Bloody Sin

By anonimowa20021

232K 7.1K 7.8K

„To co zostało przebaczone, nigdy nie zostało zapomniane." I tom dylogii Sin Dedykacja Dla osób, które w pewn... More

Ostrzeżenie!
Prolog
1. Trudne początki
2. Danse Macabre
3. Prometeusz
4. Krzyczysz z mojego powodu
5. Zapomniałaś włożyć swój czarny charakterek, czy może zmieniłaś go na różowy?
6. Grasz nieczysto, Anthea
7. Za co płacisz tak dużą cenę, Antheo?
9. Pozwól mi ten jeden raz.
10. Hades i Persefona
11. Nie wierć się tak, bo inaczej oboje możemy mieć problem.
12. El fin del infierno.
13. Kto ci to zrobił?
14. Relacja hate-love
15. Mała sadystka
16. Rozbieraj się.
17. Nigdzie nam się nie spieszy.
18. Ja nic mu nie zrobiłam.
19. Czas wymierzyć sprawiedliwość.
20. Kartka i ołówek
21. W takim razie będziesz miała na rękach jego krew.
22. Leżącego się nie kopie.
23. Pizda gaz levyy ryad
24. Первая попытка побега
25. "Vivere nolit qui mori non vult".
26. Ty odkrywasz moje karty, więc chyba czas na twoje.
27. I byliśmy tylko my.
28. Możesz wybrać dla mnie już trumnę.
29. Chcę cię chronić dopóki tylko będę mógł.
30. Miss Szmaty Do Podłogi.
31. Orzeszki ziemne.
32. Jeśli ty nie chcesz walczyć o siebie, ja zamierzam zawalczyć o ciebie.
33. The Bloods.
34. Nieustraszona sadystka Lancoletti.
35. Moja mała żmija
36. Nasz koniec.
37. To była krew, która chciała obmyć nasze grzechy.

8. Vanitas

5.7K 160 125
By anonimowa20021

hej hej, maluchy

witam was w 8 rozdziale, który jest według mnie baaardzo spicy i naprawdę jeden z lepszych jakich napisałam 🖤

dajcie znać czy czekaliście na rozdział!!

dziekuje za to ze jestescie, a będzie mi bardzo miło jak zostawić gwiazdkę i komentarz, zawsze wszystko czytam!!

A póki co życzę przyjemnej lektury!

Emanujące ciepło bijące od drugiego ciała było na tyle dziwnym odczuciem, że z trudem powstrzymywałam się od wzdrygnięcia. Tak już miałam.

Nikt nigdy nie obdarowywał mnie takimi czułymi gestami, co mogło dla zwykłego szarego człowieka być zupełnie normalne, tak dla mnie było to jeszcze bardziej raniące niż kiedy ktoś patrzył na ciebie oschle i nie wyrażał żadnych uczuć. Po moim ciele gęsia skórka z minuty na minutę wędrowała coraz wyżej, pokrywając moje ramiona, wypukłymi
krostkami, wprawiając mnie w swego rodzaju dyskomfort.

A mimo to zamiast się odsunąć, tkwiłam nieprzerwanie od ponad pięciu minut w ciasnym uścisku. Mięśnie zastygły niczym sople lody, a skostniałe ciało drżało, gdy wypuszczałam kolejno powietrze. Czułam jakby moja bezpieczna granica została przekroczona, a to wzbudziło w moim umyśle chęć do walki z własnymi bodźcami, które zaburzały moje
rozumowanie. Oddech ugrzązł mi w płucach, dlatego upuszczałam tylko ciche świszczące sapnięcia, które bardziej przypominały krztuszenie się śliną, niż normalny oddech. Nicholas kucał tuż przede mną na podłodze z jakiegoś powodu nie przerywając naszej bliskości, która była dla mnie irytująca i... wprawiająca mnie w ulgę... nie.

Nie mogłam na to pozwolić.

Intensywny zapach męskich perfum mieszanki drewna, piżma, oraz mięty, sprawiał że czułam się jak na haju i zupełnie odklejona od rzeczywistości. Ciepły oddech muskał moje czoło, a mimo to przeklęte ciepło rozlewało się aż po same koniuszki u stóp, próbując roztopić
moją oblodzoną otoczkę, jaką wokół siebie stworzyłam. Nie chciałam w tym tkwić. Im dłużej pozostałam w objęciu tym bardziej moje ciało pozwalało oddać się dotykowi, a umysł zupełnie zapomniał co powinien mi szepnąć w tej sytuacji.

- Ja... - wychrypiałam ciężko, dlatego nie chcąc aby mój głos tracił na sile, odkaszlnęłam i wbiłam tępo wzrok w pierś czarnowłosego. - ... nie mogę. Nie powinnam, ja przep... - w odpowiedniej chwili zacisnęłam język za zębami, nie chcąc dopuścić, aby to cholerne słowo spłynęło mi po języku.

Anthea Lancoletti nie przepraszała.

Ciężkie ramiona oplatające moje ciało nieco się rozluźniły, dlatego wykorzystując sytuację sprawnie wyślizgnęłam się z uścisku, chcąc się od niego odsunąć na bezpieczną odległość. Na początku nie popatrzyłam mu w oczy, bo wolałabym patrzeć pod nogi jak zbity pies, niż dać komuś okazję zobaczyć w moich oczach słabość i bezradność. W myślach odliczyłam do dziesięciu, a dopiero wtedy mogłam ustawić kolejkę na odpowiednie tory i wrócić na ziemię taka, jaka zwykle byłam.

Mój ochroniarz podniósł głowę z opóźnionym zapłonem niemal od razu sprawiając, że nasze spojrzenie się skrzyżowały i choć pomimo tlącej się iskry bezsilności we własnych oczach, twardo utrzymałam postawę, nie pozwalając emocjom wyprowadzić się całkowicie z
równowagi. Powoli przełknęłam ślinę, zdzierając hardo podbródek, jakbym chciała oszukać samą siebie, że to w jakim stanie mnie zobaczył, mnie ani trochę nie poruszyło.

Doprawdy zabawne.

- Nie musisz mnie za nic przepraszać. - spostrzegł cichym tonem, który przeciął powietrze niczym świst przelatującej rakiety tuż przed oczami, pobudzając we mnie wszystkie uśpione komórki. Kurwa, czyli jednak to słyszał. - Jeżeli nie chcesz...

Uniosłam dłoń w geście uciszenia, po czym w skąpanej mrokiem sypialni odnalazłam żółte plamki wokół szarych tęczówek, które wyglądały tak, jakby właśnie próbowały wchłonąć w siebie moją skrytą burzę, aby zmierzyć się z ciskających piorunami. Łzy zastygły mi w oczach, gdy próbowałam się jakoś uspokoić. Czułam do siebie tak cholerny żal, taką nienawiść do swojej osoby, że pokazywałam swoje słabości mimo że zawsze kierowałam się racjami, że nie warto nikomu pokazywać słabości, które tak łatwo mogą wykorzystać.

Oddychałam głęboko, czując jak świat wokół mnie wiruje i robi mi się coraz słabiej. Przyciągnęłam do siebie kolana, zaciskając jak
najmocniej uda, jakby chciała ukryć to co zrobiłam, mimo ze on w prosty sposób zdążył poznać moje sekrety.

   - Nigdy więcej tak na mnie nie patrz. - przymknęłam powieki ze zmęczeniem, ścierając dłońmi resztki łez, których nie chciałam nikomu nigdy pokazać.

  - Tak, to znaczy jak...?- zmarszczył czoło na którym pojawiły się zmarszczki, wraz z bruzdą między gęstymi brwiami.

  - Tak jakbyś mi współczuł i udawał, że chcesz mi pomóc. - wyjaśniłam krótko z nieznośnym napięciem w głosie. Czułam jakby ktoś owinął
mi wokół szyi drut kolczasty, który wbijał mi się w skórę, sprawiając że nie mogłam normalnie przełknąć śliny.

Przyjrzał mi się dokładnie, chociaż ja nie odwzajemniłam jego spojrzenia. Wbiłam wzrok w jego klatkę piersiową, którą miałam w zasięgu i uparcie gapiłam się na tors ochroniarza, próbując skupić uwagę na czymś mniej nużącym. Usłyszałam tylko jak westchnął z bezsilnością, a zanim otworzył usta, by coś powiedzieć, zwilżył koniuszkiem języka dolną wargę, leniwie po niej przesuwając, jakby zastanawiał się nad odpowiednim doborem słów.

   - A może chce?- zaczął ściszonym tonem, który wystarczył, aby ze zdwojoną siłą uderzył w moje bębenki. Zamilkł na dłuższą chwilę, jakby przeszkodził mu zdrowy rozsądek. Odchrząknął i potarł podbródek w zadumie.

