Merthur w świecie alternatywn...

By oOnuce3

20.3K 1.3K 178

Opowiadanie przedstawia życie Arthura i Merlina w świecie alternatywnym, gdzie Mordred zginął, a przeznaczeni... More

Rozdział I.
Rozdział II.
Rozdział III.
Rozdział IV.
Rozdział V.
Rozdział VI.
Rozdział VII.
Rozdział VIII.
Rozdział IX.
Rozdział X.
Rozdział XI.
Rozdział XIII
Od autora
Bonusowy rozdział 1

Rozdział XII.

422 28 12
By oOnuce3

        Mało prawdopodobnym było, że z pomocą smoka przylecą na wyspę niezauważeni. Obserwowało ich wiele oczu, niektóre należące do żywych, inne do martwych. Tam, gdzie była szczelina w wieży, przez wejście do krainy zmarłych, patrzyły na nich duchy. Przed nimi stała Kardeiz, wyraźnie zaskoczona ich przybyciem.
- Czego tu szukacie? - Krzyknęła wściekła. Jej oczy zapłonęły na złoto, a moc rozświetliła całe pomieszczenie, ukazując bijące źródło w jego centrum, wielkiego łabędzia i ogromne lustro, jakby wpasowane w wysokie pęknięcie wypukłego muru wieży za nimi, a w nim latające dusze w postaci błękitnych ogników.
- Ma kielich w ręce! - krzyknął Arthur, wskazując go dzierżonym mieczem.
- Poddaj się - powiedział Merlin.
Kardeiz uniosła ręce w poddańczym geście, udając przestraszoną.
- Ups! - Zaśmiała się. - Chyba mnie macie, ależ ze mnie głuptas... Jak się tu dostaliście? Tylko umarli, właściciel kielicha oraz jego goście mogą przebywać na wyspie Avalon.
- Nie tylko! - uciął Merlin. - Nie przyszliśmy tu na pogawędkę. Uwolnij Lohengrina.
- Kogo? - zamrugała oczami, przybierając wyraz twarzy głupca.
- Nie udawaj! - wtrąciła się Morgana. - Zamieniłaś go w łabędzia!
- Ale sprytnie... Jestem taka przebiegła! Ha ha! - Nagle pojawiła się tuż obok łabędzia i przystawiła kielich do jego dzioba.
Przechyliła go, lecz zanim napoiła Lohengrina eliksirem, ciecz wyparowała na jej oczach, za sprawą magii Merlina.
- Nie! - krzyknęła, przystawiając miecz do szyi łabędzia. - Zabiję go, jeśli ktoś się zbliży.
Morgana wstrzymała oddech i zastygła w przerażeniu.
Merlin nie wydawał się wzruszony, trzymany przez niego szmaragdowy kostur parował złowieszczą zielenią. Oczy bruneta świeciły, tak jasno, jak jeszcze nigdy. Złoty ogień płonął wysoko, wydostawał się wprost z oczodołów.
Kardeiz była w amoku, zignorowała ich obecność.
- Zrobię nowy, braciszku... Tak! Nic się nie stało. Cii-iii... - uspokajała go, gdy próbował się wydostać.
Morgana nie mogła oderwać wzroku od długiej, cienkiej szyi łabędzia, którą tak łatwo można by zranić.
- Uważaj, co robisz Merlinie - ostrzegła czarnowłosa, trzymając swój miecz w gotowości, widząc złote światło jego mocy, czując, jak wprawia dziwne powietrze w wibracje. - Ona go skrzywdzi, jeśli nie przemyślisz następnego kroku.
- Uważaj, co robisz Merlinie - powtórzyła za nią Kardeiz.
Na twarzy Morgany pojawiło się zirytowanie.
- Jestem nieśmiertelna chłopcze, co teraz zrobisz? Pomyśl sobie, a ja tylko...
Zamachnęła się mieczem i rzuciła nim w Merlina. Jak w wizji z kryształu. Merlin nie mógł go zatrzymać swoją mocą, coś ją blokowało. Jego oczy pojaśniały, otworzył usta, oczekując ciosu, wszystko działo się za szybko. Arthur zasłonił chłopaka, próbując sparować cios, lecz jego miecz roztrzaskał się ze szczękiem w drobne kawałeczki. Ostrze przecięło zbroję blondyna, godząc w jego bok i upadając z brzękiem na marmurową posadzkę. Arthur syknął cicho z bólu.
- Arthurze! - krzyknął brunet, jego oczy były teraz słupami złotego ognia, spowijała go świetlista aura.
Przytrzymał blondyna i przycisnął dłonią krwawiące miejsce, próbując zasklepić ranę.
- Nie jest głęboka - powiedział Arthur, przez chwilę zahipnotyzowany jego obecnym wyglądem. - To draśnięcie - dodał, chwytając szybko za miecz Kardeiz i stając w bojowej postawie.
Merlin wiedział, że tak nie jest. Może i było to tylko draśnięcie, ale nie mógł go wyleczyć magią. W wizji Arthur konał.
- Skąd wzięłaś Excalibur? Pani Jeziora ukryła go i strzegła - spytał Merlin lodowatym tonem.
Ów miecz został zahartowany przez niego w smoczym ogniu, aby służył Arthurowi, lecz Merlin uznał, że bezpieczniej było ukryć broń niż pozwolić, aby dorwał ją ktoś inny.
- Był ukryty w źródełku - odpowiedziała Kardeiz słodkim głosikiem. - Nie miała ze mną szans, to tylko śmieszna, naga panienka. Niegroźna. Mogła sobie tylko popatrzeć, jak go zabieram. Ciężko się sprzeciwiać, gdy nie masz jak się poruszyć.
- Co jej zrobiłaś!? - wrzasnął.
- Ucięłam jej paluszek, potrzebowałam go do eliksiru. - Merlin ledwo powstrzymywał się od wybuchu gniewu. - Przez ciebie będę musiała uciąć jej drugi, od kiedy jeden już zmarnowałeś.
- Gdzie ona jest?!
Kardeiz przewróciła oczami.
- Niespodzianka.
- Jesteś potworem - syknęła czarnowłosa.
- Ciągle to słyszę - skrzywiła się Kardeiz. - Ale nie obchodzi mnie, co o mnie myślisz. Jesteś tylko kiepskim żartem, zwłaszcza teraz, bez magii. Jesteś żałosna.
Suknią Kardeiz szarpał powiew jej mocy, rozłożyła ręce, podłoga pod nimi zawibrowała, gdzieś w pobliżu słychać było pękające kamienie.
- Troszkę mnie zaskoczyliście - przyznała - dlatego pozwólcie, że wrócę teraz do swoich spraw i spotkamy się wkrótce.
Rzuciła się na łabędzia, objęła go i oboje dosłownie rozpłynęli się w powietrzu.
Merlin wyczuł kielich Graala, wciąż byli na wyspie. Nie uciekli daleko.
- Musimy ich znaleźć, są blisko - powiedział Merlin.
Chłopak wciąż emanował mocą, oddychał nią. Arthur obserwował, jak razem z Morganą wychodzą ostrożnie na zewnątrz ruin. Dotknął swej rany, była gorąca. Poczuł krew spływającą po biodrze i zobaczył ją na palcach dłoni.
Dołączył do nich, próbując nie zdradzać, że cierpi.

