robiąc trzodę jakiej świat nie widział, a później znów dostała czkawki, która ciągnęła się aż do jej bramy, kiedy to Pablo pomógł mi doprowadzić ją do drzwi i odstawić w ręce zszokowanej ciotki, która o mało nie zeszła na zawał na widok swojej wyzwolonej córki.

– Tak strasznie cię przepraszam - jęknęłam, z oddali widząc nasz płot gdy wjechaliśmy już na osiedle. – Boże, nawet nie masz pojęcia jak mi teraz wstyd!

– Cóż, spadanie z dziwnych miejsc chyba macie w genach - jego głośny śmiech rozniósł się po całym wnętrzu auta, zaś ja wtedy pragnęłam tylko zapaść się pod ziemię. – Rany, ale dlaczego się tym aż tak przejmujesz?

– Bo to wiocha jak stąd do Madrytu!

– Wyluzuj, chiquitita - parsknął, dźgnąwszy mnie palcem w żebro. – Przynajmniej nic się jej nie stało.

To powiedziawszy, wjechał na mój podjazd i nacisnął przycisk automatycznie zaciągający hamulec ręczny. Było późno, lecz w naszym salonie wciąż tliło się się światło, a pod garażem stał już samochód taty. Rozejrzałam się wokół, lecz on sam nie czatował na nas w oknie, skłonny oderwać Pablo łeb przy samych jajach i zrobić sobie z niego futbolówkę.

– Hej, Dakota - westchnął, w nikłym blasku okolicznej lampy ulicznej spoglądając na mnie ze zmartwieniem w oczach. – Nic się nie dzieje, to był naprawdę fajny wieczór.

– Przepraszam, że ciągle cię do czegoś wykorzystuję, Gavi - jęknęłam, a moją głowę naszły paskudne wyrzuty sumienia.

– Pablo - znów mnie poprawił. – Gavi mogę być dla ciebie na boisku, ale jeżdżąc z tobą na desce jestem Pablo. Poza tym wcale nie czuję się wykorzystany.

– Wybacz, ja po prostu... - załamałam ręce, bo nagle zupełnie zapomniałam co chciałam mu powiedzieć. – Cholera, jutro zasadzę jej takiego kopa, że poleci prosto na tę pieprzoną małpę!

– To akurat było całkiem śmieszne - zachichotał. – Nie będzie mnie teraz kilka dni - sama rozumiesz, zgrupowanie, mecz - przetarł dłonią oczy i oparł łokieć o drzwi auta. – Widzimy się po moim powrocie?

– Pewnie - nieznacznie uniosłam kącik ust. – Strzel tam jakiegoś... nie wiem, gola czy coś.

– Jasne - roześmiał się doskonale rozumiejąc już, że moja wiedza o piłce nożnej była raczej nijaka. – Będziesz oglądać?

– Postaram się - chwyciłam za klamkę i odwróciwszy się do niego twarzą w twarz posłałam mu delikatny uśmiech.

– Umówmy się, że jeśli uda mi się choćby asystować przy bramce, nasze kolejne wyjście uznasz za randkę.

– Ale masz marzenia - teatralnie wywróciłam oczyma. – Więc...

– Więc...

– Chyba powinniśmy się jakoś pożegnać - wymamrotałam, czując wiszące między nami w powietrzu napięcie. – Nie wiem, zbijmy piątkę czy coś.

– Jesteś chyba najbardziej bezpośrednią osobą jaką znam - Pablo zarechotał, ale uniósł swoją dłoń w górę. – Gdybyś chciała jeszcze kiedyś pojeździć na desce, wiesz gdzie mnie szukać.

– Myślę, że będę chciała - zagryzłam policzek od środka, starając się nie uśmiechać zbyt mocno. – Dzięki Pablo, to był naprawdę miły wieczór.

– Do zobaczenia, chiquitita.

Do zobaczenia, mój ulubiony zakalcu - powiedziałam, zeskakując na wyłożony kostką podjazd i oparłszy się o drzwi rzuciłam mu zalotne w moim mniemaniu spojrzenie. – W takim razie trzymam kciuki za dobrą asystę.

Jego szeroki uśmiech tylko utwierdził mnie w przekonaniu jak bardzo czekał na te słowa.




_______
dakotka jeszcze nie wie, że pablo strzelił ładną bramkęXD

chyba najdłuższy rozdział w historii babki, widzimy się niedługo!

Czytaj Dalej

To Też Polubisz

2.9K 72 9
"eres mi delicia" "no soy el unico" "tu eres quien estará conmigo por siempre, mi amada delicia"
7.5K 434 16
[,,lights will guide you home and ignite your bones and i will try to fix you"] nowa fizjoterapeutka i zawodnik FC Barcelony. on nie jest do niej pr...
60K 2K 120
⚠️!!‼️Zaburzenia odżywiania, przekleństwa, przemoc, ataki paniki, sceny 18+ ‼️!!⚠️ Siostra Karola, o której praktycznie nikt nie wie. Mieszka w Angli...
63K 3.2K 33
Każdy z nas, kiedy się rodzi jest małym płomykiem. Są ludzie którzy wzniecaja ogień, z czasem staja się silni oraz niezależni. Należą do osób upartyc...