   - Gdybym chciał...

  - Nie chcesz. - zaprotestowałam nerwowo, nie pozwalając aby kontynuował swoje głupie oferty, które i tak nigdy mi nie pomogły, ani nie pomogą. Denerwowało mnie to, że ktoś chciał wpłynąć na moje decyzje, czy myśli i zakodować mnie tak, jak komuś się podobało. Jakbym nagle miała stać się uśmiechniętą cnotką. — Nie pomożesz mi w żaden sposób. Żadną słodką gadką, ani radami życiowymi. - pod koniec zdania wycedziłam niemal te słowa, które brzydziły mnie dokładnie tak, jak sama ja.

Nicholas poruszył szczęką na moje słowa, jednak na początku nic nie odpowiadał. Wydawał się nerwowy i sfrustrowany, chociaż tak właściwie to nie miałam pojęcia kiedy rzeczywiście jest wkurwiony, bo wiedziałam to raczej z obserwacji. Zwinęłam dłonie w pięści z całej siły jaką w sobie miałam wciskając ostrą krawędź paznokci w wnętrze dłoni, aż miałam wrażenie, że przebiję sobie nimi skórę. Czułam gęsią skórkę na nagich ramionach, ponieważ chłodne, nocne powietrze wślizgnęło się do mojej sypialni wprost z uchylonych drzwi tarasowych. Miałam szczerą nadzieję, że usłyszał już to, co chciał usłyszeć i w końcu się
ode mnie odpieprzy, a później zacznie udawać, że nic się nie stało.

Taka opcja byłaby najlepsza, ale ja jeszcze nie wiedziałam, że ten szczeniak będzie wciskał swojego nosa, gdzie tylko się dało, zamiast po prostu zająć się własnym życiem. Wyłapałam jak błądził spojrzeniem jeszcze chwilę po mojej twarzy, jakby szukał tam czegoś, co rozwieje
jego wątpliwości. Otóż nie. Moja twarz nie wyrażała niczego innego oprócz chłodnej mimiki wyćwiczonej przez lata, a dopiero głębiej zaczynała się jedna wielka dziura, która oplatała moje ciało stalowymi łańcuchami, a później wciągała mnie do środka, sprawiając że gniłam coraz bardziej.

   - Powiedz mi jedną rzecz. - brnął uparcie, jakby myślał, że jest w stanie we mnie wniknąć i odkryć jakiś nowy kontynent. - Dlaczego myślisz, że każdy chce tylko wykorzystać twoje słabości i obrócić je przeciwko tobie, co?- zapytał z większym naciskiem, jak gdyby miało to sprawić, że zacznę mu się magicznie spowiadać z całego życia.

Przewróciłam oczami będąc wkurwiona tym głupim pieprzeniem, które i tak nie sprawi, że odrodzę się jak feniks z popiołu. Wplotłam
palce w burzę czarnych włosów, biorąc głęboki wdech, żeby zachować jak najdłużej własną cierpliwość. Wygięłam kąciki ust w krzywym,
chłodnym, przepełnionym kpiną uśmieszku i po raz pierwszy od dłuższego czasu uniosłam na niego swoje spojrzenie.

   - To jest jakieś jebane przesłuchanie, czy o co ci chodzi? Książkę piszesz?

   - Nie, to co powiedziałem, to było raczej stwierdzenie. - sprecyzował, mierząc mnie uważnym wzrokiem, jakby myślał, że coś mu umknie.

Bardziej się nade mną pochylił, dlatego parsknęłam oschłym śmiechem, kręcąc z politowaniem głową.

   - Zatem jest błędne. - odparłam chłodno, okłamując tym nie tylko jego, ale także samą siebie. Posłałam mu całusa w powietrzu i z powrotem wróciłam na swoje miejsce, wciskając mocno plecy w komodę, aż w lędźwie wżynały mi się uchwyty od szuflad.

  - Zdajesz sobie sprawę, że nie jesteś sam...

Tego było już za wiele. Przekraczał granicę pomiędzy naszą relacją, która nawet nie była żadną relacją, bo w końcu byliśmy na ścieżce
wojennej, a tym co tak naprawdę robił w moim życiu. Naprawdę myślał, że w tej sferze także będzie mnie ratował z opresji? Dobre sobie.

   - A niby kto, kurwa, ze mną jest?!- wybuchnęłam, sprawiając że wszystkie moje stalowe hamulce puściły. Chwiejnie poderwałam się z podłogi, chcąc mu spojrzeć głęboko w oczy i stać jak najbliżej. Spuścił nieco wzrok, bo przez mój niewielki wzrost, sięgałam mu ledwie do klatki piersiowej. Przerolował wnętrze policzka, zachowując milczenie, oraz tęgą minę. - Kto? No powiedz mi, kurwa, kogo obchodzi ta pierdolona ćpunka i dziwka, którą przeleciało prawie całe miasto?
Kogo nie będę brzydzić, co?- prychnęłam, wbijając paznokcie w ramiona, które zaplotłam na piersi. - Wiesz kogo? Kogoś, kto mnie nie zna. Bo nikt obcy nie zdaje sobie sprawy jaką szmatą jestem, a z czasem przekonuje się że to rzeczywiście prawda. I możesz teraz ku temu zaprzeczać, próbować mi wmówić, że tak nie jest, ale oboje wiemy, że tak jest. - z całej siły wgryzłam sie w wnętrze policzka, aby ponownie się nie rozpłakać.

Bo chociaż mówiłam prawdę, to była w środku bardzo niszcząca i bolesna.

   - Bo nawet gdybym powiedział ci prawdę, która jest zupełnie inna od twojej wersji, to i tak byś zaprzeczyła, bo jesteś tak zaślepiona, że nie potrafisz słuchać nikogo oprócz samej siebie. - wytknął mi prosto w twarz, zaciskając spuszczoną w dole pięść, aż ze złości na jego szyi pod tatuażem węża napięły się jego ścięgna, sprawiając optycznie wrażenie, jakby prześlizgnął się po jego szczęce.

  - Zamknij się. - warknęłam sfrustrowana, wplątując palce we włosy i pociągając za ich nasadę.

  - Nie jestem typem, który będzie tylko przytakiwał, skoro dobrze wiem, że prawda jest inna. Zawsze mówię prawdę, czy komuś się to podoba, czy nie. - uparcie drążył, sprawiając, że aż piekliłam się i trzęsłam z wkurwienia.

  - Przestań, kurwa, pieprzyć!- wrzasnęłam tak wściekłe, aż łzy złości spłynęły mi po twarzy. - To ty wszystko zjebałeś!- wykrzyczałam,
podchodząc do niego i popychając go w klatkę piersiową, chociaż on wciąż był niewzruszony, a mina była poważna i chłodna. - Po co się wpierdalałeś, hm?! No po co?! Odpowiedz mi w tej chwili! Myślałeś, że u mnie zapunktujesz?- zaśmiałam chłodno, uderzając go po raz drugi z impetem pięścią w mostek, aż usłyszałam jak
cicho wciągnął powietrze z sykiem. - Lubisz patrzeć jak ktoś cierpi, hm? Podoba ci się to co widzisz?- pchnęłam go jeszcze raz, nadrabiając
jego kroki, które stawiał do tyłu. - Czujesz tą zajebistą satysfakcję, że spierdoliłeś komuś to, co jedyne ma?!- huknęłam z rozgoryczeniem,
mając ochotę mu coś zrobić.

   - Anthea. - warknął śmiertelnie poważnie, lecz jego głos przyćmiła mi fala złości, która zalała mnie od stóp do głów, aż widziałam czerwień w oczach. - Anthea, mówię coś do ciebie. Uspokój się. - powiedział z napięciem w głosie i zaraz po tym oplótł palcami moje nadgarstki, zacieśniając uścisk niczym stalowa obręcz.

   - Puszczaj!

   - Nie puszczę cię, dopóki się nie uspokoisz. - mruknął spokojniej, blokując ze mną kontakt wzrokowy, gdy rozzłoszczona szarpałam się,
chcąc go odepchnąć.

  - Nie dotykaj mnie, bo inaczej nie zawaham się kopnąć cię w jaja. - ostrzegłam go, unosząc znacząco kolano, chcąc go zapewnić, że spełnię
swoją obietnicę.

Uniemożliwiając mi ruchy, sztywno trzymał moje nadgarstki, obrócił mnie tak, że znalazłam się tyłem do niego, będąc teraz całkowicie bezbronna. Mój policzek zetknął się z chłodną ścianą, a tuż za sobą czułam męską woń, oraz gorąc jaki buchał od jego ciała, kiedy jego oddech owiał mój nagi kark między przestrzenią włosów.