        Wędrowali po wyspie, która z góry wydawała się niewielka, jednak obejście jej całej zajęłoby prawie cały dzień. Poszukiwania utrudniały góry.
- Widzę ją! - krzyknął Arthur, wskazując odległe sylwetki na równinie.
Pobiegli w ich kierunku. Lohengrin w postaci łabędzia zauważył Morganę, wzniósł się w powietrze i gwałtownie zawrócił w jej stronę.
Morgana biegła do niego, łzy przepłynęły po jej skroniach i poderwały się w górę, gdy zeskoczyła z wysokiej skarpy. Jej zielona peleryna uderzyła o ziemię. Odepchnęła się rękami i popędziła ile sił w nogach.
Kardeiz wezwała huragan między nimi. Czarnowłosa zasłoniła oczy przed wiatrem. Krzyknęła bezradnie. Wichura zagłuszyła ją całkowicie. Jej stopy przesunęły się po śliskiej, szarej trawie. Zaparła się rękami i nogami o ziemię.
Merlin stanął na wzniesieniu, z którego wcześniej zeskoczyła. Wskazał ją kosturem, unosząc wysoko prawą rękę i po raz pierwszy wyzwolił jego pradawną magię.
Huragan nie mógł więcej powstrzymywać Morgany, wokół której rozpętała się magiczna burza z zielonymi piorunami, rozszerzając się i przejmując kontrolę nad ryczącym wiatrem. Ruszyła do przodu, w jej mieczu odbijały się wyładowania mocy. Spotkali się z Lohengrinem w samym centrum huraganu i burzy, a gdy Morgana wreszcie mogła go dotknąć, błysnęło zielone światło, rozchodząc się na tysiące mil, a ułamek sekundy po nim rozległ się głośny grzmot. Morgana i Lohengrin, już w ludzkiej postaci, stali w swych objęciach. Kardeiz, oślepiona błyskiem, zakryła twarz przedramieniem.
Merlin uniósł obie ręce i pchnął je w górę, wszyscy poczuli w klatce piersiowej potężne wibracje, ziemia pod nimi zabarwiła się na szmaragdowo, wyszły z niej słupy światła, sięgające nieba. Merlin wezwał Kilgharrah. Smok zamknął wszystkich w ognistym kręgu. W tym świetle płomienie przybrały zieloną barwę. Kardeiz odskoczyła, o cal unikając poparzenia.
Skrzydła Kilgharrah przedarły powietrze, Arthura i Merlina uderzył potężny powiew i zarzuciło nimi na prawo.
Brunet był pewien, że Kardeiz była teraz przerażona, choć nie widział jej twarzy, a jedynie oświetlaną co jakiś czas sylwetkę.
Dziewczyna wyskoczyła wysoko w powietrze i wylądowała niedaleko Merlina, chroniąc się przed błyskawicami.
Arthur, czując moc dzierżonego Excalibura, okręcił się i odbił nim zaklęcie skierowane w chłopaka. Wściekła Kardeiz uchyliła się przed własnym czarem.
Szarpnęła głową, jakby wydając polecenie. Przez tę część wyspy przebiegała szczelina. Po klifie wspięła się jakaś postać. Wstała ociężale i ruszyła w ich stronę.
Arthur ustawił się do walki, Lohengrin i Morgana przybiegli im na pomoc, ale Merlin zamarł. Przez chwilę przyglądał się, niedowierzając. Poczuł przedziwny lęk i ból serca. Doświadczył koszmaru na jawie. To była Freya, Pani Jeziora. Jej sine, nagie i wilgotne ciało połyskiwało na zielono, odbijając światło błyskawic. Zamknęła oczy, ze szczeliny wypłynęła woda, która zalała okrąg smoczego ognia, gasząc go fragment po fragmencie łukiem rozchodzącym się po obu jej stronach, aż zrobiło się ciemniej.
Merlin pochłonął energię burzy oraz świetlistego kręgu i skupił ją w sobie. Znów zrobiło się cicho i ponuro.
Wymienili spojrzenia z Arthurem, blondyn jakby pytał, dlaczego wiedźma skazana na śmierć przez jego ojca jest tutaj, a Merlin próbował mu wszystko wyjaśnić, jednym przerażonym spojrzeniem. Arthur odniósł wrażenie, że Freya była bliska Merlinowi.
- Freya? - spytał rozczulony Merlin.
- Tak - odpowiedziała nad wyraz delikatnie, jej głos zadzwonił w spokojnym już teraz, gęstym powietrzu. Jej ciało było kontrolowane przez Kardeiz, ale nie umysł.
- Merlinie, wybacz mi. Zawiodłam cię - mięśnie jej twarzy ani drgnęły, ale w jej głosie słychać było wielkie cierpienie, a po niewzruszonym licu popłynęły łzy. - Ale twój przyjaciel odzyskał Excalibura - mówiąc to, Kardeiz pokierowała jej magią i wokół Freyi zaczęła krążyć woda. - To dobrze. Nie martw się o mnie kochany, nawet gdy zniszczysz moje ciało, ja nie zniknę. Zawsze będę przy tobie. Jesteś moim przyjacielem, a ja twoją przyjaciółką. Ja wszystko wiem, rozumiem. Oboje znaleźliśmy ukojenie, to było piękne. I to też jest piękne.
