II. Promyk nadziei .II

46 4 4
                                    

          Przebudziwszy się, Evan zamrugał kilkukrotnie, zdezorientowany. Znajdował się w zupełnie nieznanym mu miejscu; dusznym, pozbawionym okien pomieszczeniu o gołych, betonowych ścianach. Co gorsza, unieruchomiony — został przykuty do stalowego stelażu łóżka plastikowymi trytytkami. Dostrzegłszy to, zaskoczony zastępca zaczął się szarpać, aczkolwiek bezskutecznie, jego uwięź ani myślała się poluzować. Dopiero po chwili szamotania zauważył stojącą nieopodal niego postać słuchającą radia. Bez wątpienia był to ten sam mężczyzna, który wcześniej zabrał Northa znad rzeki — sylwetka oraz fryzura (a raczej jej brak) zgadzały się na sto procent, szatyn był tego pewien. 

          — Kim jesteś?! — krzyknął Evan, ponownie próbując rozerwać więżący go plastik. — Uwolnij mnie natychmiast!

          Nieznajomy nie reagował na wrzaski Świeżego. Stał tyłem do niego, skupiając się na odbiorniku, z którego bezustannie rozbrzmiewała jedna z pompatycznych przemów Josepha Seeda. Dopiero po chwili wyłączył radio i, odwróciwszy się, spojrzał na swego więźnia.

          — Wiesz, co to wszystko znaczy? — spytał, wskazując kciukiem na milczący już sprzęt. — To znaczy, że drogi poblokowano. — Po tych słowach nieznajomy podszedł do nieustannie wiercącego w nim dziurę wzrokiem Evana. — To znaczy, że linie telefoniczne odcięto. To znaczy... — Mężczyzna rozsiadł się na taborecie stojącym obok łóżka, do którego jego towarzysz był przykuty. — ...że żaden sygnał nie dotrze ani nie wydostanie się poza dolinę. A to wszystko znaczy, że mamy przejebane.

          North zmarszczył brwi. Jeśli naprawdę odseparowano hrabstwo od całej reszty cywilizacji, to w jaki sposób miał się stamtąd wydostać? Nie dało się zadzwonić po wsparcie, a jeśli spróbuje przekroczyć granicę sam, z całą pewnością zostanie rozstrzelany na miejscu lub skończy tak jak Burke i reszta. 

          — Ten cholerny "Upadek"... — kontynuował osobnik. — Myślą, że świat się kończy. Czekali na to od lat. Czekali, aż ktoś się zjawi i spełni słowa ich przepowiedni, żeby mogli odpalić tę swoją jebaną świętą wojnę. No i... wy to zrobiliście...

          Zastępca przeklął pod nosem. Wygląda na to, że szeryf i Pratt rzeczywiście mieli rację. Trzeba było siedzieć na tyłku w domu. Wtedy przynajmniej wszyscy jego koledzy oraz koleżanki byliby żywi...

          Łysy mężczyzna przysunął się nieco bliżej Northa i pochylił w jego stronę.

          — Najmądrzej z mojej strony byłoby cię im przekazać.

          Szatyn otworzył szerzej oczy ze zdumienia. Chyba nie mówił poważnie? To po co go ratował, skoro i tak chciał go oddać kulciarzom?

          — Kurwa... — odezwał się ponownie nieznajomy, westchnąwszy ciężko. Podjęcie decyzji wyraźnie przyszło mu z trudem, jednak finalnie podniósł się szybkim ruchem z taboretu, po czym wyciągnął z kieszeni scyzoryk i rozciął więżącą Evana plastikową opaskę zaciskową. Uwolniony zastępca zrzucił z siebie jej resztki, po czym rozmasował obolałe nadgarstki.

          — Wyskakuj z tego munduru, musimy go spalić — polecił obcy, wyprostowawszy się. — Masz tu świeże ciuchy. Jak się przebierzesz, to do mnie przyjdź. Zobaczymy, czy da się odchujowić tę sytuację. 

          North skinął głową, po czym odprowadził mężczyznę wzrokiem do wyjścia. Ubieranie się w cudze ubrania średnio mu się podobało, jednak jego własne były mocno zdewastowane, brudne i wciąż niedoschnięte po awaryjnym lądowaniu autem w rzece. Po wzięciu tego pod uwagę zmiana stroju przestała brzmieć tak źle. 

Grzeszni || Far Cry 5Where stories live. Discover now