   - Teraz już mnie nie kopniesz. - wycedził wprost do mojego ucha, a mokre wargi niespodziewanie dotknęły mojej szyi, pozostawiając tam mokry ślad, kiedy nimi poruszył. - Co teraz zrobisz?

   - Teraz?- sapnęłam rozbawiona, przejeżdżając językiem po dolnej wardze. - Będę wybierać dla ciebie idealną szubienicę. Mam na razie dwie propozycje... karnisz, albo żyrandol w salonie, możesz wybrać. - zachęciłam, wymachując na oślep łokciem za siebie, mając nadzieję, że uderzę go w tors, lecz jedyne z czym się zderzyłam powietrze.

  - Czyżby kręciła cię nekrofilia?- podjudzał mnie, będąc przy tym niezwykle pewny siebie.

- Muszę to sama sprawdzić. - stwierdziłam.

Nie dałam mu szansy na zorientowanie się co zamierzam zrobić, bo wykonałam gwałtowny ruch głową w tył, uderzając go potylicą na
oślep - jak się okazało, prosto w twarz. Usłyszałam tylko zduszony jęk za sobą, a dzięki temu dłonie mojego ochroniarza puściły moje nadgarstki, więc odskoczyłam na bok, będąc gotowa na odwet z jego strony, ale jak tylko
odwróciłam się do niego przodem, niemal podskakując gdy zobaczyłam jak opada na klęczki, trzymając się za krwawiący nos.

   - Kurwa! Ty naprawdę jesteś pojebana!- wrzasnął z zaskoczeniem w głosie, dlatego tylko prychnęłam, wywracając oczami.

Zaplotłam ręce na piersi i obserwowałam go z góry jak próbuje zetrzeć nieudolnie krew z twarzy. Z ulgą doceniłam, że ten cios wyszedł mi całkiem nieźle, bo efekt był naprawdę imponujący. Wyrzuciłam brwi w górę na to oszczelstwo i parsknęłam oschle.

   - Ja? Słuchaj, myślę że lepiej trzymaj język za zębami, bo zawsze mogę ci poprawić z drugiej strony. I przypomnij sobie do kogo się zwracasz, panie ochroniarzu. - wyrzuciłam palec w jego stronę, bezceremonialnie go wymijając i ruszając w kierunku łazienki.

   - Pierdolona suka. - usłyszałam za sobą ton przesiąknięty jadem, dlatego wywróciłam oczami, kręcąc sama do siebie głową.

Po przekroczeniu progu swojej łazienki, która bardzo przypominała wystrój mojej sypialni, praktycznie niczym się nie różniąc, oprócz
małych detali, kucnęłam aby wyjąć z szuflady pod umywalką potrzebne mi rzeczy. Dotarły do mnie ciężkie kroki mężczyzny, więc zerknęłam na niego lekceważąco przez ramię, mrużąc konspiracyjnie oczy.

  - Czego chcesz?- burknęłam.

  - Daj mi chociaż kawałek papieru, nie bądź taką suką.

Wykrzywiłam wargi w grymasie, nie słuchając więcej jego poleceń, które i tak wpadały jednym i wypadały drugim uchem, po czym bez słowa opuściłam otwartą deskę od toalety, sugerując mu żeby tam usiadł. Wydawało mi się, że z łatwością mnie posłuchał, jednak po tym jak się odwróciłam, wpadając na jego klatkę piersiową, zdałam sobie sprawę, iż nieźle się pomyliłam.

   - Usiądź. - mruknęłam surowo, kiwając podbródkiem na deskę. Zaczęłam nerwowo gryźć wnętrze policzka, ponieważ cisza jak się między nami zrodziła, zaczynała być kurewsko niezręczna, a atmosfera gęstniała coraz bardziej. Kątem oka widziałam jak rozgląda się po pomieszczeniu, a gdy prawdopodobnie wyczuł na sobie moje spojrzenie, zerknął na mnie z pod uniesionych brwi. - Nie chciałam zrobić tego specjalnie. - dokładnie dobierałam słowa, aby nie być zbyt bardzo życzliwa.

Nicholas nie odpowiedział, dlatego przez ułamek sekundy zaczęłam się zastanawiać czy wciąż tu jest, ale po zerknięciu na niego, rozwiałam wszelkie wątpliwości. Z niewiadomego powodu zaczęłam się denerwować, dlatego dłonie drżały mi bardziej niż zazwyczaj, gdy próbowałam wylać jakiś środek oczyszczający rany na wacik bezpyłowy. Po kilku próbach mi się udało, dlatego podeszłam do niego bliżej, chcąc aby podniósł
podbródek, lecz on zanim zdążyłabym chociaż zbliżyć wacik, zrobił szybki unik do tyłu, wyginając brwi.

   - Co to jest?

  - Kwas fluoroantymonowy z dodatkiem środku przeczyszczającego do rur w toaletach. - dopiekłam mu, sama chwytając go za szczękę, aby nakierować sobie ją tak, jak mi się podoba.

Mój ochroniarz nic nie powiedział, dlatego przez dłuższy czas tkwiliśmy w zupełnym milczeniu. Włożyłam mu tampony w dziurki nosa, aby skuteczniej zatamować krwawienie i nie mam pojęcia co się ze mną działo, że na widok zadrapań z dzisiejszej bójki z Mattiasem... postanowiłam również je oczyścić. Czułam na każdym centymetrze skóry napięcie
zakończeń nerwowych, gdy chociażby przypadkowo ocierałam się o najmniejszy skrawek jego ciała, gdy co jakiś czas wyjmowałam potrzebne rzeczy z szuflady. Praktycznie nie oddychałam, gdy zbliżałam się do jego twarzy, ale sama świadomość, że byłam kilkadziesiąt milimetrów od malinowych ust, sprawiało że miałam problem z koncentracją.

Potarłam wargi o siebie, chcąc podtrzymać niewzruszony wyraz twarzy, podczas opatrywania go.

   - Anthea. - głęboki tembr sprawił, że podniosłam na niego oczy, choć nic nie odpowiedziałam. - Dlaczego to robisz?

Lekko przytłoczona popatrzyłam na niego z opóźnionym refleksem.

  - Niby co? Powiedziałam, że to odruch obronny...

  - Czemu, kurwa, dajesz się mu tak traktować?- spytał, wyglądając na całkowicie skołowanego. - Co daje ci on, czego nie może dać ci ktoś inny?

Odrzuciłam brudne waciki do umywalki, nie odpowiadając mu. Nie chciałam się przed nim otwierać, ani nie mogłam. Mogłam jedynie
zachować prawdziwą wersję dla siebie, a nieco zmodyfikowaną przedstawić w ramach rekompensaty. Odwróciłam się do niego tyłem,
zaciskając z całej siły szczękę, aby pozostać spokojna. Umyłam ręce pod lodowatą wodą, przy okazji ochlapując sobie nią twarz, by pozbyć się opuchlizny od płaczu. Osuszyłam dłonie, wyrzuciłam do śmietnika brudne gaziki, tampony, oraz waciki, po czym wzdychając cichutko pod nosem, zacisnęłam palce na bokach umywalki.

    - Gdybyś nie przyszedł się awanturować nic by się nie stało. - wymamrotałam, czując ścisk w dołku.

Złapał mnie stanowczo za przegub, zwracając mnie ku sobie, chcąc spojrzeć mi w twarz. Nie oponowałam, tylko przybrałam jeszcze bardziej pustą mimikę, rozdymając nozdrza przy wypuszczaniu powietrza.

   - Naprawdę będziesz mi teraz wciskać te gówno, że to moja wina?- wbił sobie kciuk w tors, pochylając się nade mną, jak chciał do mnie bardziej dotrzeć. Odchyliłam nieco głowę do tyłu, bo przez moment był tak blisko, że poczułam się niekomfortowo i mocniej wbiłam palce w umywalkę.

   - Powiedziałam ci już, że powód tego co zrobił znam. - odparłam przekonującym, spokojnym głosem, jakbym sama chciała w to uwierzyć.

   - Idź już stąd, zaraz pewnie wróci Zane z Cassianem. - rzuciłam z większym naciskiem na swoje słowa, mając szczerą nadzieję, że da mi przestrzeń i jak najszybciej się go pozbędę.

Było mi coraz ciężej kontrolować swoje emocje, dlatego wolałam zostać sama, niż znowu mieć wyrzuty sumienia, że powiedziałam coś za dużo.

   - Nie, kurwa. - syknął porywczo, widocznie chcąc wyciągnąć ze mnie coś więcej, chociaż ja nawet do cholery nie wiedziałam, do czego mu
to wszystko było potrzebne. - Spójrz mi w oczy i powtórz te słowa co przed chwilą powiedziałaś.