Merlin rozumiał, do czego się odnosiła. Pani Jeziora miała z Merlinem kilka chwil zapomnienia. Merlin był przez nią rozumiany. Ona również była wyjątkowa. Próbował zapomnieć o Arthurze, a Freya o swojej klątwie i cierpieniu. Nie była zazdrosna, ich przeszłość przywoływała u niej tylko dobre wspomnienia. Uszczęśliwiało ją poczucie, że Merlin znalazł swoje ukojenie w Arthurze.
Brunet wytarł szybko rękawem, gromadzące się w oczach łzy.
Woda wokół Freyi uformowała się w stożki i zamarzła. Posłała im na spotkanie ostre, lodowe kolce. Merlin i Lohengrin stworzyli magiczną tarczę, o którą roztrzaskały się na drobne kawałeczki.
Lohengrin omal nie upadł z wycieńczenia, Morgana podtrzymała go.
Kardeiz spojrzała zmartwiona na brata.
- Kochany! - krzyknęła czarnowłosa. - Dlaczego użyłeś mocy? Nie odzyskałeś jeszcze sił!
-To wszystko... ugh! - stęknął z bólu - moja wina.
- Nie gadaj bzdur.
Brunet, widząc to, zawołał smoka.
- Morgano, Kilgharrah was zabierze - krzyknął do nich Merlin, gdy smok pojawił się na niebie, przebijając sufit szarych chmur.
Merlin umożliwił im ucieczkę, gdy oboje weszli na smoka, on chronił ich zaklęciem, jednocześnie podtrzymując barierę, osłaniającą jego i Arthura przed lodowymi pociskami.
Kardeiz próbowała zaatakować Morganę, ale magia ochronna Merlina była dla niej nie do przebicia. Kilgharrah odlatując, zionął ogniem i musiała się zasłonić, aby nie spłonąć.
- Zabrałeś mi go, ty nędzny wieśniaku! - krzyknęła w stronę bruneta.
Merlin oddychał szybko, coraz bardziej wyczerpany.
- Zabij go wreszcie! - rozkazała Freyi.
Pani Jeziora zaczęła biec w ich kierunku, a wokół niej krążyły ostre sople. Przeszła przez barierę, dzięki połączeniu sił z Kardeiz.
Merlin zasłonił Arthura lewym ramieniem. Dzierżył kostur w prawej ręce, wypchnął go do przodu i stworzył nową tarczę.
- Przepraszam cię Merlinie - głos Freyi dźwięczał mu w głowie, gdy poczuł, jak lodowe kolce wbijają się w jego ciało w wielu miejscach.
Poczuł okropne zimno, idące do jego serca wszystkimi arteriami.
- Merlin! - krzyknął Arthur.
- W porządku - stęknął brunet.
Na chwilę stracił dech, a z jego ust poszła zimna para. Jego świecące oczy zamrugały. Za chwilę jednak udało mu się roztopić lód i znów stanął prosto, a jego oczy ponownie zapłonęły złotym blaskiem, niczym latarnia.
Arthur rzucił się z mieczem na Freyię, a chłopak pomógł mu magią dotrzeć do niej. Blondyn wbił miecz w jej brzuch.
Pani Jeziora zachłysnęła się swoją, niemal czarną krwią, która wydostała się z ust z głośnym bulgnięciem.
Merlin zamknął oczy, nie mogąc ponownie patrzeć na jej cierpienie.
Freya uśmiechnęła się do Arthura. Pogładziła go po policzku, jej ręka opadła i blondyn złapał jej martwe ciało. Okrył ją swoją peleryną i znów stanął gotów do walki.
Kardeiz ciskała w nich ognistymi kulami, ale Merlin skutecznie je gasił, za każdym razem, a jego oczy coraz wścieklej emanowały złotym światłem, już nie było widać jego gałek ocznych, jedynie światło wydostające się z oczodołów.
- Czym ty jesteś!? - krzyknęła.
Merlin zdawał się jej nie słyszeć. Szedł prosto na nią. Postawił przed sobą kostur i uderzył najpotężniejszą falą mocy, jaką zdołał wywołać. Kardeiz odleciała, nie mając czasu na reakcję. Sunęła plecami po ziemi, zostawiając po sobie zoraną ziemię, uderzyła w jakiś głaz, sprawiając, że pękł na dwoje. Dotknęła tyłu głowy i poczuła, że obficie krwawi. Zakaszlała krwią i wstała chwiejnie. Podniosła rękę, w jej dłoni zaczęła formować się ognista kula, ale zamigała nagle i zgasła. Blondynka upadła na kolana, mdlejąc z wycieńczenia.
Merlin podszedł do niej wraz z Arthurem i sięgnął do skórzanej torby, którą miała zawieszoną przez ramię. Znalazł tam kielich Graala.
- Zostaw... - wystękała Kardeiz, odzyskawszy przytomność, lecz nie mając siły się poruszyć.
- Co za... yhh! Wstyd! - krzyknęła ledwo móc zebrać siły, aby mówić.
- Żaden wstyd - powiedział Arthur. - To hańba. Zabiłaś tylu ludzi... Zasłużyłaś na śmierć. Choć zapewne zginie jeszcze wielu, bo prawdopodobnie wywołałaś już wojnę... Robię to tylko dlatego, aby Merlin nie musiał. Robię to tylko dlatego, aby ocalić więcej istnień.
Arthur zamachnął się mieczem i odciął jej głowę jednym, szybkim ruchem.
Brunet odwrócił się przedtem i zamknął oczy.

        Poczuł rękę na swoim ramieniu, gdy otworzył oczy, już nie emanowały złotym blaskiem, znów przybrały niebieską barwę. Czarodziej dotknął dłoni Arthura, ściskając kielich Graala w drugiej. Kostur oparty był o zgięcie jego prawej ręki.
- Ranił cię Excalibur, Arthurze... - powiedział, próbując zachować spokój. - Odłamek miecza zmierza ku twojemu sercu.
- Umrę? - blondyn również nie chciał okazywać emocji.
- Nie pozwolę na to - postanowił, patrząc na kielich.
- Nie używaj Graala, wiem, jak działa. Ratując jedno życie, zabijasz kogoś w zamian. Moja matka zginęła w podobny sposób, zamiast mnie. Zabraniam ci Merlinie.

        Czarodziej spalił Kardeiz swym czarem, a następnie Arthur i Merlin wrócili do ciała Freyi. Brunet położył dłoń na jej zranionej dłoni bez serdecznego palca i uwolnił ją z cielesnej powłoki. Kardeiz uwięziła ją, aby móc ją kontrolować. Teraz mogła wrócić na dno jeziora. Merlin spojrzał w jedną z kałuż na ziemi, stała tam i uśmiechała się do niego, a później zniknęła. Jej ciało uleciało w przestrzeń w postaci popiołu, który rozwiało po całej wyspie. Nie chciała odejść do świata umarłych, pragnęła mu służyć, pełniąc swą wartę przy jeziorze Avalon, bo był dla niej jedyną osobą, która okazała jej dobroć.
- Przykro mi Merlinie, nie wiedziałem, że była ci bliska... - powiedział Arthur, zmieszany.
- Pomagałem jej się ukrywać przed Utherem, ale jego ludzie ją zabili.
- Pamiętam... - Blondyn położył rękę na jego karku i spojrzał mu w oczy.
- To już przeszłość, Uther nie żyje, Freya nie żyje. Arthurze, Freya była mi droga, ale nigdy nie przestałem cię kochać... Nawet gdy byłem z nią. Po prostu nie wierzyłem, że kiedykolwiek odwzajemnisz moje uczucia...
- Wiem... - Arthur objął go czule.