Zaczęłam nerwowo skubać wnętrze policzka, utrzymując uparcie spojrzenie na kurkach kranu. Napięłam wszystkie mięśnie w ciele i
zabębniłam długimi paznokciami w ceramikę, nie odpowiadając na jego żądanie. Chciałam jak najszybciej zaszyć się w swoim pokoju, aby zmyć z siebie wszystkie brudy, które się za mną ciągnęły, a ciało zaczęło gnić mi nie tylko w środku, a także z czasem już na zewnątrz.

Wciągnęłam głęboko powietrze przez nozdrza i odwróciłam się powoli, ocierając się piersiami o męski tors, gdy próbowałam się przecisnąć między ciasną szczeliną.

   - Odsuń się.

   - Popatrz mi w oczy i powtórz to, co powiedziałaś. - wywarł na mnie nacisk, podpierając dłonie o umywalkę między moimi biodrami, zamykając mnie w ciasnej pułapce. - Chcesz uciec przed prawdą? Czy może sama
nie wiesz czego chcesz?

Wtłoczyłam do płuc resztki świeżego powietrza, ponieważ temperatura w łazience niespodziewanie wzrosła, a ja musiałam przestąpić z nogi na nogę, aby uspokoić ich drżenie.

Ja pier-kurwa-dolę, Anthea opanuj się.

Pojawił się zbyt blisko mnie co ewidentnie mnie rozpraszało i nie pozwalało trzeźwo myśleć. Uniosłam podbródek, chcąc mu zajrzeć głęboko w porażające szare tęczówki odbijające się w mroku jakby wyszły z nich żółte świetliki. Pewna siebie przywarłam jeszcze bardziej do jego ciała, specjalnie wciskając swoje piersi w jego tors, ponieważ bez stanika z pewnością wyczuł moje kolczyki w sutkach, które otarły się przez cienki materiał mojej rozciągniętej koszulki. Zauważyłam że go to zaintrygowało, a zarazem wkurwiło, choć podtrzymałam twarde spojrzenie, zamierzając spełnić jego życzenie.

Poruszył z napięciem wyżłobioną szczęką, od której dzieliły mnie słabe milimetry i z powrotem schylił się nad moją twarzą, posyłając mi wyzywające spojrzenie. Zwilżyłam koniuszkiem języka swoją wargę, trącając nim przy okazji jego dolną partię ust. Przechyliłam
delikatnie głowę w bok, a następnie hardo złapałam go za szczękę, nakierowując ją wprost na swoje usta i wpiłam się w nie zachłannie.

Pierwsze co wyczułam to smak świeżo wypalonych papierosów i miętowej gumy do żucia, a gdy rozchyliłam ponętne wargi językiem, wślizgując się do środka łapczywie do nich przywierając, brunet przycisnął mnie swoim ciężkim ciałem do szafki łazienkowej. Cały czas wbijałam paznokcie w ostrą krawędź żuchwy praktycznie sama prowadząc tą walkę. Nicholas nie był zbyt długo mi dłużny, bo od razu bez opamiętania próbował przejąć nade mną kontrolę. Zwinnie wślizgnął swoje ramiona pod zgięcia moich kolan i z hukiem posadził mnie na umywalce. Rozchylił kolanem moje nogi i wszedł w przestrzeń pomiędzy nimi, po czym zacisnął z całej siły palce na moich biodrach, aż wydałam z siebie jęk, który połknął wraz z kolejnymi urwanymi wdechami. Popchnięta w otchłań upragnionej rozkoszy prawie całkowicie wyparowały ze mnie
resztki rozsądku, dopóki nie odzyskałam zdrowego rozsądku.

Błądził chciwie dłońmi po moim ciele, przebiegając opuszkami palców po moich nagich udach, oraz talii. Wstrzymałam oddech, gdy był coraz bliżej wnętrza moich ud, a na wspomnienie czego był świadkiem, poczułam wstyd i upokorzenie. Zassałam jego wargę pomiędzy zębami, pozostawiając tam krwawy ślad po jej podgryzieniu i zlizałam go, by
zaraz po tym się od niego odsunąć.

Przytrzymałam go za brodę, wyczuwając pod palcami krótki zarost i nakierowałam na siebie jego spojrzenie, dbając o dystans między naszymi wargami.

   - Wiesz co mogę ci powtórzyć?- zapytałam ochrypniętym głosem, dysząc mu prosto w usta po głębokim pocałunku. - Fanculo, panie ochroniarzu. Pieprz się.

   - Nie zmuszaj mnie, żebym rzeczywiście to zrobił. Potresti pentirtene, raggio. - Możesz tego żałować, promyczku. - Tak cię podnieca, że jesteś dla mnie zakazana?- zapytał, pochylając twarz tuż przed moim dekoltem, po którym przesunął nosem, jakby pragnął zaciągnąć się zapachem. - Otóż tak nie jest. - wygiął przebiegle kąciki ust i przycisnął mnie jeszcze mocniej do drewna za plecami, aż w pewnym momencie poczułam imponującą erekcję na brzuchu. - Mógłbym przycisnąć cię teraz do lustra i pieprzyć, aż będziesz krzyczała
moje imię, ale wiesz jaką mam zasadę?

Blisko wnętrza uda czułam dokładnie jego twardego członka, co sprawiło że poczułam dokuczliwe mrowienie pomiędzy nogami. Przymrużyłam powieki, nie mogąc w żaden inny sposób zareagować, gdy liznął moje napięte ścięgno na szyi.

  - Nie pieprzę takich rozpuszczonych, niezdecydowanych gówniar jak ty. - wyszeptał mi do ucha, wywołując u mnie gęsią skórkę.

  - Nie?- roześmiałam się kpiąco i zbliżyłam się do niego bardziej. - A jednak stanął ci na samą myśl tego, co chciałbyś ze mną zrobić. - odpyskowałam, a następnie wbiłam mu palec w środek klatki piersiowej. - Ciekawe co zrobiłby William, gdyby tylko dowiedział się, że już po
raz drugi w ciągu tygodnia twojej pracy zmacałeś swoją podpieczną.

Nicholas zmarszczył groźnie brwi, mocniej wpijając palce w moje uda, jakby chciał mnie ostrzec, żebym lepiej tego nie robiła. W odpowiedzi uśmiechnęłam się szerzej, na świadomość że w tak prosty sposób mogę go zaszantażować i skutecznie uciszyć.

  — Prawdopodobnie by mnie zabił, ale zrobiłby to ze świadomością, że wziąłem cię siłą piętro wyżej.

***

   - Jesteś pewna, że to rozsądna decyzja, żeby organizować konferencję bez wiedzy Williama?- dopytywał już od dziesięciu minut Veniamin, trując mi od rana głowę, kiedy miałam dużo innych rzeczy do roboty.

   - Ven, odpowiedziałam na twoje pytanie jakieś pięćdziesiąt osiem razy, ale to nie sprawiło, że zmieniłam decyzji. - wymamrotałam podirytowana.

   - Ostatnio zrobił to samo i do tej pory nie raczył mnie o tym poinformować. - przypomniałam mu, dlatego w słuchawce rozlało się westchnienie pełne zmęczenia.

   - Nie zamierzam przemawiać ci w żaden sposób do rozsądku, bo nawet gdybym miał rację, to i tak stałabyś przy swoim.

  - Ach, jak ty dobrze mnie znasz... - zanuciłam w odpowiedzi, podkreślając wargi brunatną pomadką w połączeniu z odcieniem dojrzałej czereśni.

  - Dobrze wiesz, że zawsze będę przy twoim boku niezależnie jaką decyzję podejmiesz, ale nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że zanim
wybierzesz innego capo bastone, będziesz musiała pozbyć się przed nim zagrzybiałego Rocco. - przypomniał mi, co chcąc nie chcąc było nieco skomplikowaną sprawą, aczkolwiek miałam do tego plan b w razie komplikacji po drodze.

   - I zrobię to jeszcze dzisiaj. - z nutą ekscytacji i chorej adrenaliny, wstałam z krzesełka toaletki, aby przyjrzeć się sobie w lustrze.

   - Prędzej mnie walec pierdolnie, niż sam podpisze rezygnację z pozycji.

   - Ven, mam dość dużo możliwości... - zaczęłam, wsuwając na serdeczny palec sygnet, który był przekazywany z pokolenia na pokolenie kolejnym następcom w naszych kręgach. Był wykonany ze srebra, zaś na samym środku znajdował się wyżłobiony symbol naszej organizacji, czyli żmiji, który pokrywało się woskiem i pieczętowało się nim dokumenty o przejęciu terytorium na cześć nowego capo. - Śmierć przez kąpiel w żrącym kwasie, Żelazna Dziewica, wypatroszenie z pomocą moich pupili...