        Wrócili w miejsce bijącego źródła, którego woda zabarwiona była na czerwono. Arthur zaczął się pocić, odłamek miecza był coraz bliżej jego serca. Merlin wyczerpał wszelkie siły, próbując wyjąć odłamek swoją magią, lecz na próżno. Nic nie działało.
- Merlinie... - powiedział słabo.
Czarodziej zacisnął usta i zamknął oczy, czując na policzkach łzy płynące mu z oczu.
- Kocham cię.
- A ja ciebie, Arthurze.
Chłopak pomógł mu usiąść, opierając plecy Arthura o kamienną obudowę studni. Blondyn uśmiechnął się do niego, ściskając go za rękę. Brunet pocałował go delikatnie i objął jego twarz dłonią. Arthur, pokazując mu, co do niego czuje jednym tylko spojrzeniem, wykrzywił wargi w delikatny uśmiech, a jego głowa opadła na dłoń Merlina.

        Szedł liściastymi korytarzami labiryntu, nie wiedząc, dokąd zmierza, gdzie jest północ, gdzie południe. Żywopłot był wysoki, przysłaniał słońce, choć wątpił, czy by je ujrzał, na tym nietypowym niebie. To miejsce było dziwne, nie dało się określić pory dnia, ani pory roku. Nie miał przy sobie miecza, zorientował się, dopiero gdy pomacał miejsce, przy którym zawsze wisiał na pasie. Usłyszał śmiech kobiet, niedaleko. Skręcił w alejkę i znalazł się w kwadratowym ogrodzie labiryntu. Były tam piękne, nagie kobiety, siedzące na szerokim kocu. Jedna z nich zawołała go gestem palca.
Arthur zasłonił oczy ręką.
- Nie wstydź się przystojny nieznajomy - powiedziały wszystkie na raz.
- Nie wstydzę się - odpowiedział. - Po prostu nie chcę na was patrzeć, dopóki się nie ubierzecie.
- Jaki cnotliwy!
- I uroczy!
- Może zajęty?
Wszystkie roześmiały się w tym samym czasie.
- Wybranka twojego serca się nie dowie, nie zobaczysz jej już - kusiła jedna z kobiet. - Tutaj zostaniesz przez resztę swego istnienia, możesz więc wybrać wieczną tułaczkę, bądź korzystać z niebiańskich uciech.
- Jeśli to jest niebo, to dlaczego nie ma w nim wszystkiego, czego pragnę? - spytał zawiedziony. - Dlaczego nie jestem szczęśliwy? Nie będę nigdy, mój ukochany nigdy do mnie nie dołączy, jest nieśmiertelny. Będę musiał go znaleźć! Wybieram tułaczkę, będę błąkał się w tym labiryncie, wierząc, że dobrze się stało.
- Chciałbyś, aby do ciebie dołączył?
- Nie - odpowiedział po dłuższym namyśle, wciąż zasłaniając oczy.
- Przez chwilę o tym pomyślałeś - zauważyła inna kobieta.
- Tak, to prawda. Jednak nigdy nie mógłbym sobie wybaczyć, gdyby tak się stało. On zasługuje na szczęście, cokolwiek zrobi, będę go kochał, nawet jeśli już o mnie zapomni, ja dalej będę wyglądał go za rogiem, ale mając nadzieję, że go nie zobaczę, bo to by znaczyło, że się zabił. To złamałoby mi serce.
Arthur wyszedł z ogrodu i poszedł dalej korytarzami, wciąż napotykał pokusy, w postaci kobiet i mężczyzn i nigdy im nie ulegał.

        - Co to ma być? - spytał Merlin stojącego obok niego czarodzieja.
Oboje patrzyli w wielkie zwierciadło, stojące pośrodku ciemności. Widać w nim było, jak Arthur błądzi korytarzami labiryntu.
- Szukanie samego siebie. To jego próba. Arthur przemierza labirynt, który pomaga chronić jego duszę przed złymi duchami, które nie potrafią dotrzeć do niego krętymi ścieżkami.
- Jaka próba? Po co?
- Musi udowodnić, że ma czyste serce, że nie ulega wszelkim pokusom, że jest godzien, bym powierzył mu swoje zadanie.
- Kim jesteś? - spytał czarnowłosy, patrząc na niego podejrzliwie.
- Jestem synem Tituriela, który jako pierwszy strzegł Świętego Graala oraz Lapsit Exillis, Świętego Kostura. To on wybudował zamek Monsalvat oraz Sanktuarium Świętego Graala. Nazywam się Amfortas. Ja, jako drugi strzegłem Graala. Moja matka ukradła kostur i podstępem próbowała mi go odebrać, zmieniając się w różę piekielną, kusicielkę. Uległem jej, a wtedy raniła mnie mocą kostura, w ostatniej chwili zabił ją jeden z moich rycerzy, ale ja wciąż cierpiałem. Rana nie goiła się, nie miała nigdy się zagoić, tego chciała przed śmiercią. Szukałem sposobu, ale na próżno. Nie mogłem już znieść ciągłego bólu, ukryłem kielich w sanktuarium Monsalvat i zrzekłem się go. Zawiodłem jako strażnik, przez moją chuć! I tak uznałem, że najlepszy mistrz Świętego Graala nie może ulec żadnej pokusie.
- Przecież kielich był pod opieką w Monsalvat - zdziwił się Merlin. - Lohengrin był jednym z jego rycerzy i chronił go.
- Władcy na tym zamku strzegą Graala od pokoleń, czekają, aż pojawi się jego pan. Gdy Arthur przejdzie próbę, podasz mu wodę ze Studni Graala i ocucisz go.
- Nie rozumiem... Poza tym Arthur przed śmiercią prosił mnie, abym nie zabijał nikogo w zamian za jego życie.
- Zabijał!? - zezłościł się Amfortas. - Żadnego zabijania. Arthur żyje, jest tylko pogrążony w głębokim śnie, podtrzymałem jego życie, a gdy przejdzie próbę, obudzisz go, tak jak ci mówiłem. Jako pan Graala nigdy się nie zestarzeje, tak długo, jak nie zawiedzie w strzeżeniu go.
Merlin poczuł wielką nadzieję, że nie zostanie sam na wieczność, że on i Arthur mogliby być razem aż po kres świata.
- Tylko po co to wszystko? - spytał chłopak. - Całe to pilnowanie Graala, gdy kielich jest tak potężny. Życiodajny, ale też śmiercionośny. Czemu ryzykować, aby wciąż istniał? Żeby chciwie żyć wiecznie?
- Taka wola boska. W zamian za służbę, w chwale i dobru, panom Graala oraz Szmaragdowego Kostura przypada wieczne życie, tak długo, jak wypełniają swe obowiązki w czynieniu dobra. Mój ojciec, za swe dobre uczynki otrzymał te potężne artefakty, bo taka była wola boska. Nie można się przed tym bronić.
- A co jeśli ja i Arthur wybierzemy po prostu śmierć?
- Nie da się zniszczyć tych boskich artefaktów, Merlinie. Nie możesz umrzeć, zostawiając je bez strażnika. Ja tak zrobiłem i spójrz, do czego były wykorzystywane. Ktoś zawsze je znajdzie. Tak, jak Kardeiz ukradła Graala, tak jak ty znalazłeś kostur. Ty już przeszedłeś swoją próbę, w Kryształowej Grocie. Teraz kolej Arthura.
Merlin westchnął, wiedząc, że jeśli Arthur nie przejdzie próby i wyda ostatni dech, on zabije się, nie zważając, czy Graal trafi w niepowołane ręce. Tak długo, jak Arthur będzie u jego boku, tak on będzie strażnikiem Kostura i odwrotnie, jeśli umrze Arthur, umrze i on.