  - Anthea, mówię poważnie.

  - A w którym momencie powiedziałam, że żartuję?- wyrzuciłam lewą brew wysoko w górę, podwijając nogawki skórzanych dzwonów, z
zamiarem przypięcia kabury do kostki tuż przy bucie. - Nie będę się z nimi pierdolić w tańcu. Jeżeli któryś z nich podpadnie mi na wstępie, nie odpowiadam za czyszczenie ścian w sali konferencyjnej. - prychnęłam gorzko, przymocowując sobie naładowanego glocka i sprawdzając kilka razy, czy aby napewno wszystko z nim w porządku. - To nie rozmowa na telefon, spotkamy się na miejscu. - oświadczyłam.

  - Racja, do zobaczenia przed fabrykami. - pożegnał się i rozłączył, pozostawiając mnie samą.

Wypuściłam głęboko powietrze, przeczesując swoje wyprostowane przed chwilą włosy i skierowałam spojrzenie na stojące lustro. Zacisnęłam wargi w wąską kreskę, zaczynając nerwowo kręcić sygnetem wokół palca, jakbym szukała natchnienie i spokoju w tym wszystkim. Usiadłam z powrotem na taborecie od toaletki, wciskając sobie dłonie w pomiędzy
uda, a jednocześnie wpatrując się we własne odbicie. O dziwo czułam się dziś dość pewna siebie, a przyczyną był prawdopodobnie mój
ubiór w którym czułam się całkiem... ładna. Do czarnych, skórzanych spodni dopasowałam w tym samym odcieniu top z długim rękawem,
odsłaniający kawałek mojego brzucha, przez co widoczny był mój srebrny kolczyk w pępku z błyszczącą cyrkonią. Jak można było się domyślić, potrzebowałam wolnej przestrzeni w pasie, aby uzbroić się w drugą broń, a ukryłam ją pod również czarnym, skórzanym, długim płaszczem. Zapewne nikogo nie zdziwił odcień moich butów, gdyż były one wysokie, na grubej koturnie, która dodawała mi trochę centymetrów i pewności siebie.

Złapałam w pomiędzy palce naszyjnik, który zwisał z mojej szyi, odbijając się na mojej bluzce. Westchnęłam cicho, badając opuszkiem palca jego strukturę, aż wyczułam wyżłobiony kształt literki C i A, zaś pod inicjałami znajdowały się słowa mojego taty.

noi contro il mondo" - my przecuwko światu

Ścisnęłam go mocniej, aż łańcuszek zaczął wbijać mi się w skórę, a następnie odchyliłam głowę w tył i przymknęłam powieki, wypowiadając niemą prośbę do wszechświata.

   - Tato... proszę jeśli gdziekolwiek tam jesteś... - pociągnęłam gwałtownie nosem, aż skronie zapulsowały mi z bólu. - ... pomóż mi to dobrze
poprowadzić. - uniosłam powieki z nadzieją, że coś zobaczę, jednak wciąż byłam w tym samym miejscu i tym samym czasie.

Zagryzłam dolną wargę, ściskając z całej siły swój telefon w zniecierpliwieniu. Tym razem przeniosłam się na swoje pościelone, miękkie łóżko, opadając na nie bezwiednie plecami, wypuszczając powietrze z irytacją. Usłyszałam
drapanie w drzwi od sypialni, dlatego przetoczyłam się na bok, ponieważ zanim zdążyłabym mrugnąć, Hades i Zeus wbiegli do mojego pokoju, merdając ogonkami. Upuściłam parsknięcie, gdy zaczęły mnie zaczepiać, aby zdobyć ode mnie jak najwięcej atencji i się z nimi pobawić. Wierciły się na mojej świeżo wypranej pościeli, gryząc się we wspólnej zabawie. Pogłaskałam obydwa dobermany po głowie, drapiąc obydwa tuż za
uchem i pocałowałam je na pożegnanie.

Spryskałam się swoimi ulubionymi perfumami na nadgarstku, za uszami, złapałam za swoje okulary przeciwsłoneczne i miałam otworzyć drzwi, lecz niespodziewanie wpadłam na swojego młodszego brata.

   - Uhuhu... ale się odjebałaś, jak szczur na otwarcie kanału. - dobry humor jak zwykle mu dopisywał, więc w ramach zemsty dźgnęłam go
łokciem w brzuch.

   - Sam jesteś szczurem. - mlasnęłam z niesmakiem i odepchnęłam go od siebie, chcąc przejść. - Wyglądasz jakbyś miał olej kujawski na łbie. - prychnęłam na jego zaczesaną na żel fryzurę i chociaż rzeczywiście mu pasowała, to zawsze się z tego nabijałam. Trzepnęłam go w tył głowy i zsunęłam oprawki okularów na nos, uśmiechając się kpiąco.

  - Nie wypierdol się na tych szczudłach, pizdo. - zawołał za moimi plecami, wydając z siebie jakieś zwierzęce odgłosy.

  - A ty nie oślepnij od blasku mojej zajebistości. - odgryzłam się, schodząc ostrożnie po krętych schodach, gdyż buty rzeczywiście były wysokie, a świeżo wypolerowane stopnie były dość śliskie.

Zeszłam na sam dół, lustrując spojrzeniem całe piętro, aż nie zauważyłam Cassiana, który robił coś na swoim telefonie. Zlustrowałam go, widząc że ma na sobie czarną skórę, spodnie cargo, a na nosie podobnie jak u mnie znajdowały się ray banny. Słysząc moje wyraźne kroki zablokował szybko telefon i uniósł na mnie spojrzenie. Przymrużyłam podejrzliwie oczy na te zagranie, ale nic nie powiedziałam, tylko zatrzymałam się kilka stóp od niego, zaplatając ręce na piersi.

   - Jestem gotowa, możemy jechać. - oznajmiłam zdeterminowana. - Zane! Złaź na dół!- wydarłam się na cały dom, chcąc mieć pewność, że mnie usłyszy.

Cass zamiast przytaknąć, wykrzywił wargi w rozbawionym śmiechu, podpierając się łokciem o poręcz od schodów. Potarł swoją szczękę w zadumie i przeniósł na mnie leniwe spojrzenie.

  - Zapomniałaś o swoim guardia del corpo? *Ochroniarz. - zaakcentował po włosku ze złośliwym uśmiechem, a mi od razu zrzedła mina.

  - Tylko mi nie mów, że po niego zadzwoniłeś. - wycedziłam nabuzowana, niemal szczękając zębami ze złości. - Kurwa, Cassian, nie ma mowy, że on jedzie z nami!

  - Aż tak go nie lubisz?- brew podskoczyła mu w górę, gdy patrzyłam na niego ciętym spojrzeniem. - Za pięć minut powinien być.

Zaśmiałam się opryskliwie, po czym okręciłam się na pięcie.

   - W takim razie jadę sama. - zdecydowałam nieporuszona, ale zanim zdążyłam postawić chociażby krok, złapał mnie za ramię.

   - Nigdzie nie pojedziesz sama. - bąknął. - Albo razem, albo wcale, pamiętasz? Musimy trzymać się w kupie, Anthea. Z każdej strony chcą nam się dobrać do dupy, więc, kurwa, zaakceptuj to, że w najbliższym czasie będziesz mieć przy sobie ochroniarza, czy ci się to podoba, czy nie.

   - Przestań pieprzyć tak samo jak William. - przewróciłam oczami, wyplątując się z uścisku. - Poinformowałeś wszystkich i pozbyłeś się Willa?

  - Nie musiałem. Sam wyjechał o piątej rano, żeby skontrolować osobiście sytuację na granicy. - wyjaśnił mi. - Tak właściwie... co się między wami stało? Dosłownie cały czas skaczecie sobie do gardeł. Anthea? Powinienem o czymś wiedzieć?- przechylił głowę i złapał za mój podbródek, zmuszając mnie, abym na niego spojrzała.

  - Wiesz tyle, ile powinieneś wiedzieć. - rzuciłam wymijająco. - Czy choć raz mogę zrobić coś bez waszego nadzoru rodzicielskiego?- zarzuciłam rozgoryczona, a jednocześnie wściekła tym jak mnie traktowali.

Irytowało mnie, gdy obchodzili się ze mną jak z jajkiem, czy nade mną skakali niczym rodzice nad pięciomiesięcznym dzieckiem. Dla mnie
nie było to żadnym wsparciem, a wręcz niektóre słowa były upokarzające, gdy jedynym ich argumentem było wspomnienie o moim odwyku i kilku prób samobójczych. Kochałam swoich braci i nie raz potrafili zrozumieć mnie jako jedyni z nielicznych, chociaż właśnie takie rozmowy, że czułam się poniżana i gorsza od nich. Rzuciłam mu ostatnie krótkie spojrzenie przepełnione żalem, po czym skierowałam się do wyjścia, sprawdzając po drodze czy mam przy sobie paczkę czerwonych marlboro. Chłodne powietrze uderzyło mnie w twarz, dlatego skryłam się pod daszkiem od tarasu, aby odpalić ogień. W chwili gdy zaciągnęłam się papierosem, usłyszałam już znajomy ryk
silnika dodge'a. Przy próbie ukojenia moich nerwów, dom opuścił

Cassian, który przywitał się z Nicholasem, który wysiadł z auta. Nie spojrzałam w jego kierunku, tylko popalałam szluga, czekając aż
w końcu pojedziemy.

   - Zabierzemy się z Zanem bugatti, a ty możesz jechać z Anthea jej samochodem. - pokierował go mój starszy brat.

   - W porządku.

  - Ej, kurwa, nie zjarałem jeszcze jointa!- jęknął męczeńsko Zane, wyrzucając bezwiednie ręce w górę.

   - Chodź tu, kurwa, pierdolona mać, i mnie nie wkurwiaj. - warknął podminowany Cass, gdy Zane wcisnął mi blanta w pomiędzy palce.

  - Zaopiekuj się moim maleństwem. - polecił z rozżaleniem, więc upuściłam westchnienie i zaciągnęłam się ziołowym, dobrze znanym
smakiem.

Kiedy Casian z Zanem wpakowali się do samochodu, ja także niechętnie ruszyłam w stronę ochroniarza, który na mnie czekał. Nie odezwał się do mnie ani słowem, co mi zdecydowanie odpowiadało, bo nasze ostatnie spotkanie nie skończyło się tak jakbym planowała. Przez następne trzy dni nie dopuszczałam do siebie nikogo z domowników,
a także zabroniłam Willowi wzywać Nicholasa, bo i tak te trzy doby bez chwili przerwy przesiedziałam w samotności, nie śpiąc i trując
się co tylko miałam pod ręką. Spostrzegłam że stał przy moim range roverze i o dziwo nie dyskutował czym mamy jechać.

Rzuciłam niedopałek skręta na chodnik, miażdżąc go obcasem i przez ten cały czas nie spuszczając oka z bruneta. Zauważyłam, że był ubrany dość podobnie do wszystkich, bo jego strój praktycznie się nie różnił, oprócz skórzanej ramoneski, która sprawiała wrażenie, że zaraz pęknie na jego umięśnionych ramionach. Nie konsultując z nim kwestii kto
prowadzi, sama zajęłam miejsce za kierownicą, odpalając od razu samochód. Przez ułamek sekundy zawirowało mi w głowie, dlatego
wstrzymałam się od włączenia się do ruchu. Zacisnęłam spocone palce na kierownicy, chcąc zdusić uczucie ciężaru w piersi, choć moje wargi mimowolnie wykrzywiły się w grymasie.

    - Hej, dobrze się czujesz?- zapytał z zaniepokojeniem w głosie i zamachał mi ręką przed oczami, próbując wywołać jakąś reakcję,
dlatego wysiliłam się na kiwnięcie głową.

   - Tak, już jedziemy. - wtłoczyłam więcej powietrza do płuc, unosząc kąciki w kwaśnym uśmiechu.

***

Zajęcie miejsca na samym środku przy ogromnym, lakierowanym stołem wywołało u mnie poczucie nostalgii. W oczach niemal odtwarzał mi się obraz pierwszych obrad na jakie tata mnie zabrał, zajmując jeszcze to honorowe miejsce. Przebiegłam opuszkami palców po wykończeniu podłokietnika wyżłobionych na kształt głowy lwa tuż przy ich zakończeniach, zanim podniosłam oczy na wszystkich zgromadzonych.

Po mojej prawej i lewej siedzieli moi obaj bracia, zaś resztę krzeseł zajmowali nasi kolejno: niebawem były capo bastone, caporegime, kilku naszych soldati, oraz wspierający nasz krąg negocjatorzy.

Ciekawskie spojrzenia wyraźnie chciały zwrócić na siebie uwagę, gdy czekałam na upragnioną ciszę przekrzykujących się niczym stare baby na targu facetów. Doprawdy, myślałam że gorzej być nie może. Uniosłam dłoń w geście uciszenia, falując palcami w powietrzu z niecierpliwością, aż się wreszcie zamknął i wysłuchają co mam do powiedzenia. Zdjęłam
okulary, rzucając je z trzaskiem na stół, aż zwróciłam na siebie uwagę. Odkaszlnęłam, zarzucając nogę na nogę, a następnie pochyliłam się nad dębowym stołem, splatając ze sobą palce.

   - Jak już zostaliście powiadomieni wasz były capo Cristian Lancoletti, przekazał władzę w moje ręce. Jako, że zawsze stałam przy boku
ojca niezależnie od tego jakie decyzje podejmował i co robił, jestem gotowa na przejęcia terytorium i kierowania się waszymi tradycjami, racjami, oraz zasadami jakie tu obowiązują. - zwróciłam się do wszystkich, donośnym głosem.

Przesunęłam wzrokiem po wszystkich uczestnikach, splatając ze sobą dłonie.

    - Jeżeli...

   - Według tradycji?- jak mogłam się spodziewać to Rocco postanowił mi przerwać jako pierwszy, wyginając brew i strzelając minę jakby miał hemoroidy. Wychylił swoją siwą czuprynę, łypiąc na mnie z pod byka. - Według tradycji na miejscu capo zasiada mężczyzna po skończeniu osiemnastu lat z wybraną małżonką godną stanowiska. Tradycja obowiązuje każdy kontynent, a kobieta nie nadaje się do tak wysokiej rangi. - sprecyzował widocznie podkurwiony, lecz ja dopiero szykowałam wisienkę na tym słodkim torcie.

Uśmiechnęłam się rozbawiona i liznęłam górną partię ust, postanawiając kontynuować.

   - Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, a nie w osiemnastym, a poza tym... nie przypominam sobie abym pytała cię o zdanie. -
uśmiech samoistnie zatańczył mi na wargach, a facet zacisnął linie szczęki, zamykając się. - Wszelkie pytanie i wątpliwości będziecie mogli
mi zadać bez wtrącania się w zdanie. - oznajmiłam starając się brzmieć jak najbardziej uprzejmie, a Ven, który siedział wśród soldati, wydawał się usatysfakcjonowany. - Wracając... - odetchnęłam głęboko. - wasz dotychczasowy capo przepisał na mnie całe terytorium, którym
będę operować ja, a moi bracia Zane i Cassian będą przy moim boku i również będą mieli prawa do zmian, czy decyzji konsultując się o tym ze mną. Wspólnie podejmujemy decyzje i informujemy was o nich na konferencjach czy zgromadzeniach kryzysowych.

Jeden z żołnierzy siedzący w towarzystwie Veniamina, który pracował dla ojca już kilka lat o imieniu Samuel, uniósł rękę. Kiwnęłam głową
pozwalając mi zadań pytanie, więc wstał z szacunkiem, aby coś powiedzieć.

   - Signora Lancoletti, a co z Hermanem?- podpytał z dyskrecją, chociaż ciekawość podsycała jego głos. - Twój najstarszy brat nie ma udziałów?

Odchrząknęłam zdumiona tym pytaniem, lecz byłam przygotowana na tego typu zagadnienia, zatem bez problemu mu odpowiedziałam.

   - Jest wyłączony z pełnienia roli jakiejkolwiek wyższej z rangi w naszym kręgu. Była mu proponowana ranga prawej ręki, jednak stanowczo odmówił. Tą sprawę dotyczą tylko i wyłącznie sprawy rodzinne, lecz decyzja została podjęta w naszym najbliższym gronie. - wskazałam ruchem głowy na moich braci, a kątem oka zerknęłam na Nicholasa, który stał w kącie ze splecionymi rękoma za plecami, a na
twarzy jakby wymalował mu się jakby mały cień dumy.

Samuel przytaknął i z powrotem zajął swoje miejsce, dlatego oczekiwałam na dyskusję.

   - Co było nie tak z Hermanem?- dociekał jeszcze capo bastone, dlatego z trudem powstrzymałam się od przewrócenia oczami. - Był dobrym kandydatem jako wspólnik poprzedniego capo. Jeżeli zacznie rządzić tu ta gówniara, to imperium upadnie i podziurawią
nas jak szwajcarski ser...

Wszyscy popatrzyli na Rocco niepokojem, a moi bracia wyraźnie się spięli na te słowa rzucone w moim kierunku. Zamiast dać mu satysfakcję ze złości uśmiechnęłam się szerzej i wstałam z krzesła

   - Wstań, Rocco. - rozkazałam władczym tonem, wbijając w niego spojrzenie.