        Arthur majaczył coś w gorączce, młody czarodziej wrócił duchem tam, skąd ostatnio porwał go Amfortas.
Brunet oparł kostur o Studnię Graala i nabrał czerwonej wody do kielicha. Szybko napoił nieprzytomnego Arthura, a ten otworzył oczy i zakasłał słabo. Jego rana zabliźniła się.
- Merlin... Coś ty najlepszego zrobił!? - powiedział Arthur, patrząc na niego z niedowierzaniem.
- Ocaliłem cię - odparł zadowolony.
- I kto musiał zginąć, byś mógł samolubnie mnie "ocalić"?!
- Ubliżasz mi - stwierdził Merlin.
Arthur patrzył na niego, czując się oszukany.
- Absolutnie nikt, Arthurze - pospieszył z wyjaśnieniami brunet. - Nikt nie musiał za ciebie ginąć.
- Ale... - zaczął blondyn.
- Jeszcze wiele nie wiesz - przerwał mu, ściskając jego rękę.
- Postradałeś zmysły...
- Dawno - odparł zadowolony.
Nacieszywszy się skonsternowaną miną Arthura, postanowił mu wyjaśnić, o co chodzi.
- Graal jest twój Arthurze, jesteś jego panem. Twoje czyste serce pozwala znieść wszelkie ograniczenia Świętego Graala. W rękach swego prawowitego właściciela daje mu pełnię swych mocy.
- Przypomnij mi, jak wszedłem w jego posiadanie?
Merlin zaśmiał się, a gdy Arthur trzepnął go w ramię, aby przywołać go do porządku, chłopak wyjaśnił mu resztę.

        Milczeli przez jakiś czas, próbując jakoś zebrać siły oraz myśli. Arthur obrócił trzymany w ręku Excalibur. Merlin widząc to, powiedział:
- Jest twój. Zahartowałem go w ogniu Kilgharrah, gdy bałem się, że zginiesz na turnieju, chciałem wyrównać twoje szanse z oszustem, który pragnął cię tam zabić.
Merlin usiadł naprzeciwko niego, blondyn zachwycał się idealnym wyważeniem miecza, testując go w dłoni.
- I nie boisz się, Merlinie? Tylko to ostrze jest w stanie cię zabić. - Mówiąc to, wycelował w pierś chłopaka.
- Właśnie dlatego powierzam je tobie. Nikt nie będzie chronił go lepiej od ciebie.
Arhur odłożył miecz, przechylił się bliżej i objął twarz bruneta dłonią. Jego przystojna twarz zbliżyła się do jego i oboje całowali się tak długo, aż Merlin wreszcie oderwał się od niego nagle, z przerażoną miną.
- Arthurze! Zmarli nam się przyglądają, przez to lustro w szczelinie! Twoja matka, ojciec i mój ociec, boże co za wstyd... - wstał gwałtownie, zerkając w migoczące dusze w lustrze.
Blondyn również wstał, zrównując swoją twarz z jego. Złapał lewą dłoń chłopaka i wsunął coś na jego serdeczny palec. Merlin stracił oddech, tak go to zaskoczyło.
- W takim razie niech będą mi świadkami - zaczął Arthur. - Będą idealni, bo nie mogą już zaprotestować... Merlinie... To miejsce wydaje się takie ponure, a jednocześnie przywodzi na myśl fakt, że tutaj byliśmy w najgorszych, oraz swych najlepszych chwilach. Nie jestem w stanie zliczyć, ile już razy żegnaliśmy się na dobre, ale jestem w stanie powiedzieć, że za każdym razem cierpiałem niewyobrażalne męki, tak mocno, jakbym sam umierał, a gdy umierałem, miałem wrażenie, że umierasz razem ze mną. Tak bardzo mnie to smuciło, że uznałem, po pierwsze: dosyć tego ciągłego umierania i żegnania się, bo się wkurzę.
Merlin zaśmiał się mimowolnie.
- Po drugie: kocham cię, Merlinie. Wiem, że to nieodpowiednie, nigdy nie będziemy mogli być ze sobą otwarcie. Jednak chciałbym, żebyś to miał. Ten pierścień należał do mojej matki, to jedyna błyskotka, która jest tak bliska memu sercu.
Merlin tak bardzo się rozpłakał ze wzruszenia, że przytulił Arthura, aby ten nie oglądał jego wybuchu emocji. Blondyn przytulił go mocno i gładził po plecach, sam próbując uspokoić swoje oszalałe serce.
Oboje ochłonęli nieco. Merlin położył prawy policzek na ramieniu Arthra i zerknął na palec, na którym był piękny, złoty pierścień z rubinem.
W kolorach Camelotu... Uther musi przewracać się w grobie, widząc, gdzie trafił rodowy pierścień, zaśmiał się w duchu Merlin.
- Musimy już iść, trzeba ocalić Lohengrina przed egzekucją - powiedział niechętnie Arthur.
- Masz rację, lepiej się pospieszmy.