Poderwał się z miejsca, jakby ktoś włożył mu coś ostrego w tyłek i choć powieka mi ani drgnęła, to Romero wydawał się przerażony
zachowaniem ojca, a zdradziła go blada niczym ściana twarz. Chwycił swojego ojca za ramię, jakby chciał go sprowadzić z powrotem na ziemię, jednakże Rocco tylko gwałtownie wyrwał rękę, wbijając we mnie wzburzony wzrok.

   - Jeżeli nie skończysz swojego pierdolenia, to za moment twój pierworodny będzie zdrapywał twój mózg ze ściany. - wypowiedziałam spokojnie, pełna cierpliwości i chęci do dalszej dyskusji. Rozparłam się wygodniej na krześle, przeskakując spojrzeniem po wszystkich uczestnikach. - Chcesz tego?- przechyliłam głowę z niesmakiem, wyrzucając brwi w górę. - Myślisz, że jeśli jestem kobietą, to nie potrafię władać i bronić naszego terytorium? Wiesz... być może masz rację, skoro mam takich słabych ludzi jak ty, może powinnam ich wymienić na lepszy
model?- zaśmiałam się krótko, ścierając teatralnie łzę z kącika oka, udając wzruszenie. - Tak myślałam. - pokiwałam lekceważąco głową.

   - Nie zmuszaj mnie, żebym zrobiła z ciebie królika doświadczalnego i zaprezentowania na tobie to, na co mnie stać.

Przemknęłam językiem po wnętrzu policzka, kątem oka spostrzegając jak mój ochroniarz stanął nieco bliżej mnie, jakby chciał być pewien, że zdąży zareagować w razie rozlewu krwi. Stara morda Rocco niemal pieniła się ze złości, a czerwona jak burak twarz i szyja, świadczyły o tym, że albo zaraz złość rozpierdoli mu wnętrzności, albo pozabija wszystkich naokoło. Każdy z soldati, consigliere, pozostali capo bastone, oraz caporegime patrzyli po sobie jakby niemo przekazywali sobie reakcję na to jak coraz bardziej rosło napięcie w pomieszczeniu.

Nastała cisza, która była zakłócana tylko szeptami pomiędzy sobą i naradzaniem się. Czekałam na kolejny punkt zaczepienia, badając opuszkami palców strukturę wyżłobionej paszczy lwa, uważnie śledząc
wszystkich wzrokiem. Moi bracia dotychczas siedzieli cicho, dając mi szansę na wypowiedzenie się, co było czymś nowym i nieznanym.

Dzięki temu poczułam władzę we krwi i świadomość, że to ja tutaj rządzę.

Utkwiłam spojrzenie na naszym szefie kartelu narkotykowego, który jako jeden z nielicznych siedział w ciszy, słuchając jedynie tego co miałam do powiedzenia, nie zamierzając dyskutkować. W zeszłym tygodniu dotarły do nas informacje że nasi rosyjscy wrogowie brutalnie zamordowali żonę Killiana, czyli Calię Diaz. Killiab dowiedział się o tym w dość brutalny sposób, kiedy to wrócił późnym wieczorem do domu po odzyskaniu naszego cennego towaru, który miał zostać nam ukradziony tuż przy granicy, po wejściu do ich sypialni zobaczył jedynie pozostałości jej rozczłonkowanego ciała. Chociaż mężczyźni
w naszych kręgach musieli okazywać przed światem dominację, brak uczuć do swoich małżonek, które dla większości były tylko dziwkami, oraz maszynkami do rodzenia dzieci, to nie trudno było dostrzec, że

Diaz szanował swoją żonę, którą poślubił raptem pół roku temu. Z pewnością był rozbity, a mimo to pojawił się na zgromadzeniu i wyraźnie zahartowany był gotów iść dalej, mimo wewnętrznej rozpaczy. Powróciłam uwagą do Rocco, przyglądając się mu z zaciekawieniem, gdy Romero próbował go przywołać do rozsądnego myślenia. On jednak
zamiast przymknąć się raz na zawsze, przypierdolił z całej siły pięścią w dębowy stół, sprawiając że wszystkie papiery na stole podskoczyły.

   - Nie masz pojęcia co robisz! Śmiesz grozić najlepszemu człowiekowi twojego ojca?! Gdyby widział co wyprawiasz w życiu by nie postawił cię tak wysoko!- wrzeszczał jak niewychowany kundel, a ja nawet nie drgnęłam na wysoki ton, tylko uważnie się w niego wpatrywałam. - Myślisz że będziesz mi grozić, a ja będę siedział jak mysz pod miotłą?!

  - Ojcze, przestań... - wtrącił ściszonym głosem Romero z wyczuwalnym napięciem.

  - Hm, widzisz Rocco... nawet twój syn postanowił ruszyć głową, chociaż wydawało mi się do niemożliwe w przypadku waszej splamionym rodzie. - zamruczałam rozbawiona. - Oczekiwałam od was tylko i wyłącznie szacunku, czy to tak wiele? Zwracając się do mnie w ten sposób hańbisz i gardzisz imieniem mojego ojca, który nawet jeśli mianował cię niegdyś swoim najlepszym człowiekiem, nie zapytałby cię ani razu o zdanie, tylko rzucił ci rozkaz do spełnienia.

   - Jak śmiesz dyskutować i porównywać się do ojca?!- wybuchnął, podrywając się z krzesła, po czym opuścił swoje miejsce i podszedł do mnie jak najbliżej się dało.

Górowałam nad nim przez wysokie buty, co dodawało mi pewności siebie, że aby na niego spojrzeć, musiałam spuścić wzrok niżej. Parszywy pysk tego degenerata był kilka milimetrów ode mnie, co sprawiło że
wykrzywiłam wargi w obrzydzeniu na zapach alkoholowego odoru.

  - Rocco, wracaj na swoje miejsce. - rozkazał mój najmłodszy brat, uderzając pięścią w stół, lecz ten nie był skory go posłuchać.

  - Nikt tu nie będzie stawał za tobą murem bo jesteś kobietą! Jeden wsadzi ci fiuta do mordy i nie będziesz już taka wyszczekana, a potem co?! Zrzucisz karierę na Williama, bo jesteś słaba?! Chyba nikt jej nie zdążył jeszcze zaspokoić... dlaczegóż to nie została jeszcze
nikomu obiecana?- zawołał radośnie, patrząc na wszystkich pokolei, jednocześnie opluwając moją twarz śliną. - Może dlatego że to ćpunka, która nie ma kontroli nad życiem, czy może nie jest już dziewicą?!- zaśmiał się po raz ostatni szczerze i głośno.

Ze stoickim spokojem obserwowałam jak wrzeszczy mi prosto w twarz.

Z neutralnością powędrowałam dłonią za płaszcz, odszukając tuż przy pasku spodni kaburę. Niewzruszona dalszymi obelgami, które przestały mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie, wyjęłam swojego glocka 17, po czym krótkim szarpnięciem odblokowałam spust. Bez zawahania, czy wątpliwości wytrzeliłam dokładnie pięć razy w stronę tego delikwenta,
byłego już wsparcia. Celowałam prosto w sam środek czoła, dlatego też litry krwi, oraz flaki z jego jak się wydawało pustego mózgu, rozbryzgały się na wszystkie strony, brudząc ścianę. Zadowolona z efektu, choć niezadowolona, że ten skurwysyn pobrudził mi buta, wyjęłam bawełnianą chusteczkę z wewnętrznej kieszeni płaszcza, po czym schyliłam się, aby zetrzeć z siebie brud tego skurwysyna.

   - Addio, vecchio bastardo. - *Żegnaj stary skurwielu.

Nikt nawet nie odważył się odezwać słowem. Nikt nie był ani zaskoczony, ani wkurwiony. Syn już nieboszczyka jedynie głęboko odetchnął i przymknął powieki, jakby odczuł ulgę. Być może było w tym trochę prawdy. Kto wie.

   - Wszystkim dobrze radzę, przyjrzyjcie się temu obrazkowi. - wskazałam beznamiętnie lufą na rozbryzganą głowę Rocco, a następnie
odwróciłam się w ich kierunku. - Każdy z was niech weźmie sobie do serca moje słowa, bo nie rzucam ich na wiatr. Ktokolwiek będzie śmiał mi się sprzeciwiać czy nie będzie miał do mnie, czy do moich braci szacunku, skończy właśnie tak. - podsumowałam. - Jakieś pytania?

Po zakończeniu spotkania, gdy każdy z uczestników zabrał swoje manatki, przystanęłam jeszcze chwilę na korytarzu, rozmawiając z Veniaminem. Postanowiłam mianować go generałem żołnierzy, ponieważ
wiedziałam, że mogę mu w pełni zaufać i się na tym nie przejechać. Obok mnie wciąż stał Nicholas, dlatego w trójkę obserwowaliśmy jak
żołnierze zbierają resztki Rocco, pakując je do worka na śmieci, niczym przemielone mięso. Kiwnęłam do nich głową, aby pozbyli się resztek tego sflaczałego fiuta, a następnie skierowałam wzrok przed siebie, wyłapując w kącie Killiana, który rozmawiał z naszym dilerem.

   - Zaczekajcie chwilę, muszę zamienić słowo z Killianem. - oznajmiłam i nie czekając na odpowiedź ruszyłam w jego kierunku.

Rozmawiał nerwowo gestykulując z mężczyzną, który załawiał nam towar, oraz kontrolował jego jakość, więc podeszłam do nich, odchrząkując, aby zwrócić na siebie uwagę. Wyprostowali się od razu i spojrzeli w moim kierunku, kiwając z szacunkiem głowami.

   - Killian? Mogę cię prosić na słowo?

Poruszył się niespokojnie, wyglądając na nieco spiętego, jakby miał spodziewać się wyroku na ścięcie głowy.

   - Oczywiście, signora.

Odeszliśmy kilka kroków na bok, odnajdując spokojne i mniej zatłoczone miejsce. Zajęłam miejsce na skrzypiącym krześle przy małym stoliku, po czym zachęciłam, aby poszedł w moje ślady.

   - Wybacz, signora, jeżeli zrobiłem coś wbrew tobie...

   - Nie, nic z tych rzeczy. - potrząsnęłam głową i splotłam ze sobą palce w zamyśleniu. - Chciałam osobiście złożyć ci kondolencję z powodu... śmierci twojej żony. - ujęłam najłagodniej jak potrafiłam, na co słabo skinął głową. - Jeżeli tylko będziesz czegoś potrzebował pomocy w pochówku, albo w czymkolwiek innym, chcę, abyś się do mnie zwrócił. Zdaję sobie sprawę, że zostałeś sam z dwójką małych dzieci i teraz praca na tak wysoką skalę może stanowić dla ciebie problem, dlatego...

   - Nie, poradzę sobie. Nie chcę odchodzić, ani rezygnować ze swojej pozycji, nawet na jakiś czas, bo chcę mieć wszystko pod kontrolą. Dziękuję ci za troskę, ale na razie ze wszystkim staram się sobie radzić. Byłbym zaszczycony, gdybyś przyszła na pogrzeb mojej... małżonki. -
wydusił z lekkim trudem.

   - Pojawię się. - zapewniłam, wykrzywiając wargi w bladym uśmiechu.

  - Chciałam złożyć ci propozycję, jednak nie wiedziałam czy to odpowiednia chwila... ale skoro uważasz, że sobie poradzisz, to jestem pewna, że idealnie dopasujesz się do roli nowego podszefa na miejsce Rocco.

Poderwał głowę, jakby zaskoczony tymi słowami i ściągnął brwi ku sobie, a po twarzy przemknął mu cień dumy i błysk w oku.

    - Byłbym zaszczycony, signora. - pochylił głowę w geście wdzięczności.

   - Zatem to mamy ustalone. Chcę tylko, żebyś miał oko na nasze interesy, oraz o wszystkim informował mnie nabierząco, cokolwiek by się nie działo. Chcę mieć wszystko nacito, rozumiemy się?- uniosłam brew.

  - Przysięgam, że zrobię wszystko, żeby cię nie zawieźć. - przyznał, przykładając sobie dłoń do piersi w geście przysięgi. - O wszystkim
będziesz wiedziała pierwsza.

  - Do fabryk broni, pieniędzy, czy kontenerów narkotykowych ma dostęp tylko nasz gang. Herman został wykluczony, więc nawet nie
chcę słyszeć, że ktoś przypadkiem się tam prześlizgnął. - zadecydowałam.

  - Nie widzę przeszkód. Zawsze będę stał po twojej stronie, signora. A ktokolwiek będzie próbował cię znieważyć, zapłaci za to życiem.

  - Cieszę się, że się zrozumieliśmy.

Zamierzałam wstać z krzesła, ale nagle wokół nas powstało zamieszanie. Usłyszałam huk, oraz wrzask odbijający się głośnym echem po pomieszczeniu, a gdy wstałam, aby rozejrzeć się o co tym razem chodziło, ktoś zarzucił mi ramię na szyję, podduszając mnie od tyłu. Szarpnęłam się gwałtownie, próbując przypieprzyć temu komuś obcasem w kolano, jednakże nie zdążyłam tego zrobić, ponieważ poczułam jak ktoś dźga mnie nożem w bok.

Jęknęłam przeciągle, zaskoczona bólem, jaki sparaliżował moje ciało, oraz osłabił mięśnie. Wstrzymałam oddech, czując jak mokra ciecz plami moje ubrania.

- Teraz, kurwa, porozmawiamy jak brat z siostrą, tyle że sam na sam, co ty na to?- zaoferował mój najstarszy brat.

Mierzył pistoletem do wszystkich naokoło, machając lufą jak popierdolony. Czułam jak moja rana zaczęła krwawić, a przy każdym ruchu ostrze wżynało się we mnie coraz mocniej. Pociągnął mnie za sobą, trzymając
mnie przez cały czas za szyję, podduszając mnie. Zaczęłam się wydzierać i wbijać mu paznokcie do krwi w przedramię, ale był nieugięty.

  - Opuść broń, Herman!- zawołał rozwścieczony Cassian, który celował w niego razem z Zanem.

- Puść ją, albo powieszę cię na własnych jajach!

Wszyscy żołnierze, wyjęli karabiny, pistolety, oraz rewolwery. Celowali prosto w niego, chociaż wyraźnie nie zamierzał mnie puścić.

   - Schowajcie te zabawki, bo wpierdolę jej cały magazynek w łeb!- zawołał. - Ktokolwiek z was się teraz zbliży, zdechnie. - warknął, szczerząc się jak pojebany, gdy ciągnął mnie do tyłu, w stronę małego gabinetu.

Brutalnie wyciągnął ze mnie nóż, aż zwiotczały mi mięśnie, kiedy krew wytrysnęła ze mnie strumieniem. Wypuściłam bolesny jęk z warknięciem, chcąc przycisnąć dłoń do krwawiącej rany, choć w zamian za to brat wbił mi go w te same miejsce.

   - Ach, kurwa!- zawyłam przeciągłe, gdy obrócił rączkę od noża wokół własnej osi. Prawie straciłam przytomność, jednak on mocno mnie trzymał, nie pozwalając mi upaść.
- Ty pierdolona pluskwo... - wykrztusiłam, próbując głęboko oddychać, gdy jednocześnie ból paraliżował moje ciało.

Nicholas wyrwał przed siebie, celując w niego lufą, jako jedyny wyłaniając się z tłumu. Zacisnęłam z całej siły zęby i stanowczo pokręciłam głową, żeby tego nie robił, ponieważ w ramach zemsty Herman ponownie poruszał nożem, odbierając mi oddech.

   - Dobrze ci radzę, nie podchodź bliżej, bo inaczej wypatroszę jej flaki!- zawołał wesoło.

Ochroniarz wydawał się zaniepokojony a zarazem bezradny. Sfrustrowany zacisnął szczękę i spojrzał na mnie, a następnie zsunął wzrok na moją ranę, wykrzywiając wargi w grymasie.

  - Zaraz zobaczymy kto zacznie nastawiać na nie pułapki. - zarechotał mi psychopatycznie do ucha, a następnie wepchnął mnie do pomieszczenia i zamknął nas od środka, odcinając mnie od świata.

Miałam przejebane.

ETERNALFLAME

Continue Reading

You'll Also Like

114K 7.7K 27
Mason Crawford myślał, że po ostatnim, ciężkim sezonie, w którym jego drużyna przegrała finał Pucharu Stanleya nic gorszego nie może się stać. W końc...
41.7K 1.9K 15
Marianne po wielu latach udawania, wkońcu postanawia przekonać się na własnej skórze, co oznacza prawdziwe życie. Wylatując na studia kilka tysięcy k...
215K 7K 35
~prawo, prywatna szkoła, grupka przyjaciół, nielegalne wyścigi, Dallas, wpływowi ludzie i zatargi~ W TRAKCIE KOREKTY I REDAGOWANIA Nadine Mason jest...
358K 2.3K 7
Gwyneth Seale była niesamowicie żywym i ciekawym świata dzieckiem. Wszędzie było jej pełno. Uwielbiała odkrywać nowe rzeczy, nawet jeśli to oznaczało...