        Merlin wezwał Kilgharrah i wrócili na nim. Smok wylądował na drugim brzegu. Arthur zeskoczył z niego pierwszy i podał rękę Merlinowi. Chłopak zakłopotał się nieco i zeskoczył, wprost w jego objęcia. Oboje uśmiechali się do siebie, zapomniawszy o Kilgharrah.
- A co, to była podróż poślubna? - Powiedział smok, wpatrując się w nich bezwstydnie.
Merlin odskoczył od Arthura jak oparzony i potknął się o pazur smoka, omal nie przewracając się do tyłu. Blondyn chwycił go w ostatniej chwili. Chłopak odepchnął go znów, poprawił swoje ubranie i odchrząknął. Arthur zaśmiał się, zakłopotany.
- Chciałbym tylko mieć jedno życzenie, nigdy więcej nie musieć tego oglądać - skwitował Kilgharrah. - Młody czarodzieju, długo jeszcze będziesz mnie wykorzystywał? Już czas na mnie, nie wołaj mnie więcej, wiem, że w najbliższym czasie nie będziesz mnie potrzebował.
- To prawda - przyznał chłopak. - Jesteś wolny, Kilgharrah. Spróbuj nie nabroić i opiekuj się Aithusą.
Mała smoczyca, usłyszawszy swoje imię, podskoczyła na grzbiecie Kilgharrah, obserwując ich z zaciekawieniem.
- Tak zrobię, żegnaj Merlinie. Obyśmy nie zobaczyli się prędko.
Smok wzleciał w powietrze, zasypując ich kurzem.
- Lepiej, żeby nie powiązali cię ze smokiem, który spalił pół Camelotu - powiedział Arthur, zakrztusiwszy się.
Brunet uśmiechnął się zadziornie. Spojrzał na pierścień i niechętnie go zdjął, nie chciał, aby ktokolwiek go zobaczył i zaczął coś podejrzewać, narażając tym Arthura. Jego oczy przybrały złotą barwę i przez pierścień przeszedł łańcuszek, który wyczarował. Założył go na szyję, a Arthur posłał mu delikatny uśmiech, gdy chłopak chował pierścień za koszulę.
- Czy Kilgharrah wie, co jest między nami? - spytał Arthur zaniepokojony.
- Obawiam się o to, że on wie wiele więcej od nas samych.
Blondyn uśmiechnął się do niego sztucznie.
Usłyszeli ostrożne kroki, ktoś szedł od strony lasku.
- Merlinie? Arthurze! - krzyczała do nich Morgana. Upewniwszy się, że to oni, zaczęła do nich biec, a Lohengrin szedł zaraz za nią, uśmiechnięty.
Czarnowłosa uścisnęła Arthura, a zaraz potem Merlina.
- Tak się cieszę! Wiedziałam, że wam się udało, gdy tylko poczułam swoją magię. Wróciła. Kardeiz nie żyje?
- Spokojnie, Morgano - zaśmiał się Arthur. - Powoli... Dopiero co omal nie umarłem.
- Arthurze! - krzyknęła przerażona. - Jesteś ranny?!
- Już nie. Już wszystko dobrze. Kardeiz nie żyje - Lohengrin zrobił zmieszaną minę na te słowa - możemy już wracać, uniewinnić Lohengrina i spróbować zapobiec wojnie Monsalvatu z Brabancją.
- Jak się czujesz, książę? - spytał Arthur.
- Lepiej - odpowiedział Lohengrin. - Morgana wyleczyła mnie, gdy tylko odzyskała magię. Choć mój umysł ma się już nieco gorzej. Utrata siostry, nawet przeklętej, nie jest łatwa...
- Naprawdę wolałbym, abyśmy mieli inne wyjście...
- Ale nie mieliśmy. Była przeklęta od dnia swych narodzin, nic nie dało się zrobić. Ten, którego życie od początku jest przesądzone, niewiele ma do powiedzenia w kwestii swego losu.
Merlin popatrzył na niego ze zrozumieniem.
- Wyrazy współczucia, panie - powiedział Merlin, kłaniając się lekko.
- Dziękuję, mój przyjacielu.
Lohengrin odwrócił się i spojrzał na drogę.
- Wracajmy już - zaproponował.

Continue Reading

You'll Also Like

19.5K 1K 7
Opowiadanie zawiera treści o charakterze homoseksualnym. Nie akceptujesz nie czytaj.
10.7K 240 35
! Nie magiczne drarry! Przekleństwa
124K 4K 115
Myślę że wystarczy przeczytać tytuł /Głupie aktualizacje wattpada :c/ Najwyższe notowania~💗~🌌 #1 w koreapołudniowa #1 w girlsband #1 w kpopzodiac #...
15.9K 792 30
Co gdyby Harry zabił swoje wujostwo?, Sprzeciwił by się dropsowi, dowiedział się prawdy o swojej rodzinie-prawdziwej rodzinie.... Czy młody czarodzie...